No dobrze, obiecałem przecież.
Niektórzy deklarują, że nie interesuje ich to, ale co tam...
Niedawno poruszono temat w Joemonster, wypowiedziałem się, zatem CtrlC CtrlV:
W tamtych latach szpitale trójmiejskie dyżurowały na zmianę. 2 maja w Szpitalu Wojewódzkim nie było ostrego dyżuru a z racji bliskości od miejsca wypadku ogromną większość (jeśli nie wszystkich) poszkodowanych przywieziono właśnie tu.
Tępy dyżur oznaczał wtedy skąpą obsadę anestezjologiczną, personelu bloków operacyjnych, laboratorium i banku krwi. Dwóch ortopedów, dwóch-trzech chirurgów, dwóch chirurgów dziecięcych. Jeden lekarz Głównej Izby Przyjęć, który na tępych dyżurach niewiele miał do roboty. Nie było radiologa, który opisuje zdjęcia i wykonuje USG. W gabinecie rtg była jedna techniczka.
Kilka minut przed 19.00 karetka przywiozła kierowcę z niewielkimi obrażeniami głowy. Od ekipy i od kierowcy właśnie dowiedzieliśmy się o tragedii.
Po kilkunastu minutach zaczęło się: kolejka karetek na sygnale, tłok, zator, brak wózków, aparatów do mierzenia ciśnienia, stojaków do kroplówki. W gipsowni, która jednocześnie pełniła rolę R-ki znajdowało się kilku pacjentów leżących na wózkach a tylko jedno gniazdo z tlenem. Pielęgniarek nie brakowało. Te, które kończyły zmianę o 19.00, zostały i z zapałem zajęły się poszkodowanymi. Te, które przyszły na noc - również pracowały w Izbie Przyjęć.
Pchanie wózków, mierzenie ciśnienia, przetaczanie płynów, pobieranie krwi na badania (grupa, morfologia), transport do gabinetu rtg i z powrotem, przekładanie na stół rentgenowski...
Lekarze z oddziałów też nie próżnowali. pamiętam Ordynatora oddziału ginekologii targającego naręcze stojaków do kroplówki. Lekarze poza badaniem i udzielaniem pomocy też pchali wózki, przekładali pacjentów, nie grymasili.
Chaos.
Wielu nieprzytomnych. Trzeba nadać im jakieś loginy. Jedno NN nie wystarczy. Ponieważ pacjenci w krótkim czasie rozproszyli się na dość rozległym terenie obfitującym w ciasne zakręty, podjazdy i zakamarki plus gabinet rtg, loginy nadawał każdy, kto pobierał krew, kto zlecał zdjęcia rtg. Trzeba było to szybko rozwikłać i uporządkować. Biedna Pani Iza w gabinecie rtg pstrykała zdjęcia, ale nie było komu włożyć kaset do automatu, wywołać i załadować nowe klisze.
Osoby w ciężkim stanie trzeba było przyjąć i w zależności od poniesionych obrażeń, po wstępnej diagnostyce, dostarczyć na blok operacyjny lub na oddziały. Jedna osoba trafiła na OIOM.
Lżej ranni? Transport do innych szpitali.
Kontakt ze światem? Centrala szpitalna nr wewn. 100 i zamawianie rozmowy. Za każdym razem.
Rola lekarza Izby Przyjęć?
- segregacja: kto zostaje, kogo transportujemy do innych szpitali,
- ustalenie kto kryje się pod pseudonimami typu NN, NN1, kobieta1 itp, rekordzista miał trzy różne loginy,
- zgromadzenie numerów telefonu (domowych numerów) do pracowników, których trzeba było pilnie wezwać.
- zamawianie rozmów przez centralę i dzwonienie do techników i lekarzy
- telefony do innych szpitali, zamawianie przewozów.
Zgromadzenie załogi nie było łatwe. Trwał długi weekend i mało kto był w domu.
Akcja w zasadzie nie trwała długo. Jak się gwałtownie zaczęło, tak nagle zapanował spokój. Przed pierwszą w nocy było już po wszystkim.
Raport lekarza Izby Przyjęć obejmował trzy strony pisane maczkiem. Ostatnie zdanie tradycyjnie brzmiało: "Awarii z terenu szpitala nie zgłaszano, posiłki wydano o czasie".
Ten raport przyczynił się do późniejszej rozbudowy Izby Przyjęć zwanej obecnie SORem.
Pamiętam niezwykłą ofiarność i zaangażowanie WSZYSTKICH biorących udział w akcji, z miasta zgłaszały się osoby deklarujące chęć oddania krwi.
Przy okazji pogodziły się dwie nasze pielęgniarki.
Kilka dni wcześniej M. chciała zamienić dyżur z J. I właśnie ten nocny dyżur 2 maja chciała wziąć M. J. nie chciała się na to zgodzić, więc M. obraziła się na J.
Kiedy M. mieszkająca w Żukowie, dojeżdżająca do pracy na 19.00 autobusem relacji Zawory - Gdańsk, dowiedziała się o katastrofie, zadzwoniła na oddział i podziękowała J. W Żukowie autobus był już mocno przepełniony i M. stałaby z przodu.
Pisałem jednym tchem i nadal po tylu latach w emocjach.
M. mieszkająca w Żukowie, dojeżdżająca do pracy na 19.00 autobusem relacji Zawory - Gdańsk, dowiedziała się o katastrofie, zadzwoniła na oddział i podziękowała J. W Żukowie autobus był już mocno przepełniony i M. stałaby z przodu.
Jeśliby M. wsiadła była wówczas jako jeszcze jeden pasażer w Żukowie, to autobus odjechałby kilka sekund później, a zatem splot czasoprzestrzenny wyglądałby inaczej i ten autobus w momencie wystrzelenia opony nie uderzyłby w tamto drzewo w tamtej sekundzie...
Ale czytając relację i patrząc na zdjęcia nieodparcie nasuwa się jedno wrażenie - 20 lat później służby ratownicze sprawiają wrażenie wręcz "kosmiczne" względem początku lat '90.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum