Dawny Gdańsk

Nie-dawny Gdańsk - Moja mała ojczyzna- Port, ul. Wiślna i okoliczne

totenkopf1956 - Pon Lut 21, 2011 9:24 pm
Temat postu: Moja mała ojczyzna- Port, ul. Wiślna i okoliczne
Będąc dojrzałymi ludźmi, często wracamy we wspomnieniach do naszego hejmatu ( czyli małej ojczyzny ), miejsca zamieszkania, dziecięcych zabaw, wagarowych wypraw. Wspominamy ludzi i miejsca z nimi związane, napewno nie obce naszym rówieśnikom z Nowego Portu, Letniewa, Brzeźna, okolicy Amady, Narwiku, Holmu, Wisłoujścia. Wymienię zaledwie kilka miejsc, które z pewnością wielu moich rówieśników zna z własnej autopsji i ma do nich duży sentyment.
Poczynając od Nowego Portu: restaurację " Wiking " , a wcześniej " Syrena ", a ponoć jeszcze wcześniej " Meksyk " ( ale to już tylko z przekazu innych ).
Przystań promowa " Fera " obok ukraińskich zbożowców, którą pływaliśmy do Wisłoujścia, a z tamtąd na piechotę na plażę na Westerplatte.
Morski Dom Kultury z kinem " 1-szy Maja ", nieistniejąca, stara zabudowa ulicy Wyzwolenia z warsztatami CPN i szkołą dokerów, przy której na ogródkach działkowych stała piękna altana z figurką kominiarza wspinającego się na komin. Portowa straż pożarna. Nie zasypane jezioro Zaspa. Skład paliwowy nr 1, jednocześnie baza transportowa CPN. Sklep monopolowy " Kapliczka " przy zajezdni tramwajowej w Nowym Porcie. Tereny portowe rejonu drugiego, będące miejscem fantastycznych, dziecięcych zabaw, czasami kończącymi się kontaktem z Portową Strażą Przemysłową lub MO. Kiosk i stołówka portowa na rejonie drugim, obok betonowego zbożowca nr 2. Ulice Wielopole, Śnieżna, Załogowa, most pontonowy na Holm. Statek amerykański lini " Likes Line " i wszystko co się z tym wiązało.
Bunkier przeciwlotniczy 8 i 23 szkolnej flotylli U-Bootów. Łąki pomiędzy Letniewem a portem przemienione w bursztynowe " Klondike " podczas poszerzania zakrętu 5-ciu gwizdków na Westerplatte. Skład paliwowy CPN nr 3. Straż pożarna CPN ( z którą byłem bardzo emocjonalnie związany i o której napiszę w terminie późniejszym ). Domy pracowników CPN przy ulicy Wiślnej. Okręgowa składnica poczty i telekomunikacji ( były budynek poczy polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku oddział trzeci, przesyłki zamorskie). Skład drzewny z kopalniakami " Vistula ", obecnie nabrzeże kontenerowe ( Szczecińskie ). Nasycalnia podkładów kolejowych. Skład CPN nr 4. Zakłady tłuszczowe Amada. Stajnie i miejsce załadunku koni rzeźnych do Belgi ( statki Boruta i Rokita, obecnie teren elektrociepłowni ). Skład CPN nr 5 na Holmie ( Ostrowiu ). Magazyny styropianu w byłych zakładach samochodowych Komnicka na Holmie. Boisko MRKS-u. Żużlowy stadion " Polonia ". Pijalnia piwa " Bonanza " przy przystanku tramwajowym "kliniczna" obok fabryki zapałek. Drewniane poobozowe baraki w Narwiku z dwoma kilkusetletnimi dębami przy ścieżce rowerowej, obok ul. Marynarki Polskiej. Narwickie wysypisko śmieci ( na którym postawiono halę Mostostalu, obok budowanego stadionu " Baltic Arena " ) z jego skarbami, w szczególności po pożarze magazynów firmy " Ruch ". Letniewski magazyn dekoracj Teatru Wybrzeże z elementami scenografi ze spektakli teatrzyku " Bim-Bom " ( ogromne niemieckie hełmy ). Strzelnica WOP na zaspie towrowej ( obecnie szrot samochodowy ). Bunkry artyleryjskie w Brzeźnie ( obecnie domki jednorodzinne, obok estakady nad torami kolejowymi do portu ). Pozostałości po obozie przesiedleńczym lub obozie pracy, oraz schron przeciwlotniczy pomiędzy byłą szkołą podstawową nr 22 w Letniewie, a torami kolejowymi.
Wymieniłem miejsca ( nie wszystkie ), które najbardziej zapamiętałem lub mam do nich z różnych powodów duży sentyment. Może ktoś dorzuci kilka słów uzupełnienia dotyczących miejsc, które wymieniłem.

Proszę szanownych forumowiczów, posiadających materiały lub informacje, dotyczące w/w miejsc tuż przed, w czasie i zaraz po drugiej wojnie światowej, o podzielenie się nimi na forum.

totenkopf1956 - Nie Lut 27, 2011 7:58 pm

W poprzednim poście zapomniałem wspomnieć o plaży w Brzeźnie, na której jeszcze w 60-tych latach wystawały z wody zardzewiałe szcątki niemieckiej jednostki pływającej zatopionej pod koniec wojny. Niezapomnianych wrażeń dostarczało takrze znajdujące się w pobliżu lotnisko pasażerskie, z którego startujące samoloty przelatywały tuż nad głowami plażowiczów. Była to dodatkowa atrakacja dla osób przebywająca w tym miejscu.

A teraz dalej.

Ulica Wiślna była specyficzną ulicą z tego względu iż biegła tuż przy brzegu Martwej Wisły. Zaczynała się od mostu pontonowego na wyspę Ostrów a kończyła się w Nowym Porcie, przy zbożowcach ukraińskich. Do poczatku lat 60- tych była brukowana. W tym czasie na terenie portu została ona zmodernizowana, zerwano bruk i wylano nową betonową nawierzchnię, zlikwidowano metalowe ażurowe słupy oświetleniowe zastępując je betonowymi. Przy okazji zbudowano nowy dojazd do portu zamykając wjazd przy nabrzeżu na skraju ulicy Wielopole. Podczas przebudowy ulicy w porcie i rozbudowie bocznicy kolejowej został zlikwidowany dojazd do portu od ulicy Śnieżnej. W tym miejscu wybudowano estakadę dla pieszych nad torami kolejowymi. W owym czasie ulica Wiślna nie przypominała dzisiejszej, nie było elektrociepłowni jej teren zajmowały małe fabryczki. Można było do niej dotrzeć od ulicy Marynarki Polskiej ulicą Załogową, która została częściowo zajęta przez zakłady tłuszczowe ( dawna nazwa Amada), które po rozbudowie przegrodziły ulicę płotem. Znajdowały się przy niej stajnie ( na wysokości składowiska miału węglowego w elektrociepłowni ) dla koni przeznaczonych na rzeź, istaniało też wybudowane specjalne nabrzeże z trapem do załadunku ich na statki. Były to nieduże kabotarzowce o nazwach "Boruta i Rokita". Specyficzne nabrzeże istnieje do dziś. Funkcjonowały wymienione już zakłady tłuszczowe, które miały wybudowany pomost do którego przybijały statki z tłuszczami i olejami dla zakładu. Tuż zaraz mieścił się skład paliwowy CPN nr4, w którym magazynowano olej napędowy do zaopatrywania statków zawijających do portu gdańskiego. Skład ten również posiadał pomost do obsługi jednostek pływających. Następnie na skrzyżowaniu ulicy Wielopole i Wiślnej mieścił się skład opałowy gdzie można było nabyć węgiel lub koks. Na ulicy tej w przeciwieństwie do dnia dzisiejszego mieszkała spora ilość ludzi a przy Amadzie znajdował się kiosk spożywczy. Po przeciwnej stronie ulicy Wielopole zaczynał się zamknięty odcinek ulicy wiślnej, którą aż do Nowego Portu zajmował Zarząd Portu Gdańsk. Posuwając się zamknietym odcinkiem ulicy w kierunku Nowego Portu przeszlibyśmy przez składowisko drewna a konkretnie kopalniaków w sągach pomiędzy którymi znajdowały się tory wąskotorowe z obrotnicami i zwrotnicami do załadunku drewna na statki, które cumowały do drewnianego pomostu. Nabrzeże to i jednostki tam stojące były nieraz uwieczniane na wojennych fotografiach. Tuż obok ulicy stał ogromny drewniany magazyn w którym składowano głównie sklejkę. W latach 60-tych po drewno przypływały głównie statki fińskie a żadziej rosyjskie. Ten kawałek portu był przez dokerów określany jako "Vistula". Na przełomie lat 60-tych i 70-tych zaczęto go używać do rozładunku samochodów osobowych dla "Pewexu" ( były to Seaty 850) a następnie do eksportów Fiatów 125p. Obecnie nabrzeże nazywa się Szczecińskie i po przebudowie służy do składowania i przeładunku kontenerów. Posuwając się dalej ulica robi zygzag w lewo by przeciąc tory kolejowe przedtem mijając z lewej strony murowany barak w którym znajdował się Urząd celny a za nim piętrową budowlę dla dróżnika obsługującego szlabany kolejowe przy ulicy. Po prawej zaś pomost do przeładunku benzyny ze składu CPN nr3, który znajdował się po lewej strony ulicy za przejazdem kolejowym. Obok nieistniejącej parowej obrotnicy kolejowej która funkcjonowała przed wojną i zaraz po. Obok składu znajdowały się zabudowania straży pożarnej CPN i straży przemysłowej CPN. Po przeciwnej strony ulicy pomiędzy składem a Martwą Wisłą stał budynek przedwojennej Poczty Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku, który w wojnę wykorzystywany był przez personel U-bootów jako koszary. Po wojnie pełnił rolę Okręgowej Składnicy Poczty i Telekomunikacji. Były w nim jednocześnie mieszkania służbowe dla jej pracowników. A część budynku zajmował Urząd Celny. Tuż obok na nabrzeżu znajdowały się pozostałości po portowej przystani promowej który przed wojną obsługiwał nabrzeża portowe. Od tego miejsca ulicę Wiślną od portu oddzielał betonowy płot, który został rozebrany w latach 60-tych podczas modernizacji ulicy. Ciągnał się on od elewatora nr 2, gdzie usytuowana była brama wjazdowa na teren portu. Płot ten prawdopodobnie został postawiony zaraz po wojnie. Po lewej stronie usytuowane zostały budynki dla pracowników składu paliwowego, które po wojnie przejął CPN. Następnie rozciągały się łąki którymi można było dostać się na skróty do tramwaju w Letniewie, z których kożystali mieszkańcy osiedla CPN i Składnicy Pocztowej. Sytuacja ta istniała do początku lat 60-tych gdy zostały połączone, skład CPN nr 3 i POC (prawdopodobnie plac obsługi cystern) gdzie były napełniane autocysterny zaopatrujące stacje benzynowe i teren został ogrodzony. Na łąkach pomiędzy domami mieszkalnymi CPN a składami tejże firmy Kriegsmarine w wojnę wybudowała piętrowy schron przeciwlotniczy dla załug własnych okrętów. Od ulicy Wiślnej dojeżdzało się do niego pomiędzy drewnianym długim barakiem, który był magazynem straży pożarnej CPN a dużą drewniano- betonową latryną. W chwili obecnej na tym miejscu funkcjonują portowe place składowe. Od tego miejsca ulicy Wiślnej po prawej jej stronie od Składnicy Pocztowej do elewatrora nr 2 czyli nabrzeża wislanego ciągnęła się bocznica kolejowa i dźwigi portowe, które są uwiecznione na kilku fotografiach z okresu II wojny światowej. W latach 60- tych wybudowano tam składowisko do przeładunku siarki (przekleństwo dla okolicznych mieszkańców). Następnie po lewej stronie ulicy na Cepeenowskim POC mieściła się stołówka i szatnie dla pracowników rejonu drugiego portu, zas po prawej stronie elewator nr 2 wybudowany w latach 30-tych. Za elewatorem stał ciąg dźwigów i magazynów budowanych zarówno przed jak i po wojnie, które sięgają końca portu czyli zbożowców ukraińskich gdzie zaczyna się ulica Starowiślna. Po lewej stronie ulicy za stołówką znajdowała się estakada na ulicę Śnieżną, a za nią tereny składowe stopniowo zabudowywane magazynami, które ciągnęły się obok ogródków działkowych do Nowego Portu. Tak wyglądała ulica Wiślna mojego dzieciństwa, miejsca beztroskich zabaw gdzie nieświadomie ocierałem się o historie mniej lub bardziej odległą. W chwili obecnej ulica staje się stricte ulicą przemysłową, ostatni mieszkańcy zostali przesiedleni lub lada moment to nastąpi i być może zostanie zagrodzony dostęp do niej. Port już składuje konteneru po przeciwnej stronie ulicy Wielopole na byłym placu składu opałowego, ponieważ zaczyna brakować miejsca przy nabrzeżu szczecińskim. Nie zawsze tak było skoro na ulicy wielopole w połowie jej długości mieściła się kiedyś szkoła ( musiała komus służyć). Po wojnie mieszkali w tym budynku kolejarze ( pracownicy nasycalni podkładów kolejowych, w której miejscu wybudowano Pollytag i lokomotywowni na Zaspie Towarowej). Ja natomiast w 60-tych latach 20 wieku uczęszczałem do Szkoły Podstawowej nr 22 na skraju Letniewa ( z cepeenowskich domów na ulicy Wiślnej do szkoły szło się około 40 minut a do tramwaju około 20). Gdziekolwiek by się człowiek nie wybierał była to wyprawa jak do innego miasta. Dla przykładu jechało się do : Gdańska, Wrzeszcza, Nowego Portu a przecież można założyć iż mieszkaliśmy w geometrycznym centrum aglomeracji. W późniejszych postach postaram sie opisać dokładniej poszczególne miejsca przez mnie opisane i wszystko co się z nimi wiązało.

Hinek - Nie Lut 27, 2011 8:53 pm

Gratuluję fotograficznej wręcz pamięci. Na początku lat 60-tych to były moje ulubione miejsca wypraw na rowerze, z Wrzeszcza - gdzie mieszkałem. Prawie wszystko co opisujesz stanęło mi raptem przed oczami jak żywe :) Nawet przypomniał mi się "specyficzny" zapach koło zakładów tłuszczowych :hihi: Najbardziej fascynującym dla mnie miejscem był most nad parowozownią. Ileż ja tam godzin spędziłem....Był z niego doskonały widok na obrotnicę, tuż pod nim czyszczono dymnice i popielniki, przedmuchiwano płomieniówki, kawałek dalej nawęglano parowozy....Był też doskonały widok na górkę rozrządową - a ruch był duży :D
Teraz każdy miłośnik kolei dałby wszystko żeby się znaleźć na takim moście nad parowozownią...ale już nie ma takich magicznych miejsc :roll:

totenkopf1956 - Pon Lut 28, 2011 7:30 pm

Jeśli mowa o lokomotywowni na Zaspie to pierwsze moje zetknięcie z tym obiektem nastąpiło w 1963 roku gdy zacząłem uczęszczać do Szkoły Podstawowej numer 22 w Letniewie a która była o rzut kamieniem od owej. W tym czasie ulica Uczniowska była nieprzejezdna z powodu zamknięcia wiaduktu nad torami kolejowymi (przedostać się było tam można na piechotę , rowerem lub motocyklem). Jakiż spokój mieli ludzie którzy mieszkali w jego pobliżu. Nasyp nieczynnego wiaduktu służył nam w zimie po lekcjach do zjeżdzania z niego na "bele czym", była to jedyna górka w okolicy. Przy wiadukcie usytuowana była wierza ciśnień potrzebna do zalewania zbiorników na wodę w parowozach. Schodziło się do niej z nasypu po schodach. Na nasypie po prawej stronie od schodów znajdował się grób prawdopodobnie niemieckiego żołnierza. Wewnątrz była duża umywalnia do której wstępowaliśmy po naszych wagarowych wyprawach do lasku za torami, aby się umyć lub napić wody. Lasek obfitował w różne ciekawe miejsc, które po krótce opiszę. Idąc po kolei strzelnica WOPu pod którą się podczogiwaliśmy w poszukiwaniu kól. Podczas strzelań były to niebezpieczne eskapady ponieważ nad naszymi głowami przelatywały ze świstem rykoszety kól odbijanych od kulochwytu. Musieliśmy też uważać na pilnujących obiektu żołnierzy, którzy nas ścigali z pasami w dłoniach. W lasku były dwa jeziorka przy których okoliczni "obierzyświaty" kopali doły w poszukiwaniu bursztynu, w czym wydatnie im pomagaliśmy. Podczas jednej z takich wypraw dokonaliśmy odkrycia zrzutowiska broni. Broń najpierw spalono a następnie zakopano w dużym dole. Z eskapady tej przytaszczyłem do domu nieduży włoski karabinek Karkano ( oczywiście to co po takich przejściach z niego pozostało), ciekawe skąd włoska broń w Gdańsku ?? Wchodziliśmy też do bunkrów artyleryjskich usytuowanych niedaleko obecnej estakady nad torami kolejowymi. W tej chwili stoją tam domki jednorodzinne. Były to trzy jednakowe bunkry po środku stała podstawa pod armatę a za nią niski tak jakby schron obserwacyjny z okienkami tuż przy ziemi. Udawaliśmy się tam po jak my to określalismy proch ( który miał formę szarych i brązowych rurek różnej średnicy oraz pasków przypominający bardzo szeroki makaron wstążki). Po owinięciu go folią aluminiową, wsadzeniu do rury i podpaleniu z jednej strony uzyskiwało się fajną rakietę. Pewnego razu w jednym z bunkrów rozpaliliśmy ognisko i umieściliśmy w nim kilka walających się dookoła pocisków o kalibrze około 40 mm nazywanych przez nas zenitówkami. Przez dłuższy czas nic się nie działo i co bardziej niecierpliwi zapragnęli zobaczyć dlaczego jeszcze nie wybuchło. Całe szczęście iż przed każdym z bunkrów były betonowe ściany które chroniły wejścia przed bezpośrednim trafieniem w otwór drzwiowy. W momęcie gdy kolega stał obok tej ściany z zamiarem wejścia do środka nastąpiła eksplozja i jakiś fragment ogniska przeleciał mu koło głowy. Od tego czasu do wybuchów mam dużą rezerwę. :D
jayms - Wto Mar 01, 2011 6:23 am

totenkopf1956 napisał/a:
Na nasypie po prawej stronie od schodów znajdował się grób prawdopodobnie niemieckiego żołnierza. :D


To był grób radzieckiego czołgisty. Trochę informacji znajdziesz w artykule Grób w cieniu Baltic Areny: historia radzieckiego czołgisty

totenkopf1956 napisał/a:
Z eskapady tej przytaszczyłem do domu nieduży włoski karabinek Karkano ( oczywiście to co po takich przejściach z niego pozostało), ciekawe skąd włoska broń w Gdańsku ??


Niemcy przejeli masę broni po rozbrojeniu żołnierzy armii włoskiej. U schyłku wojny wyposażali w nią Volkssturm i inne naprędce sformowane odzdziały .

totenkopf1956 - Wto Mar 01, 2011 8:26 pm

Zdjęcie hotelu "Letniewski Dwór" od ulicy Starowiejskiej oraz jego zaplecza od ulicy Uczniowskiej.
slowik45 - Sro Mar 02, 2011 7:12 pm

jayms napisał/a:
To był grób radzieckiego czołgisty
No właśnie ciekawe co się z nim stało , obecnie całą skarpę przekopano i zmieniono podejście do wiaduktu .
jayms - Sro Mar 02, 2011 11:43 pm

slowik45 napisał/a:
No właśnie ciekawe co się z nim stało , obecnie całą skarpę przekopano i zmieniono podejście do wiaduktu .


Odpowiedź znajdziesz w artykule Ostatnia droga radzieckiego żołnierza

slowik45 - Czw Mar 03, 2011 3:07 pm

Dzięki Jayms .
totenkopf1956 - Sob Mar 05, 2011 12:59 pm

Port mojego dzieciństwa to połączenie " tajemniczej wyspy" z " wyspą skarbów" pełen ciekawych i tajemniczych ( z dziecęcego punktu widzenia ) miejsc ciągle zmieniającą się areną naszych wypraw i zabaw. Mieszkając w budynkach należących do CPN na ulicy Wiślnej 27,27a,28 ciągle byliśmy albo przed portem albo na jego terenie. Ponieważ kilkukrotnie zmieniano usytuowanie bram portowych. Było nas tam ponad 30-cioro dzieciaków dla których rozbudowujący się w latach 60-tych potencjał portowy z ciągle rozpoczynającymi się budowami lub remontami stanowił wyzwanie dla naszej twórczej "inwencji". Po krótce wymienię inwestycje które raczyliśmy odwiedzić, pełne różnych przydatnych do zabawy rzeczy. I tak budowa nowych ogrodzeń portowych, nowej drogi dojazdowej do portu od ulicy Wielopole, rozbudowa bocznicy i torów kolejowych, przebudowa ulicy Wiślnej, odnawianie nabrzeża wiślanego w okolicy składnicy pocztowej, rozbudowa składu CPN nr 3, remont bunkra przeciwlotniczego Kriegsmarine, budowa nastawni kolejowej, budowa estakady dla pieszych nad bocznicą kolejową, nowych magazynów portowych, wymiana dalb portowych, montarz rurociągu do transportu ziemi podczas poszerzania Zakrętu 5 gwizdków w Nowym Porcie ( jakie tam były bursztyny). Nie licząc pomiejszych o których pamięć zatarł czas. Każda z tych budów miała swoją specyfikę i różne skarby do odktycia. Tak więc podczas remontu bunkra w początkowym jego okresie zwiedzaliśmy go przyświecając sobie pod pochodniami zrobionymi z uciętych gumowych węży od hydronetek przeciwpożarowych. Należy sobie wyobrazić ile tam było gryzącego dymu. Następnie stwierdziliśmy, że nafosforowane ściany długo utrzymują świecące w ciemności ślady po świetle latarek, następnie gdy elektrycy zaczęli zakładać nowe oświetlenie celowaliśmy z proc do świeżo założonych żarówek i trochę byliśmy zdegustowani faktem iż starsi z nas zaczęli nasze cele wykręcać zabierając je do domu, stwierdziwszy iż tam są bardziej potrzebne. A tak wogóle do w bunkrze tym poszukiwaliśmy ukrywającego się w naszym miemaniu Hitlera. Obok bunkra usytuowana była betonowo-drewniana latryna na kilkanaście stanowiskz której deski doskonale się nadawały na ognisko. A ognisko to był naprawdę wspaniały wynalazek, towarzyszący nam w większości naszych poczynań, począwszy od pieczenia kartofli, gotowania bobu, sprawdzania czy benzyna się gotuje, wytapiania ołowiu z kabli telekomunikacyjnych, reakcji siarki z ogniem i testowaniu wszystkich pozostałych rzeczy "znalezionych w porcie". Do rozpalania owego najczęściej używaliśmy plastikowych fragmęntów siatek maskujących którymi podczas wojny były przykryte zbiorniki z benzyną stojące opodal. Po wojnie siatki zostały zdjęte i ich resztki walały się gdzie niegdzie. Siatka owa wykonana była z drutu nierdzewnego z przymocowanymi za pomocą drucików plastikowaymi kwadratowymi arkuszami o boku 20x20 w kolorze zielonym i brązowym. Obok latryny stał długi drewniany barak z murowaną częścią kuchenną po środku i murowanym magazynkiem na skraju (używanym przez strażaków cepeenowskich do przechowywania gaśnic i innych akcesoriów pożarniczych). Prawdopodobnie w wojnę zabudowania te ze schronem przeciwlotniczym tworzyły jedną całość. W latach 60-tych gdy zaczęto budować bocznicę kolejową przy ulicy Śnieżnej i nowe tory w stronę Amady i Stoczni Północnej do prac przy ich budowie zatrudniono więźniów, którzy w owym baraku mieli stołówkę. W zamian za cebulę i szczypior oraz pożyczenie organek wycinali nam na pile czarczowej rakiety a raczej palety do gry w tenisa na byłym postrażackim boisku do siatkówki, które znajdowało się obok naszego podwórka. Oprucz boiska była tam skocznia w dal oraz dwa słupy z linami do wspinania się. Gdy kładziono tory, podkłady kolejowe zagospodarowaliśmy budując z nich fortece przydatne w wojnach, które urządzaliśmy. Na kamienie, proce i na łuki (kto pamięta łuki kupowane w sklepie sportowym bodajże nazywał się "Maraton" obok obecnej siedziby Solidarności). Nazywały się Diana to większy i Mały Bizon to mniejszy. Osobiście posiadałem Małego Bizona i strzały do nich po 5 złotych z metalowym grotem. Do proc używaliśmy granulowanej rudy ( były to srebrzystoszare kulki wielkości 2-3 cm).Ponieważ, że nikt nie stracił oka podczas tych wojen to cud wielki, choć było kliku draśniętych. Przy okazji pragnę wspomnieć mojego wielkiego przyjaciela, miał na imię Mariusz i co prawda nie był on mieszkańcem enklawy, ponieważ mieszkał w Gdańsku ( używając naszych określeń co do usytuowania poszczególnych dzielnic, Gdańsk to Stare Miasto i wszystko co dookoła) na Długim Targu i obok Zielonej Bramy. Przyjeżdżał do dziadków na wakacje i ferie. Była to osoba, który wymyślała fantastyczne zabawy i potrafiła zająć człowieka wciągającą opowieścią (ukształtował moją osobowość i zainteresowania na całe życie). Chłopakowi z miejskiego podwórka portowy klimat i przestrzeń bardzo się podobały. Co prawda nie uczestniczył on w naszych przedsięwzięciacg ( ponieważ był pod nieustanną kontrolą swojej babci) ale duchem był z nami i podczas naszych obecnych spotkań ciepło wspomina tamten czas i tamto miejsce. Być może dlatego jako jedyny z całego towarzystwa " wyrósł na ludzi" i obecnie jest hirurgiem ortopedą. Wracając do tematu podczas kładzenia torowiska potrzebne są następujące elementy podkłady o których już wspomniałem, blachy pod szyny, szyny, śrudby i podkładki zwane przez nas szajbami. Podczas budowy dotarliśmy do ogromnej skrzyni z wyżej wymienionymi akcesoriami. Śruby zostały wykożystane jako handgranaty podczas rzutów do kanału portowego ( tak była określana Martwa Wisła przez dokerów i okolicznych mieszkańców, gdy się szło na ryby nie mówiło się iż idziemy nad Wisłę ale nad kanał. Gdyby ktoś wpomniał o Wiśle to nie zostałby prawidłowo zrozumiany). Co do szajb stwierdziliśmy iż idealnie będą się nadawały do gry. Zaopatrzywszy się w druciane pęta nawlekliśmy po kilkanaście kilogramów na exploratora i przez jakiś czas port miał z nami święty spokój- byliśmy zajęci grą aż się nam znudziło.
totenkopf1956 - Pią Mar 11, 2011 6:31 pm

Po wybudowaniu nastawni kolejowej odwiedzaliśmy ją w wyprawach po karbid, którego kolejarze używali do lamp karbidowych. U nas zastosowanie owego było o wiele szersze począwszy od najprostrzego czyli wrzuceniem do jednego z jeziorek powstałych po pracach związanych z poszerzeniem zakrentu Pięciu Gwizdków i obserwowania jak acetylen pod postacią bąbli wydostaje się na powierzchnię, poprzez produkcję bomb karbidowych tworzonych z puszek, karbidu i wody (z braku tej ostatniej równie dobry był mocz) do konstrukcji psełdo palników w, których uchodzący otworem z pojemnika gaz się podpalało (na szczęście obyło się bez wypadków). Głównym zajęciem w wakacje było łowienie ryb i na tej czynności schodziły nam całe dnie, przy okazji graliśmy w karty (w baśkę). Ryby najlepiej brały na odcinku od składnicy pocztowej do drewnianego mola "Vistula" (obecne nabrzeże kontenerowe. W rzadnym innym miejscu ryby nie brały tak jak tam ( leszcze, krąpie, okonie, węgorze, jazie). Łowisko zostało zanęcone zbożem przetransportowanym ze zbożowca a za przynętę używaliśmy robaków, które nazywaliśmy wodnymi. Nigdy nie widziałem tak skutecznej przynęty jak ta. Po przebudowie nabrzeża na przeciwko składnicy pocztowej ( zdemontowano stare drewniane z rampą do cumowania promu, który przed wojną obsługiwał nabrzeża portowe) i wybudowaniu betonowego, uzyskaliśmy możliwość wydobywania ( za pomocą kilkumetrowej łopaty) mułu dennego w którym te robaki żyły. Podobnie jak dżdżownice i odpowiadające im wielkością , koloru pomarańczowo-czerwonego z licznymi odnóżami jak u stonogi drążyły w nim korytarze. Podczas poszukiwania robaków zaczęliśmy wydobywać na powierzchnię wraz z iłem amunicję karabinową pakowaną w sześciokątne kartonowe pudełka. Po wyschnięciu naboju i przełamaniu czubek samoczynnie się zapalał. Gdy rzuciło się nim o ścianę następował efektowny rozprysk. Prawdopodobnie była to amunicja świetlna ( zapalająca).
Pewnego razu wydobyliśmy na powierzchnię plastikowy worek w którym znajdował się malutki pistolet ( przez podwórkowych ekspertów określony jako damski ) z amunicją luzem kalibru około 4 mm ( nigdy w życiu nie oglądałem kul o tak małej średnicy). Byliśmy niepocieszeni gdyż okazało się iż worek jest dziurawy i pistolet zardzewiały. Innym razem też koło składnicy pocztowej podczas kładzenia nowego rurociągu benzynowego ze składu CPN nr 3 do mola przy nabrzeżu, pod ulicą Wiślną natrafiono na 2 szkielety. Zostały one zawinięte w szary papier pakowy i przyciśnięte kamieniem brukowym, tak przeleżały na poboczu kilka dni (potem ktoś je zabrał).
Pewnego razu trafił do portu parowóz ( dzisiaj byłby to wspaniały zabytek) chociaż już wtedy na taki wyglądał. Był gabarytowo mniejszy od tych które służyły do przetaczania wagonów na bocznicach. Miał długi roszerzający się ku górze komin i przypominał parowozy z westernów. Jak było do przewidzenia długo nie pojeździł więc postawiono go na skraju torów na "Vistuli". Od tego czasu zaczęła się nasza z nim przygoda, która trwała około pół roku, dopóki nie został ogołocony z różnych fajnych urządzeń po czym trafił na złom (szkoda).

totenkopf1956 - Nie Mar 13, 2011 1:59 pm

Zamieszczam kilka fotek dla zilustrowania materiału pisanego.
Zdjęcie z tramwajem zostało zrobione przy obecnej ulicy Marynarki Polskiej, w oddali widać Nowy Port po lewej stronie Letniewo- Szklana Huta, po prawej ulicę Śnieżną.
Fotografie przedstawiające wrak okrętu zostały zrobione na plaży w Brzeźnie na której resztki tej jednostki wystawały z piasku jeszcze w latach 60-tych.
Natomiast zdjęcie łąki przy nabrzeżu Wiślanym przedstawia w oddali skład CPN POC w którym do początku lat 60-tych tankowano cysterny cepeenowskie rozwożące benzynę po stacjach benzynowych (wówczas benzyna miała kolor czerwony).

totenkopf1956 - Wto Mar 15, 2011 7:27 pm

Współczesny widok ulicy Wiślnej oraz nabrzeża z którego ładowano konie rzeźne na statki w latach 50 i 60-tych ubiegłego wieku, które znajduje się obok miejsca na którym składowany jest miał węglowy elektrociepłowni.
totenkopf1956 - Sro Mar 16, 2011 6:49 pm

Współczesny widok miejsca w którym biegła ulica Wiślna na obecnym nabrzeżu szczecińskim. Zdjęcie wykonane u wylotu ulicy Wielopole przy byłej bramie portowej.


Przepraszam za mały format zdjęć ale większa rozdzielczość nie wchodzi na strone.

totenkopf1956 - Sob Mar 19, 2011 4:21 pm

Przez całe życie miałem awersję do pisania, a tu nagle takie grafomaństwo. To chyba wiek i obawa iż opis tamtego czasu pójdzie w zapomnienie. Pokolenia które w opisywanym przezemnie okresie było dojrzałe już nie ma, aż się niechce wierzyć.


A teraz trochę o statkach i marynarzach. W owym czasie wszystkie statki oprócz tych które pływały pod socjalistyczną banderą były pilnowane przez żołnierzy z WOP, były dla nas niedostępne. Więc bywaliśmy na polskich i radzieckich. Na polskich z racji tego iż pomagaliśmy członkom ich załóg w taszczeniu bagaży ze statku pod bramę portową gdzie oczekiwały na nich taksówki. W zamian byhliśmy goszczeni w kambuzie gdzie opiekował się nami kuk. Na rosyjskie statki chodziliśmy na filmy gdyż na każdym było kino (którym opiekował się politruk). Wychodziliśmy z nich wymedalowani różnymi znaczkami z Leninem i czym tam jeszcze. Jednego razu zdarzyło się tak iż cumował obok nas czechosłowacki statek "Witkowice". Statek ze względu na swoją banderę budził ogólne zaciekawienie. Z banderą wiąże się jeszcze jedno wydarzenie, otóż do portu wpłynął indyjski statek który na dziobie miał wywieszoną armatorską flagę na której była swastyka. Wywołało to ogólną sensację (moi sąsiedzi przedwojenni gdańszczanie głośno to komentowali). Wiadomo są statki są marynarze, którzy po pracy potrzebują się zabawić. Wieczorem gdy schodzili na ląd oczekiwaliśmy ich na ulicy (najlepiej gdy byli to szwedzi lub finowie), otaczaliśmy ich prosząc o gumy do żucia. Wydawali nam się ludźmi z innego świata( po prawdzie tak było), czyści, pachnący, ładni i modnie ubrani. Oni z kolei dopytywali się o lokale rozrywkowe ( Syrena a później Wiking)i o seniority. Zdażało się iż rano przywoziła ich taksówka w samych slipkach z książeczką żeglarską w ręku. Jeden Szwed po tak spędzonej upojnej nocy przed wejściem na statek życzył wszystkim Polakom aby trafili do Auchwitz. Bodaj że w roku 1968 do portu wpłynął amerykański statek( nazwy nie pamiętam, na burcie miał napis "Likes Lines"), który zacumował do pomostu CPN nr 4. Już sam fakt iż była to amerykańska jednostka budził naszą ciekawość( amerykańskie statki bardzo żadko zawijały do Gdańska). Marynarze ze statku zgromadzonej dzieciarni na nabrzeżu rzucali pomarańcze, gumę do rzucia, mydło i inne przy okazji fotografując całą sytuację( pod statkiem stała połowa letniewskiej dzieciarni). Wzbudziło to oczywiście reakcję władzy i statek otoczyła Milicja Obywatelska, która nie dopuszczała dzieciaków do jednostki.


A teraz parę fotografi które uzmysłowią nam iż nic nie jest wieczne i otaczający nas świat cały czas się zmienia, tak wygląda przemijanie.

totenkopf1956 - Sro Mar 23, 2011 8:13 pm

Oto przykład jak wyglądał dostęp do każdego statku z obozu niesocjalistycznego we wszystkich Polskich portach morskich. Przy statku pełniło służbę dwóch żołnierzy z Wojsk Ochrony Pogranicza, którzy baczyli by nikt niepowołany nie przedostał się na ich pokład i odwrotnie z pokładu na ląd. Taka była socjalistyczna rzeczywistość naszych portów.
totenkopf1956 - Nie Mar 27, 2011 8:28 pm

Po tym co znajdowało się aktualnie w porcie można było wywnioskować z kim nasz kraj utrzymuje "braterskie stosunki". I tak na przykład: po rewolucji kubańskiej na terenach portowych walało się pełno zbrylonego, brązowego (nierafinowanego cukru) którym Kuba płaciła Polsce za dostawy gospodarcze. W latach 60-tych przez port wysyłano dużo towarów do krajów arabskich, w pamięć wryły mi się sanitarki marki Nysa z czerwonym krzyżem i półksiężycem oraz pożarnicze Żuki a także przyczepy ciężarowe którymi były zapchane place składowe. Po wybuchu wojny bliskowschodniej wysyłaliśmy tam uzbrojenie np. czołgi które przychodziły do portu na eszelonach pilnowanych przez wojsko i bezpośrednio z wagonów przeładowywane były na statki. W zamian dostawaliśmy inne towary np. bawełnę, był też transport egipskich ręczników które były bardzo dobrej jakości (osobiście stwierdziłem). Pewnego razu byliśmy świadkami takiej oto sytuacji: przyjechała koparka i wykopała ogromny dół następnie do wykopu zaczęły podjeżdżać ciągniki z przyczepami wypełnionymi paletami na których były kartony z puszkowanym sokiem pomarańczowym do Doni. Przy pomocy sztaplarek palety zostały poustawiane w dole a następnie spychacz zasypał wykop. Taki stan trwał do dnia następnego kiedy to nasza brygada eksploracyjna uzbrojona w szpadle dokonała otwarcia "kopali odkrywkowej soku pomarańczowego". Traktowałem to przedsięwzięcie jako doskonała zabawę i z niesmakiem a nawet obawą patrzyłem na pierwszych degustatorów pomarańczowego płynu a ponieważ próba wypadła pomyślnie i nikomu po niej nic nie odpadło przetoraczono się tym sokiem na naszym osiedlu ponad pół roku. Podejżewam iż reszta tego soku jeszcze tam spoczywa ( namiar- między ulicą a bunkrem) przykryta płytami betonowymi służącymi do utwardzania placów składowych na terenie portu.



Fotografia wykonana na terenie pomiędzy Nabrzeżem Wiślanym a Letniewem w latach 60-tych, zarośniętym przez wawrzynek w żargonie podwórkowym określanym jako "krzaki".

mnich3001 - Nie Mar 27, 2011 10:56 pm

Puszek pewnie już nie ma, było tam swego czasu dość pokaźne "jezioro" które powstało po "kopalni" węgla a i sama ziemia dość kwaśna po siarce.

Ale nie tylko puszki były zakopywane. Wiem, ze sporo butelek z "prywatnego importu" z wszelakimi koniakami głównie albańskim jeszcze pewnie do dziś jest do znalezienia :)

Pracuję na Wiślanym :)

Jerzy Makieła - Pon Mar 28, 2011 10:25 am

totenkopf1956 napisał/a:
Oto przykład jak wyglądał dostęp do każdego statku z obozu niesocjalistycznego we wszystkich Polskich portach morskich.


Ja pamiętam czasy gdy i przy polskich statkach stał WOP...

totenkopf1956 - Pon Mar 28, 2011 7:20 pm

mnich3001 napisał/a:
Puszek pewnie już nie ma, było tam swego czasu dość pokaźne "jezioro" które powstało po "kopalni" węgla a i sama ziemia dość kwaśna po siarce.

Ale nie tylko puszki były zakopywane. Wiem, ze sporo butelek z "prywatnego importu" z wszelakimi koniakami głównie albańskim jeszcze pewnie do dziś jest do znalezienia :)

Pracuję na Wiślanym :)


Wspomniałeś o jeziorku i węglu otóż powojenna historia terenu, na którym owe się znajdowało wyglądała następująco. Od końca wojny do początku lat 60-tych omawiany teren nie zmieniał swojego wyglądu, zmiany zapoczątkowało połączenie i ogrodzenie płotem terenów CPN i POC, który zamknął nam skrót do Letniewa i tramwaju ( płot stoi do dzisiaj w niezmienionej formie). Owo miejsce to były łąki a bliżej budynku piaszczysta połać zwana przez nas "piaskami". Na skutek zmian zachodzących dookoła (rozebranie betonowego płotu od składnicy pocztowej do elewatora nr 2 z powodu rozrastania się portu, budowy nastawni kolejowej i torów, modernizacyjnych prac drogowych na ulicy Wiślnej, zajęcia części łąk pod przyszłe prace składowe portu), wszystko to razem doprowadziło do podwyższenia poziomu gruntów okolicy w stosunku do omawianego kawałka terenu. Skutkiem czego wody gruntowe i opadowe poczęły spływać na jeszcze nie zasypany skrawek terenu, tworząc na nim okresowe jeziorko. Pewnego razu na teren tak zwanych "piasków" przetransportowano spychacz, który po pół godzinnej kreciej robocie osiadł brzuchem zrobionym przez siebie dole, tkwił tam przez kilka tygodni (dając nam możliwość zabawy w czołg) po czym został wyciągnięty a rozgrzebane piaski nie były już niepokojone przez następne parę lat. Na powstającym w tym miejscu jesienią jeziorku, zimą jeździliśmy na łyżwach natomiast wiosną pływaliśmy tratwami które były elementami rozebranego baraku stojącego obok bunkra przeciwlotniczego (jakież tam były bitwy morskie). Po latach grunt wyrównano i utwardzono płytami betonowymi lecz problem depresyjnością owego pozostał. Terenu nie skanalizowano więc nic dziwnego iż stoi na nim woda. Dopóki domy należały do CPN-u woda z szamb i okolicznego terenu przepompowywana była na teren składu do rowu ściekowego który obsługiwał zarówno domy, biura, pomieszczenia socjalne jak i tace zbiornikowe i z którego tłoczona była bezpośrednio do wód portowych, rurociągiem którego ujście znajdowało się tuż przy pomoście obsługującym skład nr 3. Ponieważ system ten funkcjonował kilkadziesiąt lat (podejrzewam iż niespełna sto)przeto głębokość w tym miejscu przy niskim stanie wody wynosiła niecałe pół metra. Po przejęciu budynków przez miasto CPN zaprzestał odwadniania terenu czego skutkiem było przekształcenie bunkra w wyspę. Co do miału węglowego który był tak składowany to wiem z opisu ludzi którzy tam w tym czasie mieszkali iż był on obecny nawet w mieszkaniach ( na parapetach było go aż grubo). Nawet telewizja informowała o tym fakcie. Co do niedogodności portowo-przemysłowych to mieszkańcy umiejscowionych obok budynków byli zahartowani na różne ekologiczne historie, niezależnie od tego jaka by nie była cyrkulacja powietrza to coś zawsze na nas leciało i osiadało (pozwolę sobie wyliczyć):
zbożowiec plewy i pył zbożowy;
siarka pył oraz dym podczas samozapłonu jej na hałdach;
fosfory-fluor;
stocznia remontowa pył podczas piaskowania statków;
elektrociepłownia nie wiem czy dzieje się tak w chwili obecnej lecz wówczas się tak zdarzało abyło to najlepiej widać w zimę iż w nocy były wyłączane elektrofiltry i rano śnieg był dookoła pokryty czarnym nalotem;
oraz skład CPN z jego oparami etyliny szczególnie podczas napełniania zbiorników.
Jak widać pod tym względem raj to nie był a nawet do czyśćca było mu daleko. Co do koniaków to pamiętam albańskie w niedużych pękatych butelkach które były pakowane w kartony, osoby zatrudnione do rozładunku "życiodajnego płynu" traktowały opakowania z "filca" luc w inny bardziej lub mniej finezyjny sposób przez co jakiś ułamek masy ładunku cieszył głowy zaradnych gazmajstrów. Oczywiście uszczerbek frachtu był niewielki, szedł na konto strat przeładunkowych. Analogiczna sytuacja była przy przeładunku pomarańczy, cytryn i wszystkich pozostałych przesyłek drobnicowych. Jak jest w chwili obecnej nie wiem, no ale teraz są kontenery, nowa technologia, nowe możliwości, nowe pomysły.
I tym optymistycznym akcentem kończę ten fragmęt "opowieści portowych treści".

Pozdrawiam wszystkich byłych i obecnych dokerów w szczególności z dawnego rejonu drugiego.


Pływający bunkier przeciwlotniczy.

totenkopf1956 - Pon Mar 28, 2011 7:27 pm

Jerzy Makieła napisał/a:
totenkopf1956 napisał/a:
Oto przykład jak wyglądał dostęp do każdego statku z obozu niesocjalistycznego we wszystkich Polskich portach morskich.


Ja pamiętam czasy gdy i przy polskich statkach stał WOP...


Co do wopistów to pewnego sylwestrowego wieczoru gdy staliśmy na ulicy w oczekiwaniu na bojków, spod statku do koszar w Nowym Porcie wracali żołnierze i podczas wylewnego składania sobie życzeń z dziewczynami które u nas zamieszkiwały, jednemu z kich z pod płaszcza coś wypadło. Przesunąłem to nogą ze słowami "a co to za wycinanki ?" ( starsze osoby wiedzą co to było, a może jeszcze jest ?). Były to jakieś ( na pierwszy rzut oka) zeszyty lub broszury z czystymi jednobarwnymi okładkami. Po podniesieniu jednego egzemplarza nastąpiła konsternacja ( jaką literaturą mógł zostać obdarzony mieszkaniec demoludów ze strony szwedzkich marynarzy, odpowiedź na to pytanie pozostawiam szanownym forumowiczom). Rozstanie nastąpiło w chrześcijańskim podziale owych "wycinanek" co wydatnie ubarwiło nam owego Sylwestra.

Pozdrowienia

mnich3001 - Pon Mar 28, 2011 10:39 pm

Dziś za bardzo nie ma co "skonsumować" z przeładowywanych towarów. Cytrusów dano nie było, jak szły to czasem mniej lub bardziej umyślnie jeden rzut spadał, pamiętam mandarynki.

Dziś to raczej tylko banany na WOCu, jak się znajdzie dojrzałe to można je zjeść i nieco wynieść, nikt się za to specjalnie nie czepia. Dojrzałe zostają i tak w ładowni gdzie później lądują w morzu.

Jakieś 2 lata temu na Nab.Szczecińskim miał miejsce wypadek, spadł kontener z piwem Żywiec, miał iść do Kanady, kontener z zawartością się roztrzaskał, na szczęście nikomu nic nie stało. Ja akurat w tym czasie byłem na urlopie, za dużo więc nie chcę "ściemniać" ...

W każdym razie zawartość rozbitego kontenera miała iść na śmietnik, organizował to zdaje się PortTranz a przy okazji reszta bortu miała być może jedyną szansę napić się eksportowego Żywca. Pojęcia nie ma ile butelek piwa mieści się w kontenerze ale zbiła się jakaś 1/3, reszta została skonsumowana, więc było tego nie mało :)

Jerzy Makieła - Wto Mar 29, 2011 1:42 pm

totenkopf1956 napisał/a:
Pozdrawiam wszystkich byłych i obecnych dokerów w szczególności z dawnego rejonu drugiego.


A dziękuje... dziękuje:-) cały czas pracujący na na dawnym IV rejonie:-)

totenkopf1956 - Sro Mar 30, 2011 4:33 pm

Pamiętam gdy w zamierzchłych czasach w miesięczniku Morze przeczytałem artykuł na temat kontenerowców i kontenerów był to dla mnie temat S.F. i zupełna abstrakcja zapewne jak i dla wielu osób mających w tamtym czasie marynistyczne zainteresowania. A tu minęło kilkadziesiąt lat i ówczesna wizja stała się rzeczywistością , na pewno ekonomicznie uzasadnioną lecz zabijającą cały romantyczny wygląd portu. Z dzieciństwa pamiętam statki na redzie oczekujące na wejście do portu gdy zwolni się dla nich miejsce przy nabrzeżu. Zapchane statkami portowe przystanie i ruch na jego wodach. Port tętnił życiem, w chwili obecnej ( choć wiadomo iż są to pozory a liczba przeładowywanych ton ciągnie rośnie) wygląda na wymarły, smutny z wszechobecnymi pudełkami kontenerów w których nawet nie wiadomo co się znajduje. Przypominam sobie pierwsze kontenery które należały do PLO w kolorze ciemnej minii, budziły w nas zaciekawienie, toż to było coś nowego. Dzisiaj widok spowszedniał zmieniając na zawsze wygląd portu jak i statków które je do niego dostarczają. Trochę szkoda, ale jest to cena jaką się płaci za nowoczesność.


Zamieszczam trzy zdjęcia dla porównania; czas przeszły i obecny.

mnich3001 - Sro Mar 30, 2011 9:15 pm

He, chyba razem czytaliśmy. Pamiętam ojciec kupował ten miesięcznik. Pamiętam jeden a artykułów o budowie terminala kontenerowego w Gdańsku, nie znałem lokalizacji. No i pobudowali ... Będąc dzieckiem myślałem, że będzie to Dworzec Drzewny, jedyne rozsądne miejsce jakie jeszcze zostało. Dziś mamy, na największym "zadupiu" portowym, bez możliwości rozwoju super terminal kontenerowy ...

Jutro mają tam być 3 statki :)

Sbigneus - Czw Mar 31, 2011 6:18 pm

mnich3001 napisał/a:
. Dziś mamy, na największym "zadupiu" portowym, bez możliwości rozwoju super terminal kontenerowy ...

:???: Jeśli można podpowiedzieć mi to gdzie jest to zadu...????? :mrgreen:
totenkopf1956 - Czw Mar 31, 2011 7:27 pm

mnich3001 napisał/a:
He, chyba razem czytaliśmy. Pamiętam ojciec kupował ten miesięcznik. Pamiętam jeden a artykułów o budowie terminala kontenerowego w Gdańsku, nie znałem lokalizacji. No i pobudowali ... Będąc dzieckiem myślałem, że będzie to Dworzec Drzewny, jedyne rozsądne miejsce jakie jeszcze zostało. Dziś mamy, na największym "zadupiu" portowym, bez możliwości rozwoju super terminal kontenerowy ...

Jutro mają tam być 3 statki :)



Masz 100% rację już w chwili obecnej teren jest nie rozwojowy (brak wolnego miejsca pod rozbudowę) pomimo zaadoptowania byłego składu opałowego po drugiej stronie Wielopola. Z obu stron terminal ograniczony jest składami należącymi do Orlenu to jest: CPN nr 3 i nr 4- sytuacja patowa. Podejrzewam iż dojdzie do zamknięcia końcówek Wielopola i Wiślnej, przez co teren się powiększy i zostanie scalony. A tak tu było wspaniale gdy w dzieciństwie bawiliśmy się szynowymi wózkami między sągami kopalniaków.

mnich3001 - Sob Kwi 02, 2011 8:25 pm

Skład opałowy był tymczasowy pod kontenery. Dziś nie ma takiej potrzeby. Ograniczenia ograniczeniami, ja się zastanawiam, kiedy tam dojdzie do jakiegoś nieszczęśliwego wypadku, przez środek GTK przebiega linia kolejowa po której kursuję min. pociągi z paliwem do bazy ORLEN ...
totenkopf1956 - Nie Kwi 03, 2011 8:41 am

mnich3001 napisał/a:
Skład opałowy był tymczasowy pod kontenery. Dziś nie ma takiej potrzeby. Ograniczenia ograniczeniami, ja się zastanawiam, kiedy tam dojdzie do jakiegoś nieszczęśliwego wypadku, przez środek GTK przebiega linia kolejowa po której kursuję min. pociągi z paliwem do bazy ORLEN ...



Innej alternatywy nie ma (po likwidacji torów na ulicy Wyzwolenia w Nowym Porcie).
Owe tory były moją drogą do szkoły i skrótem z którego korzystali mieszkańcy w drodze do Letniewa i tramwaju.


Zdjęcia przedstawiają byłe skrzyżowanie ulicy Wiślnej z torami kolejowymi.

totenkopf1956 - Nie Kwi 03, 2011 11:56 am

Na naszym podwórku (ponieważ de facto była to wieś w centrum miasta) hodowane były krowa, koza świnie, kaczki, gęsi, kury, gołębie i króliki których populacja spadała w miarę zajmowania pobliskich łąk pod zabudowę przemysłową. I tak tereny pomiędzy składem CPN numer 3 a POC zwane przez nas krzakami ze względu, na porastanie owych przez wawrzynek (notabene jego owoce mają największa zawartość witaminy C) zostały ogrodzone co doprowadziło do połączenia składu nr 3 i POC ( a nam zamknęło skrót do Letniewa i tramwaju) na krórym wybudowano bocznicę kolejową, nalewaki do obsługi cystern oraz wagę do ich ważenia. Cepeenowskie obiekty połączone były prawdopodobnie jeszcze przed wojną, dwoma nitkami rurociągu o średnicy około 50 centymetrów. Do czasu połączenia obu składów nikt go nie pilnował (rzecz w chwili obecnej nie do pomyslenia) więcej, nikt nie próbował go rozkręcać nawet my którzy mieliśmy wiele różnych pomysłów widocznie benzyna była proporcjonalnie tańsza a i samochód osobowy (prywatny) był rzadkością. Każdy dorosły był święcie oburzony gdy w jego pobliżu rozniecaliśmy ogień, kilkukrotnie zdażały się interwencje strażaków z pobliskiej straży CPN. Gdy tłoczono nim benzynę a odbywało się to wówczas gdy do portu przy składnicy pocztowej dobijał tankowiec dało się wtedy usłyszeć coś podobnego do tętna u człowieka i delikatny ruch rur. To był znak iż tłoczona jest benzyna do zbiorników na składach, pompy podówczas były parowe dlatego taki efekt. Na składzie nr 3 było 6 zbiorników o pojemności około 2500000 litrów każdy, wypisanymi pięknie na płaszczu każdego z nich. W wojnę obmurowane zostały ceglaną ścianą o grubości pół metra co upodobniło je do wież obronnych zwieńczonych blankami a do tego przykryte zostały siatką maskującą. Nie uchroniło to ich jednak przed skutkami wojennego chaosu. Jeden ze zbiorników został trafiony nr 6 pociskiem artyleryjskim i spłonął ( do dnia dzisiejszego widać osmalony od ognia mór i zamórowany w nim duży otwór wlotowy. Był to pocisk o dużym kalibrze. Po wojnie zbiornik został wyremontowany co od razu rzuca się w oczy (pozostałe są nitowane o równej powierzchni natomiast remontowany był spawany, nierówny (pofalowany) ze sprężynującym dachem). Być może na chwilę obecną coś się zmieniło ale w to wątpię. Na składzie tym pracował elektryk (obsługiwał też okoliczne) który mieszkał na naszym osiedlu. Był przed wojną obywatelem Wolnego Miasta Gdańska i chodziły słuchy iż podczas wojny służył na U-bootach (ale to chyba nie prawda). Był on właścielem jedynej krowy która u nas rezydowała. Dla owej krowy miał wybudowaną drewnianą szopę na siano, która obita była przedwojennymi, emaliowanymi, blaszanymi reklamami o treści: " Essolub standard". Treść i forma tych reklam utkwiła w mej pamięci na całe życie. W garażu w którym przechowywał swoją MZ-kę pełno było różnych wojennych drobiazgów, które prawdopodobnie zostały rozproszone po jego śmierci. Posiadam po nim pamiątkę - medal Gdańskiej Izby Handlowej na którym widnieje napis Handelskammer zu Danzig. Hociaż tyle i aż tyle. Wszyscy mieszkańcy portowej enklawy posiadali po kilka grządek na podwórkowej działce która usytuowana była blisko płotu odgradzającego skład CPN od naszego podwórka. Mieszkańcy cieszyli się plonami z owej do czasu gdy na składzie nastąpiła "katastrofa ekologiczna" i na skutek pęknięcia zbiornika lub rurociągu (podejrzewam to pierwsze ze względu na rozmiar rozlewiska) cały teren działki został zalany benzyną. Ciekaw co się działo za płotem? Na składzie funkcjonowało 6 zbiorników, na ostatnio wykonywanych zdjęciach lotniczych jest ich tylko 5. Z tego wynika iż to prawdopodobnie zbiornik nr 4 był przyczyną zniszczenia owego terenu.
Ciąd dalszy nastąpi.


Ilustracje do tekstu

mnich3001 - Nie Kwi 03, 2011 10:08 pm

Wiślany.
totenkopf1956 - Pon Kwi 04, 2011 7:11 pm

mnich3001 napisał/a:
Wiślany.


Dziękuję za fajną fotkę- po tych domach został pusty plac.

totenkopf1956 - Pon Kwi 04, 2011 7:44 pm

Wyspa Ostrów dawniej Holm była dla nas prawdziwą "tajemniczą wyspą". W owych latach jej obrzeża przylegające do Martwej Wisły były zapuszczoną częścią terenów stoczniowych. Zachodnia jej część ciągnąca się w zakolu Martwej Wisły z jej rozpadającymi się drewnianymi nabrzeżami i pomostami, po których chodzenie stanowiło ekstremalne wyzwanie. Zarośnięty drzewami i krzewami brzeg przypominał tajemniczy świat z książek podróżniczo-przygodowych. Z miejsca gdzie zamieszkiwaliśmy na jej północny skraj w lini prostej przez wodę było kilkaset metrów. Na początku lat 70-tych tę część wyspy wycięto, robiąc w lądzie miejsce na doki pływające Gdańskiej Stoczni Remontowej. W owym czasie cumowały tam pomalowane na zielono segmenty budowanego w stoczni dla szwedów ogromnego doku pływającego, który w kawałkach transportowany był do Geteborga. Gabarytowo można go było tylko porównać z wierzami wiertniczymi remontowanymi aktualnie w GSR. Żeby się na nią dostać lądem trzeba było pokonać kilka kilometrów. Przechodziliśmy ulicą Wiślną do mostu pontonowego obok Stoczni Północnej następnie obok składu CPN numer 5 na terenie którego był dom zamieszkały przez pracowników tego składu. Z tamtąd przedostawaliśmy się na brzeg wyspy, którym posuwaliśmy się pomiędzy płotem stoczniowym a jej skrajem. W ten sposób dotarliśmy do zabudowań dawnej montowni firmy "Komnick", które po wojnie przejęła GSR przekształcając je na magazyny w których przechowywany był między innymi styropian i piana morska jak ją nazywaliśmy. Ow styropian był inny niż obecny przede wszystkim bardziej wytrzymały mechanicznie, był koloru białego i czerwonego o różnych gabarytach zdażały się 2x1m. Wodowaliśmy więc po kilka takich styropianów na wodę w nadziei iż jej leniwy prąd zaniesie je na naszą stronę. Z reguły bywało iż majestatycznie odpływały w stronę Nowego Portu. Jednego razu kolega przepłynął na styropianie na drugą stronę. W drodze powrotnej każdy z nas brał pasujący mu kawałek pod pachę i tą samą trasą wracaliśmy do domu, odwiedzając przy okazji śmietnik obok Zakładów Przemysłu Tłuszczowego im Wróblewskiego dawna, przedwojenna "Amada" w których produkowana jest margaryna. Tam zaopatrywaliśmy się w rolki papieru służące do pakowania tejże, oraz poszukiwaliśmy wyrzuconego sprzętu laboratoryjnego takiego jak kolby, menzurki, pipety i różnego rodzaju pojemniki z podziałkami do odmierzania płynów. Tak obładowani trofiejami wracaliśmy do domu, szliśmy z reguły torowiskiem ( które prowadziło do Stoczni Północnej) gdyż było o wiele bliżej, obok byłych terenów "Elbudu" który to pod koniec lat 60-tych przeniesiono pod Narwik obok estakady nad torami kolejowymi prowadzącymi do elektrociepłowni przy ulicy Marynarki Polskiej. A teren po nim przejął port. Styropian miał różnorakie zastosowania zależało od inwencji twórczej pomysłodawcy, można z niego było zrobić tratwę na jeziorko lub pływak do pływania a pokruszony chętnie dziobały kury.


Ciąg dalszy nastąpi

mnich3001 - Pon Kwi 04, 2011 11:45 pm

totenkopf1956 napisał/a:
mnich3001 napisał/a:
Wiślany.


Dziękuję za fajną fotkę- po tych domach został pusty plac.


Eee, ten ostatni ma się dobrze. Nie wiem co z nim będzie jak zaczną tunel kopać. A czemu go zostawili bidaka?

totenkopf1956 - Wto Kwi 05, 2011 6:20 pm

mnich3001 napisał/a:
totenkopf1956 napisał/a:
mnich3001 napisał/a:
Wiślany.


Dziękuję za fajną fotkę- po tych domach został pusty plac.


Eee, ten ostatni ma się dobrze. Nie wiem co z nim będzie jak zaczną tunel kopać. A czemu go zostawili bidaka?



Przepraszam za wprowadzenie w błąd. No tak tutaj powiedziałem coś na zapas, w owym miejscu przebywałem kilka lat temu i byłem przekonany iż do tego czasu wszystko zostało rozebrane, skoro nie to wytłumaczenie jest następujące ( być może jest to powód iż budynek jeszcze stoi). Będąc w tym miejscu ostatnim razem słyszałem iż jeden z mieszkańców owego budynku nie chce się przeprowadzić. Dlaczego??? Nie będę rozwijał tematu. Ma swoje powody i na jego miejscu postąpił bym tak samo. Notabene w tym budynku mieszkałem ponad 30 lat.

Pozdrowienia

totenkopf1956 - Czw Kwi 07, 2011 8:43 pm

Gdyby ktoś chciał przenieść się w tamte czasy na Holmie, proponuję obejrzeć 4-tego odcinka Stawki Większej Niż Życie pod tytułem " Cafe Rose". Końcówka filmu nakręcona była na Ostrowiu a dokładniej w miejscu którego obecnie już nie ma. Teraz stoją tam doki pływające GSR, a w oddali po drugiej stronie obrotnicy portowej widać było budynek przedwojennej Poczty Polskiej. Film uzmysławia nam jak zapuszczone było owo miejsce co miało dla nas kapitalne znaczenie, owa "Tajemnicza Wyspa". Przez moment widać też przeciwlotniczy schron Kriegsmarine, bunkry owe były stawiane w miejscach używanych przez niemiecką marynarkę wojenną.


Dwie fotografie przedstawiające to samo miejsce jedna z lat 50-tych a druga czas obecny.Ogródki działkowe na naszym osiedlu.

zybi - Nie Kwi 10, 2011 9:54 pm

Tyle razy oglądałem "Stawkę..." aż dopiero teraz widac jak na dloni


Północna ściana schronu. Jakie piękne chaszcze i droga z kostki brukowanej.

Po prawej stronie kadru, w drzewach kryją się budynki montażu U-bootów


Trzy lata temu wyglądały jak powyżej

Sam schron wyglądał w 2008r tak


Niestety jest to sciana południowa, czyli dokładnie odwrotnie niż na kadrze z filmu.




Na tym ujęciu widać po środku, po prawej stronie od głowy aktora Janusza Bylczyńskiego budynek składnicy Poczty Polskiej.


Tu widac kawałek basenu GSR-u. Po prawej za kadrem jest do dzisiaj budynek montażu, regulacji (produkcji?) peryskopów do łodzi podwodnych.

Odcinek 4 "Cafe Rose" datowany jest na 1968 rok. Swoja drogą kawałek Gdańska grał Istambuł. :D

totenkopf1956 - Pon Kwi 11, 2011 9:27 pm

Fotki super od razu wracają wspomnienia. Na zdjęciu przedstawiającym składnicę pocztową widać duży dźwig pływający, jest to "Jurand" najsilniejszy podówczas dźwig pływający w Trójmieście. Stoi w tym miejscu gdyż było tam miejsce składowania ładunków super ciężkich i wielkogabarytowych, które tylko ten dźwig mógł podnieść. Po latach zastąpiła go "Maja", nowocześniejsza i o większym udźwigu. Po lewej stronie zdjęcia widać prostokątną budowlę, była to strażacka wspinalnia jednostki pożarniczej CPN na ulicy Wiślnej no i widać dach mojego domu.
Wracając do filmów.
Przypominam sobie iż podczas kręcenia filmu chyba o generale Hallerze przed budynkiem składnicy pocztowej cumował holownik pomalowany na szaro i ucharakteryzowany na okręt z okresu I wojny światowej.

Pozdrowienia

cygnus x-1 - Sro Kwi 13, 2011 9:15 am

a propos "Stawki wiecej niż życie". Jest jeszcze kadr pokazujący Dworzec Drzewny i w tle stare suwnice z nab Rudowego na basenie Górniczym. Oczywiscie chodzi o tą samą scenę.
totenkopf1956 - Sro Kwi 13, 2011 6:47 pm

cygnus x-1 napisał/a:
a propos "Stawki wiecej niż życie". Jest jeszcze kadr pokazujący Dworzec Drzewny i w tle stare suwnice z nab Rudowego na basenie Górniczym. Oczywiscie chodzi o tą samą scenę.



Tego wątku akurat nie zapamiętałem, ale dziękuję za informację. Postaram się nadrobić zaległości. A teraz fotografia z 1939 roku oraz widok miejsca z którego została wykonana- początek lat 50-tych. Jest to skraj terenu składnicy pocztowej. Fotografię zrobiono przy Nabrzeżu Wiślanym, po lewej widać fragment płotu odgradzającego teren portu od ulicy Wiślnej. Za płotem widoczny dach cepeenowskiego budynku mieszkalnego-Wiślna 28.

totenkopf1956 - Sob Kwi 16, 2011 7:32 pm

Wygląd ulicy Wiślnej w części portowej na przełomie lat 50-tych i 60-tych.
totenkopf1956 - Nie Kwi 17, 2011 11:50 am

Prawdopodobnie ze względu na ograniczenia w systemie nie zmieściły się w całości opisy zdjęć brzmiały one następująco:

Opis drugiego zdjęcia. Widok z tej samej wysokości co 1 fotografi ulica została wyprostowana i przesunięta bardziej w stronę nabrzeża portowego (bocznicę kolejową przesunięto spod magazynów na nabrzeżu na lewą stronę ulicy), położono betonową nawierzchnię. Po lewej stronie prace przy fundamentach pod przyszły magazyn oraz stare metalowe słupy oświetleniowe, które ukazują pierwotny przebieg ulicy. Po prawej budowa nowego magazynu przy nabrzeżu portowym na miejscu zniszczonych w wojnę. Widok z początku lat 60-tych.

Zdjęcie numer 3: elewator numer 2 widok estakady nad torami kolejowymidla obsługi elewatora. W tym miejscu do początku lat 60-tych znajdowała się brama portowa (na wysokości estakady) natomiast ulicę od torowiska odgradzał betonowy płot który biegł wzdłuż ulicy aż do Wielopola (zdjęcie współczesne).

cygnus x-1 - Pon Kwi 18, 2011 8:34 pm

Świetne zdjecia! Jakbys fot nr 1 wrzucił jako zagadkę to na 100% bym nie zgadł. :hiihihi:
totenkopf1956 - Pon Kwi 18, 2011 9:25 pm

cygnus x-1 napisał/a:
Świetne zdjecia! Jakbys fot nr 1 wrzucił jako zagadkę to na 100% bym nie zgadł. :hiihihi:


W dzieciństwie po tym bruku chodziłem z mamą na działkę koło Warzywodu.

totenkopf1956 - Pią Kwi 22, 2011 11:35 pm

Ulica Wiślna przełom lat 40 tych i 50 tych za betonowym płotem teren portu i składnica pocztowa.
I rok 1966, betonowy płot został rozebrany w tle Martwa Wisła.

Marek Z - Nie Kwi 24, 2011 8:18 am

Fot. P1050713n.JPG
Ale Szwarcenegery... :haha: :^^

totenkopf1956 - Pon Kwi 25, 2011 12:47 pm

Teraz napiszę o dostępności rzeczy dla osób zamieszkujących na terenie portu. Część dzieciaków zamieszkujących tamtą część ulicy Wiślnej chodowała gołębie. Ażeby je trzymać trzeba najpierw wybudować gołębnik a ponieważ port obfitował w deski, belki, sklejkę, papę i lepik (nigdy się nie zdarzało abyśmy jakieś materiały potrzebne do budowy naszych komórek lub garaży kupowali). Przeto szło się do portu i szukało gdzie są potrzebne materiały po czym przywoziło się je do nas na powdórko i budowało się według własnej inwencji. W ten sposób powstał również mój garaż na motocykl. Od pomysłu do przemysłu, wieczorem z kolegą wziąwszy wózek udaliśmy się na pobliską "Vistulę" po materiał. Następnego dnia gdy mój tata wrócił z pracy usłyszałem kilka niemiłych słów reprymendy na temat sterty desek i belek leżących w ogródku ale garaż powstał po czym został zamieniony na podręczny warsztat. Ponieważ gołębie potrzebują coś jeść przeto gołębiarze organizowali wyprawy do elewatora numer 2 lub zaopatrywali się prosto z wagonów które przejeżdżały obok naszych domów. Wśród zamieszkujących tu ludzi była jedna rodzina która dzięki portowi pomimo iż nikt z jej członków nie pracował jakoś wiązała koniec z końcem. Na przełomie lat 80-tych i 90-tych gdy "Vistulę" zamieniono w składowisko złomu wysyłanego drogą morską za granice dla ostatnich Mohikanów z naszej enklawy (którzy zdążyli się już postarzeć) otworzyły się nowe perspektywy (wtórna sprzedaż tego co już raz zostało kupione) po czym następowała zamiana ciężko zapracowanej (przeważnie nocą) gotówki na różnego rodzaju burgundy lub mocniejsze olabogi. Niestety koniec jednego z bohaterów owych eskapad ze względów medycznych był tragiczny, organizm nie wytrzymał takiego sposobu życia i płynów jakimi się raczył.
mnich3001 - Pon Kwi 25, 2011 9:14 pm

W zeszłym tygodniu był statek ze zdaje się rosyjskim złomem w imporcie do Polski. Całość została przeładowana w wagony pod czujnym okiem strażników portowych. Wcześniej ta sama firma przeładowywała podobny statek na Basenie Górniczym, ponoć "wyparowało" 200t złomu czyli jakieś 6-7 wagonów.
Ciekawe co wyjdzie po rozliczeniu tego statku, nie sądzę by nawet kilogram gdzieś "wyparował" :)
Na Basenie Górniczym widziałem jak są okradane wagony ze złomem, dosłownie na żywca, widok przerażający.

Dieter - Pon Kwi 25, 2011 11:14 pm

mnich3001 napisał/a:
... "wyparowało" 200t złomu czyli jakieś 6-7 wagonów...

Tak, to jest najnowszy (albo najstarszy?) wynalazek chemiczny, ze stal wyparowuje i jeszcze nikt nie zameldowal to jako chroniony patent ... :???:

totenkopf1956 - Wto Kwi 26, 2011 7:25 pm

Drewniany pomost załadunkowy "Vistula", lata 70-te
danielewicz - Sob Kwi 30, 2011 6:03 pm

Fajna fotka i moja ulubiona marka :==
totenkopf1956 - Sob Kwi 30, 2011 6:40 pm

Z powodu braku miejsc magazynowych w porcie dorażnie radzono sobie z tym problemem w ten sposób iż adaptowano do tego celu wycofane z ekspluatacji statki , były to przeważnie budowane w okresie wojny "liberciaki".Jeden z takich pływających magazynów zacumował na "Vistuli" gdzie stał przez kilka miesięcy.Ponieważ my dzieciaki z portu znaliśmy się z większością pracujących w nim ludzi(niektórzy nasi starsi koledzy po ukończeniu szkoły dokerów ,która mieściła się jeszcze w Morskim Domu Kultury równierz w nim pracowali), przeto dostęp do różnych ciekawych miejsc na jego terenie nie był dla nas problemem. I wtym wypadku równierz tak było, statek a raczej pływający magazyn stał dla nas otworem. Ileż tam było interesujących miejsc z masą fajnych urządzeń,między innymi - kotłownia,kajuty załogi,mostek kapitański z dużym kołem sterowym i rurą głosową oraz specyficzny zapach tych miejsc (nigdy więcej nie miałem styczności z takowym). W tej chwili ludzie chodzą do muzeum żeby zobaczyć "Sołdka",my takie atrakcje mieliśmy za darmo ido tego pod samym nosem. Żaden inny syatek na których bywaliśmy nie mógł sięrównać z "Liberciakiem" (atmosfera starego statku z jego unikatowymi w stosunku do współczesnych, urządzeniami i materiałami z których zostały wykonane).Mieliśmy świadomość iż prędzej czy pużniej trafi na złom i szkoda nam było iż wszystkie te urządzenia i rzeczy ulegną zniszczeniu.

Cdn.

totenkopf1956 - Sob Kwi 30, 2011 8:14 pm

Fera którą przepływaliśmy Martwą Wisłę w drodze na plażę na Westerolatte, oraz opisywane przezemnie statki "Boruta" i "Rokita" które przewoziły konie na rzeż do Belgii.
(aż się serse kraje).

totenkopf1956 - Pon Maj 09, 2011 6:47 pm

"Vistula" po krótce opiszę to miejsce. Nie wiem jak wyglądało przed wojną natomiast doskonale pamiętam jego wygląd w "epoce gomółkowskiej". Otóż jej teren jak i całego portu zaczynał się tuż przy ulicy Wielopole od której była odgrodzona wysokim płotem z betonowych płyt który przypuszczam został postawiony po wojnie. Tuż przy nabrzeżu w ciągu ulicy Wiślnej usytuowana była brama wjazdowa do portu, która tylko sporadycznie spełniała swoją funkcję a przez resztę czasu była zamknięta na głucho. Obok przy samym płocie znajdowało się składowisko różnych portowych rzeczy które aktualnie nie były potrzebne w jego funkcjonowaniu (cóż za wspaniałe miejsce do poszukiwania różnych przydatnych dzieciakom skarbów). Następnie zaczynało się składowisko drewna z kopalniakami ułożonymi w sągi, które umiejscowione były pomiędzy torowiskami dla wózków służących do transportowania ich na drewniane molo skąd za pomocą statkowych bomów ładowano je na jednostki pływające. Torowisko wraz z jego wózkami to dopiero była zabawa, można było za pomocą zwrotnic i obrotnic zmieniać tory a także doprowadzać do zdażeń lub efektownych wykolejeń. Za składem drewna stał murowany budynek być może przed wojną pełnił funkcję biura obsługującego jakiś były magazyn. Budynek z wyglądu przypominał willę i może w przeszłość takową był. Tuż przy nim stał ogromny drewniany magazyn przed wojną takich magazynów w tym miejscu było kilka ostał się tylko ten w którym przechowywano sklejkę i drewno egzotyczne. To dopiero było dla nas tajemnicze miejsce ale żadko w nim bywaliśmy gdyż był otwierany tylko podczas załadunku lub wyładunku statku. Na przeciwko magazynu był wielki drewniany pomost służący do jego obsługi, który w późniejszych latach służył do rozładunku i załadunku samochodów osobowych. Na ten czas wszyscy pracownicy portowi którzy mieli uprawnienia do prowadzenia pojazdów mechanicznych byli zaangażowani do transportu ich ze statku (samochodowca) na place składowe. Cóż to były za wyścigi, pisk opon i wycie silników toważyszyły każdemu rozładunkowi. Był to okres gdy nowe samochody po kupnie ich się docierało ( współczuję nabywcą). Magazyny z drewnem od nabrzeża oddzielała ulica Wiślna podówczas brukowana z przedwojennymi metalowymi słupami oświetleniowymi. Za ulicą były opisane już przezemnie molo i pomost które w wojnę służyły różnym jednostką pływającym Kriegsmarine. Na fotografiach uwiecznione są zarówno okręty jak i statki między innymi: krążownik, transportowiec, okręt podwodny. Miejsce to doskonale się nadawało do postoju w kolejce do pobliskich stoczni, oraz do oczekiwania na zatankowanie ponieważ usytuowane było między składem paliwowym ( późniejszym CPN nr 3 i nr 4). U-booty kożystały z niego z powodu bliskości koszar Kriegsmarine ( była składownica pocztowa) oraz w celu dokonania napraw lub modernizacji w pobliskiej stoczni.
totenkopf1956 - Wto Maj 10, 2011 7:00 pm

Letniewo lata 60-te Pierwsza Komunia Święta, w środku ksiądz Orkusz.
totenkopf1956 - Czw Maj 12, 2011 10:45 pm

Była Szkoła Podstawowa nr. 22 w Letniewie.
totenkopf1956 - Pią Maj 13, 2011 6:26 pm

Opiszę teraz historię o której przypomiałem sobie po przeczytaniu artykułu zamieszczonego w "30 dniach" a dotyczącego Poczty Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku opisującego pierwsze chwile wojny w jej oddziale 3-cim zajmującym się przesyłkami zamorskimi a który znajdował się w porcie przy ulicy Wiślnej wówczas Broschkischerweg. Ponieważ większą część mego życia zamieszkiwałem przy owej ulicy (gdzie pracował muj tata i moja mama) i z uwagi na moje hobby (druga wojna światowa) a w szczegulności wyglądu i wydarzeń dotyczących mojej małej ojczyzny,przed w czasie oraz po wojnie.Zainteresowała mnie informacja tam zamieszczona,którą porównałem ze swoimi wspomnieniami dotyczącymi poczty. Ale po kolei, na poczcie (wżargonie portowym tak był orkeślany budynek przedwojennej Poczty Polskiej w WMG,który po wojnie nosił nazwę Okręgowej Składnicy Poczty i Telekomunikacji w Gdańsku)pracowała moja mama,wójek,ciocia a także kilka sąsiadek z podwórka. Były tam składowane kable telekomunikacyjne ,części do central telefonicznych,druki i formularze urzywane w urzędach pocztowych oraz rzecz dla mnie najciekawszą tony znaczków pocztowych w wielkich arkuszach. Poza tym wszystko co było związane z działalnością wyżej wymienionej firmy.Na pocztę chodziło się by zadzwonić z wartowni(był tam jedyny dostępny telefon w okolicy) lub do pana pracownika straży przemysłowej,który był uzbrojony w pistolet maszynowy PPSz z łukowym magazynkiem, by podotykać prawdziwej broni (ależ on był ciężki).W owym gmachu na poddaszu mieszkali pracownicy poczty i telekomunikacji wraz z rodzinami a ich dzieci razem z nami uczęszczały do szkoły podstawowej nr 22 w Letniewie (jaki oni mieli ze swoich okien widok na Martwą Wisłę i wyspę Holm, tylko pozazdrościć, jakież tam można by było robić zdjęcia). Między innymi zamieszkiwała tam rodzina ( nie wiem jaka jest pisownia) Detlafów, napisałem tak jak mówiliśmy. Ich syn gdy ja uczęszczałem do podstawówki pełnił służbę wojskową na kutrach torpedowych w Gdyni ( raz nawet widziałem go w telewizji w gdańskiej panoramie gdy odpychał tyczką ścigacz od nabrzeża). Pan Detlaf jego ojciec był już bardzo nobliwym człowiekiem. Gdy codziennie po szkole przychodziłem do mojej mamy do składnicy po klucz od domu, widywałem go siedzącego na ławeczce przed wejściem. Jego postać utkwiła w mej pamięci z dwóch powodów: po pierwsze miał zegarek kieszonkowy w specjalnej kieszonce ( kto takie posiadał, żadkość) po drugie ubrany był w dziwny mundór koloru ciemnogranatowego i ten uniform budził moją ciekawość gdyż nigdy i nigdzie takowego nie widziałem. Ktoś kiedyś napomknął iż był przedwojennym pracownikiem poczty i była chyba mowa o gdańskiej. Co było po tym nie wiem młodość ma swoje prawa i człowiek jest zaaferowany całkiem nowymi sprawami i doznaniami. Aż tu ten artykuł w 30 dniach z numeru 4/5 z 2009 roku noszą tytuł " Pocztylion Franciszek Guziński" napisany przez Pana Waldemara Borzestowskiego, opisujący pierwsze chwile napaści na Pocztę Polską w Gdańsku i zbieżność nazwisk czyżby był to ten sam człowiek, którego nazwisko jest tam między innymi wymienione woźny Tettlef ciekawe. Na skraju składnicy patrząc w stronę elewatora nr 2 był betonowy silos na śmieci a obok niego kurnik dla ptaków. Kury lubią grzebać w ziemi a jak grzebią to mogą wydobyć coś na powierzchnię. Podczas naszej zabawy przy śmietniku ( śmietnik: przy takich obiektach dostarczały nam wspaniałych gadżetów) znalazłem pięknie zachowany ołowianą pląbę z przedwojennej placówki z orłem w koronie ( na owe czasy wielka ciekawostka, ponieważ wówczas orzełek był bez nakrycia głowy i nawet nabrzeże wiślane nosiło bodajże nazwę XX lecia PRL). Gdzie się podziała owa pląba ( była piękna) prawdopodobnie ktoś je odemnie "pożyczył".


CDN

totenkopf1956 - Sob Maj 14, 2011 7:24 am

Wejście do budynku wczesne lata 50-te oraz fragment poddasza i piwnicy w owym gmachu.
totenkopf1956 - Pon Maj 16, 2011 9:05 pm

List wydrukowany w "30 dniach",numer 3 2005 rok.
Niekróre miejsca opisane w owym liście sa mi znane z własnej autopsii inne z opowiadań a o jeszcze innych słyszę pierwszy raz.Przypomniał mi się fakt o którym zapomiałem wcześniej napisać a mianowicie starym moście na Strzyży tuż obok Martwej Wisły. Będąc dzieckiem wielokroć przechodziłem go lub przejeżdżałem na rowerze lub pużniej motocyklem. Zawsze dziwiło mnie iż połowę jego szerokości zajmuje jakieś cajstwo po którym nie można było przejść.Owo zajmowało tyle miejsca iż most można było pokonać tylko po ustąpieniu pierwszeństwa przejazdu. I choć wiedziałem iż przed wojnom ulicą Wiślną (Broschkischerweg) jeżdził tramwaj to jakoś tego faktu nie wiązałem z ową zawalidrogą.Ażtu nagłe olśnienie , toż to był fragment torowiska na moście.

Zdięcie nieistniejącego już budynku przy ulicy Wiślnej 17,stał na skrzyżowaniu ulicy Wiślnej i Załogowej tuż przy Amadzie.

CDN.

totenkopf1956 - Sob Maj 21, 2011 10:30 pm

To samo miejsce dzisiaj.
jayms - Nie Maj 22, 2011 7:12 am

Przy ulicy Wiślnej stał jeszcze jeden budynek,po którym nie ma już śladu.Stał w sąsiedztwie domu pod numerem 20.
totenkopf1956 - Nie Maj 22, 2011 5:26 pm

jayms napisał/a:
Przy ulicy Wiślnej stał jeszcze jeden budynek,po którym nie ma już śladu.Stał w sąsiedztwie domu pod numerem 20.


Nieistniejący juz budynek Wiślna 19 należał do Amady i pełnił chyba funkcję administracyjną lub socjalną , natomiast numer 20 był budynkiem CPN-owskim ,w którym mieszkali jego pracownicy.Dom jeszcze stoi(zdięcie zrobione wczoraj).

Pozdrowienia.

totenkopf1956 - Sro Maj 25, 2011 10:08 pm

Kolega Makieła wspomniał na Forum o Cyganach a bardziej poprawnie politycznie Romach.Jeżeli to ci sami o,kturych myślę to zamieszkiwali oni byłe poobozowe baraki w Narwiku. Z mieszkańcami tego getta pełne ręce roboty miała milicja obywatelska, na skutek ciągłych awantur oraz zamieszania osób tam mieszkających w różne ciemne sprawki. Gdzie moi rówieśnicy Cyganie uczęszczali do szkoły nie wiem, być może na Zielony Trujkąt lub wogule do niej nie chodzili.Moje i innych dzieciaków z Wiślnej kontakty z nimi ograniczały się do wspólnych kompieli w gliniankach powstałych po pracach podczas poszerzania zakrętu Pięciu Gwizdków.Miejsce to było określane przez nas jak i Letniewiaków jako "Wały".Wszyscy a w szczególności dziewczyny byli zbulwersowani faktem iż kompali się na "Adama"czyli nago.


CDN.

totenkopf1956 - Nie Maj 29, 2011 8:21 pm

Pozostałość po dawnym skrzyżowaniu ulicy Załogowej i Wiślnej,obecnie zajęte przez Amadę.
totenkopf1956 - Sob Cze 04, 2011 9:40 am

Teraz kilka słów o "wałach", znaczenie tego określenia było wiadome dla każdego mieszkańca Letniewa i okolicy w latach 60-tych. Dlaczego wały otóż na początku lat 60-tych podięto decyzję o poszerzeniu zakrętu Pięciu Gwizdków w Nowym Porcie, dla swobodniejszej żeglugi po wodach portowych. Wydobyty urobek zmieszany z wodą transportowano szalandami na nabrzeże wiślane tuż obok elewatora nr.2 skąd rurami na wysokich drewnianych podporach, pod ciśnieniem tłoczono go na byłe łąki pomiędzy ulicami Wielopole, Marynarki Polskiej,Snieżną i Wiślną.Wcześniej w 1961 roku na łąki zajechały koparki i spychacze(cóż za wspaniały sprzęt do naszych zabaw tym bardziej iż po pracy nikt go nie pilnował). Spychacze utworzyły tace z obwałowaniami dookoła (stąd nazwa "wały"),dla przyjmowania ziemi z poszerzanego zakrętu.Nastąpiła wówczas bursztynowa gorączka ,ponieważ ziemia z Westerplatte zawiera w sobie ogromną ilość bursztynu i wszyscy z całej okolicy udawali się na jego poszukiwanie. Wielkości tych bursztynów nie zapomnę do końca życia. Choć miałem wówczas pięc lat czynnie uczestniczyłem w jego poszukiwaniu i nawet topiłem się w kurzawce ale zostałem wyciągnięty przez pracowników obsługujących rurociąg(nazywanymi przez nas "starymi"). Od tej pory miałem szlaban na bursztynowe eldorado. Koparki za obwałowaniami wykopały ogromne wykopy do których spływała woda służąca do transportu ziemi. Wykopy te z biegiem czasu zmieniły się w glinianki z których korzystała okoliczna dzieciarnia kąpiąc się wnich (kolega paskudnie skaleczył się w stopę, kawałkiem blachy wyrzuconym z pobliskiego "Prozametu") oraz łowiąc ryby(karasie i piskorze) w towarzystwie szczurów wodnych jak je nazywaliśmy oraz tocząc bitwy morskie na tratwach skleconych z podkładów kolejowych przytarganych z pobliskiego składu ich nasycalni. Po roku 1963 zostaliśmy pozbawieni dostępu do wałów od strony naszego podwórka ponieważ CPN rozbudował skład nr.3 odgradzając je od nas betonowym płotem.Ale w tym właśnie roku zacząłem uczęszczać do szkoły w Letniewie i otworzyły się przedemną nowe nieznane mi do tej pory tereny i możliwości a także znajomości.Cała bliższa i dalsza okolica stanęła dla mnie otworem ze swoimi ciekawostkami i tajemnicami. W chwili obecnej cały teren byłych wałów zajęła infrastruktura przemysłowa a w niedalekiej przyszłości pod nim przebiegać będzie tunel drogowy. I kto by pomyślał...
totenkopf1956 - Nie Cze 05, 2011 10:47 pm

Dawne "wały" wygląd obecny.
totenkopf1956 - Sob Cze 11, 2011 8:27 am

Letniewo dawny hotel Lauentaler Hof stan obecny.
totenkopf1956 - Pią Cze 17, 2011 9:24 pm

Dziś opiszę prawdziwą wyspę skarbów a raczej górę skarbów. Po raz pierwszy ową górę a w rzeczywistości miejskie wysypisko śmieci w Narwiku odwiedziłem w 1964 roku.Udałem się tam wraz z klasowymi kolegami, którzy bywali tam częstymi gośćmi. Tamto wysypisko( a raczej śmietnik, jak się mówiło w potocznej mowie) nie przypominało współczesnych Szadółek ,ponieważ w owym okresie torby foliowe (współczesne przekleństwo) to była pieśń przyszłości, więc okolica śmietnika nie była nimi oblepiona. Nie wiem w którym roku wysypisko zaczęło funkcjonować ,prawdopodobnie po wojnie, a być może przed na miejscu podmokłych łąk i torfowisk.Ciekawe ile interesujących rzeczy można by znaleźć w jego najstarszej części.Po części owe torfowiska zajęte były przez działki pracownicze (od strony Letniewa) do których wysypisko stale się przybliżało, a w końcowym okresie jego funkcjonowania działki dosłownie uginały się pod naporem góry śmieci stojącej kilka metrów od niej. Po zamknięciu wysypiska stało ono przez nikogo nie niepokojone.Po pewnym czasie zaczęto je zabudowywać różnymi obiektami przemysłowymi mn.firma Mostostal wybudowała na jego skraju halę z którą były ciągłe kłopoty z uwagi na niestabilność gruntu.Ściany owej hali nieustannie zapadały się na nieustabilizowanym podłożu. Śmietnisko miejskie dla dzieciaków z Letniewa było prawdziwym sezamem z jego najdziwniejszymi skarbami. Co ciekawsze wyszperane trofea następnego dnia udawały si e z ich nowymi właścicielami do szkoły gdzie zaczynało się ich drugie życie.Najfajniesze rzeczy można było tam znaleźć w roku 1964-1965 po pożarze nieodległych magazynów firmy RUCH, które znajdowały się nieopodal ul. Załogowej. Wszystko co nie strawił pożar ,a zostało uznane za towar niepełnowartościowy lądowało na narwickim wysypisku( czyli wszystko co można było nabyć w osiedlowym kiosku z prasą leżało na śmietniku),to były dopiero skarby.Znaczki pocztowe pakowane w pakiety dla filatelistów, zabawki, pocztówki, przedmioty codziennego użytku, długopisy, książki i wiele innych, których nie sposób wyliczyć. Przez parę miesięcy okoliczne dzieciaki miały niespotykaną frajdę. Pamiętam również śmieci przywożone z gdańskich szpitali:strzykawki, igły, kroplówki i i nny szpitalny sprzęt nieodganionego przez nas przeznaczenia, który nadawał się wspaniale do naszych zabaw. Ciekawe jak ta hałda będzie współgrała z otoczeniem powstającego obecnie stadionu PGE Arena Gdańsk.

Podczas mojego powrotu ze szkoły do domu trochę musiałem zboczyć.

CDN.

totenkopf1956 - Sob Cze 18, 2011 1:08 pm

Jeżeli jesteśmy przy Narwiku to dwa zdięcia z nim związane, zamieszczone onegdaj w lokalnej prasie.
totenkopf1956 - Wto Cze 21, 2011 6:15 pm

Ostatni mohicanie ulicy Wiślnej.
totenkopf1956 - Czw Cze 23, 2011 7:17 am

Rewitalizacja Letniewa.
totenkopf1956 - Sob Cze 25, 2011 6:55 pm

Ponieważ mieszkałem około 200 metrów od nabrzeża wiślanego przeto nie umknął mi żaden ruch jaki się przy nim odbywał. I tak wszystkie statki, które do portu wpływały lub z niego wypływały oraz udające się do lub ze stoczni a,których gabaryty nie pozwalały na obracanie ich w korycie Martwej Wisły zawracały na portowej obrotnicy. Przy pomocy holowników (z początku były to jednostki parowe, które w latach 60-tych zaczęto zastępować motorowymi, w szczególności utkwił w mej pamięci holownik "Lew" bodaj najsilniejszy podówczas w porcie gdańskim) były obracane w żądanym kierunku. Obrotnica znajdowała się naprzeciwko miejsca w którym łowiliśmy ryby, więc każda taka operacja powodowała przerwę w połowach ze względu na wiry, które powodowały śruby okrętowe oraz kadłuby obracanych statków. Tuż obok był umiejscowiony pomost CPN do obsługi tankowców. W owym czasie cumowały przy nim wszystkie nasze zbiornikowce:Beskidy,Karpaty,Pieniny,Ornak i inne, których nazwy w mej pamięci zatarł czas. Wszystkie były własnością PLO,dobijała też szwecka Bera. Wracając do obrotnicy w latach 80-tych na skutek błędu nawigacyjnego podczas obracania statku doszło do wypadku, który tylko cudem nie skończył się tragicznie. Otóż podczas wykonywania manewru obrotu, jednostka obracana skosiła rufą pomost i dalby służące do cumowania tankowców. Ogromne bale na któtych wspierało się molo połamały się jak zapałki a z pękniętego rurociągu do tankowania poczęła się wylewać do wody benzyna, pokrywając cały akwen obrotnicy warstwą łatwopalnej cieczy.Cudem nie doszło do zapłonu, po pewnym czasie przypłynęły z Nowego Portu jednostki gaśnicze Portowej Straży Pożarnej, które pokryły talę wody środkiem gaśniczym. Świadkiem podobnej sytuacji byłem w latach 90-tych gdy na jednym z doków pływających GSR malowano kadłub statku. Nie wiem jak to zrobiono ale cała poweirzchnia wody zmieniła swój kolor na czerwony, właśnie taki którym pokrywany był ów kadłub. I tak jak poprzednio powierzchnia martwej wisły została pokryta spumogenem lub deteorem z jednostek strażackich. Z pewnością takich faktów było więcej lecz ja naocznie byłem świadkiem tych dwóch

Zdięcie "ojców narodu" podczas lustracji portu gdańskiego w tle tankowiec Beskidy lub Karpaty

totenkopf1956 - Sro Cze 29, 2011 4:36 pm

Budynek Wiślna 20 kilkanaście lat temu. Pryzma ziemi przed domem to wał przeciwpowodziowy, ten odcinek ulicy Wiślnej jest najniżej położonym miejscem nad Martwą Wisłą na terenach portowych. W ostatnim półwieczu Martwa Wisła kilkukrotnie występowała z brzegu załewając odcinek ulicy Wiślnej w okolicy Amady.
Dieter - Sro Cze 29, 2011 7:52 pm

totenkopf1956 napisał/a:
W ostatnim półwieczu Martwa Wisła kilkukrotnie występowała z brzegu załewając odcinek ulicy Wiślnej w okolicy Amady.

Dlatego ja nie rozumie ludzi, ktorzy masowo buduja domy na zachodnim obszarze od sobieszewskiego mostu pontonowego. :głupi_ty: :???:

cygnus x-1 - Sro Cze 29, 2011 9:00 pm

Nawiązując do "ciekawych wypadków w porcie" to jakies 2 lata temu ruski statek z weglem wchodził do portu (docelowo na Basen Górniczy) i fachowy pilot tak go poprowadził, ze na zakrecie 5 Gwizdków nie wyrobił sie i "delikatnie" przeszorował tankowiec cumujacy przy nabrzezu OPP (Siarkoport).
Najciekawsze jest to ze pilot portowy prowadzi statek ale za nic nie odpowiada, no i kasuje niebotyczne pieniązki, ot! i super fucha (wysoko, najedzony i za nic nie odpowiada) :hiihihi:

Henio - Czw Cze 30, 2011 12:36 am

Na całym świecie pilot jest do pomocy . Do kapitana statku należy ostatnie słowo . Jedynie na Kanale Panamskim pilot przejmuje statek bo wchodzi z własnymi cumownikami i niejednokrotnie sternikiem i za szkody odpowiada Dyrekcja Kanału.Tak jest tylko w śluzach bo dalej jest tylko sam pilot i Kapitan dowodzi .Przekonałem się o tym osobiście gdy podczas przeprawy wszedł na mostek "Stary" i wydał mi komendę 20 w lewo , a powinno być 20 w prawo , to pilot podniósł obydwie ręce i wyszedł na skrzydło mostku. Ja nie posłuchałem i stary zmył się natychmiast , a pilot był uchachrany przez resztę rejsu , a stary się więcej nie pokazał.
Sorry za offtop.

Dieter - Czw Cze 30, 2011 8:52 am

cygnus x-1 napisał/a:
Najciekawsze jest to ze pilot portowy prowadzi statek ale za nic nie odpowiada...

Pilot nie prowadzi statek, tylko kapitan. Pilot jest tylko doradca kapitana, ktory zawsza musi czuwac, jakie rozkazy pilot wydaje. Jak kapitan sie z tym nie zgadza, to on wkracza. To jest miedzynarodowe prawo. :dziadek:

Jerzy Makieła - Pią Lip 01, 2011 3:12 pm

cygnus x-1 napisał/a:
super fucha (wysoko, najedzony i za nic nie odpowiada) :hiihihi:


Nie ma to jak jasność sądu nie zmącona znajomością rzeczy...
Na wstępie proponuje wejść po sztormtrapie na burtę już nie zbiornikowca ale np. masowca panamaxa pod balastami...

Slaw - Pią Lip 01, 2011 7:01 pm

mnich3001 napisał/a:
W zeszłym tygodniu był statek ze zdaje się rosyjskim złomem w imporcie do Polski. Całość została przeładowana w wagony pod czujnym okiem strażników portowych. Wcześniej ta sama firma przeładowywała podobny statek na Basenie Górniczym, ponoć "wyparowało" 200t złomu czyli jakieś 6-7 wagonów.
Ciekawe co wyjdzie po rozliczeniu tego statku, nie sądzę by nawet kilogram gdzieś "wyparował" :)
Na Basenie Górniczym widziałem jak są okradane wagony ze złomem, dosłownie na żywca, widok przerażający.

Sorrki, ale sprostuję tą informację .Manka na statkach ze złomem które były rozładowywane w tym roku na Górniku wachały się od 20 do 40 ton . To i tak dużo .

mnich3001 - Pią Lip 01, 2011 10:09 pm

Slaw napisał/a:
Sorrki, ale sprostuję tą informację. Manka na statkach ze złomem które były rozładowywane w tym roku na Górniku wachały się od 20 do 40 ton. To i tak dużo.


To nie taka tragedia wielka. Ludziska "powiadali" inaczej, może gdzieś się zapodziało to jedno marne zero :) Szkoda mi było tych strażników, trochę się napilnowali tego durnego złomu. Jestem pod wrażeniem sposobu w jaki można się doliczyć tych 20-40t :)

Slaw - Pią Lip 01, 2011 10:21 pm

Można się wszystkiego doliczyć . Pomiar statku na wejściu i wyjściu (draft) kontra wagony na pełno i pusto ( waga kolejowa )
totenkopf1956 - Sob Lip 02, 2011 1:43 pm

Przebywając obok nabrzeży portowych widziało się różne ciekawe jednostki pływające, były to mn :Batory,Stefan Batory,Dar Pomorza,Błyskawica, najsilniejszy podówcza dżwig pływający Jurand a póżniej Maja. Nie zapomnę starej jednostki Marynarki Wojennej ORP Gryf, która cumowała przez dłuższy czas do nieistniejącego już drewnianego nabrzeża na wyspie Holm, na miejscu którego stoją doki pływające GSR. Stał tam również statek który został staranowany przez inną jednostkę na skutek błędu nawigacyjnego. W statek ów na wysokości śródokręcia wbiła się dziobem inna jednostka, staranowany statek musiały asekurować portowe holowniki. Co do czyrtości wód portowych to zawsze były one zanieczyszczone(woda miała zapach mazutu) a niekiedy była tak brudna iż pokrywał ją gruby kożuch smarów, olejów i śmieci tworzące tłuste, śmierdzące połacie, które pomału spływały w stronę Nowego Portu a następnie do Zatoki Gdańskiej. W Stoczni Północnej budowane były barki desantowe i to w dosć sporej ilości dla ZSRR i krajów arabskich. O dziwo nigdy nie zaobserwowałem wyjścia takowej w morze(prawdopodobnie robiono to nocą). Zdarzyło się raz iż przy składnicy pocztowej kręcono film bodajże o generale Hallerze(nie jestem do końca pewien). Na przeciw gmachu do nabrzeża przycumowany był holownik pomalowany szarą farbą i ucharakteryzowany na jednostkę z epoki.
totenkopf1956 - Sro Lip 06, 2011 7:37 pm

Dawne wały, przygotowanie terenu pod wylot tunelu pod Martwą Wisłą. Widok z ulicy Wielopole, po prawej stronie dawne zakłady Prozamet póżniejszy Techmor.
totenkopf1956 - Wto Lip 12, 2011 11:33 am

Najkrótsza droga z naszego podwórka przy ulicy Wiślnej do Nowego Portu wiodła torami kolejowymi, które prowadziły z portu na ulicę Wyzwolenia i dalej na Zaspę. Idąc po torowisku przechodziło się obok budki strażnika portowego, która usytuowana była obok mostu kolejowego na Warzywodzie. Następnie szło się pomiędzy ogródkami działkowymi, które ciągnęły się po obu stronach torów. W ten sposób dochodziło się do ulicy Wyzwolenia następnie między cmentarzem a Morskim Domem Kultury szło się do centralnego miejsca w Nowym Porcie Placu Wolności. Przy owym placu znajdował się mini rynek warzywny na którego miejscu w póżniejszym okresie pobudowano restaurację Wiking. Lokal ten zastąpił słynny przybytek o nazwie Syrena i miał umożliwiać inwigilację portowego półświatka przez Władzę Ludową. Z owego okresu(lata 60-te) zapamiętałem przywchodnię zdrowia do której należeliśmy przy ulicy Oliwskiej, sklep papierniczo-sportowy przy owej,remizę Portowej Straży Pożarnej, sklep rybny na rogu Władysława 4 i Wolności, sklep monopolowy zwany "kapliczką" obok zajezdni tramwajowej ,piekarnię Graczyka, fryzjera ,drogerię i rzeżnika z pięknymi kaflami łbów bydła na ulicy Na Zaspę, zakład fotograficzny na Wilków Morskich, sklep mięsny, obuwniczy i księgarnię na obecnej ks. Mariana Góreckiego(wymieniłem tylko niektóre). Rozumiem iż postępu nie da się zatrzymać lecz po zmianach, które nastąpiły potem dzielnica straciła swój klimat(przynajmniej dla mnie). Onegdaj mieszkańcy Portu znali się conajmniej z widzenia(tak jak w Letniewie) i pozdrawiali się na ulicy, nawet ja który porciakiem nie byłem również znałem tam wiele osób choćby z widzenia. Tamten Port odszedł niepostrzeżenie do lamusa, dla jednych na szczęście a dla mnie z nostalgicznym żalem. Ale to chyba ogólnomiejski trend, obserwując inne dzielnice zauważam podobne przeobrażenia. Zawsze zazdrościłem ludziom którzy zamieszkiwali nasze domostwa w latach dwudziestych ubiegłego wieku komunikację mieli pod nosem, natomiast my wszedzie mieliśmy kawałek do przejścia.
I tym optymistycznym akcentem narazie kończę.
CDN.

totenkopf1956 - Sro Lip 13, 2011 9:07 pm

Rynek na Placu Wolności w Nowym Porcie gdzie pobudowano restaurację "Wiking".
Marek Z - Czw Lip 14, 2011 12:58 pm

Ale pięknota !!! Super ! :==
W tym miejscu był kiedyś cmentarzyk.

Rozumiem, że po lewej stronie zdjęcia widać fragment ul Wolności, a po prawej ul Ks. Góreckiego. Widoczny duży budynek, to ten, z dzisiejszym warzywniakiem, stojący na przeciwko poczty.

Henio - Czw Lip 14, 2011 6:34 pm

Tak wszystko się zgadza.

totenkopf1956
Jurek
Przeniosę tą fotkę jako zagadkę na Forum Nowy Port- bo to zdjęcie warte rozgłosu.

totenkopf1956 - Czw Lip 14, 2011 9:54 pm

Do kompletu Wiking sfotografowany przez Kosycarza oraz zdięcie zamieszczone onegdaj w lokalnej prasie z pytanien czy to Nowy Port.
Krzysztof - Pią Lip 15, 2011 12:06 pm

Nie wiem gdzie to, ale zwięczenie obiektu wystające z tyłu kojarzy mi się z chłodnią kominową, podobną jak tu: http://www.forum.dawnygda...p=122501#122501
Jeśli moje skojarzenie jest prawidłowe to należy się zastanowić gdzie mogła być ta elektrownia (fabryka).

totenkopf1956 - Pią Lip 15, 2011 5:50 pm

Krzysztof napisał/a:
Nie wiem gdzie to, ale zwięczenie obiektu wystające z tyłu kojarzy mi się z chłodnią kominową, podobną jak tu: http://www.forum.dawnygda...p=122501#122501
Jeśli moje skojarzenie jest prawidłowe to należy się zastanowić gdzie mogła być ta elektrownia (fabryka).


Zdięcie zostało wykonane przez amerykańskiego marynarza, który dostarczał paczki UNRRY do portu gdańskiego w latach 40-tych. Moim zdaniem jeśli to Nowy Port, ta wystająca kopuła jest dzwonnicą kościoła św.Jadwigi.

pumeks - Pią Lip 15, 2011 6:22 pm

Oczywiście, a dalej widać dachy szkoły przy ks. Góreckiego
totenkopf1956 - Pią Lip 15, 2011 7:06 pm

O tej dzwonnicy mowa.
tobocian - Pon Lip 18, 2011 1:22 pm

Komin "należał" do wytwórni opakowań szklanych...
totenkopf1956 - Pon Lip 18, 2011 8:40 pm

tobocian napisał/a:
Komin "należał" do wytwórni opakowań szklanych...


Dzięki za informację,wiedzy nigdy za wiele.

tobocian - Wto Lip 19, 2011 9:40 am

Zdjęcie wykonane w odwrotnym kierunku czyli spod kościoła na ów komin :wink:
ps.fotkę wrzucałem w zagadkach i wiem że się nią "powtarzam" ale pełniejszy obraz powstaje terenu :^^

totenkopf1956 - Wto Lip 19, 2011 1:55 pm

tobocian napisał/a:
Zdjęcie wykonane w odwrotnym kierunku czyli spod kościoła na ów komin :wink:
ps.fotkę wrzucałem w zagadkach i wiem że się nią "powtarzam" ale pełniejszy obraz powstaje terenu :^^


Serdeczne dzięki za fotkę, ja jako nie porciak nigdy w życiu nie wiedziałbym o co chodzi. :)

totenkopf1956 - Wto Lip 19, 2011 6:22 pm

Pamiątka po składnicy pocztowej na ulicy Wiślnej.
totenkopf1956 - Sro Lip 20, 2011 4:14 pm

Okres mego dzieciństwa zbiegł się z pracami związanymi z wymianą infrastruktury brzegowej przy Nabrzeżu Wiślanym oraz Szczecińskim zwanym potocznie Vistulą, które wiązały się z wymianą drewnianego umocnienia brzegu wraz z jego pomostami oraz dalbami. Kafary wbijały w dno metalowe ścianki larsena, pogłębiarki oczyszczały zamulone dno a nurkowie prowadzili prace podwodne. Dla nas portowych dzieciaków najciekawsze były pontonowe platformy pływające, dżwigające na sobie cały dobytek robotników zatrudnionych przy owych inwestycjach. Szczególnym zainteresowaniem z naszej strony cieszyła się ręczna pompa do tłoczenia powietrza dla nurków a której napęd stanowiły dwie korby obracane przez ludzi. Były tam skrzynie z przeróżnym dobrem wykorzystywanym przez nas w zależ od inwencji i fantazji którą posiadaliśmy w danym momencie. Każdy z pontonów posiadał przycumowaną za pomocą łańcucha szalupę wykorzystywaną do prac na wodzie. W tym momencie otwierały się przed nami nowe horyzonty eksploracyjne. Co prawda wiosła były gdzieś schowane, ale były deski i skrzynie z narzędziami ciesielskimi( zamkniętymi na kłódki, lecz dla nas był to szczegół),które posłużyły do wykonania własnych. Zaczął się okres nowych odkryć, można było się udać na Holm lub na drugą stronę Martwej Wisły na Paged. Trzeba było tylko uważać na milicję wodną, która rzadko bo rzadko ale przepływała ze swej stanicy na Wisłoujściu w stronę Motławy. Po owych pracach diametralnie zmienił się wygłąd całego nabrzeża, które straciło swój specyficzny i po części historyczny wygląd. Stare odeszło przyszło nowe, lecz sentyment nie pozwala zapomnieć.
No cóż przemijanie.

CDN

totenkopf1956 - Pią Lip 22, 2011 3:16 pm

Rewitalizacji Letniewa ciąg dalszy.
bavar - Pią Lip 22, 2011 5:34 pm

Rozmawiałem z ochroniarzami pilnującymi tych budynków do czasu wprowadzenia się mieszkańców i tylko kiwali głowami, jak wilgoć już przebija się od dołu, gdyż budynki te nie tylko nie mają piwnic ale i fundamentów.. Aż szkoda, bo ładnie zostały odnowione nie tylko z zewnątrz ale i wewnątrz [terakota, panele na podłogach a wszędzie wyszpachlowane ściany "na lustro"]. Za WMG chroniła je sprawna kanalizacja i drenaż, który szlag trafił po wojnie :evil:
totenkopf1956 - Pią Lip 22, 2011 8:21 pm

bavar napisał/a:
Rozmawiałem z ochroniarzami pilnującymi tych budynków do czasu wprowadzenia się mieszkańców i tylko kiwali głowami, jak wilgoć już przebija się od dołu, gdyż budynki te nie tylko nie mają piwnic ale i fundamentów.. Aż szkoda, bo ładnie zostały odnowione nie tylko z zewnątrz ale i wewnątrz [terakota, panele na podłogach a wszędzie wyszpachlowane ściany "na lustro"]. Za WMG chroniła je sprawna kanalizacja i drenaż, który szlag trafił po wojnie :evil:


To zasmucające wszak budynki po remoncie wyglądają jak z bajki, a przecierż kanalizacja jest kładziona.

totenkopf1956 - Pon Lip 25, 2011 7:09 pm

Letniewo przed rewitalizacją (za "30 dni" )
totenkopf1956 - Sob Lip 30, 2011 8:24 am

Czy ktoś pamięta jeszcze technikę jazdy na rowerze , która zwała się"pod ramą". U nas była praktykowana przez dzieciaki nie posiadające własnych rowerów. Na naszym podwórku w jednym z budynków funkcjonowało do póżnych lat 60-tych biuro składu CPN nr. 3. Do niego przyjeżdżali kierowcy autocystern(gdzież im do dzisiejszych, oczywiście cystern) oraz przychodzili pracownicy składu załatwiać służbowe sprawy. Jeden z nich zajmował się nadawaniem listów przewozowych na cysterny kolejowe w placówce PKP. Nie pamiętam gdzie wówczas się mieściła, dość powiedzieć iż posługiwał się w tym celu rowerem,który stawiał przed wejściem na klatkę schodową prowadzącą do biura. Na to czekały tylko dzieciaki , które uprowadzały ów rower a ponieważ miały za krótkie nogi by dosięgnąć z siodełka do pedałów, przeto stosowały technikę "pod ramą".Przejażdżki te często kończyły się lekkim zmieszaniem z błotem zapalonego cyklisty, gdy właściciel pojazdu w stanie skrajneg podniecenia poszukiwał owego w okolicy. Po szczęśliwie zakończonych poszukiwaniach kidnaper otrzymywał solenne przyrzeczenie powyrywania kończyn z miejsca gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę.

CDN

totenkopf1956 - Nie Lip 31, 2011 8:07 am

Kulochwyt byłej strzelnicy WOPu na Zaspie, miejsce naszych szkolnych wagarów - stan obecny.
Jerzy Makieła - Nie Lip 31, 2011 12:25 pm

totenkopf1956 napisał/a:
Czy ktoś pamięta jeszcze technikę jazdy na rowerze , która zwała się"pod ramą".


Pamięta, pamieta :hihi: :hihi: :hihi:

Dieter - Nie Lip 31, 2011 10:30 pm

Jerzy Makieła napisał/a:
totenkopf1956 napisał/a:
Czy ktoś pamięta jeszcze technikę jazdy na rowerze , która zwała się"pod ramą".

Pamięta, pamieta :hihi: :hihi: :hihi:

"Damek" bylo wtedy malo, to kazdy dzieciak zaczynal na meskim "pod rama"... :dziadek:

Dostojny Wieśniak - Pon Sie 01, 2011 2:03 am

A jaka to była frajda pojechać kiedyś wreszcie na ramą. :mrgreen:
totenkopf1956 - Pon Sie 01, 2011 3:29 pm

W dzieciństwie posiadałem rowerek "Bobo" a gdy podrosłem rower "Popularny". Wymienione niekonwencjonalne sposoby jazdy na rowerach demonstrowali moi rówieśnicy, którzy owych nie posiadali i korzystali z wszystkiego co im się nawinęło. :)
slowik45 - Pon Sie 01, 2011 7:49 pm

Jazda damką była obciachem , jeździło się pod ramą , najczęściej były to ''Ukrainy'' , rozpoczynałem swą edukację również na rowerku Bobo , nie miał wolnobiegu , na dzisiejsze czasy to było tzw "ostre koło" :mrgreen:
totenkopf1956 - Wto Sie 02, 2011 5:05 pm

Jazda na "babskim"rowerze dyskwalifikowała z grona ortodoksyjnych cyklistów.
Na Bobo niestety pedały musiały się kręcić cały czas. :)

Marek Z - Sro Sie 03, 2011 12:25 pm

Też miałem Bobo i pamiętam, że pedały się często urywały.. :-)
tobocian - Czw Sie 04, 2011 10:07 pm

Sorki Panowie za małe OT ale ja miałem Bobika(tak mi się wydaje :mrgreen: )i czy jest możliwe że ja nie pamiętam i pokręciłem nazwy sławetnych rowerków Bobo Bobik Bobek itp?
Czy może po prostu miałem też Bobo tyle że myślenie odejszło :) i też miałem z takim kurna mechanizmem bez wolnego koła 8O trzeba było kręcić pedałami cały czas :^^ bez urazy dla pedałów(w sensie urządzeń) :dziadek:

totenkopf1956 - Pią Sie 05, 2011 10:28 pm

tobocian napisał/a:
Sorki Panowie za małe OT ale ja miałem Bobika(tak mi się wydaje :mrgreen: )i czy jest możliwe że ja nie pamiętam i pokręciłem nazwy sławetnych rowerków Bobo Bobik Bobek itp?
Czy może po prostu miałem też Bobo tyle że myślenie odejszło :) i też miałem z takim kurna mechanizmem bez wolnego koła 8O trzeba było kręcić pedałami cały czas :^^ bez urazy dla pedałów(w sensie urządzeń) :dziadek:


W naszym slangu rower w którym nie trzeba ciągle kręcić korbą (żeby nie używać słowa pedał) nazywał się wolnobieżką. Mój był zakupiony w 1960 roku i był w ślicznym kolorze zielonym. :)

totenkopf1956 - Sob Sie 06, 2011 7:59 pm

Obrazek z dzisiejszej wyprawy na PGE Arenę, okolica jakaś taka nie hallo.
totenkopf1956 - Wto Sie 09, 2011 8:59 pm

Zimą uprawialiśmy jazdę na sankach za autocysternami. W owych latach nikt nie zaprzątał sobie głowy usówaniem śniegu i lodu z ulic i chodników(przynajmniej w mojej okolicy) dlatego do Letniewa można było pojechać na łyżwach. Niesprzątnięty śnieg ubijany przez pojazdy po pewnym czasie zamieniał się w lód i ulica Wiślna zamieniała się w lodowisko do hokeja. Każde dziecko posiadało sanki lub bobsleja skleconego z desek i starych łyżew.Za pomocą tych wehikułów odbywaliśmy szaleńczy uliczny kulig. Gdy kierowca autocysterny po powrocie z biura wsiadał do szoferki dzieciaki przywiązywały sanki do samochodu i odbywały podróż do szlabanu bramy portowej, która w owym czasie znajdowała się obok elewatora nr.2. Pewnego razu jeden z kolegów tak skutecznie przywiązał się do cysterny iż nie zdołał odwiązać się w przewidzianym miejscu i był zmuszony odbyć podróż aż do bramy portowej przy zbożowcach ukraińskich.

CDN.

Henio - Sro Sie 10, 2011 6:10 pm

Kol totenkopf popatrz jakie perełki wkleja nam Wiślna z dalekiej Australii
Tu prośba do Admina i Moderatorów , dałem Jej namiary na to forum , i ostatnio rozmawiałem z nią telefonicznie . Mówiła że ma problemy z zarejestrowaniem się na naszym Forum - Pomożecie ? :wink:

http://gdansk-nowy-port.m...=22549&start=45

A to jedna z nich :



I następne cudo.


To jeszcze to:


Henio - Sro Sie 10, 2011 8:26 pm

Sorrki Moderator przeniósł fotki do innego działu - link za chwilę .

http://gdansk-nowy-port.m...pic.php?t=72640

totenkopf1956 - Sro Sie 10, 2011 8:43 pm

Rewelka!!! :==
Pierwsze zdjęcie wykonane z wysokości ujścia Strzyży z widokiem na Holm a dokładniej na skład paliwowy CPN nr.5 a dalej widać hale montarzowe Komnicka. Nie wiem kiedy zostało wykonane ale uwidacznia jak zmieniła się topografia Holmu. Następne dwa to prawdopodobnie ulica Wiślna na wysokości obecnej Elektrociepłowni. Henio jeśli masz kontakt z osobą od tych zdjęć spytaj czy jest jej znane nazwisko Kozar, który zamieszkiwał widoczny budynek przy kasztanowcu i parał się krawiectwem.

Pozdrowienia

Henio - Sro Sie 10, 2011 8:51 pm

Mam namiary i o ile się zgodzi podam Ci na Priw . Tyle co mogę to Mirosława Gajewska (panieńskie) Wiślna 11.
totenkopf1956 - Sro Sie 10, 2011 9:02 pm

Henio napisał/a:
Mam namiary i o ile się zgodzi podam Ci na Priw . Tyle co mogę to Mirosława Gajewska (panieńskie) Wiślna 11.

Dzięki ci dobry dobry Człowieku!!! :zgooda:
Nie zostanie Ci to zapomiane.

totenkopf1956 - Nie Sie 21, 2011 10:06 pm

Współczesna fotografia byłej bramy wejściowej do Amady od ulicy Wiślnej.
totenkopf1956 - Sro Sie 24, 2011 6:23 pm

Gdy herszt podwórkowej dzieciarni ukończył szkołę dokerów i został operatorem sprzętu portowego(dźwigi, wózki elektryczne,traktory,sztaplarki) przyjeżdżał na podwórko traktorem, przeważnie był to czeski Zetor-Mayer organizując nam w zimę prawdziwy kulig po terenie portu. Przyjeżdżał różnymi pojazdami(na obiad lub kolacę), dla nas najbardziej pożyteczne były traktory i wózki elektryczne najmniej dźwigi samojezdne(zapamiętałem nazwę Jones bez nich zdaniem portowców przeładunki drobnicy w porcie by leżały). Gdy przypłynął samochodowiec zaangażowano go do rozwożenia aut ze statku na plac składowy, oczywiście byliśmy w centrum wydarzeń i uczestniczyliśmy jako pasażerowie w rajdowym docieraniu samochodów. Jeździliśmy z nim również sztaplarką po ogromnym drewnianym magazynie na Vistuli, oraz odbywaliśmy przejażdżki po placach i składach portowych rejonu drugiego. Po pewnym czasie został przeniesiony na WOC i tylko sporadycznie podczas intensywnych przeładunków pokazywał się na Wiślanym.
CDN.

totenkopf1956 - Wto Sie 30, 2011 7:49 pm

Ktoś kto malował ten obraz pomylił stocznię z portem.
totenkopf1956 - Pią Wrz 02, 2011 9:50 pm

Na wcześniej opisywanych przeze mnie „piaskach” bawiliśmy się w czasie gdy nie urządzaliśmy żadnych wypraw łupieżczo- badawczych. Paliliśmy na nich ogniska, urządzaliśmy igrzyska lekkoatletyczne, graliśmy w palanta, w noża czyli pikóty lub kata jak kto woli, graliśmy w karty w „Baśkę”. Puszczaliśmy latawce, modele samolotów oraz wykorzystywaliśmy je jako poligon do prób petard i rakiet własnej konstrukcji. Budowaliśmy tam również ziemianki i fortece, które służyły nam podczas zabaw na polu bitewnym w jakie zamieniały się gdy urządzaliśmy tam bitwy w zależności co leciało aktualnie w telewizji(Złamana Strzała, Zorro, Ivanhoe, Robin Hood, Bonanza, Wilhelm Tell, Winetou, Krzyżacy) i wielu innych których tytuły zatarł czas. Kryły one w sobie także niespodzianki, takie jak 120 mm granat moździerzowy, niemiecki trzonkowy granat ręczny oraz coś co przypominało talerzową minę przeciwpancerną lecz była od niej o wiele mniejsza i lżejsza. Po znalezieniu owego cosia „podwórkowi saperzy zaczęli kombinować jak by się tu dostać do środka owego ustrojstwa. Całe szczęście że podczas rozbierania domniemanej miny nie doszło do eksplozji, natomiast ze środka wysypały się pistoletowe naboje a owa okazała się magazynkiem od pepeszy. Natknęliśmy się również na dwa bagnety i niemiecki hełm oraz mosiężny guz czyli pękatą formę średniowiecznego guzika oraz kilka srebrnych ortów z Janem Kazimierzem i Sobieskim a także mosiężną część pochwy od rapiera lub szpady. W późniejszych latach zostaliśmy odgrodzeni od tego terenu za pomocą betonowego parkanu w którym powybijaliśmy otwory tworzące coś w rodzaju drabiny, za pomocą których swobodnie można było przechodzić w obydwie strony. W tym czasie na piaskach urządzono składowisko betonowych elementów parkanu którymi ogrodzony był cały port gdański..I tu otworzyły się przed podwórkową dzieciarnią nowe perspektywy i możliwości. A później to już miałem motocykl i zupełnie inne zainteresowania, port przestał być gwoździem programu.

CDN.

tobocian - Sob Wrz 03, 2011 8:24 pm

Fajnie się czyta,pisz kolego i to duzo :==
Tak odchodzę od tematu ale tym mnie zaintrygowałeś:
totenkopf1956 napisał/a:
A później to już miałem motocykl i zupełnie inne zainteresowania,

co i jak tam?pojeździłeś i dalej latasz? :)
ps.witaj brachu :zgooda:

totenkopf1956 - Pon Wrz 05, 2011 4:35 pm

tobocian napisał/a:
Fajnie się czyta,pisz kolego i to duzo :==
Tak odchodzę od tematu ale tym mnie zaintrygowałeś:
totenkopf1956 napisał/a:
A później to już miałem motocykl i zupełnie inne zainteresowania,

co i jak tam?pojeździłeś i dalej latasz? :)
ps.witaj brachu :zgooda:

Na tym przykładzie można się przekonać iż młodzieńcze marzenia nie zawsze się spełniają. Od najmłodszych lat byłem za pan brat z techniką motoryzacyjno-strażacką z uwagi na fakt iż mój tata był kierowcą strażackiego wozu bojowego i jednocześnie mechanikiem samochodowym. Przeto warsztat w straży stał dla mnie otworem a ja jako „syn pułku” zawsze gdzieś myszkowałem. Na naszym podwórku które przylegało do strażnicy sąsiedzi mieli następujące motocykle(były to lata 60te) WFMki, IŻa, MZkę, Jawę, Panonię, SHLkę. Inspektor w straży posiadał Junaka z wózkiem bocznym który od czasu do czasu garażował w strażackim warsztacie. Pewnego razu tata z kolegą postanowili się przejechać, wsadzili mnie do kosza i ruszyliśmy. Z robiliśmy parę kółek, podczas ciasnego zakrętu przy warsztacie tata zawadził wózkiem o betonowy parkan, oczywiście ja się popłakałem a tatę czekał mały remont blacharski wózka. To było pierwsze moje spotkanie z motocyklem, po roku czasu mieliśmy już swojego Junaka M 10 a po następnym dokupiliśmy wózek boczny .Pierwszy raz prowadziłem Junaka w wieku 7 lat na zapuszczonym podówczas boisku Maksu przy ulicy Załogowej. Na warsztacie obok naszego garażował jeszcze jeden motocykl- BMW 750 również z koszem, który należał do zmiennika taty. Pewnego razu zadałem pytanie, który jest lepszy gdyż BMW wydawała mi się ciut nienowocześnie wyglądająca w porównaniu naszym jednośladem. Tata się tylko roześmiał i odpowiedział iż równie dobrze można by porównać Mikrusa do Wołgi. Od tego czasu zacząłem oceniać pojazdy na podstawie silników a nie mniej lub bardziej nowoczesnego wyglądu. Pod koniec szkoły podstawowej zapragnąłem mieć rower wyścigowy, lecz tata rzekł – poco ci rower kupię ci motor. Od słów do czynów w wakacje po skończonej podstawówce w moim „garażu” stała nowa WSKa ,na której przeżyłem bliskie spotkanie z autocysterną po którym stała się psełdożużlówką na podwórkowym boisku do siatkówki zamienionym przez nas na tor żużlowy. W międzyczasie z kumplami z podwórka zaczęliśmy zajęcia w szkółce żużlowej na GKSie , którą prowadził Bogdan Berliński. Tam też poznałem swoją żonę, która wraz z koleżankami przychodziła w przerwach lekcyjnych by popatrzeć na zajęcia szkółki. Po jej poznaniu oraz po tym jak jeden z kumpli złamał sobie nogę speedway przestał mnie bawić. W owym czasie kupiono mi MZ ts 250 która stała się dla mnie wszystkim co ważne w tym momencie mego życia. Cały wolny czas a miałem go wtedy bardzo dużo poświęcałem na eskapady z poznaną podówczas licealistką. Podczas jazdy motocyklem poznałem wszystkie plusy i minusy poruszania się tego typu pojazdem. Zakosztowałem przemoknięcia do suchej nitki, zmarznięcia na kość(przeto obecne moje kłopoty ze stawami), śliskości asfaltu nie tylko dla kół i wąskości krętej drogi gdy ktoś jest na lekkim hobby. Muszę zaznaczyć iż byłem ortodoksyjnym fanem dwóch kółek i posiadałem tylko uprawnienia do prowadzenia tego typu pojazdów, na pytanie taty dlaczego tylko na jednoślad odparłem iż samochodem jeździć potrafię ale nie sprawia mi ona takiej przyjemności jak jazda motocyklem. Na początku wspomniałem o marzeniach a był nim prawdziwy Hopper, lecz niestety czasy w których byłem młody, piękny i beztroski nie sprzyjały takim zachciankom a i ja może nie miałem w sobie tyle samozaparcia by dążyć do celu mimo wszystko. W międzyczasie przyszło mi odbyć „zaszczytny obowiązek”, który diametralnie odmienił moje życie i skorygował moje zainteresowania. Po opuszczeniu gościnnych murów koszar ożeniłem się i zaraz po tym zostaliśmy uszczęśliwieni stanem wojennym, który przewartościował mój stosunek do rzeczywistości. W chwili obecnej widząc wyprzedzających mnie chłopaków z dziewczynami w skórzanych lub kewlarowych kombinezonach aż serce rośnie, lecz tak jak zawsze podkreślam czasu swojego dzieciństwa i młodości nie zamienił bym na obecne realia. Na zdjęciu które zamieszczam a które zostało wykonane w Letniewie na początku lat 70tych stoję odwrócony plecami obok mojej MZki a w hełmie stoi mój szkolny kolega. Hełm ów typu Bell przysłała z Paryża mama naszego kolegi i był on jednym z pierwszych hełmów tego typu w trójmieście. Obok fotka mojego żużlowego nieśmiertelnika. I to w telegraficznym skrócie by było tyle.
Pozdrowienia. Niech moc będzie z Tobą.
PS. Miło spotkać bratnią duszę .Podoba mi się Yamaha Virago. :D
:zgooda:

totenkopf1956 - Wto Wrz 06, 2011 7:54 pm

"Piaskowe" trofieje.
totenkopf1956 - Sro Wrz 07, 2011 7:19 pm

Letniewo wczoraj, i kto by pomyślał......
totenkopf1956 - Pią Wrz 09, 2011 9:29 pm

Dzieciaki mieszkające na terenie portu zawsze w większym lub mniejszym stopniu były na bakier z prawem. Wydaje mi się iż w chwili obecnej nie miały by takiej swobody w poruszaniu się po nim, po pierwsze z powodu braku zapuszczonych(przeto ciekawych) miejsc. Po wtóre większej inwigilacji ze strony służb dbających o zabezpieczenie terenów i mienia im podległego. Mnie również nie ominęła przyjemność kontaktu ze stróżami prawa a było to tak. W połowie lat 60tych polska prowadziła intensywną wymianę gospodarczą z krajami arabskimi której gros przechodził przez polskie porty między innymi gdański. Place składowe zapchane były samochodami ciężarowymi, dostawczymi, specjalistycznymi, wszelkiego rodzaju budowlanymi i pomocniczymi. Na składowisku które usytuowane było obok naszych domów ustawiono kilkaset przyczep samowyładowczych do samochodów ciężarowych. Ponieważ poustawiane były piętrowo jedna na drugiej oraz dlatego iż z powodu ilości ustawiono je dość ciasno tworzyły prawdziwy labirynt. Oczywiście od razu wzbudziły nasze zainteresowanie(cóż za wspaniałe miejsce do zabaw). Po wstępnym oswojeniu się z nowym poczęliśmy majglować czym się dało. Dokonaliśmy odkrycia iż każda z przyczep ma pod spodem skrzynkę narzędziową, która zamiast kłódki była tylko zaplombowana. Skrzynki owe z miejsca poddane zostały kontroli celnej dokonanej przez wprawnych podwórkowych eksploratorów portowych. Zawierały one lewarki hydrauliczne, klucze narzędziowe, światełka odblaskowe, zdemontowane na czas transportu , dętki i inne drobiazgi między innymi zawory do wentyli i nakrętki na nie. Po przeglądzie całego tego majdanu eksperci stwierdzili iż lewarki są za ciężkie i nie poręczne więc po co nam one , natomiast światełka odblaskowe i zawory wentylowe(przez nas określane jako wentyle) i owszem mogą nam się przydać(teraz tak się zastanawiam po kiego) ale dzieci mają swoją ocenę potrzeb co jest przydatne a co nie. Przeto pruliśmy owe skrzynki jak leci współzawodnicząc ze sobą w ilości posiadania owych wentylów. Po kilku dniach ku przerażeniu naszych starych na podwórku pojawili się smutni goście i przeprowadzili ogólne przesłuchanie wszystkich poszukiwaczy portowych suwenirów w sprawie dekompletacji wyżej wymienionych przyczep, które zostały ogołocone z kół zapasowych, lewarków i kluczy. Byliśmy mocno zbulwersowani faktem iż zarzuca się nam podiwanienie tychże a przecież my tylko wentyle. Z kolei tajniacy nie mogli pojąć o jakich wentylach mowa. Suma summarum po jakimś czasie sprawa się wyjaśniła, to nasz sąsiad były kierowca karetki pogotowia, który wpadł w nałogowy alkoholizm spieniężał to co było w jego zasięgu a w porcie dużo było. Ze wszystkich innych naszych sprawek udawało nam się wychodzić obronną ręką choć gdy po prawie półwieczu o nich pomyślę to jeszcze robi mi się ciepło. W tej chwili takie rzeczy były by nie do pomyślenia, ale czy dzieciństwo obecnie jest takie fajne? Swojego nie zamienił bym na żadne inne a miejsce w którym przyszło mi je spędzić może mi wielu pozazdrościć. I choć w obecnej dobie jest tyle wspaniałych zdobyczy technicznych dla młodych ludzi, to swojej nie zamienił bym na obecną, powiem więcej żałuję iż nie urodziłem się dziesięć lat wcześniej to dopiero były by przygody i odkrycia. No cóż było minęło(może nie wszystko).

CDN.

totenkopf1956 - Czw Wrz 15, 2011 7:37 pm

Kiedyś strażnicy portowi posługiwali się do nadzorowania terenów portowych służbowymi rowerami lub prywatnymi motocyklami(byli oni przez nas określani mianem „komendantów”). Pełnili oni służbę na bramach wjazdowych do poszczególnych rejonów portu gdańskiego na początku w budkach wartowniczych(takich jak wojskowe), które następnie zostały zastąpione wartowniami z łącznością telefoniczną. Uzbrojeni byli w karabiny typu Mosin natomiast komendanci w pistolety prawdopodobnie T.T. Jak już wspominałem ówczesny Zarząd Portu Gdańsk składał się z kilku rejonów i ten przy ulicy Wiślnej nosił oznaczenie jako rejon 2. Jako ciekawostkę podam iż odcinek nabrzeża wiślanego na , którym przeładowywano siarkę nosiło nazwę XX lecia PRL . W rejonie 2 były 3 bramy wjazdowe do portu plus posterunek na torach kolejowych między ogródkami działkowymi, które prowadziły z Nowego Portu od ulicy Wyzwolenia. Do rejonu drugiego można było się dostać od ulicy Wielopole, Śnieżnej (w późniejszym czasie tylko na piechotę ) oraz Starowiślnej z Nowego Portu. Pewnego razu jeden z naszych sąsiadów, który podówczas więcej czasu spędzał na państwowym wikcie niż w rodzinnym domu przechodząc przez bramę portową został zatrzymany przez strażnika , który nie wiedząc iż ów delikwent tu sporadycznie mieszka . Ten niewiele myśląc odebrał karabin strażnikowi wepchnął go do budki zablokował nim drzwi i poszedł do domu. Oczywiście po jakimś czasie przyjechała milicja , która nie bardzo wiedziała jak sprawę ugryźć .Bywalcy klubu Miś, który niegdyś funkcjonował na ulicy Twardej na pewno będą wiedzieć o kogo chodzi.
CDN.

totenkopf1956 - Czw Wrz 22, 2011 8:15 pm

Straż pożarna na ulicy Wiślnej.
Gdy sięgnę do najdalszych zakamarków mej pamięci zawsze przed oczyma pojawia się obraz budynku straży pożarnej murowane, parterowe zabudowanie stało około 10 metrów od naszego domu i stanowiło część przedwojennego kompleksu zabudowań składu paliw płynnych, który po wojnie przejął CPN z oznaczeniem skład nr3. Na jego terenie znajdowały się następujące obiekty: 6 zbiorników do przechowywania produktów płynnych o pojemności około 2500000 litrów każdy, kotłownia do wytwarzania pary technicznej(ponieważ wszystkie urządzenia w latach 60tych napędzane były parą) z kotłami na których tabliczki znamionowe informowały iż zostały wyprodukowane w 1923 roku. Przepompownia wód opadowych i ścieków, pompownia obsługująca zbiorniki, nalewaki kolejowe i molo na nabrzeżu, obrotnica kolejowa, przeciągarka do cystern kolejowych, magazyn na beczki z czteroetylkiem ołowiu, waga kolejowa, pomieszczenie socjalne z szatnią i łaźnią oraz WC, które było przedzielone na część dla obsługi składu oraz dla strażaków. Całość była ogrodzona betonowym parkanem, takim samym jak tereny portowe. Natomiast obiekty strażackie na tym składzie to koszarowy murowany barak z warsztatem mechanicznym, 2 garażami, sypialnią, jadalnią, podoficerką, pomieszczeniem telefonistki, magazynem mundurowym, stolarnią, kancelarią, kotłownią, biblioteką oraz świetlicą i laboratorium sprawdzającym jakość paliw. Była też czteropiętrowa drewniana wspinalnia która służyła do suszenia węży strażackich oraz do wprawiania się we wchodzeniu na piętra po drabinach hakowych i opuszczaniu ich za pomocą rękawa ratowniczego a obok usytuowany był kanał do przeglądu samochodów. Znajdował się tam również garaż na przyczepę pożarniczą, magazyn z akcesoriami strażackimi pompownia do pompowania środków gaśniczych do zbiorników(w razie pożaru), zbiornik na pianol, dystrybutor paliwowy(jak na przedwojennych stacjach benzynowych) do tankowania pojazdów, wysoki metalowy maszt na flagę, trzy betonowe schrony przeciwlotnicze składane z prefabrykowanych elementów(okrągłe ze szpiczastym dachem), które Niemcy stawiali w czasie wojny na terenach fabrycznych i stoczniowych. Było też boisko sportowe dla strażaków(wszystkie te obiekty służyły niemieckiej załodze ochraniającej skład). Ponieważ mój tata pracował w owej straży jako kierowca wozu bojowego przeto poznałem osobiście wszystkie cepeenowskie tereny leżące w porcie gdańskim i okolicy(składy nr1,2,3,4,5, Kiełpinem, Oksywie, Chylonię). W budynku straży pożarnej w pierwszych latach powojennych mieściła się strażnica o mocno wówczas rozbudowanej straży przemysłowej, która pilnowała cepeenowskich składów. Co do składu osobowego straży pożarnej była to mozaika wszystkich regionów przedwojennej Polski, od wilniaków począwszy poprzez lwowiaków na Kaszubach kończąc.
CDN.
Oto kilka fotek z lat 50t

Marek Z - Sob Wrz 24, 2011 7:54 pm

totenkopf1956 napisał/a:
Straż pożarna na ulicy Wiślnej.

Gratuluję zapamiętania tylu szczegółów ! :==
Czy ówczesna strażnica, to ten sam budynek-barak, który współcześnie służy/służył (?)
obsłudze CPN-u ?

totenkopf1956 - Nie Wrz 25, 2011 4:03 pm

Marek Z napisał/a:
totenkopf1956 napisał/a:
Straż pożarna na ulicy Wiślnej.

Gratuluję zapamiętania tylu szczegółów ! :==
Czy ówczesna strażnica, to ten sam budynek-barak, który współcześnie służy/służył (?)
obsłudze CPN-u ?

Budynek stoi do dzisiaj i służy jako biuro składu, teraz orlenowskiego. Jak już wspominałem do roku 1968 to jest do czasu likwidacji cepeenowskiej straży pożarnej służył jako strażnica. Straż zlikwidowano decyzją Ministra Przemysłu Chemicznego a strażakom dano do wyboru pracę w CPNie na składach paliwowych, stacjach benzynowych, transporcie, warsztatach lub przejście do innych jednostek pożarniczych: stoczniowych, miejskich lub portowych. Następnie budynek przekształcono w biuro składu oraz magazyn akcesorii będących do nabycia na stacjach benzynowych. Tak dotrwał do okresu przemian gospodarczych w latach 90tych. A teraz to już wiadomo.
Widok budynku od strony mojego domu, druga połowa lat 60tych. :dziadek:

totenkopf1956 - Wto Wrz 27, 2011 7:43 pm

W Cepeenowskiej Straży Pożarnej pracowali ludzie z różnymi życiorysami, byli w niej partyzanci AK, przymusowi robotnicy w Rzeszy, zdobywcy Kołobrzegu i Wału Pomorskiego, drobni rolnicy, był również uciekinier z Kaługi(obozu internowania żołnierzy AK pod Smoleńskiem) czyli mój tata, który do 1956 roku ukrywał się pod przybranym nazwiskiem(fakt ten owocował różnymi życiowymi komplikacjami). Jak wyglądała ta ucieczka i jakie były późniejsze losy taty być może opisze w przyszłości. W śród załogi straży znajdował się nawet były funkcjonariusz UB. Jednostką dowodził „komendant” starszy ogniomistrz Bohdziewicz który jednocześnie prowadził magazyn mundurowy, ze swoim powiedzeniem „a no patrzaj”, którego jedyny syn zginął w walkach o Kołobrzeg. Nad całym systemem ochrony przeciwpożarowej CPN i jednostką straży pożarnej sprawował pieczę „inspektor” kapitan Cieszyński. Dowódcami zmian(służba trwała 24 godziny na 24 godziny wolnego) byli starszy ogniomistrz Korzeniewski i starszy ogniomistrz Jagiełowicz(który po rozwiązaniu cepeenowskiej straży przeszedł do portowej straży pożarnej w Nowym Porcie). Kancelarię prowadził ogniomistrz Czerwiński(czyżby rodzinna tradycja nie zaginęła w miejskiej straży pożarnej), człowiek oczytany o wielkiej kulturze osobistej. Kierowcami byli w owym czasie pod nazwiskiem Dąbrowski (mój tata), Ignalewski, Rogal i Sudenis. Byli jeszcze chorąży Skwarek, ogniomistrz Konarzewski i ogniomistrz Daniec. Nazwiska pozostałych, które zapamiętałem wymienię w następnym poście. :dziadek:
A to mój tata.

totenkopf1956 - Nie Paź 02, 2011 11:05 pm

Oto nazwiska strażaków które zapamiętałem, oczywiście jest to tylko część załogi: Laps, Shultz, Barczyk, Dżas, Mychańczyk, bracia Boturlowie, Borodawko, Dajnowiec, Drozd, Chruściński, Buczkowski, Dziubiński, Wasilewski, Sierant, Bender, Kiełczyński, Misiejuk, Nowaczyński, Sulima, Hintz, Salamon, Daniluk i inni. Strażacy podczas służby dozorowali na tankowcach cumujących do pomostu składu nr.3 podczas przepompowywania z nich benzyny do zbiorników na składzie oraz mieli służby na POC(plac obsługi cystern). Jeździli też na kontrole przeciw pożarowe innych składów CPN. Straż dysponowała na przestrzeni czasu następnymi pojazdami pożarniczymi: w początkowym okresie był to brytyjski Bedford później zastąpił go amerykański Studebaker (przez wszystkich nazywany Dżems), który pamiętam z własnej autopsji i zastąpiony przez polskiego Stara 25. Samochód Studebaker posiadał oryginalne kierunkowskazy w kształcie podnoszonych, świecących ramion a zamiast koguta świecące na czerwono reflektory. Jeździłem tymi samochodami gdzie tylko strażacy wyjeżdżali(poza wyjazdami bojowymi) wzbudzając tym zazdrość podwórkowych dzieciaków.
Referentka do plombowania próbek z benzyną.

totenkopf1956 - Pon Paź 03, 2011 5:49 pm

Czyżby tak miała wyglądać rewitalizacja Letniewa? Oto zdjęcie z wczorajszego rekonesansu – nowa płyta studzienki kanalizacyjnej (ciekawe ile wytrzyma?). :skolowany:
totenkopf1956 - Sob Paź 08, 2011 12:56 pm

Pewnego razu (miałem wówczas około pięciu lat) gdy Dżems stał na kanale a mój tata coś sprawdzał pod samochodem, widząc jak to robił przekręciłem małą dźwignię na tablicy rozdzielczej i uruchomiłem silnik(całe szczęście iż tylko tyle)za co ze strony taty otrzymałem lekkie opr. Następnym pojazdem po który ojczulek pojechał do Starachowic był Star 25, wóz ten dotrwał do czasu rozwiązania straży pożarnej. Dla mnie była to bomba ,samochód posiadał niebieskie koguty i nowocześnie wyglądał, natomiast mój tata nie był aż natto zachwycony z zamiany, twierdził iż Dżems miał lepszy i mocniejszy silnik i w ogóle był trwalszym pojazdem czego ja nie mogłem pojąć(był taki nowy).Co prawda z każdą śrubką trzeba było jeździć na warsztaty do Nowego Portu na ulicę Wyzwolenia(później w tym miejscu wybudowano supermarket),gdyż wszystkie gwinty jak przystało na amerykański pojazd były nie metryczne lecz calowe. Przez pewien krótki okres czasu straż dysponowała dwoma pojazdami gaśniczymi(z jednym kierowcą na zmianie). Następnie podjęto decyzję o złomowaniu poczciwego Demsa, postawiono go na placu pod wspinalnią i zaczęto śrubka po śrubce demontaż samochodu(jakie tam były ciekawe urządzenia i z jakich materiałów).Nie zapomnę drewnianej kierownicy z metalowymi dużymi ćwiekami, była śliczna nie to co teras wprost dzieło sztuki. W ten sposób, śruba po śrubie blacha po blasze został rozebrany wspaniały, zabytkowy w chwili obecnej pojazd(i znów można tylko w chwili obecnej westchnąć – szkoda). Silnik został wykorzystany w budowie agregatu do pompowania pianolu na zbiorniki paliwowe w razie pożaru. Najciekawsze były obchody Dnia Strażaka podczas którego z całego Gdańska na syrenach w jedno miejsce zjeżdżały się samochody pożarnicze na uroczysty capstrzyk . W tym miejscu dokonywano przeglądu i odprawy wszystkich jednostek po czym samochody rozjeżdżały się do swoich strażnic. Nie muszę mówić jak zazdrościli mi moi rówieśnicy takich przejażdżek a na sygnale w szczególności. Portowa i stoczniowa straż posiadały śliczne samochody których wygląd mnie urzekł, nie pamiętam która posiadała(prawdopodobnie portowa) w samochodzie na masce wspaniałą mosiężną kotwicę która będę pamiętać do końca życia. Mój tata z CPNem związany był do końca życia(dosłownie), po rozwiązaniu straży przeszedł do transportu i jeździł autocysterną i właśnie podczas jednego z takich kursów zimą 1976 roku pod Szymbarkiem gdy pomagał kierowcy stojącego w zaspie autobusu w odkopywaniu tegoż został śmiertelnie potrącony przez jadącą z góry wywrotkę. I tym smutnym akcentem na razie kończę.
CDN.
Warszawa rok 1955 zdobywcy pierwszego miejsca podczas ogólnopolskich zawodów pożarniczych – jednostka strażacka CPN Gdańsk.

Marek Z - Sob Paź 08, 2011 10:48 pm

:== Naprawdę świetna opowieść. :==
totenkopf1956 napisał/a:
nie pamiętam która posiadała(prawdopodobnie portowa) w samochodzie na masce wspaniałą mosiężną kotwicę


Samochody Portówki do dzisiaj posiadają na maskach te kotwice.

totenkopf1956 - Nie Paź 09, 2011 6:42 pm

Marek Z napisał/a:
:== Naprawdę świetna opowieść. :==
totenkopf1956 napisał/a:
nie pamiętam która posiadała(prawdopodobnie portowa) w samochodzie na masce wspaniałą mosiężną kotwicę


Samochody Portówki do dzisiaj posiadają na maskach te kotwice.

No cóż pojazdy się zmieniają a kotwice pozostają. Po rozwiązaniu cepeenowskiej straży starszy ogniomistrz Jagiełowicz przeszedł właśnie do portówki w Nowym Porcie.

totenkopf1956 - Wto Paź 11, 2011 8:57 pm

Studebaker z inną(standatową) kabiną.
totenkopf1956 - Sro Paź 12, 2011 6:59 pm

Za zajęcie pierwszego miejsca w ogólnopolskich zawodach straży pożarnych, cepeenowska załoga otrzymała wspaniałą brązową statuetkę przedstawiającą strażaka w rynsztunku bojowym opartego o hydrant. Dla kilkuletniego dzieciaka jakim wówczas byłem, statuetka była wprost niewyobrażalnie ciężka przy próbie jej podniesienia. Prawdę powiedziawszy to w owym czasie nigdy nie udało mi się jej podnieść. Owa figurka dumnie spoczywała na biurku w pomieszczeniu komendanta jednostki, starszego ogniomistrza Bogdziewicza. Po rozwiązaniu straży pożarnej statuetka trafiła do biura przedsiębiorstwa CPN na Długim Targu gdzie zdobiła różne gabinety i pomieszczenia. Pamiętam iż w latach 80tych zdobiła siedzibę inspektora BHP. Ciekawe co się później z nią stało, jak przetrwała okres przemian gospodarczych i czy przypadkiem ktoś jej nie „sprywatyzował”. BYŁA ŚLICZNA. :wink:
CDN.

totenkopf1956 - Nie Paź 16, 2011 10:12 pm

W cepeenowskiej strażnicy miała również swoją siedzibę straż przemysłowa, która w latach 40tych i 50tych pilnowała dobytku na składach CPN. Strażnicy uzbrojeni byli w pistolety maszynowe PPSz z łukowymi magazynkami i była ich całkiem spora ilość. Straż przemysłowa składała się zarówno z mężczyzn jak i kobiet co owocowało licznymi flirtami i romansami strażniczek ze strażakami. Siedziba straży przemysłowej w strażnicy została zlikwidowana na przełomie lat 50tych i 60tych,później pracownicy owego działu w CPNie przychodzili na służbę z domu jak wszyscy inni pracownicy.
Marek Z - Pon Paź 17, 2011 9:09 pm

Fajnie mieli ci strażnicy.. :hihi:
totenkopf1956 - Wto Paź 18, 2011 8:03 pm

Marek Z napisał/a:
Fajnie mieli ci strażnicy.. :hihi:

No, wyścigu szczurów nie było – choć były inne drobne dolegliwości. :mrgreen:

totenkopf1956 - Sob Paź 22, 2011 9:25 pm

Omawiana strażnica w dniu dzisiejszym(dosłownie).
totenkopf1956 - Wto Paź 25, 2011 7:40 pm

Przypominam sobie taką historię, a było to w letnia niedzielę. Jeden z ogniomistrzów wziął koc i poszedł się opalać na rozległym terenie składu, traf chciał iż w między czasie przyszła w odwiedziny do męża z obiadem żona owego strażaka z dwiema córeczkami(moimi rówieśniczkami). Ponieważ nie zastała go w budynku strażnicy wybrała się z córkami na jego poszukiwanie. Jakaż musiała być konsternacja z obu stron gdy zastała męża opalającego się w towarzystwie seksownej strażniczki, którego głowa spoczywała na wydatnych piersiach owej. Pamiętam rubaszne żarty jakie krążyły po tej historii w śród strażaków. Z początku nie za bardzo wiedziałem o co chodzi(miałem wówczas 6 lat), wymowa sytuacji dotarła do mnie wraz z upływem lat. Całe szczęście iż wydarzenie to nie skończyło się jakimś traumatycznym epilogiem. Z historii damsko męskich w pamięci mam również inną sytuację kiedy powracający ze służby na tankowcu strażak przyprowadził ze sobą poznaną na statku młodą kobietę(prawdopodobnie członka załogi). Kobieta była w stanie mocno wskazującym i cały czas wypowiadała jedno słowo luft, luft, pokazując iż jest jej gorąco. Panią ową zaopiekował się rzeczony strażak i tylko później strażacy z rozbawieniem żartowali na ten temat. :mrgreen:

CDN.

pawel.45 - Sro Paź 26, 2011 1:48 pm

totenkopf1956 napisał/a:
...w początkowym okresie był to brytyjski Bedford później zastąpił go amerykański Studebaker (przez wszystkich nazywany Dżems),...


Nazywany prawidłowo - bo to nie był Studebaker, lecz GMC - co widać wyrażnie na fot. DSC01464c (zapewne model CCKW z otwartą kabiną kierowcy).
Pozdrawiam.

totenkopf1956 - Pon Paź 31, 2011 9:31 pm

pawel.45 napisał/a:
totenkopf1956 napisał/a:
...w początkowym okresie był to brytyjski Bedford później zastąpił go amerykański Studebaker (przez wszystkich nazywany Dżems),...


Nazywany prawidłowo - bo to nie był Studebaker, lecz GMC - co widać wyrażnie na fot. DSC01464c (zapewne model CCKW z otwartą kabiną kierowcy).
Pozdrawiam.

Fajnie iż ktoś znający się na motoryzacji wie co w tej dziedzinie oznacza słowo „ Dżems”.
A już myślałem że ta nazwa będzie pełną nic nikomu nie mówiącą egzotyką – Brawo!
Parę postów temu zamieściłem zdjęcie bryczki ,w dzieciństwie fotografia owa budziła moje zainteresowanie z powodu dziwnych ,niespotykanych kół na których się poruszała . Później odkryłem że te dziwne koła pochodzą od niemieckich transporterów opancerzonych ,i kto by pomyślał jakie będzie ich powojenne zastosowanie. Oto owe transportery:

pumeks - Pon Paź 31, 2011 9:47 pm

totenkopf1956 napisał/a:
Fajnie iż ktoś znający się na motoryzacji wie co w tej dziedzinie oznacza słowo „ Dżems”.
A już myślałem że ta nazwa będzie pełną nic nikomu nie mówiącą egzotyką – Brawo!

No nie... :mrgreen: niektórzy czytali choćby Hłaskę. W "Pięknych dwudziestoletnich" jest taki fragment:
Hłasko napisał/a:
Kiedy pracowałem jako kierowca, mieliśmy cztery zasadnicze typy samochodów: General Motors Corporation, Diamond, Studebacker i ZIS (Zawod imienia Stalina). Arystokracja jeździła diamondami; jednak ulubionym samochodem kierowców był GMC zwany przez nas "dżemsem". Dżems był wspaniałym samochodem; w lecie opuszczało się szybę, zwijało brezentowy dach i człowiek czuł się trochę jak Gary Cooper; trzeba przy tym dodać, że GMC wspaniale ryczał; był to górnozaworowy stukonny silnik i jeździło się tą maszyną w sposób, iż lewą nogę trzymało się w czasie jazdy wysuniętą nonszalanckim ruchem poza kabinę; to na zasadzie szczytu elegancji. Kiedy któryś z kierowców nawalał w pracy; spóźniał się lub nie wykonywał planu, sekretarz partii wzywał go do siebie mówiąc:
- Chcecie, żebym was zdjął z dżemsa, nie? Wyłamujecie się z ramy, nie? Chcecie, żebym was z dżemsa przesadził na tego zasranego ZIS-a, tak? Chcecie jeździć na tym zasranym ZIS-ie, żeby się z was koledzy śmieli, nie? To po to towarzysz Stalin zmienia przyrodę i buduje tamy na Wołdze, żebyście wy musieli jeździć takim pieprzonym wozem, gdzie nie ma starteru i gdzie wyskakują biegi, nie? Poprawcie się...

totenkopf1956 - Pon Paź 31, 2011 10:50 pm

No Pumeks pełen szacun, czapki z głów, akurat o to Ciebie nie podejrzewałem to znaczy o kojarzenie „ Dżemsa”. A tak w ogóle czytelnictwo górą. :== :huuurra:
totenkopf1956 - Pią Lis 04, 2011 6:32 pm

Przepompownia nowego ujścia Warzywodu na skrzyżowaniu ulic Wiślnej i Wielopole.
totenkopf1956 - Czw Lis 10, 2011 10:46 pm

Straż pożarna posiadała świetlicę ze sceną na której można było organizować przedstawienia lub wygłaszać przemówienia ponieważ była tam też mównica. Scena posiadała dwa boczne pomieszczenia do których prowadziły dwa oddzielne wejścia. Każde z pomieszczeń miało swoje wejście na scenę, która dysponowała kurtyną. Po przeciwnej stronie sali były dwie nieduże izby w tym jedno z oknem i ladą prawdopodobnie do podawania posiłków. Urządzenie świetlicy prawdopodobnie pozostało po niemieckiej załodze która stacjonowała tu w czasie wojny. Raz w roku pomieszczenie owo zamieniało się podczas nocy sylwestrowej w salę balową do której przygotowania zaczynały się kilka dni wcześniej. Szykowano wystrój sali a strażacy karnawałowe przebrania przede wszystkim zaś gotowano ogromny gar bigosu. Nie mogłem się doczekać owego dnia, gdy nie mający w tym dniu służby przychodzili z rodzinami a przede wszystkim dziećmi oraz połowice mających służbę na sylwestrową zabawę. Pierwszy Sylwester jaki zapamiętałem to ten z roku 1960 gdy miałem cztery lata. W przerwie wspólnej zabawy wygłosił przemówienie inspektor pożarnictwa w CPNie kapitan Cieszyński, natomiast ogniomistrz Czerwiński przebrany w turecki strój z fezem na głowie jako medium przepowiadał co się wydarzy w nowym roku. Przyjeżdżał też ktoś z dyrekcji przedsiębiorstwa z życzeniami dla załogi. Tuż przed godziną dwunastą tata wyprowadził z garażu samochód by o północy włączyć syrenę i światła. Dzieci zmęczone wrażeniami kładziono spać w sali sypialnej na łóżkach ich ojców. Z owego okresu utkwiło w mej pamięci pewne wydarzenie, otóż w ramach przygotowań do zabawy sylwestrowej strażacy postanowili zrobić wino z jarzębiny które rosły na boisku. Widocznie coś nie poszło tak jak trzeba bo zamiast wina powstał wspaniały poncz .Tak wspaniałego płynu nie piłem już nigdy potem, na degustatorów którzy go spożywali w nadmiernej ilości działał usypiająco. :wink:

CDN.

totenkopf1956 - Nie Lis 20, 2011 4:57 pm

Rewitalizacja dawnej szkoły podstawowej w Letniewie.
totenkopf1956 - Sro Lis 30, 2011 7:57 pm

Jakiś czas temu wspomniałem iż mój tata był żołnierzem AK i ukrywał się do roku 1956, a ja urodziłem się pod przybranym nazwiskiem ale od początku. Tata zanim zadomowił się w Gdańsku przeszedł drogę godną filmu sensacyjnego. Pochodził z powiatu Oszmiana pod Wilnem, był człowiekiem skrytym i surowym. Nigdy nie był wylewny we wspomnieniach (chyba że była to forma przypomnienia abym się przykładał do nauki bo on to w życiu miał tak a tak), lub podczas spotkań z kolegami z partyzantki lub obozu dla internowanych w Kałudze pod Smoleńskiem. Pewnego razu po powrocie mamy z wywiadówki odbyła się tradycyjna pogadanka (a potrafił truć) o życiu .Usłyszałem wówczas historyjkę która w owym czasie nie mieściła mi się w głowie. Wygłosił kazanie na temat mojego niezaangażowania w naukę gdy tymczasem on w moim wieku musiał paść krowy przyodziany jedynie w długą gryzącą lnianą koszulę i bez butów na nogach. Gdy nadeszła jesień z przymrozkami i szronem na trawie stawał w świeżym , ciepłym krowim placku aby ogrzać stopy. W owym czasie myślałem iż leje wodę. Przy innej okazji wspomniał o swoim pierwszym kontakcie z Niemcami podczas wojny w 1939 roku . Otóż gdy tradycyjnie pasł krowy pod lasem z owego wyjechali niemieccy zwiadowcy na motocyklach, wtedy usłyszał pierwszy raz w życiu niemieckie słowa a brzmiały one następująco : halt ! hende hoh ! (skąd on miał wiedzieć co owe okrzyki miały oznaczać), obyło się na chwili strachu i zdziwienia. W dzieciństwie prosiłem go nie raz aby poopowiadał mi jak to było na wojnie, ponieważ tata mojego kolegi Waldka (jego ojciec był kierowcą w straży i zmiennikiem mojego taty) snuł takowe historie na prośbę syna. Kwitował to tylko uśmiechem i słowami – a ile Waldka tata miał w wojnę lat 5 ? Pamiętam iż śpiewał piosenkę coś o placówce i bolszewikach oraz pokazywał mi bliznę na łydce po przestrzelinie . Po przejęciu władzy na Litwie przez Litwinów zaczęła się litwinizacja Polaków , każdemu Polakowi nadawano litewskie nazwisko. Litewskich policjantów nazywano „szawłami”. Gdy nastała władza radziecka zaczęło się poszukiwanie polskiej inteligencji przez sprawdzanie stanu dłoni , gdy były spracowane i zniszczone były poprawne politycznie, natomiast gdy były delikatne i zadbane ich właściciele w najlepszym wypadku mogli się spodziewać wywózki na Syberię lub do Kazachstanu. Przy następnym obrocie historycznego koła fortuny tata był w wieku by mógł wstąpić do partyzantki. Nigdy nie wyjawił w jakim był oddziale i jaki nosił pseudonim. Podejrzewam iż podczas składania zeznań po Gomułkowskiej amnestii nie wyjawił władzy ludowej wszystkiego. Ze strzępków rozmów jakie do mnie dochodziły wywnioskowałem że gro walk jakie stoczył oddział to były walki z sowiecką partyzantką przenikającą na tyły wojsk niemieckich. Białorusini określali polskich partyzantów mianem „ polskie rabuszniki”. W 1944 roku oddział został okrążony przez jednostki armii sowieckiej , partyzanci zostali rozbrojeni i dano im do wyboru albo w Polsku Armiu albo internowanie.

CDN.

totenkopf1956 - Nie Gru 04, 2011 5:09 pm

Ponieważ nikt nie miał zamiaru wstępować w Polsku Armiu , cały oddział został internowany i osadzony w Kałudze w lasach smoleńskich. Tam wraz z innymi internowanymi oddziałami A K był zatrudniony przy wyrębie lasu. Z uwagi na to iż nikt nie wiedział jak się potoczą dalsze losy wojny i co się stanie z więzionymi, tata wraz z kolegą postanowili opuścić niegościnne miejsce zakwaterowania. W przebraniu sowieckich oficerów udało się im przedostać do rodzinnych stron na Wileńszczyźnie. Trzeba nadmienić iż podróż w warunkach frontowo-wojennych diametralnie różni się od wojaży turystycznych do których jesteśmy przyzwyczajeni w czasie pokoju. Zawsze sobie zadawałem pytanie czy ja będąc na jego miejscu dał bym sobie radę ze wszystkimi przeciwnościami i sytuacjami które owe generują i czy podołał bym wytrzymać psychicznie nieustannego ciśnienia , któremu był poddawany w jego sytuacji. Po różnych perypetiach o których nigdy nie chciał mi wspominać (być może za mało go naciskałem na takie zwierzenia ), dotarł wreszcie do swojego heimatu czyli wioski Gierdziuny obok Juraciszek. Lecz krótka była radość z wolności, rodzinne domostwo taty zaczęło nachodzić NKWD w poszukiwaniu „polskiego bandyty”, dotkliwie przy tym maltretując dziadka. W obawie iż jakiś miejscowy „prawdziwy patriota” może donieść do naczalstwa o miejscu ukrywania się poszukiwanego, rodzina w porozumieniu z zaufanymi mieszkańcami wioski doszła do wniosku iż tata nie ma szans na przeżycie w rodzinnych stronach. W sukurs przyszedł zbieg okoliczności, ponieważ znajomej kobiecie która miała dokumenty wyjazdowe do Polski i lada dzień miała opuścić rodzinne strony wraz z synem ów w ostatniej chwili zmarł. Został on po kryjomu pochowany a kobieta owa wraz z moim tatą (jako jej synem) noszącym od tej chwili jej nazwisko wyjechała do Polski a konkretnie do Drawska Pomorskiego gdzie została zakwaterowana w jednym z PGRów. Następnie już sam wyruszył do Gdańska gdzie podjął pracę w straży pożarnej CPN. W międzyczasie odbył służbę wojskową w Braniewie gdzie ukończył kurs kierowców samochodowych a po powrocie da straży został skierowany na podoficerski kurs pożarnictwa po ukończeniu którego otrzymał etat kierowcy wozu pożarniczego. Moja mama wychodząc za człowieka którego poznała nie wiedziała iż mężczyzna ten jest zupełnie kimś innym niż widniało to w dowodzie osobistym

CDN.

Henio - Pon Gru 05, 2011 8:39 pm

Miałem kolegę ( niestety nie żyje a był z mojego rocznika ) co to miał podobną sytuację z ojcem ( AKowiec z Wilńsczcyzny ) Żyli pod nazwiskiem Jankowski a nazywał się Tarnowski .
totenkopf1956 - Pon Gru 05, 2011 9:23 pm

Henio napisał/a:
Miałem kolegę ( niestety nie żyje a był z mojego rocznika ) co to miał podobną sytuację z ojcem ( AKowiec z Wilńsczcyzny ) Żyli pod nazwiskiem Jankowski a nazywał się Tarnowski .

Dlaczego po amnestii w 1956 roku nie powrócił do swojego prawdziwego nazwiska ? Co do mnie to urodziłem się jako Dąbrowski i ojciec po ujawnieniu się powrócił do prawdziwego, całe szczęście iż nie zmienił mi imienia. :)
Pozdrowienia.

totenkopf1956 - Pon Gru 12, 2011 7:32 pm

Miał inne imię i nazwisko z dokumentów wynikało iż są rówieśnikami a w rzeczywistości był od mamy o dziesięć lat starszy a ponieważ młodo wyglądał nie było tego widać. Wojenne koleje losu , które dosięgły wielu Polaków nie ominęły również mnie z tego względu iż urodziłem się pod przybranym przez mego ojca nazwiskiem . Do obecnego nazwiska powróciliśmy w 1957 roku po gomułkowskiej odwilży i powszechnej amnestii z której najbardziej skorzystali członkowie polskiego podziemia patriotycznego. Oczywiście osoba ubiegająca się o prawo skorzystania z owej musiała ze szczegółami opisać swoją działalność konspiracyjną i wcale nie była to taka „muzyka lekka , łatwa i przyjemna” jak by się mogło komuś wydawać. Jak wiadomo władza tylko lekko ociepliła swój wizerunek , natomiast reszta aż tak wiele się nie zmieniła. Dość powiedzieć iż jeszcze w roku 1960 lub 1961udawałem się wraz z tatą na ówczesną ulicę Świerczewskiego obecną Nowe Ogrody na milicję gdyż tata otrzymał wezwanie by złożyć jakieś dodatkowe wyjaśnienia związane z amnestią . Znając mojego ojca myślę iż za dużo się od niego nie dowiedzieli zapewne suche fakty, mniemam tak ponieważ po jego śmierci w domowych papierach znalazłem jego życiorys spisany na brudno bez zbytniego zagłębiania się w nazwiska .W dzieciństwie nie mogłem się nadziwić że w straży koledzy taty zwracali się do niego per Stasiu chociaż imieniny obchodził Józefa natomiast w dowodzie miał Leopold . Z jego imionami to też była komedia z tego względu iż podczas chrzcin ,chrześni byli tak podcięci że zamiast Józef nadali mu na imię Leopold . Wszyscy na podwórku odnosili się do nas jako do Dąbrowskich co również mnie dziwiło. W napiętych sytuacjach w rodzinie ( bywają takie we wszystkich) temat sfałszowanej metryki był gwoździem programu, była mowa o przechrztach i wojennych tajemnicach . No cóż wojna nieraz przestawia ludziom życiorysy wbrew ich woli w konsekwencjami na przyszłe lata nie tylko dla nich ale i innych. Pomimo tego że mój tata był prostym człowiekiem wiele mi przekazał i nauczył , to dzięki niemu czuję się Gdańszczaninem lub jak kto woli Danzigerem. I to by było na tyle.


CDN.

totenkopf1956 - Wto Gru 13, 2011 10:07 pm

Były posterunek ORMO w Letniewie.
Marek Z - Wto Gru 13, 2011 10:41 pm

totenkopf1956 napisał/a:
I to by było na tyle.


Fajna historia... :==

totenkopf1956 - Czw Lut 23, 2012 9:28 pm

Ciąg dalszy wspomnień dotyczący ul. Wiślnej , jej mieszkańców , miejsc i wydarzeń oraz bliższej i dalszej okolicy czyli mego heimatu .Ulegając kobiecej perswazji DANY powracam do opisu najszczęśliwszych lat mego życia czyli dzieciństwa , a że czas i miejsce sprzyjały przygodom przeto uważam iż rzadko kto miał barwniejsze przygody w naszym mieście od nas czyli dzieciaków znad kanału (Martwej Wisły) Dzisiaj o ZKP .W latach 60tych w Wieczorze Wybrzeża drukowany był kultowy komiks Janusza Christy o przygodach Kajtka i Koka , przez nas nazywanych Kajtkami Majtkami . Zbieraliśmy je namiętnie z niecierpliwością czekając każdego popołudnia na dostawę popularnej popołudniówki z kolejnymi odcinkami komiksowych przygód naszych ulubionych bohaterów . Najprostszym sposobem ich pozyskania było systematyczne kupowanie tej gazety , lecz cóż począć by pozyskać odcinki które ukazały się wcześniej ? Otóż w szkole skrzyknęliśmy się w grupę poszukiwawczo – eksploracyjną żartobliwie nazwaną przez kolegów z klasy Związkiem Kajtkarzy Polskich stąd ZKP. Do grupy należeli Letniewiacy czyli Pączek , Bedzi Pururu , Ciksaciks oraz okazjonalnie z doskoku Horoszka , Mundek , Truś Kanalia , Hołkins , Jaszczur oraz ja nie Letniewiak . Obszar naszej działalności obejmował tereny Nowego Portu , Portu Handlowego , Młynisk , Brzeźna , Klinicznej , Twardej aż po Jana z Kolna .W poszukiwaniu brakujących numerów komiksu penetrowaliśmy śmietniki , komórki , strychy i inne najróżniejsze zakamarki wymienionych przeze mnie miejsc dokonując przy tym ciekawych odkryć , które skutkowały ciągiem następnych fascynujących przygód . I tak podczas jednej z wypraw eksploracyjnych dotarliśmy w okolice Liceum Ogólnokształcącego nr.1 przy Wałach Piastowskich , w miejsce gdzie stoi obecnie milicyjny transporter Skot . Tuż obok przy chodniku usytuowane jest wejście do schronu przeciwlotniczego, który mieści się pod obecną siedzibą Solidarności . Wejście wiodło schodami w dół do metalowych gazoszczelnych drzwi i otworu w ścianie który miał podobne zamknięcie. Drzwi były zamknięte lecz ów otwór był nie domknięty i w to nam graj , cóż z okazja do następnej przygody. Ponieważ nie mieliśmy przy sobie żadnego oświetlenia ani zapałek postanowiliśmy wejście sprawdzające odłożyć na dzień następny po uprzednim zaopatrzeniu się w latarki . Nazajutrz po lekcjach pojechaliśmy tramwajem do wyżej wymienionego miejsca i przez niedomknięty otwór dostaliśmy się do środka .Pomieszczenie schronu było prawie puste nie licząc paru starych mebli biurowych . Po obejściu całego bunkra i zajrzeniu w każdą dziurę znudzeni i zawiedzeni faktem iż nic ciekawego nie znaleźliśmy , podpaliliśmy znajdujące się w jednym z pomieszczeń biurko. Pokręciliśmy się jeszcze po schronie do czasu gdy dym z płonącego mebla nie zaczął nam utrudniać oddychania więc ewakuowaliśmy się tą samą drogą jaką dostaliśmy się do środka ,okopceni i śmierdzący wędzonką . Po wydostaniu się na powierzchnię z satysfakcją spoglądaliśmy na dym wydobywający się z komina wentylacyjnego usytuowanego tuż przy samym wejściu (stoi tam do dnia dzisiejszego). Nasyciwszy oczy efektem dobrze wykonanej roboty udaliśmy się na nieodległy przystanek tramwajowy i udaliśmy się do naszego gniazda rodzinnego . Po tygodniu powróciliśmy na miejsce „zbrodni ”lecz wejście do środka było już zamknięte . :mrgreen:
I to by było na tyle .
CDN…
Jurek .

Marek Z - Czw Lut 23, 2012 11:13 pm

totenkopf1956 napisał/a:
Ciąg dalszy wspomnień dotyczący ul. Wiślnej , jej mieszkańców , miejsc i wydarzeń oraz bliższej i dalszej okolicy...


Noo... nareszcie.. :zgooda:
A swoją drogą gratuluję DANIE udanych negocjacji. :)

Dana - Pią Lut 24, 2012 12:05 pm

:braawo:
Zanim Christa stworzył Kajtka i Koka był francuski Asterix. Wychowałam się oglądając (tylko oglądając :II ) tony komiksów francuskojęzycznych należących do kuzynów. Kajtka i Koka w tych czasach co i Ty czytywałam z pożyczonych od koleżanki zeszytów, spuchniętych od wklejonych pasków gazetowych. Potem kupowałam kolorowe wydania Kajka i Kokosza dla swojej córki, ale dla mnie to już nie było TO. Asterixowi pozostałam wierna i mam komplet polskojęzycznych wydań.

Sbigneus - Pią Lut 24, 2012 4:12 pm

Jerzy, tata gasił a synek podpalał. Dobre !! :haha:
totenkopf1956 - Pią Lut 24, 2012 6:26 pm

Nie jestem piromanem i nigdy nim nie byłem oraz nie moim pomysłem było podpalenie nieszczęsnego biurka jednak faktem jest iż się tam znajdowałem i cała sprawę z poświęceniem (jak Donald ) biorę na klatę . :mrgreen:
Co do Kajtków Majtków to interesowałem się nimi w okresie gdy była publikowana seria o przygodach w kosmosie (był to chyba rok 1968 – 1970 ) , lecz uważam iż lepsze były wszystkie wydane przed serią kosmiczną . Późniejsze przygody Kajka i Kokosza w ogóle mnie nie interesowały . Myślę iż szkoda było weny twórczej autora lecz być może się mylę (z gustami się nie dyskutuje) . Natomiast późniejsze wydania zeszytowe nie dorównywały tym drukowanym w odcinkach , dlatego iż były skróconymi wersjami tych gazetowych .Co do spuchniętych zeszytów to Dano masz rację nasze wyglądały identycznie . Mój pierwszy kontakt z profesjonalnym komiksem nastąpił w wieku 6 lat gdy jeden ze strażaków podarował mi opowieść o załodze pojazdu kosmicznego na planecie zamieszkałej przez piękne kobiety i przystojnych mężczyzn odzianych w lamparcie skóry . Niektóre ilustracje pamiętam do dzisiaj .Wydanie było anglojęzyczne lecz o dziwo drukowane w Polsce w Gdańskich Zakładach Graficznych , a ponieważ żona owego strażaka była pracownicą tej drukarni stąd ten prezent .Komiks ten utkwił w mej pamięci na całe życie . :dziadek:
Pozdrawiam Jurek .

totenkopf1956 - Sob Lut 25, 2012 8:41 am

Jak już onegdaj wspominałem odcinek ulicy Wiślnej na wysokości Amady jest najniżej położonym kawałkiem nabrzeża w porcie gdańskim .Na dowód tego fotka wykonana kilka tygodni temu podczas cofki (w latach 60tych stan wody był jeszcze wyższy) i dla kontrastu stan lustra wody przy obniżonym jej poziomie, oraz kilka ujęć z nad Motławy .
totenkopf1956 - Nie Mar 04, 2012 9:52 am

Na naszym podwórku wakacje w latach 60tych i 70tych upływały głównie na grze w karty i wędkowaniu . Karcianą profesję uprawialiśmy na strychu jednego z naszych budynków mieszkalnych a gdy sprzyjała aura w trzcinowisku pod ścianą schronu przeciwlotniczego Kriegsmarine przez nas zwanego bunkrem . Zazwyczaj była to gra w Baśkę a rzadziej w pokera (oczywiście na pieniądze) . Wszyscy oprócz mnie jarali fajki a w dobrym tonie było pociągnąć z gwinta jakiegoś szlachetnego jabcoka . Zdarzało się też iż podczas łowienia ryb dla odprężenia trzasnęliśmy partyjkę .Muszę się przyznać że w kartach mi nie szło i zawsze więcej kapitału przegrywałem niż wygrywałem . Ale była tego dobra strona a mianowicie wyleczyłem się z hazardu na całe życie . Wracając do wędkowania to sygnałem do jego rozpoczęcia był fakt wypłynięcia kolek (cierników) tuż pod powierzchnię wody . Ktoś może spytać dlaczego , ano dlatego iż przed tym faktem każde zarzucenie kończyło by się degustacją przynęty przez rzeczone kolki , sytuacja owa trwała zazwyczaj do końca maja poczym objadacze robaków żeglowały na przybrzeżnych akwenach dając szansę złapania czegoś większego . Pierwszym wędkarzem był Leon O. który był murarzem bez chęci do pracy a ponieważ miał kupę dzieci to chcąc nie chcąc musiał wędkować by owa czereda miała co włożyć do ust . Była to barwna postać warta osobnego wpisu (w przyszłości to zrobię) coś w rodzaju komunistycznej wersji Kiepskiego . Zarówno on jak i pozostali członkowie jego rodziny to wręcz kultowe postacie w wydarzeniach jakie rozgrywały się w naszym getcie (o kilku faktach z ich udziałem już wspominałem) . Podczas jednego z wakacyjnych połowów z pomostu CPNu złowiliśmy dorodnego węgorza , uradowani ze zdobyczy postanowiliśmy uświetnić to wydarzenie . Dalsze wędkowanie zostało przerwane a ponieważ wydarzenie to miało miejsce w godzin porannych i wszyscy nasi staruszkowie byli w arbajcie Edek J. czyli „Koks” zaproponował aby udać się do jego chaty aby dokonać degustacji złowionej rybki . W drodze na chawirę Koksa padła propozycja aby do tak wykwintnego dania dorzucić jakiś szlachetny napitek (wiadomo rybka lubi pływać). Od pomysłu do przemysłu dokonaliśmy przeglądu kieszeni w naszej garderobie w poszukiwaniu starych i niepotrzebnych walorów płatniczych . Uzbierało się tego około10 złotych polskich , czyli sumy która wystarczała na zakup jednej flaszki wina owocowego pisanego przez duże W (był rok 1966). Ponieważ staruszkowie Koksa byli posiadaczami jednej z pierwszych lodówek na naszym podwórku , przeto Władek O. czyli „Orczyk” podsunął pomysł iż by ten wykwintny trunek schłodzić kostkami lodu z owej lodówki. Różne wina w życiu spożywałem (nawet z mrożonych winogron – bajka ) lecz smak tamtego plus smażonego węgorza zapamiętałem na zawsze uczta była zjawiskowa .Być może dlatego że był to mój pierwszy kontakt z tak ekskluzywnym towarem winiarskim , miałem wówczas 10 lat . Po owej uczcie pierwszy raz w życiu byłem w stanie wskazującym na spożycie… :skolowany: :mrgreen: :hihi:
Fajne to były czasy nie to co teraz .
CDN…

totenkopf1956 - Sob Mar 10, 2012 8:40 am

Dzisiaj wyjątek z życia mieszkańców cepeenowskiej enklawy na terenie portu przy ulicy Wiślnej . Zdarzenia owe miały miejsce w latach 60tych (lata mego dzieciństwa) i były związane z odwiedzinami naszego podwórka przez pewnego jegomościa , który poruszał się furmanką . Osobnik ów w mowie potocznej nosił miano „szmaciarza”. Któż z młodego pokolenia wie czym parał się ten obywatel ? Otóż zajmował się pozyskiwaniem surowców wtórnych to jest wymianą przywożonego przez siebie dobra na butelki i słoiki . Swoje pojawienie się w okolicy akcentował dzwonieniem za pomocą ręcznego dzwonka i głośnego nawoływania . Z miejsca jego furmanka zostawała otaczana przez nasze mamy i czeredę dzieciaków , kobiety zainteresowane były oferowanymi przez „lumpiarza” ( jak niektórzy mówili) garnkami , czajnikami, patelniami, wazonami , talerzami i innymi takimi . My natomiast z niecierpliwością oczekiwaliśmy na otwarcie skrzyni ze skarbami za którą służyła stara tekturowa walizka . Czegóż tam nie było: wiatraki , gwizdki , balony , piszczałki , pierścionki , bransoletki , gwiazdy szeryfa , zegarki z tekturowym cyferblatem i wiele innych budzących pożądanie małolatów rzeczy . Ponieważ większość z nas podczas odwiedzin szmaciarza zostawała obdarowana ustrojstwem które było hybrydą balonu z piszczałką , ja również zapragnąłem coś takowego mieć i nie mogłem się nadziwić iż mama nie chciała mi sprawić takiej zabawki. Dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę iż ta konstrukcja składa się z piszczałki i pokolorowanej prezerwatywy , więc wtedy zrozumiałem opór mojej mamy w tej materii. Swoją drogą trochę to zabawnie wyglądało ( dla osoby wtajemniczonej) gdy spoglądała na czeredę dzieciaków biegającą z nadmuchanymi , piszczącymi „kondonami” jak się to wówczas określało . Osobników rodzaju męskiego najbardziej interesowały korkowce i „amunicja” do nich to było coś. Wszyscy się wówczas uzbrajali oczywiście w miarę zasobności w walutę wymienną czyli butelki . A te musiały być czyste i nie wyszczerbione inaczej przestawały być coś warte. Wracając do korkowców to pamiętam iż jeden z naszych kumpli tak mocno wepchnął korek do lufy pistoletu iż ten wybuchł czerniąc palec owego strzelca , co nas z początku skonsternowało ale gdy stwierdziliśmy że nie ma ofiar zaczęły się drwiny i żarty z nieboraka .Cóż fajne to były czasy pomimo iż nie było tych wszystkich elektronicznych gadżetów to będzie mi ich brakować . I to by było na tyle. :wink:
CDN niebawem.

Dana - Sob Mar 10, 2012 10:33 am

:== W Malborku też jeździł taki szmaciarz. Korki nie wzbudzały mojego zaufania ale kapiszony -o taaak! Miałam "oryginalnego" colta po kuzynach, pojedyncze kapiszony wkładało się do obrotowego magazynka, z atrapami kul. Byli szczęściarze co mieli maszynówki, do których ładowano całą taśmę kapiszonów :mrgreen: . A co do Twoich zapędów piromańskich z poprzedniego posta, to moje wszystkie lalki poszły z dymem, w charakterze świec dymnych, lądujących na niektórych okolicznych klatkach schodowych :haha: A podobno dziewczynka z dobrego domu :oops:
totenkopf1956 - Sob Mar 10, 2012 12:39 pm

Widzę iż przeszliśmy w dzieciństwie podobną drogę ( podziwiam płeć odmienną za znajomość tematu) , u nas na podwórku podczas zabawy w „strzelanego” dziewczyny trzymały broń odwrotnie – do góry nogami , jak można tak profanować uzbrojenie . :skolowany: :brake: 8))
Co do korków to Masz 100% rację , ja również miałem przed nimi lekki respekt choć w swoim dziecinnym arsenale posiadałem nawet dubeltówkę na owe . Bywały korkowce jedno lub dwu strzałowe a nawet hybrydy z których można było też strzelać kapiszonami . Mój pierwszy Colt był starszy ode mnie i pochodził z Ameryki , przysłała mi go siostra mojego dziadka która mieszkała w Nowym Jorku na Bruklinie . Na rękojeści widniała piękna głowa bawołu . Jeśli chodzi o zabawy z ogniem to była rutyna w naszym środowisku ponieważ większość zabaw na terenie portu kończyło się przy nich (była to jedna z metod sprawdzania do czego morze się przydać przytaszczona z magazynów portowych substancja lub rzecz . Stare lalki , piłeczki ping pongowe lub saletra z cukrem służyła do produkcji śmierdzieli które się podpalało na zamkniętej klatce schodowej – efekt wiadomy kupa dymu . Było to dopiero wprowadzenie do produkcji nieco bardziej wyrafinowanych zabawek czyli petard .
Miło spotkać bratnią duszę tym bardziej iż jest to Dziewczyna która czuje blusa i kuma bazę .
A więc ruszaj śmiało ku nowej przygodzie , taka gratka nie zdarza się co dzień…
Ahoj . Pozdrawiam . :D
Ps. Z owego okresu pozostała mi słabość do takich zabawek .

antitotenk. - Wto Mar 13, 2012 8:26 pm

To poprosze się jeszcze ubrać w te swoje fatałaszki i pokazać ile śniegu napadało albo zamówić 5piw :hiihihi:
Dostojny Wieśniak - Wto Mar 13, 2012 8:34 pm

Cytat:
To poprosze się jeszcze ubrać w te swoje fatałaszki i pokazać ile śniegu napadało albo zamówić 5piw :hiihihi:
Jak już pisałem na :priv: wyhamuj proszę. :glina:
slowik45 - Wto Mar 13, 2012 9:48 pm

antitotenk. napisał/a:
To poprosze się jeszcze ubrać w te swoje fatałaszki i pokazać ile śniegu napadało albo zamówić 5piw
trollom nasze kategoryczne :ban:
totenkopf1956 - Wto Mar 13, 2012 11:05 pm

Post usunięty. W przypadku kontynuowania tej zabawy, obu panom proponuję ostrzeżenia.
DW

Hagen - Sro Mar 14, 2012 8:36 pm

Na początku lat 60-tych często jeździłem do Nowego Portu do Dziadków. Umiałem już czytać i gdy wracaliśmy z Oliwskiej moje zdumienie budziła wywieszka na barze (restauracji?) Atlantic głosząca, że lokal jest otwarty od 20 do 6. Podejrzewałem, że ktoś przestawił godziny, cóż bowiem (o sancta simplicitas!) można robić tak późno poza domem? W Nowym Porcie chyba była też łaźnia miejska, co już wówczas budziło zdumienie.
totenkopf1956 - Czw Mar 15, 2012 4:48 pm

Hagen napisał/a:
Na początku lat 60-tych często jeździłem do Nowego Portu do Dziadków. Umiałem już czytać i gdy wracaliśmy z Oliwskiej moje zdumienie budziła wywieszka na barze (restauracji?) Atlantic głosząca, że lokal jest otwarty od 20 do 6. Podejrzewałem, że ktoś przestawił godziny, cóż bowiem (o sancta simplicitas!) można robić tak późno poza domem? W Nowym Porcie chyba była też łaźnia miejska, co już wówczas budziło zdumienie.


Specyfiką dzielnic portowych a taką był Nowy Port (nawet w socjalizmie) było dostarczanie uciech wszelkiej maści , legalnych lub nie dla załóg statków żądnych rozrywki (wówczas kosmicznie taniej) , chyba że miało się to szczęście iż wracało się na statek tylko w slipkach z książeczką żeglarską w ręku i opłaconym kursem taryfy w jedną stronę oraz potwornym bólem głowy (sam byłem świadkiem takich powrotów) . W przypadku Atlantica Masz niewątpliwie rację ponieważ był to bardziej bar niż restauracja .Natomiast ja pamiętam Syrenę i Wikinga , które specjalizowały się w obsłudze bojków a ci spać z kurami raczej nie chodzili . Gdy oczekiwaliśmy ich na Wiślnej w celu wyżebrania gumy do żucia i papierosów była godzina 19sta lub 20sta a idący ulicą marynarze zagadywali nas słowami (ze słuchu) – seniorita foki , foki , lud naht Wiking . No cóż wspomnienia… :wink:

Łaźnie miejskie funkcjonowały chyba nie tylko w Nowym Porcie .

Martino - Czw Mar 15, 2012 7:08 pm

Portowe dzielnice..... Trocadero w Brzeźnie już nie istnieje.... czyżby klientela zmieniła zainteresowania "kulinarne"?
feyg - Czw Mar 15, 2012 7:28 pm

totenkopf1956 napisał/a:

Łaźnie miejskie funkcjonowały chyba nie tylko w Nowym Porcie .

Wedle "Rocznika Statystycznego woj. Gdańskiego 1958" na 31 grudnia 1957 w Gdańsku funkcjonowały 4 łaźnie miejskie z 55 wannami i 168 natryskami, zatem łaźnia w Nowym Porcie nie była jeszcze aż takim unikatem chyba ;-)

totenkopf1956 - Czw Mar 15, 2012 10:55 pm

Martino napisał/a:
Portowe dzielnice..... Trocadero w Brzeźnie już nie istnieje.... czyżby klientela zmieniła zainteresowania "kulinarne"?

Z brzeźnieńskich przybytków utkwiła w mej pamięci Cyganeria , jak się to wówczas mówiło - idziemy do cyganów . Co do łaźni to w miejskiej nigdy nie byłem , natomiast (choć łazienkę posiadałem w domu) chodziłem z kumplami z podwórka którzy tego luksusu nie posiadali do łaźni na terenie portu która mieściła się w budynku socjalnym . Kiosk jak potocznie nazywali dokerzy tą budowlę znajdował się tuż obok betonowego elewatora zbożowego .Chodziłem z nimi do owej łaźni bardziej dla towarzystwa niż z potrzeby kąpieli ponieważ aż takim czyścioszkiem nie byłem . Wracając do lokali gastronomicznych to bardzo wiele pochłonęła kosmiczna czarna dziura , natomiast społeczeństwo się spauperyzowało i po części zmieniła się mapa umiejscowienia przybytków tego typu . Mój syn jest dyplomowanym kelnerem i barmanem i choć nie pracuje w Ojczyźnie ( lekka różnica w płacy i traktowaniu pracownika przez pracodawcę) to unitarkę przeszedł w gdańskiej Hanzie i sopockim Sheratonie więc akurat temat zaklętych rewirów mam opanowany do perfekcji . :mrgreen:

totenkopf1956 - Pią Mar 16, 2012 9:02 pm

Pomimo tego iż nasz adres pocztowy to Nowy Port 80-555 ul.Wiślna to do szkoły podstawowej zacząłem uczęszczać w Letniewie . Zadecydowała odległość oraz dostępność do owej . Ponieważ ta dzielnica naszego miasta jak i Nowy Port w owym czasie to małe miasteczka w których wszyscy się znali przeto każde wydarzenie było szeroko komentowane przez lokalną społeczność . Jak we wszystkich zbiorowiskach ludzkich tak i Letniewo również miało swoje dobre i złe strony . Dzisiaj opiszę jedno z mrocznych wydarzeń w historii tej dzielnicy . Otóż w połowie lat 60tych mieszkańcy dzielnicy byli poruszeni do głębi historią która utkwiła w mej pamięci . A było to tak : niejakiego Baraszewskiego mieszkańca Letniewa spacerującego ze swoją kilkuletnią córeczką w Brzeźnie spotkało nieprzyjemne wydarzenie , otóż młody człowiek o nazwisku Sierosławski (wybierający się do seminarium duchownego) jadąc rowerem niechcąco potrącił dziewczynkę . Na ów fakt ojciec dziecka zareagował impulsywnie i agresywnie uderzając chłopaka . Cios był tak fatalny iż pociągnął za sobą tragiczny skutek . Niefortunny rowerzysta po zainkasowaniu owego skonał. Ponieważ ojciec dziewczynki nie cieszył się w dzielnicy dobrą opinią przeto środowisko napiętnowało „tragicznego boksera”. Zabity młody człowiek zamieszkiwał poobozowy drewniany budynek umiejscowiony tuż przy szkole podstawowej do której uczęszczałem .Podczas jednej z pauz letniewscy koledzy z klasy zaproponowali abyśmy poszli do owego domu by zobaczyć zwłoki chłopaka , które wystawione były na widok publiczny . Wydarzenie to głęboko zapadło w mej pamięci . Dzisiaj po zabudowaniu w którym mieszkał ów młody człowiek nie pozostał najmniejszy ślad . Niech takim będą moje trzy zdania , które napisałem opisując tę historię .
Miejsce po owym domostwie obecnie .

totenkopf1956 - Nie Mar 25, 2012 7:06 pm

Czytelników moich skromnych wpisów na Forum może dziwić po co ja to w ogóle robię ?
Odpowiadam : choć nie jestem taki stary to czuję się zmęczony życiem i przy tym mam świadomość iż wyżej d… nie podskoczę . Z uwagi na to iż nie zbadane są koleje losu i nikt nie wie co go jutro może spotkać , chciałem utrwalić to wszystko co dotyczyło mego dzieciństwa w najfajniejszym miejscu pod słońcem czyli ulicę Wiślną z lat 60tych i 70tych . Nie chciałem popełnić błędu mego dziadka oraz ojca a jednocześnie swojego że nie rozmawiałem z nimi o ich przeżyciach i wspomnieniach a z pewnością było by o czym . Dziadek był potomkiem drobnej mazowieckiej szlachty zaściankowej , której dobra za udział w Powstaniu Styczniowym Car skonfiskował . Rodzina została zmuszona do wyjazdu na emigrację a konkretnie do Stanów Zjednoczonych . Tam dziadek ożenił się z moja przyszłą babcią , która również pochodziła z polonijnej rodziny . Tu ciekawostka w odpisie jej metryki jako miejsce urodzenia widnieje Chicago USSR . Widać jakiejś głowie radzieckiej w urzędzie po wojnie USA kojarzyły się z USSR , no ale to chyba „szczegół” . Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w rodzinie dziadka zapadła decyzja o powrocie do Ojczyzny . Po powrocie dziadek załapał się jeszcze na wojnę polsko – bolszewicka gdzie jak wspominał podczas Cudu nad Wisłą przeżył jedno z najbardziej traumatycznych zdarzeń w swoim życiu , a mianowicie atak na bagnety . W okresie międzywojennym piastował funkcję sołtysa . Do drugiego traumatycznego wydarzenia w jego życiu doszło w 1945 roku gdy jeden z wyzwolicieli chciał go wyzwolić od posiadanego konia , którego można by było kilka wsi dalej przehandlować za flaszkę samogonu . Ponieważ dziadek twardo obstawał przy obronie swej własności krasnoarmiejec chciał użyć ostatecznego argumentu czyli broni . I w tym momencie mojemu przodkowi dopisało kosmiczne szczęście , na zaistniałą sytuację nadszedł oficer NKWD . Po zorientowaniu się w czym rzecz rosyjski oficer wyprowadził pijanego sołdata za stodołę i pod dorodną mazowiecką wierzbą zastrzelił bez mrugnięcia okiem . Dlaczego o tym piszę ano dlatego iż gdybym tego nie zrobił to pies z kulawą nogą by o tym nie wiedział . Poza tym moje dzieci do historii mają stosunek ambiwalentny i zginęło by to wszystko w pomroce dziejów . Jest to przykład iż historia nie składa się tylko z czynów chwalebnych lub niegodziwych , to również codzienne i proste życie każdego z nas . Aby pozostał po mnie i wszystkich mieszkańcach ulicy Wiślnej oraz terenie ją otaczającym jakiś ślad choćby pisany utrwalam to wszystko na Forum . Może ktoś czytając moje zapiski oczami wyobraźni przeżyje to wszystko co my wówczas w owym miejscu i czasie . A czas i miejsce naprawdę sprzyjały przygodzie .

Hagen - Nie Mar 25, 2012 7:30 pm

Dorastanie w nadmorskim mieście poszerza horyzonty. Mogłem to stwierdzić na przykładzie moich kolegów z Nowego Portu: każdy z nich potrafił kląć w kilku obcych językach. Co ciekawe (o ile pamięć mnie nie myli) wśród przekleństw nie było obecnie najpopularniejszego f**k. Nigdy nie użyłem zdobytej od kolegów wiedzy i pewnie bym zapomniał wszystkie tajemnicze wyrażenia, których znaczenia nie znałem. Jednak w wiele lat później przebywałem w innym mieście portowym - Helsinkach. Gdy przechodziłem przez ulicę w pobliżu dworca Saarinena, z naprzeciwka nadszedł pijany Fin w rozchełstanej koszuli. Zataczał się i krzyczał głośno: "Perkele! Perkele!". Wówczas przeżyłem małe satori, lub też - trawestując Jerzego Stempowskiego - opadły ze mnie lata i zmęczenie, znów poczułem się młodo. Następnego dnia spytałem znajomych Finów, co oznacza owe "perkele". Byli dosyć wstrzemięźliwi, dowiedziałem się tylko, że jest to mocne przekleństwo, chociaż nie najmocniejsze. Zainteresowanych semantyką odsyłam do Google.
totenkopf1956 - Nie Mar 25, 2012 9:14 pm

Gdy na Vistulę przypływały fińskie statki po kopalniaki z owym „perkela” mieliśmy do czynienia prawie co wieczór tyle że z dodatkiem „satana”. Na mój dziecięcy rozum odbierałem te słowa jako spier… szatanie . W ten sposób reagowali bojki na nasze natarczywe domaganie się gumy do żucia i fajek . Ponieważ przekleństwa owe nie robiły na nas żadnego wrażenia dodawali pokazując na wewnętrzną kieszeń marynarki (piszę jak to zapamiętałem) –„ kula pisto” co wywoływało wybuchy naszego śmiechu . Nie mogli się od nas opędzić dopóki nie dostaliśmy od nich owych gum i papierosów , wtedy porzucaliśmy dobrodziei i czatowaliśmy na następną grupę matrosów rządnych niezapomnianych wrażeń z portowej dzielnicy . :hihi:
totenkopf1956 - Sob Mar 31, 2012 9:40 pm

Dzisiaj kilka słów o prywatkach jakie urządzaliśmy na naszym podwórku w latach naszej młodości . Towarzyskie spotkanie ustalane było (termin i miejsce) na tydzień lub dwa przed . Najważniejsze było miejsce czyli wolna chata . Każdy z nas sondował staruszków czy aby nie mają zamiaru wyjechać gdzieś na weekend . W owych czasach wolna sobota przypadała raz w miesiącu choć były wypadki iż wapniacy wybywali z chaty w normalną sobotę . Przygotowania wstępne polegały na wzajemnej podwórkowej informacji o wolnej chacie jednego z nas . Następnie trzeba było załatwić jakieś towary . Działało to w ten sposób iż powiadamialiśmy swoje aktualne sympatie , koleżanki i kuzynki natomiast one rozsyłały wici w swoich środowiskach . Ponieważ część z naszych rodzicieli posiadała samochody więc dowóz lasek był w naszej gestii . Przed imprezą organizowaliśmy ogólną składkę finansową na prowiant i flaszki . Wyjątek stanowili członkowie kultowej podwórkowej rodziny czyli bracia O Kutys i Kierda , którzy tradycyjnie groszem nie śmierdzieli i na imprezach przyprawiali na krzywy ryj . Kutys na dobry początek powąchawszy kawałek chleba odwalał hejnał opróżniając duszkiem z gwinta flaszkę żytniej wyborowej i następnie ze słowami – No a teraz możemy się bawić , intonował – Wyje…poje…polka cwana ku…jego mać , ruszał w tan a my staliśmy z rozdziawionymi gębami pełnymi podziwu i aprobaty . Jak przystało na rasowego kibica Lechii zawsze szukał okazji do bitki i wypitki .Oczywiście podczas bib pod przeróżnymi pretekstami zjawiało się więcej amatorów darmowego wyszynku , oczywiście taką sytuację braliśmy pod rozwagę dokonując zaopatrzenia . Osobiście mało mnie to obchodziło ponieważ alkohol spożywałem raczej amatorsko bardziej dla towarzystwa niż zalania pały poza tym lubiłem być świadomy tego co się do okoła dzieje. Dziewczyna która dokonywała aprowizacji miała z tego tytułu kilka groszy dla siebie ponieważ nikt jej z zakupów nie rozliczał . To był tylko szczegół , liczyła się tylko zabawa oraz co najważniejsze, bliskie kontakty z płcią przeciwną . Z reguły kupowaliśmy kilka litrów żytniej , dwie lub trzy skrzynki kwasów czyli wina owocowego Bianko (tylko to żadnego innego) oraz kilka kontenerów piwa , preferowany był gdański specjal . Oczywiście do tego coś na ząb , kanapkami zajmowały się białogłowy . Muzyka we własnym zakresie(kilku z nas miało naprawdę dobry jak na owe czasy sprzęt audio). Na imprę zwalała się cała podwórkowa ferajna plus zaprzyjaźnione osoby z trójmiasta a nawet z poza . Wiadomo podczas takich spędów zdarzały się sytuacje komiczne i mniej wesołe ale do tych ostatnich dochodziło sporadycznie . Do tragikomicznych dochodziło głównie za sprawą braci O , gdyż ci potrafili obić sobie facjaty nawet o jedną głupią flaszkę gorzały .Innego razu jedna z imprezowiczek zrozpaczona faktem iż jej aktualny men wyskoczył na chwilę do własnej chaty z jej najlepszą koleżanką dała upust swojemu stanowi nerwów podkręconemu jeszcze przez wypity alkohol (od którego nie stroniła), ryczała jak bóbr . Widok zapłakanej , pijanej z rozmazanym makijażem dziewczyny psuł trochę atmosferę ubawu , lecz w miarę przyjmowania przez nas kwasów sprawa traciła na znaczeniu . Niemniej staraliśmy się ja jakoś pocieszyć (niektórzy dosłownie) . Po wymieszaniu różnych płynów reakcje organizmów były różne i najczęściej kończyły się mniej lub bardziej efektownym pawiem , a ponieważ przy takiej ilości osób w lokalu kibel był chronicznie okupowany (nie zawsze zgodnie z przeznaczeniem wychodziły z niego nawet rozpromienione pary) więc chcąc nie chcąc delikwent przyparty do muru takim musem wybierał wyjście awaryjne . W tym wypadku biba odbywała się u Kulawego na pierwszym piętrze więc gostek po prostu otworzył okno i obhaftował okna i parapet sąsiadki z dołu . Na skutek spożycia różnych potraw oraz przyjęcia licznych płynów efekt był powalający na kolana (współczułem kobiecinie) lecz ogół potraktował to wydarzenie jako wspaniały żart (no nie wiem) . Ciąg dalszy niebawem …
Dostojny Wieśniak - Sob Mar 31, 2012 10:26 pm

Smaczne wspomnienia. :brake:
totenkopf1956 - Pon Kwi 09, 2012 7:09 pm

Nasze biby odwiedzali nasi nieco starsi koledzy , którzy zdążyli się już pożenić i znudzić swoimi wybrankami . Bardzo im zależało by fakt iż są zajęci nie wyszedł na jaw przed balującymi laskami . Każdy pretekst wkręcenia się na ubaw był dobry . Pewnego razu przyszedł sąsiad Zygfryd (jeden z lepszych ogniomistrzów na podwórku , wiekiem tylko lekko ustępujący mojemu tacie) z pretensjami że jest noc , on nie może spać i co to tu w ogóle się wyprawia oraz iż on zaraz wezwie milicję (fakt iż wyprawiało się wiele) . A tak prawdę powiedziawszy to on też by się czegoś napił . Cóż jeden degustator na Krzysia mniej lub więcej nie stwarzał problemu . Od słowa do szklanki doszliśmy do momentu iż musieliśmy gościa zanieść do jego chaty ponieważ stracił władzę w nogach (czyli doznał paraliżu postępowego) . Biba bibą lecz co po (trzeba było przed powrotem staruszków ogarnąć jakoś ten Armagedon) kto tego nie robił ten nie wie co stracił i z jakimi niespodziankami spowodowanymi ludzką fantazją mógł się zetknąć . Sprzątałem po takiej imprezie nasze apartamenty więc wiem o czym pisze (ludzka wena twórcza nie zna granic) . U Kulawego było inaczej ponieważ jego starzy zatrudniali u siebie w domu dziewczynę z prowincji oficjalnie do pomocy w dziewiarstwie a tak naprawdę jako pomoc domową , tak wiec on sprzątanie miał w głębokim poważaniu – chatę oporządzała owa dziewczyna .
Napomknąłem o sąsiedzie Zygfrydzie postaci wartej osobnego wpisu oraz jego trzech pociech ale to następnym razem .
CDN…

HENRYK0072 - Pon Mar 04, 2013 11:34 pm

Napisałeś CDN i zniknąłeś,nie ładnie....domagamy się ciągu dalszego
Henio - Wto Mar 05, 2013 2:35 am

Oberwał czerwonym pasem , to się przeprowadził , a raczej był tu i jest nadal.
http://gdansk-nowy-port.m...pic.php?t=78659

postny - Sro Sie 28, 2024 2:12 pm

totenkopf1956, czytam twoje wpisy o ul. Wiślnej i okolicach. Masz talent, piszesz bardzo ciekawie. Świetny kawałek historii. Ja na tej ulicy pracuję, więc się od czasu do czasu interesuję...

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group