W tamtych czasach mieszkałem w Bydgoszczy. Miałem prawie 7 lat i chodziłem do 1 klasy szkoły podstawowej. Mieszkałem w blokowisku Kapuściska niedaleko słynnych zakładów chemicznych "Zachem". Rodzice pracowali w "Zachemie" na zmiany, po ogłoszeniu stanu wojennego musieli dostać specjalne przepustki, żeby chodzić po ulicy po 22:00. ZOMO kontrolowało je po kilka razy po drodze do pracy.
Wojska na ulicach nie było, były oddziały milicji ZOMO (MO to skrót od "Mogą Obić", ORMO to skrót od "Oni Również Mogą Obić", ZOMO to skrót od "Zawsze Oni Mogą Obić") . Ojciec kolegi z klasy był komendantem posterunku MO na naszym osiedlu, dzięki temu mieliśmy w poniedziałek w klasie jakieś newsy.
W sobotę 12 grudnia jako nocny Marek oglądałem z mamą telewizję. Około północy w telewizji zaczęła "lecieć kasza" (chyba nie dali obrazu kontrolnego). Ponieważ 20 stopień zasilania był raczej często, więc nie skojarzyliśmy tego z działaniem wrogich sił. Telefonu nie mieliśmy, więc nie wiedzieliśmy o niczym.
Przemówienie generała widziałem rano (zamiast teleranka), ale nic z tego nie zrozumiałem. Myślałem, że jakaś wojna, ale nie mówili z kim.
Danzi,
Zwłaszcza to siada na parapecie
Ale może masz rację, jak miałem 7 lat to łatwiejszym dla mnie wyrazem było "zawsze" niż "zwłaszcza"
Dosyć blablania, bo nas moderator uciszy.
Pozdawiam,
Marek
Ja miałem wtedy dwanaście lat, sam stan wojenny zastał mnie i mamę w Bydgoszczy, gdzie byliśmy w odwiedzinach u cioci. No i tutaj muszę wpisać ten tekst, że „nie było teleranka”, ale taka była prawda, wtedy były tylko dwa programy, a niedziela bez teleranka to była niedziela stracona ;). Telewizor śnieżył, więc wujek poszedł sprawdzać antenę, no i nagle wyskoczył generał ze swoim wystąpieniem (pytaliśmy się czemu stan wojenny?). Później z kuzynem siedzieliśmy przed oknem i z wysokości siódmego piętra liczyliśmy transportery i inne wozy milicyjne, które jechały do centrum Bydgoszczy. Pamiętam było strasznie zimno i było dużo śniegu, po południu wróciliśmy do siebie, czyli do Karsina (można było jeszcze jechać bez przepustek. No i rozpoczęły się przedłużone ferie świąteczne. Jednym ze skutków stanu wojennego było to, że wujek który miał pójść do rezerwy jesienią, musiał jeszcze być w wojsku ponad pół roku (a wojsko wtedy trwało dwa lata, marynarka nawet trzy – mój kuzyn miał taką „przyjemność”, dzisiaj trwa ile? – pół roku?).
13 grudnia miałem 6 lat (chociaż kilka tygodni później miała strzelić mi jedna wiosna więcej ) i uczęszczałem do tzw. "zerówki".
Tak jak większość rówieśników pierwszym skojarzeniem na hasło "stan wojenny" - będzie brak Teleranka i zamiast niego jakiś gadający w telewizorze generał w okularach. ;) Panie Jaruzelski, ówcześni kilkulatkowie nie wybaczą tego Panu nigdy...
Nie zapomnę także kolumny czołgów jadących Kołobrzeską, obserwowanych zza firanki; gorączkowego ukrywania przez tatę różnych ulotek, gazetek, wydawnictw, zdjęć i kaset magnetofonowych (i innych pamiątek sierpniowych gdy tato strajkował). Pamiętam doskonale gaz na ulicach i piekące oczy...
Pierwszego albo drugiego dnia Świąt rodzice ulitowali się nad dwoma przemarzniętymi żołnierzami przy koksowniku nieopodal naszego bloku i zaprosili ich na świąteczne śniadanie. Pamiętam, że byli przestraszeni ówczesną sytuacją, opowiadali o przypadkach dezercji w czasie stanu wojennego i co najważniejsze dali mi do zabawy pewien metalowy przedmiot - AK47 .
I jeszcze jedno skojarzenie... Rodzice wcześnie nauczyli mnie czytać i pisać - i jako "zerówkowicz" posługiwałem się długopisem sprawnie. Pamiętam w jakie przerażenie wprowadziłem rodziców, gdy zobaczyli moje rysunki-malunki upstrzone napisami (z rozmów które słyszałem w domu): WRONA SKONA; WRONA ORŁA NIE POKONA... Po tym wydarzeniu odbyto ze mną poważną rozmowę podczas której tłumaczono mi bym na zajęciach plastycznych w zerówce lepiej nie wzbogacał słownymi komentarzami swoich prac.
I kilka zdjęć z domowego archiwum.
_________________ Frakcja Miłośników Niewygodnych Kin
--------------------------------------------------------------------------
Až dojde moja poslední hodina, pochovajte mňa do bečky od vína
--------------------------------------------------------------------------
A dla mnie tak naprawdę stan wojenny rozpoczął się w 1980 roku.Miałem wtedy 7 lat a mój tata pracował w Stoczni Gdańskiej im.L..Pamiętam jak na niego czekałem,ale on nie wracał bo strajkował.Nigdy nie zapomnę momentu gdy wracaliśmy z mamą i siostrą wieczorem z kościoła i zobaczyłem w naszych oknach światło.Krzyknąłem do mamy,że tato wrócił ale mama powiedziała :"nie synku to tylko światło lamp odbija się w szybach".Ja do końca wierzyłem ,że ojciec będzie w domu.Niestety nie było go.To rozczarowanie ,ten smutek czuję do dzisiaj.Mój tata uciekł ze stoczni gdy komuchy wjechały na jej teren.Nie długo jednak cieszył się wolnością,bo pewnej nocy przyszli funkcjonariusze SB i zabrali go z domu.Na dołku pałami zmasakrowali mu plecy,przestawili kręgosłup...nigdy nie widziałem takich wiekich krwiaków.Właściwie to wszystko co pamiętam z tamtego okresu,a do dzisiaj pozostał mi straszliwy uraz do wszelkiej maści "czerwonych kolorów".
_________________ Bacz byś nie zgłupiał od mądrości swojej.
Ja bylam mlodszą nastolatką.Serdecznie gdzies mialam teleranek i cala wojne.Z terrarium uciekl i przepadl gdzies moj chomik- to bylo najgorsze wydarzenie tej niedzieli.Pozniej widzialam znerwicowana matke,ktora w koncu uciekla z domu z malym dzieckiem (moja siostra) do Babci.U Babci jak to u Babci-ciasto na stole i rozmowy po niemiecku,zeby dzieciary nie rozumialy.Ja cieszylam sie z powodu zamkniecia szkoły-taka laaaaaba!Ojciec na niekonczacym sie dyzurze,ale i tak wiecznie siedzial w szpitalu,wiec co?.Czołgi nie robily jakos na mnie wrazenia, w koncu człek sie napatrzyl na roznych pancernych a Dom znajduje sie w okolicy koszar.Wszelkie rozmowy o polityce,strachu,wojnie odbywaly sie przewaznie po niemiecku-zeby uchronic od stresu małolaty.Tyle o niedzieli.
Pozniej stan wojenny kojarzyl mi sie z godzina milicyjna i podwojnym zyciem-oficjalnym i domowym.Czasem slyszalam o "rozruchach", przewaznie jednak o wyjazdach "na stałe".
No i paczki.Babcia Edith słała nawet mąkę i makaron ;-)
Bylem na ostatnim roku studiow, z dala od rozgrywajacych sie wydarzen.
Slawna sobote spedzilem z kolegami przy piwie w Rosie (kto ja jeszcze pamieta?). Po powrocie do Wrzeszcza zmuszony bylem polozyc sie spac stosunkowo wczesnie.
Niedzela - z bolem glowy wstalem (rodzice jeszcze spali) aby zdazyc na msze na dziewiata. Ulice puste, Dzielnica pograzona we snie - droga wiodla skwerem kolo Wiazowej, potem Ksiegarnia Naukowo-Techniczna, Brzozowa na Czarna. Pod Sterem (tam miescila sie Komisja Krajowa NSZZ) stalo kilka milicyjnych furgonetek i krecili sie jacys ludzie - tam zawsze sie cos dzialo i wydawalo sie to rzecza normalna. Msza minela spokojnie (pewnie podsypialem), kazanie mial chyba sp. ks Florkowski. Na koniec Boze Cos Polske, ale to nic nadzwyczajnego bo " ojczyzne wolna racz nam wrocic Panie" spiewano tam prawie co tydzien.
Wracam do domu - obudzeni rodzice obwieszczaja nowine (ojcu w nocy komuna przerwala w polowie ogladanice Kina Nocnego na dwojce). Kac przechodzi mi momentalnia. Dzwonie do narzeczonej (telefony jeszcze dzialaly) - wscieka sie, ze zerwalem ja z lozka z tego powodu.
Zaczal sie stan wojenny. Z przykroscia stwierdzam, ze ani razu nie sprawdzono mi nawet na ulicy dokumentow mimo, ze nie raz szwedalem sie w czasie "godziny milicyjnej" (oczywiscie z bardziej przyziemnych niz polityczne powodow). Ale mowiac szczerze, staralem sie byc w domu przed 20-ta - wreszcie mialem czas na pisanie pracy.
A za oknami - jak mowia poeci i kombatanci - " rozgrywala sie historia"
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum