ciekawym Waszych zdań na temat ewolucji znaczenia słowa "Gdańszczanin/ka"Jestem z tych "wcześniej urodzonych" i pamiętam w latach 60tych jak kogoś nazywano tym określeniem to oznaczało kogoś kto posługuje się niemieckim a łamie język polski . Dotyczyło to autochtonów co w tym czasie było obrazą . Mieszkałem we Wrzeszczu gdzie było wiele takich rodzin i pamiętam jak się z nimi obchodzono . Nazwanie kogoś "Gdańszczaninem" oznaczało kogoś gorszego było zwyczajnie obrazą tej osoby.
Obecnie wielu określa swoją osobę tym słowem . Ciekawym czy ktoś ma podobne spostrzeżenia
Podobnie pejoratywne znaczenie miało słowo "Kaszub". Z opowiadań dotyczycących czasu początków PRL słyszałem o utwalonym w owym czasie, przez ludność napływową określeniu "ty Kaszubie", które oznaczało osobę gruboskórną, chytrą, czy nie do końca szczerą w zamiarach. Zresztą dziś też czasem da się usłyszeć takie określenie - co prawda bardziej żartobilwe niż obraźliwe.
W latach 50-tych, szczególnie na początku tej dekady raczej usłyszeć można było na ulicy słowo Niemiec, a nie Gdańszczanin – dla określenia autochtona. Ja zapamiętałem z dzieciństwa słowo Gdańszczanin - ze szkoły, gdzie tłumaczono nam, że ci ludzie mieszkali wśród Niemców podczas wojny, ale nie są Niemcami. Niekiedy sami Gdańszczanie tak się określali – „ulica” raczej nie używała wtedy takiego określenia. Tak przynajmniej utrwaliło się to w mojej pamięci z tamtych lat.
We Wrzeszczu wokół mego miejsca zamieszkania żyło wielu autochtonów, a w „naszym” bloku mieszkało początkowo 6 rodzin dawnych Gdańszczan, potem 2 wyprowadziły się, a do połowy lat 60-tych pozostały 4. W połowie 1964r. ja się wyprowadziłem do Gdyni. Do tego czasu raczej sporadycznie spotykałem się z niechętnym stosunkiem do Gdańszczan i to nie w rejonie gdzie mieszkałem, tylko przy nowych blokach na Grunwaldzkiej. Raz nawet dostałem „w ucho” od chłopaków stamtąd – bo „chodziłem z Niemcami”.
Jeszcze taka uwaga odnośnie posługiwania się językiem : wszyscy, których znałem, albo spotykałem w pobliżu mego miejsca zamieszkania dość dobrze znali język polski i swobodnie posługiwali się nim – w każdym razie w rozmowach z dziećmi i nowymi mieszkańcami. Wyrażna była jednak różnica w wymowie i akcentach. Starsze panie często rozmawiały na podwórku między sobą po niemiecku, niekiedy nawet dość prowokacyjnie w sklepie w naszym bloku, albo w sąsiedztwie. Zauważyłem, że mężczyźni nigdy w ten sposób się nie zachowywali, a jeśli prowadzili taką rozmowę, to przerywali ją kiedy wchodził do sklepu ktoś „obcy” – panie przeciwnie – niekiedy nawet głośniej. Wiem od kolegów, że miewali z tych powodów wizyty „gości”, albo rodzice byli wzywani do komisariatu na Partyzantów.
Młodsze dzieci autochtonów w większości słabo znały język niemiecki – w zasadzie tylko w mowie, pisać raczej nie potrafili poprawnie. Zresztą ten ich (również dorosłych) mówiony też był trochę „skażony”. Moi rodzice znający bardzo dobrze język niemiecki zwracali niekiedy uwagę na trudności w zrozumieniu wypowiedzi sąsiadów. Mama twierdziła, że tylko starsza młodzież dobrze posługiwała się tym językiem.
Dawnych Gdańszczan łatwo było wtedy rozpoznać po ubiorze. Panie w średnim wieku bardzo często nosiły charakterystycznie wiązane chusty z węzłem na szczycie nad czołem, a sędziwe panie najczęściej czarno ubrane z płaskimi kapelusikami na głowach. Panowie nosili czarne czapki jakie do dziś noszą rybacy i mieszkańcy na Kaszubach. Znacznie rzadziej skórzane cyklistówki. Był też charakterystyczny pan na rowerze z tyczką i drabinką – obsługujący latarnie gazowe – on nosił Schwarze Feldmuetze.
Te charakterystyczne wyróżniki w wyglądzie, mowie czy zachowaniu w moich obserwacjach wyrażnie zanikały już na pocz. lat 60-tych i moim zdaniem zupełnie przypadkowo można było usłyszeć wcześniejsze określenie autochtona, choć twardą wymowę bywało słyszeć nierzadko.
Jeśli chodzi o spostrzeżenia Guldena względem określenia „Kaszub” – ja mam podobne. Użycie zwrotu „Ty Kaszubie” – mogło spotkać się z fizycznym odporem. Co innego między Kaszubami – oni mogli używać między sobą takich zwrotów. Używali i używają obecnie.
Pozdrawiam.
Te charakterystyczne wyróżniki w wyglądzie, mowie czy zachowaniu w moich obserwacjach wyrażnie zanikały już na pocz. lat 60-tych
Wtedy właśnie, po nierównej walce i ogromnym rozgoryczeniu Polską, zaczęli wyjeżdżać do Niemiec. Najtwardsi dopiero w latach 70-tych. Pisze o tym Zwarra w swoim "Bówce".
A z "Kaszubami" jest podobnie jak z dzisiejszymi "Angolami" czy "Szkopami" - ludność napływowa uważa ich za wrogów, bo kompletnie nie zna, nie rozumie, ale czuje wyższość własną. Niestety do dziś zdarza mi się słyszeć określenie "Kaszub" w pejoratywnym znaczeniu. Na szczęście rzadko.
No z tymi Kaszubami nie tak hop-siup. O ile wiem, to niejeden Żuławianin wszczął burdę w gospodzie gdańskiej po tym jak ktoś go nazwał Kaszubem. I nie było tak "w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku, tylko od dawien dawna...
A z "Kaszubami" jest podobnie jak z dzisiejszymi "Angolami" czy "Szkopami" ...
Moim zdaniem bardziej pasuje tu poznański "bamber" (ale nie "Bamber"). Obecnie raczej jest to synonim słowa "wieśniak" (bynajmniej nie Dostojny ) lub inaczej "dresiarz". Dla mojego dziadka (z poznańskiego) był to młody chłopak, urwis, trochę "grubo ciosany". Jednocześnie taki "chłop na schwał". Wówczas (przed '39) nie było to jakoś szczególnie obraźliwe.
Wówczas (przed '39) nie było to jakoś szczególnie obraźliwe.
Po '45 miasta zaludniły rzesze wcześniejszych mieszkańców wsi i wiosek. Pomijając polityczny aspekt tego zjawiska, dawni wieśniacy źle znoszą, podobnie jak i współcześni emigrańci, dzieci wiejskiego sukcesu - "mam meldunek w mnieście", przypominanie im o korzeniach.
A Żuławiacy jak Żuławiacy. Znacznie większą zbrodnią jest pomylenie Kaszuby z Kociewiakiem.
Zresztą ten ich (również dorosłych) mówiony też był trochę „skażony”. Moi rodzice znający bardzo dobrze język niemiecki zwracali niekiedy uwagę na trudności w zrozumieniu wypowiedzi sąsiadów.
Bo to wcale nie był język niemiecki.
_________________ "(...) lecz ta jedyna której strzeże
liczba najbardziej pojedyńcza
jest tutaj gdzie cię wdepczą w grunt
lub szpadlem który hardo dzwoni
tęsknocie zrobią spory dół"
Zresztą ten ich (również dorosłych) mówiony też był trochę „skażony”. Moi rodzice znający bardzo dobrze język niemiecki zwracali niekiedy uwagę na trudności w zrozumieniu wypowiedzi sąsiadów.
Zresztą ten ich (również dorosłych) mówiony też był trochę „skażony”. Moi rodzice znający bardzo dobrze język niemiecki zwracali niekiedy uwagę na trudności w zrozumieniu wypowiedzi sąsiadów.
Bo to wcale nie był język niemiecki.
Boć to przeca nie były Niemce ino Dancygiery.
Moj niemieckojezyczny i niemieckonazywajacy sie dziadek nie czul sie Niemcem, a wlasnie Gdanszczaninem, za co spedzil urlop w Sztutowie. Mimo ze jego bracia (nie wszyscy) wybrali sie na tourne po Europie z Wehrmachtem. Wiec tak nie wrzucac jednak wszystkich do jednego wora prosze.
...Moj niemieckojezyczny i niemieckonazywajacy sie dziadek nie czul sie Niemcem, a wlasnie Gdanszczaninem, za co spedzil urlop w Sztutowie. Mimo ze jego bracia (nie wszyscy) wybrali sie na tourne po Europie z Wehrmachtem. Wiec tak nie wrzucac jednak wszystkich do jednego wora prosze.
Przepraszam - kto tu i w którym miejscu czyni to o czym piszesz?
Pozdrawiam.
Moim zdaniem mylisz się. Przykro mi, że to tak odebrałeś. Powiem Ci więc - tak sam określał się Erwin - mój kolega z podwórka. Kiedyś nawet wydrapał to słowo właśnie w dosłownie takim zapisie na ścianie zejścia do kotłowni, kiedy pogonił nas palacz (trochę rozrabialiśmy). Wołał za nami: jeszcze was dorwę Niemiaszki. Erwin wieczorem wydrapał napis: "ja dancygier ty kacap". Ten palacz pochodził z kresów wschodnich i zaciągał chyba z wileńska. Dozorca zamalował tego "kacapa", ale "dancygier" widoczny był przez kilka lat.
Pozdrawiam.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum