W naszym domu jadano,zupe kartoflanke okraszana boczkiem i cebula i na koniec gotowania,zaprawiana maslanka.Znam tez zupe mleczna z dynia i lanymi kluskami-bardzo smaczna.
Po Gdańsku, połowa XIX wieku:
"Kurczaki po gdańsku
Na trzy kurczaki na przystawkę, włóż je do rondla z szynką, marchwią, wiązką ziół, małym selerem naciowym i korzeniem pietruszki, zalej je do połowy ich wysokości dobrym fonds de braise (wywarem brunantnym) i reńskim winem, gotuj mocno przez trzy kwadranse, odwracając je od czasu do czasu, wywar z nich przecedź następnie przez serwetę, odtłuść go i zredukuj do konsystencji pół-glazury, którą połączysz z dobrym sosem niemieckim, do którego dodasz trzy tuziny zblanszowanych i sprawionych ostryg; podziel kurczaki na części, wyłóż na półmisek i polej je połową połową wzmiankowanego sosu, otocz potrawę koroną z grzebieni kogucich à la Villeroy i w tym czasie resztę sosu wlej do sosjerki."
"Pal sześć" ostrygi, ale ile kogutków musiało oddać życie na tę koronę!
A wie ktoś z was jak smakuje koguci grzebień? - Bo ja to pamiętam. Jadłam go jak był rosół z kogutka hodowanego przy domu przez mamę. Łebek się kogutkowi odcinało, ale oprawiony z piór i pozbawiony oczu szedł do rosołku.
Ech, to były rosołki!
Dobry Boże! Jak smakuje koguci grzebień? Już samo skalpowanie kogucika i wydłubywanie tych oczu...
Hmm... nie potrafię dokładnie określić. To bardzo delikatne w smaku mięso, ale do czego w smaku podobne? Nie umiem porównać. Oczywiście, w dawniejszych czasach nic nie mogło się zmarnować. Kogucie pióra z ogona mieniące się różnymi kolorami służyły do ozdoby kapeluszy. Pióra z piersi kur i kogutów gromadzono do wypychania piernatów - to takie materace wypełniane gorszym pierzem. Na kołdry i poduszki używano kaczego i gęsiego pierza.
Moja babcia sama sprawiała kupowaną na targu kaczkę i też nic z niej nie mogło się zmarnować: Łebek, oparzony, oskubany, pozbawiony oczu i dzioba szedł do rosołku, ale nie tylko on. Babcia sporządzała dwie "wiązki". Na każdą z nich składała się jedna dokładnie oczyszczona łapka, pół wątróbki, pół żołądka, pół serca - to wszystko ciasno związane oczyszczonymi dokładnie i wypłukanymi jelitami. Do rosołku dawano żeberka, szyjkę, końcówki skrzydeł. Reszta szła na pieczyste. część wywaru zostawiano jako rosół, resztę gotowano jako czerninę (oczywiście, babcia spuszczała kaczce krew) Do czerniny babcia dodawała jeszcze suszone jabłka, gruszki i wiśnie w occie. Do tego był obowiązkowo swojski makaron. Kto nie chciał czerniny - jadł rosołek z makaronem. Ciekawy był los wspomnianych "wiązek". Jedną zawsze dostawał mój młodszy kuzynek, drugą dostawaliśmy od babci "po uważaniu". Raz, czy dwa załapałam się na ten przysmak. Możecie się śmiać, ale to wtedy naprawdę smakowało, a jeszcze jakie to było wyróżnienie wśród kilkorga wnuków!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum