To żaden sekret, że Anglicy lubią piwo. Zdarza się, że grupy takich Anglików przybywają do polskich starych i pięknych miast, gdzie wędrują od baru do baru, wykrzykując przy okazji swoje uwielbienie do tego trunku. Nie wiecie jednak pewnie, że istnieją dwie kategorie angielskich miłośników piwa. Do pierwszej zaliczają się ci, którzy jedynie udają, że je lubią, a w rzeczywistości bez wahania wlewają w usta każdy brązowy lub żółtawy napój zawierający alkohol. Przedstawiciele tej kategorii wypiliby nawet zimną herbatę z dodatkiem wódki, gdybyście powiedzieli im, że to lokalne piwo. Do drugiej kategorii zaliczają się ci, dla których smak piwa ma akurat znaczenie. W tej kategorii znajdziecie mnie i muszę powiedzieć , że nie mam w Polsce łatwego życia.
Najbardziej popularne polskie piwa są beznadziejne. Myślę, że nie potrzebuję ich wymieniać z nazwy, umówmy się więc, że użyję dla nich wszystkich nazwy umownej: Tyskwiec. Są chyba cztery marki piwa, które w Polsce można znaleźć absolutnie wszędzie. Wszystkie są w swym smaku tak podobne do prawdziwego piwa jak pułkownik Kadafi do sympatycznego wujka. Tak jak z Kadafim, lepiej trzymać się od nich z daleka i, jeśli to możliwe, spróbować namówić jakąś świetnie uzbrojoną, międzynarodową koalicję do ich zbombardowania. Rozumiem źródła powstania polskiej tradycji polegającej na dodawaniu do piwa soku, imbiru czy jakichkolwiek innych składników, które całkowicie niwelują pierwotny smak trunku. Piwa te są bowiem w swej czystej postaci żółtawą, gazowaną wodą pomieszaną z jakimiś podejrzanymi chemikaliami, które zapewniają nam solidny ból głowy na drugi dzień po spożyciu.
Sytuacja piwa w Polsce przypomina sytuację piwa w Anglii we wczesnych latach osiemdziesiątych – kilka potężnych browarów produkujących okropne pseudopiwo i wykorzystujących swoje wpływy do przekonywania wszystkich barów w kraju, by sprzedawały tylko ich produkty. Wyzwolenie jest jednak możliwe – tak jak było możliwe w Anglii lat osiemdziesiątych. Jak wszyscy ludzie, Polacy są bowiem w stanie nie tylko robić doskonałe piwa, ale też trudno ich przed tym powstrzymać. W całym kraju Istnieją tuziny, a nawet setki małych, prywatnych firm zajmujących się produkcją dobrego, prawdziwego piwa, problem polega na tym, że mało kto ma szansę je spróbować.
Wielu Polaków mówiło mi, że nie lubią piwa. Zakładam, że próbowali tylko popularnych marek i wcale im się nie dziwię. Jeśli i wy zaliczacie się do tej grupy, proponuję wam mały eksperyment. Na początek znajdźcie sklep z alkoholem, który sprzedaje butelki z nieznanym wam polskim piwem, i kupcie jedną z nich. Polecam wszystko, co wyszło z Browaru Fortuna – niezwykłej firmy z Miłosławia, która produkuje przeróżne rodzaje smacznego piwa. Wlejcie nowo zakupione piwo do jednego kufla, a znany wam już Tyskowiec do drugiego. Spróbujecie najpierw jednego, a potem drugiego – będzie jakbyście obudzili się z koszmaru i przypomnieli sobie, że w rzeczywistości jesteście George’em Clooneyem.
Od czasu kiedy jakieś kilka miesięcy temu dokonałem tego odkrycia, mam obsesję na punkcie małych, polskich browarów i ich piw. Gdyby udało się w jakiś sposób wprowadzić je do wszystkich (lub chociaż większość) polskich pubów, prawdopodobnie nigdy nie wróciłbym już do domu. Odkryłem kilka dzielnych barów, które otworzyły się na sprzedaż tych rzadkich okazów i – co więcej – nie sprzedają żadnych innych. Wszystkie są tak popularne, że gwarancją spędzenia w nich wieczoru jest rezerwacja stolika z tygodniowym wyprzedzeniem. Gdybym znajdował się w zarządzie jednej z firm Tyskwca, wykupiłbym wszystkie te małe browary, dałbym ich mnóstwo pieniędzy na reklamę i dystrybucję, a potem tylko obserwował, jak z dnia na dzień staję się najbogatszym człowiekiem w kraju. Jedyne, czego jeszcze brakuje mi do pełnego szczęścia, jest znalezienie w Polsce kogoś, kto wie, jak robi się cydr.
Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski
_________________ Bacz byś nie zgłupiał od mądrości swojej.
został otwarty browar Kaszëbskô Kóruna w Szymbarku
Byłem wczoraj w okolicy, więc postanowiłem sprawdzić jak to wszystko wygląda. Niestety nie mogłem popróbować na miejscu, bo przyjechałem samochodem.
Wrażenia mam nie najlepsze. Żeby cokolwiek zobaczyć/spróbować/kupić trzeba zapłacić 12 zł za bilet wstępu. Musiałem długo tłumaczyć, że nie chcę zwiedzać bunkrów Gryfa ani przewróconego domu, a jedynie kupić piwo.
Na miejscu jest dostępnych 6 piw nalewanych, butelkowane są dwa - Kartësczi Mnich (Pils) i Pùcczi Rëbôk (pszeniczne). Są sprzedawane w kartonowych nosidełkach z logo łódzkiej Bierhalle (o ile mnie pamięć nie myli) w cenie 39 zł za 6x0,33l czyli 6,5 zł za butelkę. Cena niedorzeczna, ale ciekawość wzięła górę.
Mnich to jakaś całkowita pomyłka, w butelce był wodnisty, wygazowany płyn całkowicie bez wyrazu. Rëbôk w porównaniu dużo lepszy, przede wszystkim miał smak i był to smak pszenicznego piwa.
Sam browar i sale całkiem zachęcające, w stylu niemieckich piwiarni. Kapela przygrywa, panie sympatyczne. Trzeba będzie się jeszcze kiedyś wybrać z kierowcą i spróbować wszystkiego.
Tych, którzy nie mogli uczestniczyć w uroczystości w Dworze Artusa, a chcieliby spróbować Johannesa, zapraszamy w najbliższy piątek i sobotę, podczas uroczystości związanych ze Świętem Miasta, do naszego ogródka przy Targu Węglowym - zachęca Marek Skrętny, dyrektor marketingu Browaru Amber.
Tych, którzy nie mogli uczestniczyć w uroczystości w Dworze Artusa, a chcieliby spróbować Johannesa
Ja byłem w Artushofie, ale dość późno i Johannesa też nie spróbowałem - mieli wówczas tylko butelkowe (czy puszkowe - nie pamiętam, bo nie piłem) Tyskie i Lecha
Zdobyłem (przepraszam, żona zdobyła dla mnie) 1 butelkę Johannesa ze świetnym numerem partii: 11.11.11 1/1
Piwo to dla mnie temat rzeka. Opisywany wcześniej "Tyskwiec" na szczęście nie istnieje w mojej świadomości od jakiś 4 lat. To rozdział zamknięty. Wśród całkiej sporej już rodziny próbowanych gatunków i marek mam swoich faworytów na różne okazje i różną pogodę ;)
Mimo wszystko piwem do mojej ostatniej wieczerzy byłby amberowski "Koźlak", nie za mocno schłodzony, wypity z odpowiedniego szkła. Cieszę się, że jest to piwo z mojego regionu, a zarazem trochę martwię na przyszłosć. A martwię się tym, że któregoś dnia schrzanią "Koźlaka", tak jak Żywe, które nie jest tym samym Żywym co przed 3-4 laty. Nie chodzi o to, że spowszedniało. Spłaszczyło się i nie zachwyca, choć liczby na butelce są takie same.
Wracając do Johannesa, kupionego w sklepie Anol na Ujeścisku - ta jedna butelka była świetna. Nie nastawiałem się na wiele, a byłem bardzo miło zaskoczony. 14.5 Blg zrobiło swoje - mój ulubiony mocno słodowy smak, głębia i nieco mocy - tylko takie lagery lubię, przeciwny biegun dla czeskich słomkowych pilsów. Johannes smakował mi bardzo - wręcz cholernie bardzo - dlatego, że przypomniał mi smak Piwa Żywego z czasów jego świetności. Ale jakoś nie wierzę, aby to zauroczenie mogło potrwać dłużej. Jutro mam nadzieję na drugie podejście.
Zdobyłem (przepraszam, żona zdobyła dla mnie) 1 butelkę Johannesa ze świetnym numerem partii: 11.11.11 1/1
Moje dwie butelki miały to samo oznaczenie :-)
A żona mi kupiła takie oto piwko "Viva Hel" - jakiś ciekawy przypadek, bo na etykietce posiada logo Jastarni oraz "Kaszëbë", ale wyprodukował to piwo browar w Gościszewie k. Sztumu - czyli to takie "Kaszuby" sensu bardzo largo ;)
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum