No oczywiście, że nie ma w tym niz złego. Zwłaszcza, że zanikła już dawno tradycja "prac społecznych" w szkołach.
Są miejsca, którym taka symboliczna "opieka" bardzo się przyda, ale są takie, gdzie obawiałabym się trochę, że może wyrządzić więcej szkody niż pożytku - bo dzieciaki miewają dziwne pomysły, niekoniecznie zdrowe dla zabytków.
_________________ Czyż nie rozumie pan, że wszystko, co piękne w architekturze, osiągnięto już dawno temu? Zostało to autorytatywnie stwierdzone. (Ayn Rand "Źródło")
Wysłany: Pon Mar 03, 2008 7:34 pm Re: Ikony Trójmiasta
Gdynka napisał/a:
Od dziś co środę w Wyborczej Trójmiasto ukazywać się będzie dodatek Ikony Trójmiasta - Miejsca. Wydarzenia. Idea. Ma to być "niezwykła wędrówka po wspólnej historii naszych trzech miast". W pierwszym zeszycie m.in. wywiad z Ewą Tusk oraz zdjęcia m.in. dyrektora aresztu śledczego, Zbigniewa Kosycarza, Archiwum Państwowego w Gdańsku i Wojskowej Agencji Filmowej. Kolejne zeszyty mają być poświęcone wydarzeniom: Grudzień 70, Sierpień 80, pielgrzymki, miejscom kultowym (molo, Hotel Grand) i takim, które na trwałe wrosły w naszą trójmiejską tożsamość (blokowiska, SKM, obwodnica), wydarzeniom kulturalnym (festiwale w Sopocie, FPFF), niezwykłym miejscom (Teatr Wybrzeże, Muzyczny, Politechnika Gdańska, Akademia Morska).
Zapomniałem
Ciekawy czy podobnie jak z mapami będzie można zeszyty zakupić w siedzibie Gazety
_________________ Ponury Zwracacz Uwagi na Wykraczających Poza Ramy
Wszystko wskazuje na to, że wojewódzki konserwator zabytków będzie zarządzał nie tylko swoją Basztą Kotwiczników, ale też innym gdańskim zabytkiem. Będzie to położony na Westerplatte Mewi Szaniec
- Rozpoczęliśmy właśnie procedurę wpisu Mewiego Szańca do rejestru zabytków. Finalizujemy też z miastem umowę, na mocy której połowa obiektu przejdzie w trwały zarząd konserwatora. To oznacza, że staniemy się częściowo jego właścicielami - wyjaśnia Marcin Tymiński, rzecznik pomorskiego konserwatora zabytków.
Na co konserwatorowi stary pruski fort? W przyszłości urząd ma zamiar przekazać obiekt w użytkowanie powstającemu właśnie Muzeum Pola Bitwy Westerplatte.
- W połowie XIX w. na Westerplatte stały cztery takie forty. Powojenna rozbudowa portu sprawiła, że do dziś przetrwał tylko jeden, za to najważniejszy - mówi Marian Kwapiński, pomorski wojewódzki konserwator zabytków. - To właśnie przy Mewim Szańcu skapitulowała załoga Westerplatte. Takie miejsce należy bezwzględnie zachować.
Mewi Szaniec zbudowały w latach 1811-1813 wojska Napoleona. W połowie XIX w. został poważnie rozbudowany przez Prusaków.
Pamiątką po tamtej rozbudowie jest umieszczony nad wejściem od strony kanału napis "Moeven Schanze" i data "1846". Dziś w fortyfikacji znajduje się Baza Urządzeń Nawigacyjnych.
Źródło: Gazeta Wyborcza Trójmiasto
_________________ Czyż nie rozumie pan, że wszystko, co piękne w architekturze, osiągnięto już dawno temu? Zostało to autorytatywnie stwierdzone. (Ayn Rand "Źródło")
Władze Gdańska zabrały się za porządkowanie terenu byłej rezydencji gauleitera Alberta Forstera na Wyspie Sobieszewskiej. Już po pobieżnym przebadaniu działki okazało się, że pod ziemią jest ukryty prawdziwy arsenał.
Specjaliści z firmy Explosiv przeszukujący teren "Forsterówki" wyciągnęli z ziemi niemieckie i sowieckie karabiny, dwa rewolwery, cztery panzerfausty oraz trzykilogramowy ładunek trotylu. Kolekcję uzupełniał składzik amunicji czołgowej, pochodzącej ze stacjonujących tu pod koniec II wojny światowej niemieckich Panter.
Rezydencja w Orlu na Wyspie Sobieszewskiej była prezentem od członków NSDAP dla gauleitera gdańskiego Alberta Forstera. Podobno część wnętrz projektował sam Adolf Hitler. Willa była miejscem, gdzie dyskutowano o planach agresji na Polskę. Tutaj też szkolono grupy eksterminujące polską ludność Pomorza. Od marca do maja 1945 r. rezydencję zajmował niemiecki sztab broniący Sobieszewa. Potem wprowadziły się tu sowieckie komisje weryfikacyjne.
- Teren "Forsterówki" przeszukiwano wiele razy. Najpierw uczynili to Sowieci, potem, przez lata, nielegalni łowcy militariów. Mimo to rezydencja w Orlu nadal jest naszpikowana niebezpiecznymi pozostałościami II wojny światowej. To zaś najlepiej uzmysławia nam, że w 1945 r. była prawdziwym arsenałem - mówi wicekomendant straży miejskiej w Gdańsku Mariusz Jaskulski, prywatnie zajmujący się dziejami dawnej rezydencji gauleitera.
Wojna pozostawiła po sobie w Orlu nie tylko broń i amunicję. W 2000 r. Jaskulski wraz z Niemieckim Stowarzyszeniem Opieki nad Grobami Wojennymi odkrył tuż koło tarasu willi mogiły 200 niemieckich oficerów i żołnierzy. Wśród nich - generała Klemensa von Betzela, który zginął w marcu 1945 r. niedaleko Bramy Oliwskiej.
- Prace saperskie to część działań przygotowawczych do zagospodarowania terenu "Forsterówki" - mówi Karol Polejowski z Urzędu Miejskiego w Gdańsku. - Do końca tego roku powinny zapaść decyzje, co do jej dalszych losów. Najprawdopodobniej wydzierżawimy ją - choć przeznaczenia jeszcze nie ustaliliśmy.
Ile lat można wytrzymać, wchodząc codziennie jako listonosz do swojego mieszkania? Artykuł o powojennych losach gdańszczan
Gorzko brzmią słowa jednego z przedwojennych gdańszczan wywiezionego w lutym 1945 r. jako nastolatek do Niemiec: - Po wojnie ksiądz mi pisał: "Chłopcze, nie wracaj", ale matka pisała: "Chłopcze, wracaj do domu". Wróciłem. To był mój największy błąd w życiu.
"Szwaby raus" - na drzwiach do mieszkania - albo: "Do szwabów" - ze strzałką w kierunki drzwi - takie napisy zmywali jeszcze wiele lat po wojnie przedwojenni gdańszczanie, wywodzący się z Wolnego Miasta Gdańska. Autochtoni, ludność miejscowa, "tutejsi" albo dumnie "Danziger", czyli gdańszczanie z dawnego Wolnego Miasta Gdańska. Łączy ich miłość do Gdańska i wspólna przeszłość, również ta wyparta z polskiej pamięci zbiorowej - powojenna.
Żadna z osób udzielających mi wywiadu do przygotowywanej książki nie wyraziła zgody na opublikowanie jej nazwiska. - Myśmy już swoje przeszli - tłumaczyli. Na próbę przekonania, iż dzisiaj czasy się zmieniły, odpowiadali pytaniem: "A skąd wiadomo, że się znowu nie zmienią?". Półtora roku później wypomniano Donaldowi Tuskowi, gdańskiemu Kaszubie, "dziadka z Wehrmachtu".
Nie te Niemcy
Skąd się wzięli Danziger? Zwykle z Kaszub, Pomorza, Wielkopolski. Niektórzy osiedlili się w Gdańsku na początku XX wieku po powrocie z emigracji zarobkowej do Zagłębia Ruhry. Żyli na pograniczu trzech kultur - kaszubskiej, niemieckiej i polskiej. W Gdańsku przejmowali kulturę nie tyle niemiecką, ile miejską, gdańską. Tak jak przybysze w Warszawie warszawską czy we Lwowie - lwowską.
Większość to byli ludzie, których określa się jako self-made man . Mieli duże poczucie godności i własnej wartości wynikające z osiągnięcia sukcesu życiowego. Opuszczali rodzinną wieś, w której byli robotnikami rolnymi pracującymi "na pańskim", a w Gdańsku osiągali status wykwalifikowanego robotnika - szanowanego, zrzeszonego w związku zawodowym. Niektórzy zostawali rzemieślnikami czy też przedsiębiorcami. Brali aktywny udział w życiu kulturalnym, czytali regularnie prasę.
Danziger wiedzieli, jak żyć i pracować dla wspólnego dobra w granicach obowiązującego prawa. Do momentu pojawienia się nazistów to niemieckie państwo prawa kształtowało ich wyobrażenia o tym, jak powinno być zorganizowane społeczeństwo. Ich rzekoma proniemieckość była respektem dla sprawności niemieckiej administracji, braku korupcji, znakomitej organizacji i szacunku dla pracy, wyrosłych z wartości mieszczańskich i protestantyzmu. Ich wartościami stały się: pracowitość, rzetelność, odpowiedzialność.
Przez stulecia losy polskich gdańszczan splatały się z niemieckimi. Mieli kontakty sąsiedzkie, rodzinne, towarzyskie, razem pracowali. Wobec nazistów Danziger nie mieli żadnych złudzeń: III Rzesza to nie były te Niemcy, które znali od pokoleń.
1 września 1939 r. oznaczał dla nich nie tylko obronę Poczty Polskiej czy walkę na Westerplatte - to była również zmiana ich statusu państwowego poprzez włączenie Wolnego Miasta do Rzeszy. Jako mieszkańcy i obywatele Gdańska byli całkowicie bezbronni - tam zameldowani, pracujący, ujęci w różnych rejestrach, nie mieli jak się uchronić przed prześladowaniami. Aresztowanych - czasem już pod koniec sierpnia - hitlerowcy mordowali, upokarzali, osadzali w więzieniach i obozach koncentracyjnych. Potem były wypędzenia i do Generalnej Guberni, i do Rzeszy, wywłaszczenia, a jeszcze później powoływanie do Wehrmachtu i innych organizacji paramilitarnych. W Gdańsku wcielonym 1 września 1939 r. do Rzeszy nie wolno było działać Polskiemu Czerwonemu Krzyżowi, nie było ani Rady Głównej Opiekuńczej, ani żadnej namiastki polskiej administracji komunalnej. Tu polscy robotnicy przymusowi musieli nosić na ubraniu "P" i nie wolno było nikomu posługiwać się językiem polskim. Tu była III Rzesza.
Zdani byli na siebie. Bernard Filarski, lekarz stomatolog, był wybitnym i znanym działaczem Polonii gdańskiej. Aresztowany 1 września 1939 r., został zamordowany w marcu 1940 wraz z innymi działaczami Polonii. Jego najstarszego syna osadzono w KZ Stutthof, a potem w Mauthausen. Żonę Bernarda Filarskiego z szóstką małych dzieci Niemcy wysiedlili wiosną 1940 do Generalnego Gubernatorstwa. Żeby przeżyć, żebrali. Chłopi brali ich za przestępców, którzy zostali karnie przesiedleni do ich wsi.
O prześladowaniu przez władze Wolnego Miasta Gdańska Agnieszki Szulc, wdowy z dziesięciorgiem dzieci, za posyłanie dzieci do polskiej szkoły rozpisywała się przed wojną prasa w Polsce. W czasie wojny trzech z jej synów zostało powołanych do Wehrmachtu. Jednemu z nich, Leonowi, powołanemu po zwolnieniu z obozu Stutthof, udało się przedostać do aliantów. Dwaj inni polegli. Jedna z córek została wywieziona na roboty do Rzeszy. Sama Agnieszka Szulc, z pozostałymi dziećmi wypędzona do Generalnego Gubernatorstwa, wegetowała w jakiejś wsi, a później w obozie w Niepokalanowie.
Zweryfikowani, upokarzani
Po wojnie gdańszczanie tak jak rdzenni mieszkańcy Ziem Odzyskanych przeszli tzw. weryfikację według kryterium narodowościowego. O uznaniu za Polaka decydowały: znajomość języka polskiego, członkostwo w polskich organizacjach, postawa w czasie wojny. Zweryfikowani nie podlegali wysiedleniom, otrzymywali polskie obywatelstwo i mieli prawo ubiegać się o rewindykację mienia. Otrzymywali tzw. zaświadczenie weryfikacyjne i składali przysięgę wierności narodowi i państwu polskiemu. Odezwy władzy skierowane do nich głosiły: "Stanowimy jeden naród". Rzeczywistość okazała się inna.
Sytuacja zweryfikowanych gdańszczan była tak zła, iż 4 czerwca 1946 r. władza powołała Wojewódzki Komitet Opieki nad Zweryfikowanymi. Już sama weryfikacja i obowiązek składania przysięgi na wierność były dla zasłużonych dla polskości gdańszczan upokarzające. Jeszcze gorzej było z ubieganiem się o zwrot majątku, najczęściej o przejęte przez państwo polskie domy i mieszkania. Zachowało się wiele dokumentów i relacji świadczących o tragicznych losach gdańszczan.
W 1947 r. B. prosi polskich urzędników o zwrot przedwojennego domu, by móc wynajmować pokoje i uprawiać ogród. Żyje z rodziną w nędzy. B. była wdową po gdańszczaninie, który przed wojną współpracował z polskim wywiadem. Jej mąż, aresztowany w czasie próby przekroczenia granicy polsko-węgierskiej w 1940 r., został rozstrzelany po trzech latach więzienia. Aresztowani i straceni zostali również jego rodzice. Sama B. przeżyła okupację w niemieckim więzieniu.
Po wojnie po powrocie do Gdańska mieszkała z córką i matką u siostry w jej mieszkaniu we Wrzeszczu. Jej dom zajęli osiedleńcy. Wypędzone bezprawnie wraz z siostrą z jej mieszkania, otrzymują jeden maleńki pokoik w lokalu zajmowanym przez Polaków z Warszawy. Mimo że warszawiacy wiedzą, jakie były wojenne losy B., szykanują rodzinę: wykręcają bezpieczniki, nie dopuszczają do kuchni, nasyłają na B. żołnierzy.
Albo przypadek Gerarda Piełowskiego, jednego z pracowników Poczty Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku. Po powrocie z obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen mieszkał z rodziną na strychu. Przykrywali się workami. We "Wspomnieniach gdańskiego bówki" [bówka to w języku kaszubskim - łobuz, gawrosz] Brunon Zwarra, kronikarz dziejów gdańszczan, wspomina pożegnanie z Piełowskim w 1958 r. Zwarra nie mógł uwierzyć, iż Piełowski, więzień obozów koncentracyjnych, zdecydował się wyjechać na stałe do RFN. W odpowiedzi usłyszał: "Ile lat można wytrzymać, wchodząc codziennie jako listonosz do swojego byłego mieszkania, gdzie mieszka obcy człowiek, który zabrał mi także moje meble?". Przed wyjazdem Piełowski zwrócił władzom polskim swój otrzymany przed wojną polski brązowy Krzyż Zasługi.
Folksdojcze nie mają praw
Dla ludności osiedlającej się w Gdańsku są po prostu Niemcami albo - jeszcze gorzej - "folksdojczami". Mało kto rozumie, że przed wojną Danziger byli obywatelami Wolnego Miasta Gdańska, a nie polskimi, a po włączeniu miasta do Rzeszy byli przez władze niemieckie traktowani jak obywatele tego państwa. Danziger nie ubiegali się o ten status. Przeciwnie. To Niemcom zależało, by móc ich jako obywateli niemieckich powoływać do Wehrmachtu.
Wyrzucanie z mieszkań, gospodarstw rolnych, odbieranie zakładów i narzędzi, rabowanie i prześladowanie poprzez szykany jest w pierwszych latach po wojnie na porządku dziennym. Nowi mieszkańcy Gdańska składają na autochtonów fałszywe donosy do UB, by władze odebrały im mieszkania, umieściły w obozach dla Niemców, a ostatecznie wysiedliły do Niemiec.
W mieszkaniu S. zjawia się któregoś dnia mężczyzna z żądaniem podpisania pisemnego zrzeczenia się mieszkania i wszystkich ruchomości. Na protest gdańszczanina odpowiada krótko, iż jest z Lublina i ma więcej praw.
Do W. wprowadza się człowiek przedstawiający się jako artysta malarz. Zajmuje dwa pokoje w jej mieszkaniu i przywłaszcza sobie jej ruchomości. W. jest wdową po polskim kolejarzu zmarłym w obozie, jej brat zginął w Oranienburgu. Przed wojną należeli do gminy polskiej. W czasie wojny W. pomagała więźniom obozów koncentracyjnych.
Zweryfikowani zwalniani są ze stałej pracy, wykonując zaś prace dorywcze, są pozbawieni prawa do korzystania z kart żywnościowych. Często są zmuszani do wykonywania pracy nieodpłatnie. Komitet Opieki nad Zweryfikowanymi zasypywany jest prośbami zrozpaczonych osób o jakąkolwiek pomoc materialną. Tu również znajduje się wiele nazwisk z adnotacjami: "zakładała polskie ochronki w Wolnym Mieście Gdańsku, całą wojnę wspierała więźniów obozów koncentracyjnych, mąż zamordowany w obozie".
Wiele osób przestaje odbierać zaświadczenia o zweryfikowaniu, wiele zgłasza się na wyjazd do Niemiec. Powody wyjazdów wyjaśnił młody Kaszuba, który zgłosił się do zarządzonej rejestracji cudzoziemców w kwietniu 1946 r.: "Oczekiwali my innej Polski. Mieszkam w Gdańsku z matką i rodzeństwem. Przez rok nachodzili nas mundurowi mężczyźni, wyzywali nas od Niemców, ograbili doszczętnie, nic już nam nie pozostało - chcemy wyjechać do Niemiec".
Po polsku nie mówi
Powojenną sytuację gdańszczan pogarszała ich często słaba albo żadna znajomość polskiego. Do dziś są powszechne obiegowe stwierdzenia: "przecież on/ona nawet po polsku nie mówi" oparte o romantyczny mit języka ojczystego i przeświadczenie o przemożnym wpływie domu rodzinnego na jego znajomość.
A przecież w Gdańsku w ramach państwa niemieckiego i później w Wolnym Mieście Gdańsku językiem urzędowym i językiem nauczania był język niemiecki. Wielu gdańszczan wyniosło z domu znajomość języka kaszubskiego. Wyjście z lokalnej społeczności stawiało przed nimi duże wyzwania. Jednak wyuczenie się i wykonywanie zawodu, kontakty niezbędne w pracy i poza domem wymagały znajomości niemieckiego i posługiwania się nim. O to zaś, co dla ludności polskiej było po 1918 r. normalnością, np. posługiwanie się językiem polskim nie tylko prywatnie, ale również w życiu publicznym, polskie szkoły czy życie kulturalne, gdańszczanie musieli uparcie walczyć. Wsparcie państwa polskiego było i w tej walce mało skuteczne.
Dlatego już sam wybór szkoły dla dziecka stawiał gdańszczan przed dylematami nieznanymi rodzinom z Polski: dobra szkoła niemiecka czy słaba polska?
Można by tu przypomnieć, że brak znajomości języka polskiego nie był zresztą przypadkiem wyłącznie gdańszczan. W kasynie oficerskim na Helu w okresie międzywojnia długo dominował język rosyjski - posługiwali się nim polscy oficerowie przyjęci do polskiej Marynarki Wojennej z marynarki carskiej. A przecież nikt nie odmawia polskości oficerom polskiej przedwojennej Marynarki Wojennej.
Porzuceni
W Polsce powojennej działo się wiele nieprawości, a prześladowania dotknęły wielu zasłużonych Polaków, nie tylko opisywanych tu gdańszczan. Tragedią Danziger było jednak powojenne społeczne odrzucenie połączone z pogardą dla "folksdojczów". To społeczna solidarność oraz wsparcie integrują i mają ogromne znaczenie dla życia we wspólnocie. Tego gdańszczanom w Polsce tuż po wojnie odmówiono.
Podobnie działo się i później. Żaden z nich, nawet spośród zamordowanych przez Niemców przedstawicieli Polonii gdańskiej, nie doczekał się tytułu honorowego gdańszczanina. Na I Światowym Zjeździe Gdańszczan w maju 2002 r. nie było ani jednego referatu poświęconego tej grupie ludności. Gdyby nie spontaniczne wystąpienie pana Zygmunta Warmińskiego, przedwojennego gdańszczanina i byłego ucznia Gimnazjum Polskiego w Wolnym Mieście Gdańsku, można by sądzić, że ich w ogóle nie było.
Wspomnienia Zygmunta Warmińskiego opublikowane najpierw w Niemczech, a potem w Polsce, nie odbiły się w Polsce żadnym echem. Wiedza o gdańszczanach oparta jest w głównej mierze na książkach Güntera Grassa, który w swych gdańskich utworach nie wyszedł poza opis swojego drobnomieszczańskiego środowiska, a w żadnym wywiadzie nie wspominał polskich gdańszczan.
Danziger zostali wykluczeni z publicznej pamięci.
Cytat:
*dr Alina Kilian - historyk prawa, tłumacz języka niemieckiego
Artykuł napisałam na podstawie literatury i materiałów źródłowych zebranych do przygotowywanej do druku książki "Danziger", poswięconej tożsamości kulturowej mieszkańców Wolnego Miasta Gdańska. Korzystałam m.in. z książek: Brunon Zwarra, "Wspomnienia gdańskiego bówki", Gdańsk 1985; Sigmund Warminski, "Danzig - Heimatland", Frankfurt am Main 2000; wspomnienia Marii Chodakowskiej, córki Bernarda Filarskiego, w: "Danzig-Gdańsk 1944", Gdańsk 1994; Zygmunt Kurek, "Trzy lata w Wolnym Mieście Gdańsku 1936-1939", Bydgoszcz 1987
Żarnowiec: Nie dla germanizacji dzieci
Katarzyna Fryc
2008-11-07, ostatnia aktualizacja 2008-11-07 19:55
Na starej szkole w Żarnowcu odkryto napis "Gemeindeschule Anno 1909". - To pamiątka po pruskiej germanizacji - uważają radni, którzy żądają jej zakrycia. - Nie zacierajmy prawdy historycznej - apeluje dyrekcja szkoły. W piątek rada gminy jednogłośnie postanowiła zasłonić napis
Na historyczną płytę z napisem "Gemeindeschule Anno 1909" (szkoła gminna rok 1909) natrafiono przypadkiem. - Podczas usuwania azbestowych płytek pokrywających dach i zachodnią ścianę odkryto betonową tablicę, metrykę budynku z czasów zaborów - mówi Aleksandra Obszyńska, dyrektor SP w Żarnowcu, która chce pozostawienia historycznego napisu. - Jako członkowie europejskiej rodziny powinniśmy uczyć tolerancji, wybaczania i pojednania. Najlepszym tego przykładem jest współpraca Krokowej z niemiecką gminą Schweich - podkreśla.
Ale wielu radnych naciska, by tablicę zasłonić. - Jak musi boleć starszych ludzi wspomnienie, gdy uczęszczali do tej szkoły i nie wolno im było mówić w języku ich ojców, gdy za mówienie po polsku ich bito - uważa radny Józef Radziejewski z lokalnego komitetu wyborczego. Zapowiada, że jeśli tablica zostanie, on nie przestąpi progu szkoły. Popiera go Marek Tylicki z PO, przewodniczący rady gminy. - Nie rozumiem gloryfikowania pruskiego napisu sporządzonego przez ludzi, których celem była germanizacja.
Duża część mieszkańców jest innego zdania. - Sprzeciwiamy się sztucznym próbom wymazywania elementów świadczących o historii Żarnowca. Zamiast tego należy tłumaczyć dzieciom założenia procesu germanizacji Pomorza w tamtym okresie - napisali w liście do rady gminy podpisanym przez blisko 200 osób.
Mieszkańcy proponują, by dla równowagi przy starym napisie umieścić nowy "Szkoła Podstawowa w Żarnowcu", a obok niego godło z orłem z koronie.
Wczoraj nad przyszłością tablicy debatowała rada gminy. Radni jednogłośnie uznali, że trzeba ją jak najszybciej zasłonić. Ale radni nie zdają sobie sprawy, że najprawdopodobniej napis zostanie. Dlaczego? Kilka dni temu dyrekcja szkoły wystąpiła do pomorskiego konserwatora zabytków o wpisanie budynku do rejestru. Ich wniosek popiera powiatowy konserwator zabytków w Pucku.
Marcin Tymiński, rzecznik pomorskiego konserwatora zabytków: - Już sam wniosek o wpis do rejestru powoduje, że o losach tablicy może teraz decydować wyłącznie wojewódzki konserwator, który zapewne uzna szkołę i tablicę za obiekty historycznie. Żadne bieżące spory ideologiczne nie mają tu znaczenia - podkreśla.
Ponad 200 osób podpisało się pod listem otwartym do Rady Gminy Krokowa. "Niezrozumiała jest próba zacierania prawdy historycznej Żarnowca poprzez likwidację tablicy. Zamiast tego należy tłumaczyć dzieciom założenia procesu germanizacji Pomorza w tamtym okresie". Jako pierwszy pod listem złożył podpis miejscowy proboszcz, ks. Krzysztof Stachowski.
- Wielkość patriotyzmu mierzy się wielkością tolerancji - tłumaczy ks. proboszcz. - Napis na szkole jest napisem historycznym, tego się nie da uniknąć. A patriotyzm? Żarnowiec jest jedyną znaną mi miejscowością, gdzie na 3 Maja i 11 Listopada w każdym oknie wisi flaga. Jak nie polska, to kaszubska. Szum wokół napisu to próba stworzenia niepotrzebnych podziałów w społeczeństwie.
Sytuacja wokół napisu na szkole jest patowa. Z jednej strony uchwała Rady Gminy, z drugiej - powiatowy konserwator zabytków. Kto wygra?
Marek Tylicki, przewodniczący Rady Gminy Krokowa:
- Wójt powinien wystąpić do konserwatora z pytaniem, czy można zasłonić tę tablicę. Nie chcemy przecież działać niezgodnie z prawem. Budynek jeszcze nie został wpisany do rejestru zabytków, w związku z tym nie podlega ochronie.
Marian Kwapiński, wojewódzki konserwator zabytków odpowiada: - Prawem wyższego rzędu od uchwały Rady Gminy jest ustawa o ochronie zabytków, której artykuł 6 ustęp 2 mówi między innymi o ochronie nazw obiektów. A tak nawiasem mówiąc, to co się dzieje w Żarnowcu, należy chyba potraktować jako lokalny koloryt, wymagający opisu socjologa lub studiów etnograficznych.....................
_________________ „Chamstwu w życiu należy się przeciwstawiać siłom i godnościom osobistom”.
Wysłany: Pon Lut 09, 2009 9:40 am 1 % od podatku na zabytkowe organy w Gdańsku
Przyjaciele kościoła św. Trójcy marzą, że część z nas wspomoże odbudowę barokowych organów w tej świątyni. Przypominają: - Każdy z nas może przeznaczyć jeden procent swojego podatku na dowolny cel.
W Stowarzyszeniu Przyjaciół Kościoła św. Trójcy "Dziedziniec" działa 20 osób, którym leży na sercu przyszłość tej drugiej co do wielkości świątyni w Gdańsku. Konserwatorzy, historycy, muzycy, fotografowie związani z tym franciszkańskim kościołem, czy to emocjonalnie, czy poprzez Stowarzyszenie chcą przywrócić należną jej rangę. Starają się pozyskać środki na odbudowę organów ze św. Trójcy, przygotowują koncerty muzyki dawnej, jakich dotąd w Gdańsku nie było.
- Układ architektoniczny zespołu św. Trójcy daje mnóstwo możliwości: kościół główny, prezbiterium, kaplica św. Anny, budynki Muzeum Narodowego. Ogromny, niewykorzystany dla kultury potencjał - mówi Andrzej Szadejko, prezes "Dziedzińca", absolwent Akademii Muzycznej w Warszawie w klasie organów oraz Instytutu Muzyki Dawnej "Schola Cantorum Basiliensis", wykładowca na AM w Gdańsku. - Wrocław ma słynny festiwal muzyki dawnej Wratislavia Cantans, Gdańsk oryginalne wnętrza św. Trójcy doskonałe do odbioru takiej muzyki i organy, które po zrekonstruowaniu zabrzmią nam dokładnie tak, jak gdańszczanom w XVIII w. To instrument niezwykły na skalę europejską. Już choćby to, że siedząc w kościelnej ławce mamy je przed sobą, a nie za plecami, jest wyjątkowe.
Do dziś ocalało 70 proc. prospektu, czyli "szafy", w której mieściły się organy. Część prospektu została na ścianie, reszta leży na kościelnym strychu. Piszczałki i mechanizm trzeba zrekonstruować, prospekt odgrzybić, zakonserwować i także częściowo odtworzyć. W pracach pomoże dokładna dokumentacja z rozbiórki organów w latach 40. ub. wieku, którą Andrzej Szadejko studiuje od czterech lat.
- Nasz instrument przyciągnął do Gdańska IX Światowy Zjazd Budowniczych Organów. Specjaliści przyjechali we wrześniu, żeby je zobaczyć i podyskutować o szczegółach odbudowy - mówi Szadejko. - Koszty na pewno pójdą w miliony, cały proces potrwa lata. Marzy nam się, by w 2014 roku na 500-lecie kościoła organy były gotowe. Dużo zależy od tego, w jakim tempie uda nam się uzyskać pieniądze na ten cel. Dlatego prosimy gdańszczan, by przekazali nam choć ten jeden procent od podatku.
Stowarzyszenie nie czeka na odbudowę - już teraz udowadnia, jak magicznym dla muzyki miejscem jest zespół św. Trójcy. Razem z Panią Aliną Ratkowską, pomysłodawcą i organizatorem Festiwalu Goldbergowskiego zapraszają na fantastyczne koncerty. Najbliższa edycja Festiwalu w pierwszych dwóch tygodniach września. A wcześniej 5 kwietnia koncert Polskiego Chóru Kameralnego, w maju natomiast usłyszymy pochodzący z Asyżu najstarszy zespół wokalny w Europie istniejący nieprzerwanie od XIII wieku.
Każdy grosz się liczy. w zeszłym roku zebraliśmy ponad 24 tys. złotych. w Grudniu zeszłego roku zostały wykonane prace przygotowawcze za ponad 500 tys złotych. Teraz zbieramy na prace rekonstrukcyjne przy prospekcie organowym oraz na sam instrument.
Przyjdźcie do kościoła Św. Trójcy i zobaczcie jak postepują prace.
By przekazać jeden procent podatku, w odpowiedniej rubryce zeznania podatkowego trzeba wpisać numer KRS 0000276836 oraz pełną nazwę stowarzyszenia
Bylam, widzialam , podziwialam, po festiwalu goldbergowskim napisalam kilka slow do Stowarzyszenia jak i do biura organizacyjnego, bo myslalam ze nie tylko liczy sie ta przyslowiowa zlotowka ale rowniez ludzie ktorzy chca sie zaangazowac w dobre idee, a odrestaurowanie organow za taka uwazam. Szkoda ze nikt mi nie odpisal.......
Wogle szkoda ze o kulturze dawnego Gdanska malo sie mowi, o kulturze dawnej czyli wieku XVI do XVIII, a nie ciagle tylko o Wolnym Miescie. Na moim wykladzie poswieconym o Karnawale i Tancach w Gdansku w XVI- XIX wieku, przyszlo malo, jak liczylam osob ok 15, na taki sam wyklad w Lublinie, zglasza sie o dwa razy wiecej osob, ale i tak wyklad byl dla mnie duza przyjemnoscia.
Nie wiem jak Gdansk chce udowodnic ze moze byc europejska stolica kultury, nie wystarczy tylko zapraszac ciagle Dode czy Majke Jezowska albo Zielone Gitary. Jeden festiwal czy nawet trzy mysle ze tego nie zalatwia, a szkoda bo to miasto cenie wlasnie a jego niezwykla historie i ich mieszkancow.
Pozdrawiam serdecznie
Co do odpowiedzi od Stowarzyszenia "Dziedziniec".
Stowarzyszenie nie posiada własnego adresu mailowego, także na skrzynce informacyjnej Festiwalu Goldbergowskiego nie ma Twojego maila. Proszę cię o kontakt na adres: szadejko@wp.pl, zapewniam , że odpowiedź przyjdzie szybko.
Bardzo nam zależy na tym, aby jak najwięcej ludzi zaangażowało się w nasze inicjatywy, to jest dla nas bardzo ważne, bo pozwala ze spokojem przygotowywać tak duże imprezy, jak Festiwal Goldbergowski.
Pozdrawiam serdecznie
Co łączy niemieckich spiskowców z 20 lipca 1944 r. z artystami III Rzeszy, przemysłowcami i niemiecką arystokracją? Na przykład imienny zestaw stołowy, który ponad pół wieku przeleżał w kredensie gdyńskiego domu.
Srebrny zestaw składa się z sześciu ozdobnych noży, widelców i łyżek. Na wszystkich elementach wygrawerowano imię, nazwisko i datę. - Sztućce przywiózł do domu tuż po wojnie mój ojciec. Nie wiem, gdzie je zdobył. Na pewno nie w Gdańsku - mówi pani Magda z Gdyni, która przyniosła srebra do naszej reakcji. - Kiedy byłam mała, wyciągałam je z kredensu i odczytywałam nazwiska. Zastanawiałam się, kim byli kryjący się pod nimi ludzie. Teraz pomyślałam, że może to być dla was ciekawe.
Duża część z 18 nazwisk należy do osób arystokratycznego pochodzenia. Jak udało nam się ustalić, jedna z łyżek, pochodząca z 1935 r., należała do Bodo von Harbou, wysokiego oficera Wehrmachtu, który był jedną z najważniejszych postaci spisku oficerów, zakończonego nieudanym zamachem na Hitlera 20 lipca 1944 r. Kolejne ciekawe nazwisko widnieje na jednym z widelców. Sygnatura von Helldorf może kryć albo pułkownika Wehrmachtu, albo kolejnego zamachowca - generała berlińskiej policji, zamordowanego przez Hitlera po zamachu. Arystokratom i zamachowcom "towarzyszą" inne znakomitości przedwojennych Niemiec. Otto Roloff - znany grafik i rysownik, Wilhelm Botzkes i Paul Multhaupt - bogaci przemysłowcy. Czy znany malarz Max Rossbach. - Mamy tu do czynienia z popularnym srebrem próby 800. Forma zastawy funkcjonowała przez wiele dziesięcioleci. Różne grawerunki jednoznacznie wskazują, że sześcioosobowy komplet sztućców to niewielki fragment większej całości - mówi Izabela Sitz-Abramowicz, zgłębiająca od lat tematykę sreber i zastaw stołowych. - Najprawdopodobniej kilkudziesięcioosobowej zastawy jakiegoś elitarnego klubu, urządzonego na "angielską modłę".
- Takie nazwiska w jednym miejscu to bardzo niecodzienne zjawisko. Ukazujące przy okazji przenikanie się niemieckich elit - uważa Łukasz Orlicki, historyk i eksplorator z miesięcznika "Odkrywca". - Aż się prosi, aby przeprowadzić dokładniejsze badania, z jakiego klubu pochodzą przedwojenne srebra i jaka była ich droga do polskiego kredensu.
Zdaniem Orlickiego klubową zastawą podzielili się żołnierze zwycięskich wojsk - polskiego lub sowieckiego. Albo znaleźli ją szabrownicy gdzieś na ziemiach odzyskanych lub pograniczu polsko-niemieckim.
13 lutego na ekranach polskich kin zadebiutował film "Walkiria" opowiadający o zamachu na Hitlera z 20 lipca 1944 r. w Wilczym Szańcu. W rolę przywódcy spisku, pułkownika Clausa von Stauffenberga, wcielił się Tom Cruise.
Nazwiska z zastawy
Carl Hirte 1938, Otto Roloff 1935, Fritz von Hansemann 1938, Gerhardt Tisher 1931, R P Semrau 1932, Emmerich von Teszenszki 1931, Carl Hans Kruse 1935, Wilhelm Botzkes 1935, Arno Kriegsheim 1932, Paul Multhaupt 1932, Graf von Helldorff 1932, Sigismunt von Treskow-Friedrichsfelde 1931, Hans Georg Langen 1933, Max Rossbach 1931, Monroy 1935, Hugo Voss 1935, Werner von Salden Leppin 1931, Bodo von Harbou 1935.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum