Wysłany: Pią Mar 23, 2012 6:57 pm Re: Wracają wspomnienia
Krystyna napisał/a:
Jako 8-letnie niemieckiego pochodzenia dziecko przeżyłam w 1945 r.koniec wojny i wkroczenie Rosjan do Gdańska.
Dużo można na ten temat napisać,ale czy ktoś to będzie czytać ?
Wysłany: Pon Mar 26, 2012 9:28 am Re: Wracają wspomnienia
Krystyna napisał/a:
Jako 8-letnie niemieckiego pochodzenia dziecko przeżyłam w 1945 r.koniec wojny i wkroczenie Rosjan do Gdańska.
Dużo można na ten temat napisać,ale czy ktoś to będzie czytać ?
Czekam z niecierpliwością na Pani wspomnienia!
Pozdrawiam
_________________ Zenek
"Ja pochodzę z tych gorszych, co to mają zwyczajną, czerwoną krew. A w ogóle to mnie ciotka z litości urodziła, bo matka tego dnia robiła duże pranie i nie miała czasu na rodzenie" - Stanisław Grzesiuk "Boso ale w ostrogach"
Szanowna Administracjo - zostawmy ten temat Antkowi, na pewno jeszcze będzie pisał.
Proszę załóżcie nowy temat dla Krystyny (przenosząc powyższe posty do niej) - własny temat powinien ją zdpopingować .
Krystyna nie myśl o stylu i ortografii . Pisz od serca, czekamy
Szanowna Administracjo - zostawmy ten temat Antkowi, na pewno jeszcze będzie pisał.
Jestem ZA, a nawet... ZA!
Pani Krystyno! Panie Antku! Klawiaturę pod palce i proszę pisać, pisać, pisać....
Pozdrawiam
_________________ Zenek
"Ja pochodzę z tych gorszych, co to mają zwyczajną, czerwoną krew. A w ogóle to mnie ciotka z litości urodziła, bo matka tego dnia robiła duże pranie i nie miała czasu na rodzenie" - Stanisław Grzesiuk "Boso ale w ostrogach"
Wíem, że to nieelegancko wtykać swoje trzy grosze, ale...
JA TEŻ CZYTAM I CZYTAĆ BĘDĘ
Swoich bliskich już nie popytam, ale z tego, co pamiętam, to i moi dziadkowie chronili swoich dziewięć córek przed żołdactwem. Mieszkali w Łubianie k. Kościerzyny
Piszcie Państwo a Administrację prosimy o wątek dla pani Krystyny
Piszcie swoje wspomnienia, każde z Was w swoim własnym wątku.
Internet jest wielki, zmieści to wszystko, bez obaw.
...Własnie takie wątki, zawierające osobiste wspomnienia, oraz ich autorzy - opowiadacze historii wielkiej i tej małej, własnej, są solą ziemi tego Forum.
Piszcie, proszę...
Po takiej reakcji, zostało tylko skupić myśli i pisać.
Jednak pozostawmy w gestii Krystyny tytuł wątku i takie tam. Jeżeli będą jakieś problemy techniczne, służę oczywiście pomocą. A tak w ogóle, nic na siłę. Kiedy Krystyna będzie gotowa do podzielenia się z nami swoimi wspomnieniami, z całą pewnością będzie co czytać.
Wysłany: Sro Kwi 04, 2012 8:51 pm O powojennych studenckich zwyczajach i obyczajach słów kilka
Moje wnuczki, cztery eleganckie studentki, prześcigały się ostatnio na rodzinnej fecie w opisywaniu swoich odchudzających sałatek, w których stosują takie tam „zwykłe” składniki, jak awokado, papaję i tym podobne. Jedna z nich pija tylko herbatę darjeeling, druga tylko zieloną jaśminową, a jeszcze inna najchętniej pija kawę etiopską, taką z ziaren dziko rosnących krzewów.
Ja, stetryczały zgred, nieśmiało wspomniałem o studenckim menu i studenckich obyczajach lat 50.. Moje studentki, jak przystało na układne wnuczki, zadały sobie należyty trud, aby ukryć wesołość.
Akurat herbaty było w tamtych czasach pod dostatkiem, choć wybór był bodaj między czarną Ulung a Madras. Ówczesna margaryna przypominała smakiem tę z lat okupacji, już o wiele smaczniejszy był chleb smarowany smalcem. Natomiast niemal nigdy nie brakowało ryb morskich, choć ich asortyment daleko nie dorównywał obecnym ofertom, ale ryby były niesłychanie tanie, dostępne dla każdej kieszeni. Popytem cieszyła się u studentów jakże tania wędzona ikra dorsza, którą teraz nijak nie uświadczysz. W Barze Mlecznym najczęściej zamawianym przez studenta daniem była porcja smażonych ziemniaków z kefirem, a czasami, od święta można było sobie zafundować bodaj najtańsze restauracyjne danie - kotlet pożarski, na przykład w piwnicznej restauracji na rogu Grunwaldzkiej i Jaśkowej Doliny.
Kawę piło się od wielkiego dzwonu, a jak wpadło trochę grosza, fundowano sobie w Delikatesach dziesięć deka niezwykle aromatycznej, takiej prosto z młynka. Zwyczaj picia kawy „bunowej”, jak ją starzy Kaszubi nazywali (zapewne z niemieckiego Bohnenkaffee), pojawił się – wg moich obserwacji - gdzieś na początku lat 50., choć być może była to kwestia początku częstszej jej podaży.
Popijając kawę „po turecku”, jak to niesłusznie, zresztą po dzień dzisiejszy się określa (nie ma to – jak wiadomo - nic wspólnego z faktycznym tureckim sposobem), w czasie jednego ze spotkań w gronie koleżanek i kolegów niektórzy spośród kolegów swoim zwyczajem zjadali osiadłe na dnie szklanki fusy, przydawało to takim konsumentom miano wytrawnego kawiarza. Nowicjusz w naszej grupie zapytał szeptem kolegę: „…czy zjadanie fusów jest konieczne? Mnie to nie smakuje!”
Dziś niektórzy studenci (i studentki) świadomie i jakby z przekorą stroją się „na łajzę”; wdziewają podarte dżinsy i wyblakłą T-koszulę, ale na wykłady nierzadko przybywają niezłą „gablotą”. W tamtym czasie nie przywiązywano większej wagi do ubioru i chyba w ogóle do powierzchowności. Być może z prozaicznego powodu… Tylko koledzy z zamożniejszych rodzin wdziewali latem powszechnie noszony ciuch zwany „bombajką” – rodzaj wdzianka z jasnej tkaniny (lnianej?) z krótkim rękawem. Do tego noszono półbuty szyte z grubej lnianej tkaniny na …słomianej podeszwie (słoma ryżowa?). Powszechnie noszonym latem obuwiem były „pepegi”, czyli tandetne tenisówki. Ja nosiłem przez kilka lat kupiony za bezcen od sąsiada w Lęborku, byłego kaszubskiego „andersowca”, wygodny brytyjski battledress. Byłem zresztą nie jedynym tak „umundurowanym” studentem na PG. W przeciwieństwie do dzisiejszych studentów większość ówczesnych nosiła czapki studenckie na co dzień, ale koniecznie mocno używane, wyświechtane i ze złamanym daszkiem. Nowe poddawano przed ich założeniem „przyśpieszonemu” zestarzaniu.
Tylko dorosłym użytkownikom i gościom tego forum po cichu powiem, że z mocniejszych trunków pijano używki, których dziś żaden szanujący się mężczyzna do ust nie weźmie, np. prunelkę, pomarańczówkę, porterówkę – gęsty ulep, że niemal łyżeczką jeść. Delikatesy oferowały równie słodkie, niemal gęste i stosunkowo niedrogie hiszpańskie wino „Malaga”, które „robiło” za reprezentanta win szlachetnych, bowiem na półkach sklepowych widniały ciecze z gatunku „Czar pegeeru”. Gdy przy jakiejś sposobności częstowano egzotycznymi wówczas trunkami w rodzaju brandy czy whisky, sącząc je z niesmakiem szeptało się koledze do ucha: „co – u licha - ci ludzie w tym paskudztwie widzą?”
Myślę, że to w tamtych czasach narodziły się seriale dowcipów w rodzaju „gry półsłówek”, „nazwisk ambasadorów” czy „bajek o …”, a o rozkwicie dowcipów politycznych nawet nie wspomnę.
Pozdrawiam
Antek
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum