Wysłany: Pią Gru 28, 2012 11:20 am Jakiś nagrobek NN z 1945 na terenie Gd. Oruni?
Dziadek Józef był kierowcą jednego z trzech grudziądzkich autobusów. Na początku roku 1945 komunikacja miejska przestała funkcjonować, a autobusy przeznaczono do ewakuacji rannych żołnierzy Wehrmachtu. Dziadek dostał do pomocy zmiennika i rozpoczął kursy w kierunku Gdyni, gdzie rannych żołnierzy okrętowano. W ostatnim kursie w marcu 1945, kiedy okrętowano żołnierzy najprawdopodobniej na słynnego Gustloff'a, odwiedził jeszcze swoją szwagierkę w Gdyni Chylonii, aby umyć się i zmienić bieliznę. Ta gorąco namawiała go, aby nie wracał do Grudziądza, tylko u niej doczekał końca wojny. Jednak dziadka obleciał strach, bo po drodze widział trupy powieszonych dezerterów.
W drodze do Grudziądza, w Gdańsku Oruni, autobus znalazł się w ogniu radzieckich samolotów. Dziadek i jego pomocnik schowali się w przydrożnym rowie. Po zakończonym ataku, pomimo braku ran dziadek nie wykazywał objawów życia, wobec czego jego pomocnik samodzielnie, sobie tylko znanymi sposobami, przedostał się do Grudziądza, gdzie o wszystkim powiadomił moją babcię.
Losy dziadka nie są znane. Najprawdopodobniej zginął w czasie tego ataku i tamże został pochowany. Ponieważ nie był żołnierzem, tylko zwykłym cywilem w mundurze kierowcy autobusu, to nie miał nieśmiertelnika i nawet gdyby ktoś chciał, to nie był w stanie go zidentyfikować. Niewykluczone jednak, że w efekcie tego ataku radzieckich samolotów został tylko ogłuszony i znalazł się w sowieckiej niewoli.
Obawiam się, że nigdy z moją mamą prawdy nie dojdziemy, ale może przypadkiem ktoś usłyszał zbliżoną opowieść?
Gwoli ścisłości - w marcu 1945 nie było możliwości, aby drogą lądową przedostać się z Grudziądza do Gdańska (lub w drugą stronę). Możliwość taka zanikła w praktyce po 18-20. lutego, gdy Rosjanie obeszli miasto od zachodu i odcięli od północy (od strony Nowego - Neuenburg).
Wysłany: Sob Gru 29, 2012 12:34 pm Re: Jakiś nagrobek NN z 1945 na terenie Gd. Oruni?
Dieter napisał/a:
Przez VDK ja znalazlem grob mego taty w Pietrozawock, Karielska Riespublika, w 1995 roku, gdzie on po pol roku w lagrze zmarl.
Te organizacje nie biora zadnych oplat, prosza tylko o datki. Ja jestem VDK wdzieczny i przesylam raz w roku.
U nich mlodziez sie zglasza do zalozenia nowych cmentarzy za granica.
Dopiero na poczatku lat 90-tych Ruski udostepnili swoje archiwa tym organizacjom.
Gwoli ścisłości - w marcu 1945 nie było możliwości, aby drogą lądową przedostać się z Grudziądza do Gdańska (lub w drugą stronę). Możliwość taka zanikła w praktyce po 18-20. lutego, gdy Rosjanie obeszli miasto od zachodu i odcięli od północy (od strony Nowego - Neuenburg).
A czy ja gdziekolwiek napisałem, że dziadek wyjechał z Grudziądza w marcu?
Mama twierdzi, że pierwszy wyjazd jej ojca miał miejsce ~połowy stycznia, a ostatni raz widziała się z nim w Grudziądzu ~połowy lutego, co byłoby w zgodzie z tym, co piszesz powyżej! Mama ma prawie 91 lat, więc nie wszystko musi dobrze pamiętać, acz pamięć w odniesieniu do odległej przeszłości ma fenomenalną!
Co do powrotu, to kierowcy mogli nie zdawać sobie sprawy z tego, że trasa jest nieprzejezdna, a chęć spotkania się z rodziną mogła być silniejsza od zdrowego rozsądku.
Wiem, że pozostali czterej kierowcy z dwóch pozostałych autobusów nie przedostali się do Grudziądza, a znaleźli się w radzieckiej niewoli. Udało się im jednak wyjść z wszystkich opresji z życiem i powrócili z radzieckich łagrów po jakimś czasie, już po roku, czy trzech.
Babcia i mama poszukiwały męża i ojca przez całe lata, ale jedynie przez Czerwony Krzyż. Bez rezultatu. Myślę, że linki, które podałeś dotyczą wyłącznie poległych żołnierzy, a przypominam, że dziadek był cywilem!
Wysłany: Sob Gru 29, 2012 7:54 pm Re: Jakiś nagrobek NN z 1945 na terenie Gd. Oruni?
Jurek Plieth napisał/a:
Dziadek Józef był kierowcą jednego z trzech grudziądzkich autobusów. Na początku roku 1945 komunikacja miejska przestała funkcjonować, a autobusy przeznaczono do ewakuacji rannych żołnierzy Wehrmachtu. Dziadek dostał do pomocy zmiennika i rozpoczął kursy w kierunku Gdyni, gdzie rannych żołnierzy okrętowano. W ostatnim kursie w marcu 1945, kiedy okrętowano żołnierzy najprawdopodobniej na słynnego Gustloff'a, odwiedził jeszcze swoją szwagierkę w Gdyni Chylonii, aby umyć się i zmienić bieliznę. Ta gorąco namawiała go, aby nie wracał do Grudziądza, tylko u niej doczekał końca wojny. Jednak dziadka obleciał strach, bo po drodze widział trupy powieszonych dezerterów.
W drodze do Grudziądza, w Gdańsku Oruni, autobus znalazł się w ogniu radzieckich samolotów. Dziadek i jego pomocnik schowali się w przydrożnym rowie. Po zakończonym ataku, pomimo braku ran dziadek nie wykazywał objawów życia, wobec czego jego pomocnik samodzielnie, sobie tylko znanymi sposobami, przedostał się do Grudziądza, gdzie o wszystkim powiadomił moją babcię.
Losy dziadka nie są znane. Najprawdopodobniej zginął w czasie tego ataku i tamże został pochowany. Ponieważ nie był żołnierzem, tylko zwykłym cywilem w mundurze kierowcy autobusu, to nie miał nieśmiertelnika i nawet gdyby ktoś chciał, to nie był w stanie go zidentyfikować. Niewykluczone jednak, że w efekcie tego ataku radzieckich samolotów został tylko ogłuszony i znalazł się w sowieckiej niewoli.
Obawiam się, że nigdy z moją mamą prawdy nie dojdziemy, ale może przypadkiem ktoś usłyszał zbliżoną opowieść?
To się zgadza - taki fakt miał miejsce. Wtedy ofiarą jednego z samolotów padła ostrzelana wieża oruńskiego kościoła. Rzekomo ślady są widoczne do dziś.
A czy ja gdziekolwiek napisałem, że dziadek wyjechał z Grudziądza w marcu?
A tu:
Jurek Plieth napisał/a:
W ostatnim kursie w marcu 1945
Oczywiście możnaby przyjąć, że tak jak pamięta Twoja Mama, wyjechał z Grudziądza w połowie lutego. Ale w takim razie nieco wątpliwym wydaje mi się, by wracał dopiero w marcu. Przecież to lekko licząc dwa tygodnie - nawet jeśli wziąć poprawkę na zwolnione tempo podróży w związku z sytuacją wojenną, to podróż z Grudziądza mogła potrwać dzień-dwa, no niech będzie 3. Ale dwa tygodnie? To przecież niewiele ponad 100 km!
Oczywiście możnaby przyjąć, że tak jak pamięta Twoja Mama, wyjechał z Grudziądza w połowie lutego. Ale w takim razie nieco wątpliwym wydaje mi się, by wracał dopiero w marcu. Przecież to lekko licząc dwa tygodnie - nawet jeśli wziąć poprawkę na zwolnione tempo podróży w związku z sytuacją wojenną, to podróż z Grudziądza mogła potrwać dzień-dwa, no niech będzie 3. Ale dwa tygodnie? To przecież niewiele ponad 100 km!
IMO czepialski jesteś. Nie dojdziemy dzisiaj do tego dlaczego pomiędzy pierwszym wyjazdem dziadka z Grudziądza w połowie stycznia i pierwszym jego przyjazdem upłynęło 3 do 4 tyg. Prawdopodobnie autobusy były wykorzystywane w samej Gdyni, lub gdzieś po drodze, do różnych celów transportowych.
Zaś moją intencją nie jest wprowadzanie kogokolwiek w błąd, lub budowanie fikcyjnych opowieści. Dość, że skorzystałem z rady Dietera i wysłałem pod obydwa sugerowane adresy moje zapytanie.
O odpowiedzi powiadomię Was.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum