|
Dawny Gdańsk
|
|
Nie-dawny Gdańsk - 15 lat po katastrofie w Gdańsku-Kokoszkach
mat3 - Sob Maj 02, 2009 10:57 am Temat postu: 15 lat po katastrofie w Gdańsku-Kokoszkach To w historii Gdańska i okolic bardzo znana sprawa. Może pamiętacie z tego dnia co nieco, Forumowicze?
Margosia - Nie Maj 03, 2009 6:32 pm
Ja pamiętam z tego dnia karetki na sygnale,które jeździły po Kartuskiej w tę i z powrotem. Nikt nie wiedział co się dzieje i dopiero chyba z telewizji dowiedziałam się o tym strasznym wypadku.Nawet wczoraj to wspominałam jak przejeżdżałam przez Leźno.
Kasia_57 - Nie Maj 03, 2009 8:34 pm
Ja pamiętam, że serdeczna koleżanka nie dojechała na spotkanie roku... A nazajutrz szukałyśmy jej po szpitalach. Pamiętam miliardy wykonanych telefonów, i pamiętam ulgę, kiedy ją znalazłyśmy żywą. Nie lubię tamtędy przejeżdżać.
Qba - Sro Maj 06, 2009 8:26 am
To był 2 maj. Zwykły dzień pracy... niestety PKS jakimś cudem odpracował sobie termin i jeździł według rozkładu świątecznego, oczywiście nie informując pasażerów o tym wcześniej. Tłumy ludzi czekały więc na przystankach na jakikolwiek autobus. Ten feralny autobus z Zawór do Gdańska zabrał ponad 70 osób na pokład, w Kokoszkach pękła mu opona (zdaje się w procesie winą obarczono serwisantów...) skutkiem czego było ponad 30 ofiar śmiertelnych.
W pierwszych relacjach w TV podawano błędnie że był to autobus z GD do Zawór... Pamiętam, że ściągnięto karetki z Kartuz i Kościerzyny do rozwożenia rannych po szpitalach w 3mieście.
Dzisiaj stoi tam krzyż i kamień upamiętniający ofiary.
Ponury2 - Sob Maj 09, 2009 3:47 pm
http://pl.wikipedia.org/w...u_pod_Gdańskiem
to_ja - Sob Cze 13, 2009 5:42 pm
Pamiętam doskonale. Prawie wsiadałem do tego autobusu w Żukowie, ale chciałem zaoszczędzić na bilecie - a ponieważ był ładna pogoda to pomyślałem, że zdążę jeszcze stopem (wracałem w ten sposób z Kaszub).
Stopa złapałem... jechaliśmy... a tu nagle korek. Kierowca,z którym jechałem próbował go wyminąć polną drogą. I dopiero z tej drogi zobaczyliśmy, co się stało... Majabryczny obraz. Dużo ludzi, pierwsze karetki dopiero dojeżdżały na miejsce...
Dwa dni później dowiedziałem się, że autobsem tym jechała moja koleżanka z podstawówki. Niestety nie dane jej było dojechać do domu.
Oby jak najmniej takich tragedii !
greg30 - Pią Cze 26, 2009 7:44 am
Pamietam doskonale, bylem na miejscu tej katastrofy....Porozrzucane konczyny, korpusy ludzkie.....nie wygladalo to milo....Straszny widok....
medyk - Sob Wrz 12, 2009 5:53 pm
Miałem wtedy dyżur w szpitalu wojewódzkim?
Chcecie wspomnień? - to napiszę ....
Pietrucha - Pon Wrz 14, 2009 8:31 am
Jasne, że chcemy, pisz, to bardzo ciekawe.
tadter - Nie Paź 18, 2009 8:25 pm
Cos ten "medyk" dlugo pisze............................
mac_kaw - Nie Paź 18, 2009 9:45 pm
Medyku, czekamy.
Fasola_Gdańsk - Pon Paź 19, 2009 10:31 am
Bo ja wiem czy wspomnienia pracownika szpitala beda interesujace...
Pica - Pon Paź 19, 2009 4:19 pm
Nie widzicie , że medyk dał na końcu zdania znak "?", sam nie wie co wtedy robił
tadter - Wto Kwi 07, 2015 10:41 am
Znalazlem fotke z tego wypadku.......
Dobrze, ze teraz sa uzywane opony bez detek!
Romek52 - Wto Kwi 07, 2015 5:20 pm
Pamiętamy.
medyk - Sro Kwi 12, 2017 6:41 pm
No dobrze, obiecałem przecież.
Niektórzy deklarują, że nie interesuje ich to, ale co tam...
Niedawno poruszono temat w Joemonster, wypowiedziałem się, zatem CtrlC CtrlV:
W tamtych latach szpitale trójmiejskie dyżurowały na zmianę. 2 maja w Szpitalu Wojewódzkim nie było ostrego dyżuru a z racji bliskości od miejsca wypadku ogromną większość (jeśli nie wszystkich) poszkodowanych przywieziono właśnie tu.
Tępy dyżur oznaczał wtedy skąpą obsadę anestezjologiczną, personelu bloków operacyjnych, laboratorium i banku krwi. Dwóch ortopedów, dwóch-trzech chirurgów, dwóch chirurgów dziecięcych. Jeden lekarz Głównej Izby Przyjęć, który na tępych dyżurach niewiele miał do roboty. Nie było radiologa, który opisuje zdjęcia i wykonuje USG. W gabinecie rtg była jedna techniczka.
Kilka minut przed 19.00 karetka przywiozła kierowcę z niewielkimi obrażeniami głowy. Od ekipy i od kierowcy właśnie dowiedzieliśmy się o tragedii.
Po kilkunastu minutach zaczęło się: kolejka karetek na sygnale, tłok, zator, brak wózków, aparatów do mierzenia ciśnienia, stojaków do kroplówki. W gipsowni, która jednocześnie pełniła rolę R-ki znajdowało się kilku pacjentów leżących na wózkach a tylko jedno gniazdo z tlenem. Pielęgniarek nie brakowało. Te, które kończyły zmianę o 19.00, zostały i z zapałem zajęły się poszkodowanymi. Te, które przyszły na noc - również pracowały w Izbie Przyjęć.
Pchanie wózków, mierzenie ciśnienia, przetaczanie płynów, pobieranie krwi na badania (grupa, morfologia), transport do gabinetu rtg i z powrotem, przekładanie na stół rentgenowski...
Lekarze z oddziałów też nie próżnowali. pamiętam Ordynatora oddziału ginekologii targającego naręcze stojaków do kroplówki. Lekarze poza badaniem i udzielaniem pomocy też pchali wózki, przekładali pacjentów, nie grymasili.
Chaos.
Wielu nieprzytomnych. Trzeba nadać im jakieś loginy. Jedno NN nie wystarczy. Ponieważ pacjenci w krótkim czasie rozproszyli się na dość rozległym terenie obfitującym w ciasne zakręty, podjazdy i zakamarki plus gabinet rtg, loginy nadawał każdy, kto pobierał krew, kto zlecał zdjęcia rtg. Trzeba było to szybko rozwikłać i uporządkować. Biedna Pani Iza w gabinecie rtg pstrykała zdjęcia, ale nie było komu włożyć kaset do automatu, wywołać i załadować nowe klisze.
Osoby w ciężkim stanie trzeba było przyjąć i w zależności od poniesionych obrażeń, po wstępnej diagnostyce, dostarczyć na blok operacyjny lub na oddziały. Jedna osoba trafiła na OIOM.
Lżej ranni? Transport do innych szpitali.
Kontakt ze światem? Centrala szpitalna nr wewn. 100 i zamawianie rozmowy. Za każdym razem.
Rola lekarza Izby Przyjęć?
- segregacja: kto zostaje, kogo transportujemy do innych szpitali,
- ustalenie kto kryje się pod pseudonimami typu NN, NN1, kobieta1 itp, rekordzista miał trzy różne loginy,
- zgromadzenie numerów telefonu (domowych numerów) do pracowników, których trzeba było pilnie wezwać.
- zamawianie rozmów przez centralę i dzwonienie do techników i lekarzy
- telefony do innych szpitali, zamawianie przewozów.
Zgromadzenie załogi nie było łatwe. Trwał długi weekend i mało kto był w domu.
Akcja w zasadzie nie trwała długo. Jak się gwałtownie zaczęło, tak nagle zapanował spokój. Przed pierwszą w nocy było już po wszystkim.
Raport lekarza Izby Przyjęć obejmował trzy strony pisane maczkiem. Ostatnie zdanie tradycyjnie brzmiało: "Awarii z terenu szpitala nie zgłaszano, posiłki wydano o czasie".
Ten raport przyczynił się do późniejszej rozbudowy Izby Przyjęć zwanej obecnie SORem.
Pamiętam niezwykłą ofiarność i zaangażowanie WSZYSTKICH biorących udział w akcji, z miasta zgłaszały się osoby deklarujące chęć oddania krwi.
Przy okazji pogodziły się dwie nasze pielęgniarki.
Kilka dni wcześniej M. chciała zamienić dyżur z J. I właśnie ten nocny dyżur 2 maja chciała wziąć M. J. nie chciała się na to zgodzić, więc M. obraziła się na J.
Kiedy M. mieszkająca w Żukowie, dojeżdżająca do pracy na 19.00 autobusem relacji Zawory - Gdańsk, dowiedziała się o katastrofie, zadzwoniła na oddział i podziękowała J. W Żukowie autobus był już mocno przepełniony i M. stałaby z przodu.
Pisałem jednym tchem i nadal po tylu latach w emocjach.
beaviso - Sro Kwi 19, 2017 10:09 pm
medyk napisał/a: | M. mieszkająca w Żukowie, dojeżdżająca do pracy na 19.00 autobusem relacji Zawory - Gdańsk, dowiedziała się o katastrofie, zadzwoniła na oddział i podziękowała J. W Żukowie autobus był już mocno przepełniony i M. stałaby z przodu.
|
Jeśliby M. wsiadła była wówczas jako jeszcze jeden pasażer w Żukowie, to autobus odjechałby kilka sekund później, a zatem splot czasoprzestrzenny wyglądałby inaczej i ten autobus w momencie wystrzelenia opony nie uderzyłby w tamto drzewo w tamtej sekundzie...
Ale czytając relację i patrząc na zdjęcia nieodparcie nasuwa się jedno wrażenie - 20 lat później służby ratownicze sprawiają wrażenie wręcz "kosmiczne" względem początku lat '90.
M.
|
|