|
Dawny Gdańsk
|
 |
Na papierze, ekranie i w Mieście - Ciekawsze artykuły z naszemiasto.pl
Gdynka - Pią Cze 16, 2006 2:36 pm Temat postu: Ciekawsze artykuły z naszemiasto.pl Poniżej artykuł z dzisiejszego DB o Cotton Clubie, w który w niedzielę odbędzie się ostatnia impreza...
Cytat: | Cotton Club zamyka podwoje. Piwnica dekomunizacyjna
Są wczesne lata 90. Wagon barowego pociągu „Neptun” relacji Warszawa Wschodnia - Gdynia Główna Osobowa w niemal każdy piątek zapełnia się ministrami, marszałkami, dyrektorami departamentów udającymi się na weekend do rodzinnego Trójmiasta. Czekały tam na nich stęsknione rodziny, ale oni woleli kontynuować rozpoczęte w pociągu polityczno-gospodarcze debaty, w piwnicznych wnętrzach gdańskiego Cotton Clubu.
- Zawsze im powtarzałam: „Jesteście jak te baby, przecież w Warszawie macie tyle czasu na rozmowy” - wspomina Iwona Pawłowska, współwłaścicielka Cotton Clubu. - „Tak, ale to nie to samo”, tłumaczyli, zapijając się piwem i grając w bilard do białego rana.
Zatopiona „Sala kapitańska”
Najniższa sala znajduje się 5,5 metra poniżej poziomu chodnika, w sumie to ponad 500 metrów kwadratowych podziemnej powierzchni ciągnącej się wzdłuż ul. Złotników. Po wojnie znajdowała się tu kotłownia, później Klub Stoczni Północnej „La Stadia”.
- Pracowaliśmy z żoną w „Gazecie Gdańskiej” - mówi Jaśko Pawłowski, właściciel Cottonu. - Mieliśmy już tego trochę dosyć, a że padł komunizm, chcieliśmy posmakować wolności i otworzyć własny biznes.
Stojąc na zewnątrz byli przekonani, że to niewielka piwnica. Jednak kiedy tylko weszli do środka i w ciemnościach zapalili małe latarki, odkryli przed sobą ogromną przestrzeń. Przerażenie szybko przerodziło się w zachwyt chociaż miejsce było zrujnowane. Stoły przykręcone do barierek, pofałdowany od wilgoci parkiet, na ścianach stoczniowe tabliczki: „sala kapitańska”, „wejście za okazaniem legitymacji Stoczni Północnej”.
Idea była taka: rozbić postpeerelowską nędzę Gdańska, stworzyć klub bilardowy o charakterze rozrywkowym. I tak by było, gdyby nie wybory parlamentarne, które w województwie gdańskim wygrał Kongres Liberalno-Demokratyczny.
Premier otwiera knajpę
- Przyszedł do mnie Tusk i mówi: „Jeżeli zdążycie z remontem do 23 listopada, to imprezę celebrującą nasze zwycięstwo zamiast w Heweliuszu, zrobimy u was” - wspomina Jaśko.
Trudno sobie wyobrazić lepszą promocję, niż otwarcie knajpy przez premiera! A był nim wtedy gdańszczanin Jan Krzysztof Bielecki.
- Musieliśmy działać natychmiast - opowiada Iwona. - Mieliśmy miesiąc, a nie stać nas było na nic. Za pożyczone pieniądze kupiliśmy najtańsze krzesła, żrącymi substancjami czyściliśmy kible po stoczniowcach. W dniu otwarcia malowaliśmy parkiet i wieszaliśmy markizę nad wejściem. Jaśko pojechał po alkohol, jego mama robiła koreczki - parę talerzyków dla 600 osób, Krzysiek Lisek namawiał koleżanki z Akademii Medycznej do pomocy w obsłudze. I tak 23 listopada 1991 roku, w warunkach urągających wszelkiej przyzwoitości, nastąpiło wielkie otwarcie połączone z balem kongresowym. Feta trwająca do białego rana, obsłużona przez prasę i telewizję, w tym młodego jeszcze Tomka Lisa.
- Właśnie tak ma wyglądać transformacja - przemawiał na otwarciu premier Bielecki. - Mamy 1991 rok i wszyscy, tak jak Jaśko, mogą wziąć sprawy w swoje ręce.
Szalona dekomunizacja
Idea padła. Cotton staje się nieformalnym salonem politycznym. Tu trzeba się pokazać, na wernisażach, koncertach czy balach. Przyjeżdża Hanna Suchocka, Leszek Balcerowicz, Tadeusz Mazowiecki. Coraz częściej pojawiają się ekipy telewizyjne, gazety nieustannie drukują relacje z imprez. Chyba najbardziej medialny był Bal Dekomunizacyjny prowadzony przez Skibę i Konja w 1993 r.
- Pewnego dnia przyszedł do nas Marek Biernacki, wówczas likwidator gdańskiego PZPR, i oznajmił, że ma masę niepotrzebnych, partyjnych gadżetów - opowiada Jaśko.
- To był happening połączony z akcją charytatywną - opowiada Paweł Końjo Konnak. - Cotton obwieszony był czerwonymi sztandarami organizacji partyjnych, obrazami przedstawiającymi Lenina, Stalina Gomułkę. Ludzie przychodzili poprzebierani za pionierów i Wandy Wasilewskie. Na aukcjach sprzedaliśmy takie cudeńka, jak puste dyplomy ukończenia Wojewódzkiego Uniwersytetu Marksizmu i Leninizmu, legitymacje partyjne czy centralę telefoniczną, przez którą w 1970 roku dano nakaz strzelania do stoczniowców a 10 lat później Fiszbach negocjował z Gierkiem.
„To skandal, żeby kpić sobie z idei rewolucji i jej wodzów” - grzmiała następnego dnia „Trybuna”. - „Skandal, by pamiątki po partii sprzedawać w tak jarmarcznej atmosferze.”
Grzmiała również radziecka „Prawda”, pisząc, że w gdańskim Cotton Clubie kpią sobie z twórców Związku Radzieckiego. Fama o kontrowersyjnym balu dotarła nawet do amerykańskiej Polonii.
- Tak naprawdę Cotton Club, to jedyna rzecz, która wyszła liberałom - mimo przynależności do SLD przyznała po latach Jolanta Banach.
Mesdames, Messieurs – jazz...
- I tak to wszystko trwało do 1993 roku - wyborów, które liberałowie elegancko przerżnęli - opowiada Iwona. - Wtedy już nie byliśmy tak popularni, kamery wyszły z Cottonu i zetknęliśmy się z bolesną pustką. Stwierdziliśmy, że by zapełnić znowu to miejsce trzeba zrobić coś innego, coś nowego. Przyciągnięcie artystów było strzałem w dziesiątkę.
W Cotton Clubie znowu zawrzało. Cykliczne koncerty jazzowe, wernisaże, premiery książek, a nawet sztuki teatralnej.
- Dla aktora Jacka Mikołajczaka napisałem monodram „Pod Dębami” - opowiada pisarz Paweł Huelle. - Odbył się tylko jeden występ na scenie, właśnie w Cotton Clubie.
Jednak prawdziwą legendę Cottonu stworzyli muzycy jazzowi. Grała tu cała czołówka: Włodzimierz Nahorny, Jarek Śmietana, Michał Urbaniak, Nigel Kennedy czy John Abercrombie.
- Przez ostatnie kilka lat w każdy poniedziałek w Cottonie odbywał się jam session - opowiada Przemek Dyakowski, muzyk jazzowy. - To były świetne grania. Przyjeżdżali wszyscy najlepsi. Grałem też w 1994 roku, na zaręczynach Kongresu Liberalno-Demokratycznego z Unią Demokratyczną. Co to była za impreza! Konferansjerem był Janusz Rewiński, przyjechał Adam Michnik, Wiesiu Walendziak.
Nałogowo na bilard
Jednak jak wspominają właściciele, największe oblężenie Cotton przeżył w 1996 roku, na premierze filmu Pasikowskiego „Słodko-Gorzki”. Bankiet miał się odbyć w tajemnicy przed publiką, jakimś cudem informacje przedostały się do prasy.
- Był Boguś Linda, Artur Żmijewski, Rafał Olbrychski, na scenie przygrywał Tomek Lipiński - opowiada Iwona. - Do środka próbowało się wedrzeć ponad 1500 wielbicielek ściśniętych na krótkiej ulicy Złotników. To było istne oblężenie.
- Środowisko aktorskie uwielbiało Cotton Club - wspomina Mirosław Baka. - Nałogowo przychodziliśmy tu na bilarda.
Stałymi bywalcami klubu byli również dziennikarze, jak Tomasz Arabski, Lech Parell, przez krótki okres za barem stał Jacek Gasiński.
- Właściwie dzięki tej pracy trafiłem do mediów - opowiada Gasiński, obecnie dziennikarz TVP. - Pewnego wieczoru podszedł do mnie dyrektor rozgłośni ESKA Nord i powiedział, że z takim głosem muszę pracować w radiu.
Dobry głos miała również Justyna Steczkowska, która początkowo była tylko egzotycznym dodatkiem do stacjonującego w klubie zespołu Next Cotton Trio.
- Chociaż to byli świetni muzycy, jak Miecznikowski, czy Hairulin, nikt nie słuchał ich pitolenia, mieli zbyt niezmienny repertuar - mówi Iwona. - W akcie desperacji zaproponowali, że przyprowadzą koleżankę. I tak po kolejnym nie angażującym kawałku na scenie rozległ się śpiew. Ospali goście raptem rzucili się do barierek. Justyna była dość ekstrawaganckim zjawiskiem, uwielbiała się spóźniać, stroiła się jak do Ritza, a pewnego razu przybrała pseudonim Schocko. „Jak ja zrobię międzynarodową karierę z nazwiskiem Steczkowska?” - tłumaczyła.
Pociąg z Warszawy się skończył
Złote czasy Cotton Clubu bezpowrotnie minęły. Kilkakrotnie zalewana piwnica, przez powódź w 1997 roku, czy przez pękające rury, niemiłosiernie niszczała. Klub z artystycznego i politycznego salonu, zamienił się w jeden z bardziej podrzędnych pubów w mieście. W 2002 roku Jaśko i Iwona otworzyli Tawernę Rybaki w Sopocie, ich młodzieńczy entuzjazm wygasł. Wygasła również umowa o dzierżawę i miejsce przejęli inni. Jedyne, co pozostanie, to wspomnienia po tym absolutnie legendarnym miejscu, które na stałe wpisze się w historię nowo narodzonej, wolnej Polski.
- U nas była nora od początku do końca - wspomina Iwona. - Ale w tej norze wszyscy się cały czas świetnie bawili.
- Co się stało? - zastanawia się Jaśko. - To proste. Pociąg z Warszawy się skończył.
15 lat istnienia Cotton Clubu podsumują dwie imprezy finałowe. Młodszych bywalców klub zaprasza w sobotę, 17 czerwca o godz. 19.01 na „Ostatnią jamajską bibę”, natomiast stałych klientów klub pożegna dzień później, w niedzielę o godz. 20. Atrakcją będzie między innymi sztafeta wszystkich barmanów Cotton Clubu.
Magdalena Szałachowska - NaszeMiasto.pl |
Na zdjęciu z lewej "ten słynny gdański imprezowicz Paweł Huelle" w przebraniu grabarza...
Corzano - Wto Cze 27, 2006 8:57 am
Reprint XIX-wiecznego planu miasta
Cytat: | W Akademii Sztuk Pięknych w ruch poszły potężne, liczące sobie 140 lat kamienne matryce. Plastycy przygotowują reprint XIX-wiecznego planu Gdańska.
Kamienne tablice powstawały w latach 1870-73. Aż trzy lata zajęło zespołowi niemieckich kartografów wyrycie na idealnie gładkich płytach z piaskowca zarysów wszystkich gdańskich budowli, ulic, placów i podwórek. Pod okiem Bushego, bo tak nazywał się szef zespołu, powstało jednak dzieło genialne.
- Przepiękna, misterna robota. Dziś nikt nie byłby w stanie wykonać takiej litografii - ocenia prof. Zbigniew Gorlak zajmujący się na co dzień litografią w gdańskiej ASP.
Płyt jest 18. Każda ma wymiar 60 na 80 centymetrów i waży 50 kilogramów. Pokazują plan miasta naniesiony na kamienie w skali 1:1000. Przez lata przechowywane były w składnicy konserwatorskiej.
Niedawno konserwator wojewódzki, Marian Kwapiński poprosił specjalistów od litografii w gdańskiej ASP o zbadanie czy po 140 latach dałoby się ich użyć.
- Jeśli tak, to wspólnie z miastem myślimy o wykonaniu 50 kompletów planu. Byłby to świetny materiał promujący Gdańsk - wyjaśnia Kwapiński.
Plastycy z ASP właśnie oczyścili dwie, będące w najgorszym stanie tablice, włożyli je pod prasę i wykonali pierwsze odbitki.
- Są jeszcze niewyraźne, ale to normalne w litografii - ocenia prof. Gorlak. - Poprawimy jeszcze prasę i kolejne będą lepsze. W ciągu najbliższych tygodni wykonamy serię odbitek. |
Mikołaj - Wto Cze 27, 2006 10:58 am
Świetny pomysł, szkoda że odbitek mało, bo popyt pewnie byłby spory.
Nie wypada przy okazji nie czepić się tego i owego - plan jest Buhsego, a nie Bushego, a zdaniem Stankiewicza i Szermera powstawał w latach 1866-69, a nie 1870-73.
Gdynka - Pią Cze 30, 2006 3:59 pm
Miejskie służby nie przejęły się losem XII-wiecznych rękopisów
Cytat: |
28.06.2006
Podczas poniedziałkowej ulewy woda wlała się do budynku Biblioteki Gdańskiej PAN. Zalaniem zagrożone były najcenniejsze zbiory: XII-wieczne rękopisy, XV-wieczne inkunabuły. Miejskie służby odmówiły pomocy w oczyszczeniu zatkanej studzienki.
Woda zalała korytarz prowadzący do magazynu ze zbiorami specjalnymi. Wlewała się tak szybko, że gdy pracownicy biblioteki przybiegli ze szmatami, wiadrami i szufelkami, sięgała już kostek. Na szczęście udało się zabezpieczyć workami z piaskiem drzwi, przez które woda dostawała się do obiektu. Ośmioro pracowników sprzątało korytarz, a w tym czasie kierownik techniczny biblioteki szukał ludzi, którzy mogliby oczyścić studzienkę na zapleczu biblioteki. To właśnie m.in. przez to, że była ona zatkana, woda wdarła się do obiektu.
- Pogotowie wodno-kanalizacyjne, dyżurny inżynier miasta, firma Gdańskie Melioracje, wszędzie usłyszałem, że gdyby studzienka była na ulicy, to nie ma sprawy - mówi Maciej Mielniczuk. - Nasza jest na podwórku.
Dyżurny inżynier miasta odmówił pomocy w oczyszczeniu niedrożnej studzienki kanalizacyjnej. Woda, której nie przyjmowała studzienka, mogła zalać najcenniejsze zbiory Biblioteki Gdańskiej PAN.
Dyżurny z poniedziałku ma dziś wolne i nie mogę się do niego dodzwonić - powiedział nam Piotr Melnyczok, który wczoraj dyżurował pod telefonem inżyniera. - Faktem jest, że mamy umowę z firmą Melioracje Gdańskie na oczyszczanie studzienek zbierających wodę z ulic.
O drożność innych odpływów powinni zadbać administratorzy obiektów. Wiem z zapisków po dyżurze, że kolega zaproponował osobie dzwoniącej z biblioteki, aby skontaktowała się z prywatną firmą.
Piotr Melnyczok przyznał, że ta sytuacja była szczególna. - Być może kolega nie miał świadomości, o jakie księgi chodzi - dodał.
Szczęśliwie pracownicy biblioteki nie dopuścili, aby woda wdarła się do magazynu zbiorów specjalnych. Jeszcze w nocy, gdy znów w Gdańsku spadł deszcz, dyrektor Biblioteki Gdańskiej PAN zerwała się z łóżka i pojechała sprawdzić, czy księgi są bezpieczne. Dziś może spać trochę spokojniej, bo wczoraj rano zamówiona przez bibliotekę prywatna firma oczyściła studzienkę.
Zbiory specjalne Biblioteki Gdańskiej PAN znajdują się w magazynie na parterze, bo w latach 70. właśnie to pomieszczenie przystosowano do ich przechowywania. Gospodarze biblioteki starają się o pieniądze na remont (klimatyzację, system nawilżający powietrze itp.) innego pomieszczenia.
Anna Kisicka - NaszeMiasto.pl |
Liczyć na to, że nie będzie padać, raczej nie można, ale może taka sytuacja już się nie powtórzy... A może nie liczyć, że następnym razem dyżurny pomyśli, tylko jak będzie padać to biec z wiaderkami do Biblioteki PANu?
Tequilla - Pią Cze 30, 2006 4:21 pm
Bezmuzgłowie połączone z hororem
Corzano - Czw Lip 13, 2006 8:37 am
Uwaga! HIV na plaży!
Cytat: | Każdego dnia do Centrum Chorób Zakaźnych w Gdańsku trafia kilka osób, które pokłuły się igłami leżącymi na plażach. Ludzie są przerażeni. Takie śmieci zostawiają na plażach narkomani.
Mrożącą krew w żyłach przygodę przeżyła wczoraj pani Ilona z Łodzi wypoczywająca wraz z dzieckiem na plaży w Sopocie.
- Córka bawiła się tuż przy brzegu. Nagle przybiegła do mnie z płaczem, bo czymś się ukłuła - relacjonuje matka. - Rozgarnęłam piasek i ujrzałam... igłę ze strzykawką. Oniemiałam ze zgrozy!
- Nie ma dnia, by nie trafiło do nas przynajmniej kilka przerażonych osób, które pokłuły się igłami od strzykawek podczas spaceru wzdłuż plaży - alarmuje dr Małgorzata Lemańska z poradni przy Pomorskim Centrum Chorób Zakaźnych i Gruźlicy w Gdańsku.
Córkę pani Ilony czekają teraz badania, które trzeba będzie powtarzać co kilka tygodni, by wykluczyć w jej krwi obecność wirusa HIV. Jednak brudne strzykawki i igły to poważne zagrożenie zarażenia się również innymi chorobami i wirusami. Zdaniem plażowiczów, najgorzej pod tym względem prezentują się plaże w Trójmieście. Kapsle, ostre patyki, pobite butelki i właśnie strzykawki, to tylko niektóre ze ,znalezisk".
Igły, strzykawki i śmieci. Tak zdaniem plażowiczów prezentują się plaże na Pomorzu. Codziennie kilkadziesiąt osób rani sobie stopy ostrymi przedmiotami, kilka z nich - porzuconymi przez narkomanów igłami.
Codziennie kilku turystów robi badania na HIV w poradni przy Pomorskim Centrum Chorób Zakaźnych i Gruźlicy w Gdańsku. Jedną z nich jest kilkuletnia córka pani Ilony z Łodzi, która wczoraj w Sopocie nadepnęła na brudną igłę.
Dziewczynkę czekają teraz badania, które trzeba będzie powtarzać co kilka tygodni, by wykluczyć w jej krwi obecność wirusa HIV.
- Nie ma dnia, by nie trafiło do nas przynajmniej kilka osób - potwierdza dr Małgorzata Lemańska z poradni przy Pomorskim Centrum Chorób Zakaźnych i Gruźlicy w Gdańsku. - Na porzuconych igłach i strzykawkach mogą się czaić różne groźne wirusy, nie tylko HIV.
Lęk o zdrowie dziecka towarzyszyć będzie pani Ilonie przez wiele miesięcy, bo tyle czasu musi minąć, by wyniki kolejnych badań wykluczyły nie tylko zakażenie HIV, ale również wirusem zapalenia wątroby typu B i C. Na szczęście groźba ryzyka zakażeniem HIV jest niewielka, gdyż wirus ten jest wrażliwy na czynniki atmosferyczne. Zdecydowanie dłużej żyją inne wirusy, jak choćby żółtaczki zakaźnej.
Dużo zależy
od plażowiczów
Andrzej Misterek z Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Sopocie nie zgadza się z opiniami turystów. - Plaża jest czysta - mówi. - Są one sprzątane codziennie w nocy. Wtedy pracują tu przesiewarki. Opróżniane są też na bieżąco kosze na śmieci. Jednak tak naprawdę dużo zależy od kultury samych plażowiczów.
Inne zdanie na temat czystości i bezpieczeństwa wybrzeżowych plaż mają lekarze i pielęgniarki. To ich pomocy szukają potem ofiary potłuczonych butelek po piwie, pustych puszek, kapsli.
- Wśród pacjentów, którzy przez całą dobę trafiają do naszego ambulatorium chirurgicznego, zwykle dwie, trzy osoby to plażowicze ze skaleczeniami i ranami ciętymi, głównie na stopach - potwierdza Andrzej Kałużny, dyrektor Szpitala Studenckiego w Gdańsku. - Nie zawsze wystarczy im założyć opatrunek, często trzeba ich szyć. Rana musi się zagoić, urlop ucieka. Jak się okazuje, spacer brzegiem morza jest dość ryzykowny.
Problem
jest wszędzie
Reporterzy ,Dziennika Bałtyckiego" sprawdzili wczoraj, jak wygląda sytuacja na kilku innych nadmorskich plażach w regionie. Właściwie wszędzie znalazłoby się coś do poprawienia, gdyż strzykawki i igły w piasku to nie tylko trójmiejski problem.
Plaża i kąpielisko na gdańskich Stogach zdumiewają czystością i nowoczesnością. Nieco gorzej jest już jednak w Brzeźnie. Tutaj łatwo natrafić na kapsle, kawałki szkła, a nawet... sterty śmieci.
Na gdyńskich plażach jest bardzo czysto. Nie widać porozrzucanych puszek, butelek czy papierów.
- O godzinie 5 wyruszają na plaże ekipy sprzątające. Doprowadzenie plaż do porządku trwa cztery godziny. Poza tym przez cały dzień 6 pracowników pilnuje na nich porządku - informuje Aleksander Trzebiatowski, dyrektor firmy Delta zajmującej się sprzątaniem plaż.
O czystość dba się także we Władysławowie, choć jak przyznają lokalni urzędnicy problem strzykawek i igieł znajdowanych na plażach nie jest im obcy. Problemem na władysławowskich plażach są osoby, które obierają sobie to miejsce jako... sypialnię.
- Obawiamy się, że to za ich sprawą na plaży można później znaleźć strzykawki - przyznaje Jerzy Bolda, kierownik działu oczyszczania miasta we Władysławowie. - Policjanci i pogranicznicy usuwają ich z terenu plaży. To teren przygraniczny, spać można w pensjonatach.
Wolę ciepłe kraje
- Plaże są potwornie brudne - mówi Karolina Siemaszko z Łodzi, wypoczywająca w Trójmieście. - Z roku na rok jest tu coraz gorzej. Wolę pojechać do ciepłych krajów. Tam przynajmniej dbają, by turysta nie pokaleczył się na plaży. |
Trudno nie zgodzić się z opinią, że syf na plażach w ciągu Brzeźno-Sopot jest niespotykany. Dotyczy to piasku i wody - ilości śmieci monstrualne. Nie pamiętam by kiedykolwiek było gorzej. Ktoś bierze kupę pieniędzy za sprzątanie, a wysyła do roboty 2 lub 3 studentów. Fizycznie niemożliwe jest by oni uprzątneli plażę, więc zbierają tylko największe papiery, które zauważą, albo do których zechce im się podejść.
Sabaoth - Pią Lip 14, 2006 11:03 am
No rewelacja:
Sąd na dworcu PKP
Dziennik Bałtycki napisał/a: | "Sąd Ostateczny" Hansa Memlinga podziwiać będziemy na gmachu Dworca Głównego w Gdańsku. To niecodzienny pomysł na witanie turystów przybywających do miasta Memlinga.
PKP zgodziły się, aby w wielkim oknie (50 m kw.) zamontowana została imitacja witrażu przedstawiająca ,Sąd Ostateczny" - mówi dyrektor muzeum Wojciech Bonisławski.
To kapitalna wizytówka miasta i regionu, toteż władze poparły projekt entuzjastycznie. Nic dziwnego, w żadnym z polskich miast nie ma ,Sądu Ostatecznego" na dworcu.
Uroczyste otwarcie odbędzie się 10 sierpnia. Zaplanowano happening ,Sąd na dworcu. Między niebem a piekłem".
Pojawią się diabły i anioły, które walczyć będą o nasze dusze. Czy zjawią się też grzesznicy?
- Lepiej nie - protestuje Anna Jasiulaniec z Muzeum Narodowego. - U Memlinga grzesznicy są nadzy.
Rozdawane będą "Piotrowe klucze" z piernika, które zrobi piekarnia państwa Pellowskich.
Zapewne turyści zjeżdżać będą tłumnie, żeby zobaczyć sąd na dworcu i otrzymać klucz do raju.
- 27 kwietnia, 530 lat temu pirat Paul Benecke zdobył galeon "San Matteo", na pokładzie którego był tryptyk "Sąd Ostateczny". Tak więc ołtarz Memlinga zamiast do Florencji trafił do Gdańska. Od początku zachwyca i intryguje. Jest to bez wątpienia oprócz "Damy z łasiczką" Leonarda da Vinci najcenniejsze dzieło w polskich zbiorach, o które starają się największe muzea na świecie - mówi dyrektor Bonisławski. - Już dzisiaj trwają w tej sprawie rozmowy z Wiedniem, Florencją i Hiszpanią. Ten projekt jest częścią kampanii promującej "Sąd Ostateczny". Prowadzimy też rozmowy z władzami lotniska. Chcemy, aby w świadomości wszystkich utrwaliło się hasło "Gdańsk miastem Memlinga". |
Gdynka - Wto Lip 25, 2006 12:10 pm
Archelodzy zbadali podziemia kościoła św. Jana
Cytat: | Krypta Adelgundy odkryta
Miała dziesięć lat, gdy zmarła w 1664 roku. Rodzice tak kochali tę jedyną córkę, że zlecili wybudować dla niej specjalną kryptę w kościele św. Jana. Archeolodzy właśnie ją znaleźli. Nie było w nim jednak małej trumny.
Adelgunda można przetłumaczyć z germańskiego jako ,waleczny ród". Ta, o której mowa, była córką Katarzyny i Zachariasza Zappio - gdańskich, zamożnych mieszczan. Rodzina Zappio szczególnie upodobała sobie kościół św. Jana. To im zawdzięczała świątynia liczne obrazy i lichtarze, zegar, żyrandol i chrzcielnicę. Ich pieniądze pomogły też w odnowieniu ołtarza, ambony czy organów.
Gdy więc w 1664 r. umarła jedyna córka Zappiów, właśnie w św. Janie postanowili ją pochować. Pod posadzką w północnej nawie kościoła zbudowano podziemne pomieszczenie, w którym spoczęła mała trumna. Na ścianie nad kryptą zawisł symbol miłości do jedynaczki - okazałe epitafium z wieloma figurkami aniołków (niektóre płaczą, inne się weselą, a jeden z nich nawet puszcza mydlane bańki). Epitafium od lat można oglądać w bazylice Mariackiej (czeka tam, aż wnętrze św. Jana zostanie odrestaurowane). Archeolodzy zbadali właśnie kryptę Adelgundy. Po odsłonięciu płyt posadzkowych w północnej nawie kościoła, natrafiono na trzy sąsiadujące ze sobą krypty, zasypane niemal po strop mieszaniną ziemi, gruzu i ludzkich kości.
- To ślady po rabusiach, którzy po 1945 r. plądrowali kościół - mówi Krzysztof Dyrda, archeolog, który kierował pracami.
Do jednej z krypt z częściowo zniszczonym sklepieniem (to także efekt działania złodziei) prowadziły schody i żelazne drzwi z symbolem krzyża, a na wewnętrznej ścianie widniała data 1664. Ponieważ to nad nią wisiało niegdyś epitafium córki Zappiów, archeolodzy mieli pewność, że to krypta Adelgundy i nadzieję, że po oczyszczeniu pomieszczenia, na posadzce znajdą małą trumnę.
- Trumnę, owszem, znaleźliśmy, ale dużą, jak dla dorosłego człowieka. W środku była ziemia i przemieszane kości dziecięce i dorosłych. Czy są wśród nich te ze szkieletu Adelgundy? Zobaczymy po ich przebadaniu - mówi Dyrda. - Przebadane zostaną zresztą wszystkie kości z krypt. Z pewnością dowiemy się dzięki temu więcej o stylu życia czy chorobach gdańszczan sprzed z górą trzystu lat.
Anna Kisicka - Dziennik Bałtycki |
Komin ku czci Hitlera
Cytat: |
Robotnicy remontujący dom podcieniowy w Kolniku w gminie Pszczółki znaleźli w kominie monety Wolnego Miasta Gdańska, gazetę ,Danziger Dorposten" z 21 lutego 1939 roku i akt erekcyjny budynku. Jak się okazuje, dom powstał ku czci Adolfa Hitlera.
Budynek jest blisko sto lat młodszy niż przypuszczano. Pochodzi z lat 30. XX, a nie XIX wieku - mówi Jolanta Kołkowska, dyrektor Fundacji Żyć Godnie, prowadzącej WTZ w Kolniku.
Robotnicy znaleźli m.in. sześć guldenów i fenigów z herbami Wolnego Miasta Gdańska z lat 1932-1937 oraz egzemplarz faszystowskiej gazety ,Danziger Dorposten" z 21 lutego 1939 roku. Tytuł z pierwszej strony głosi ,Z powrotem do Rzeszy". W akcie erekcyjnym budynku napisano: ,(...) dom powstanie dla dobra miejscowej gminy w siódmym roku rządów Adolfa Hitlera".
Fundacja Żyć Godnie przekazała niecodzienne znalezisko Urzędowi Gminy w Pszczółkach.
- Trudno oszacować wartość kolekcjonerską tych przedmiotów, jednak nie zamierzamy się ich pozbywać. Będziemy mieli nietypową pamiątkę po remoncie - zapewnia Olga Bogacka, kierownik Referatu Promocji i Rozwoju Urzędu Gminy Pszczółki.
W budynku po remoncie będą prowadzone Warsztaty Terapii Zajęciowej dla osób niepełnosprawnych.
Arkadiusz Gancarz - Dziennik Bałtycki |
seestrasse - Wto Lip 25, 2006 12:31 pm
Cytat: | gazetę Danziger Dorposten |
Corzano - Wto Lip 25, 2006 1:02 pm
Cytat: | gazetę Danziger Dorposten |
Chyba Dorfposten.
seestrasse - Wto Lip 25, 2006 1:29 pm
tyz piknie...
danziger - Wto Lip 25, 2006 9:56 pm
Cytat: | Trudno oszacować wartość kolekcjonerską tych przedmiotów, |
No tak, bo katalogi i cenniki gdańskich monet wychodzą raz na sto lat w jednym egzemplarzu, w dodatku wydawane są gdzieś w dżungli amazońskiej.
A gazeta "Danziger Dorposten", to musi jakiś biały kruk - pewnie nawet Andrzejewski o niej nie wiedział
Corzano - Pią Sie 04, 2006 8:26 am
Cytat: | Zablokowana Motława
Stary, historyczny port gdański nad Motławą jest niedostępny nawet dla średniej wielkości żaglowców. Wąskie gardło stanowi dla nich płycizna przy wyspie Ołowianka.
Podczas Zlotu Baltic Sail Gdańsk 2006, zakończonego w niedzielę, piękny niemiecki bryg "Roald Amundsen" musiał zostać przy nabrzeżu Ziółkowskiego w Nowym Porcie. Brak większych żaglowców na Motławie znaczne pomniejszył atrakcyjność tegorocznego zlotu.
Rafał Grad, kierownik mariny Gdańsk poinformował, że "Roald Amundsen" nie otrzymał zgody Kapitanatu Portu Gdańsk na wejście na Motławę ze względu na zanurzenie wynoszące 4,2 m i zagrożenie utknięcia na mieliźnie. Nie mógł też cumować pod Żurawiem czy przy Targu Rybnym i uczestniczyć w paradzie jachtów. Przy nabrzeżu Długiego Pobrzeża, przy którym jest najwięcej miejsca dla dużych żaglowców, głębokość nie osiąga nawet 3 m.
- Trzeba koniecznie pogłębić Motławę na wysokości Ołowianki przynajmniej o pół metra - mówi Andrzej Królikowski, dyrektor Urzędu Morskiego w Gdyni. - Planujemy przeprowadzenie prac pogłębiarskich i odbudowę zrujnowanych nabrzeży przy wyspie, ale nie mamy jeszcze pieniędzy na ten cel. Na razie staramy się zgromadzić odpowiednie środki finansowe.
|
Gdynka - Czw Sie 24, 2006 6:06 pm
Dwie dobre wiadomości
Gdański Żuraw do renowacji
Cytat: | Renowację ceglanej elewacji zabytkowego gdańskiego Żurawia, jednej z najbardziej znanych budowli grodu nad Motławą, zleci dyrekcja Centralnego Muzeum Morskiego.
Stary dźwig portowy stanowi dziś oddział muzeum, mieszczący stałą wystawę poświęconą dziejom portu gdańskiego.
- Zabiegamy o pieniądze na odnowienie Żurawia, będącego pierwszą siedzibą naszego muzeum - mówi Jerzy Litwin, dyrektor CMM. - Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, któremu bezpośrednio podlegamy, obiecało, że przyzna nam dotację na prace konserwatorskie. Potrzebujemy półtora miliona złotych. Kwota ta ma być ujęta w przyszłorocznym budżecie ministerstwa. Żuraw jest obiektem unikatowym na skalę nie tylko europejską, ale i światową, będąc najstarszym zachowanym dźwigiem portowym Dlatego też troszczymy się o jego stan. W okresie działań wojennych w 1945 roku został on zniszczony do trzeciej kondygancji. Doszczętnie spłonęła drewniana konstrukcja dźwigu, stropów i więźby dachowej. W roku 1962 ceglaną część budowli odbudowano, a drewnianą konstrukcję dźwigu wraz kołami deptakowymi z bębnami linowymi i ich hamulcami dokładnie odtworzono, wykorzystując historyczną dokumentację techniczną.
Obecnie ceglane mury baszt Żurawia są bardzo zanieczyszczone. Jest to wynik pożaru w czasie wojny oraz działalności dawnej ciepłowni przylegającej do tego obiektu i elektrociepłowni na Ołowiance, które niegdyś emitowały dużo spalin i pyłów. Destrukcji uległo wiele zewnętrznych powierzchni oryginalnych murów.
Wnętrza Żurawia wyremontowano przed kilku laty. Wymieniono instalacje grzewczą i elektryczną oraz zainstalowano nowe systemy alarmowe. Wstawiono okna z ramami dębowymi. Pomieszczenia przyziemne baszt wyłożono płytami granitowymi. Wykonano ekspertyzę stanu technicznego potężnych fundamentów budowli, zbudowanych z kamiennych głazów. Stwierdzono, że są one w dobrym stanie. Szczeliny pomiędzy kamieniami wypełnia glina. Była ona doskonałym materiałem izolującym, zapobiegającym zawilgoceniu piwnic, stosowanym w gdańskim budownictwie od średniowiecza. Przeprowadzono konserwację drewnianej konstrukcji części dźwigowej Żurawia, która znajduje się w dobrym stanie. Zainstalowano też system gaśniczy.
- Część pieniędzy z dotacji ministerstwa przeznaczymy na modernizację i rozbudowanie istniejącego systemu przeciwpożarowego. W przypadku Żurawia, posiadającego dużą, drewnianą konstrukcję dźwigową, jest to bardzo istotne - dodaje dyrektor Litwin.
Obecnie w Żurawiu można obejrzeć stałą wystawę ,Gdańsk od XVI do XVIII wieku - życie portowego miasta". Ukazuje ona działalność dawnego portu gdańskiego, jakim widzieli go marynarze i kupcy, przypływający do niego żaglowymi statkami handlowymi. Wystawa obrazuje system nawigacyjny w starym porcie, od wejścia poprzez Wisłę i Motławę do nabrzeży, oraz techniki przeładunków i sposoby składowania towarów. Najważniejszym towarem przywożonym i wywożonym z Gdańska było zboże, które w XVII wieku magazynowano w ponad 300 spichlerzach. Składowano w nich także sól, śledzie, wino i piwo, tkaniny i futra oraz różne wyroby rzemieślnicze. Statki obsługiwano przy nabrzeżach, mających w sumie długość 3 km. Dyrektor Litwin zaznacza, że wystawa pokazuje też ludzi, których działalność była związana z portem, żeglugą i handlem. Byli to kupcy, tragarze, szkutnicy czy kotwicznicy. Poświęcono im ekspozycje "Kantor kupca", "Pokój w domu mieszczańskim" i "Rzemiosła pomocnicze szkutnictwa".
Jacek Sieński - NaszeMiasto.pl |
Fortyfikacje staną murem
Cytat: | Najprawdziwsza fosa, za nią zakończony zębami mur obronny i baszta - taką rekonstrukcję, pokazującą, jak w średniowieczu wyglądały obwarowania Gdańska pragnie stworzyć miejski konserwator zabytków.
Historyczna rekonstrukcja znajdzie się w ciągu istniejącego, ale zaniedbanego dziś muru obronnego przy ul. Latarnianej. Właśnie trwają tu zlecone przez miasto prace archeologiczne.
- Dzięki nim dowiedzieliśmy się już, że po zewnętrznej stronie muru, w pewnej odległości od niego, był jeszcze drugi - tzw. mur niski, a dopiero za nim mieściła się fosa - mówi Janusz Tarnacki, miejski konserwator zabytków.
Wprawdzie kwestia odtworzenia fosy nie jest jeszcze przesądzona (ostatecznie zdecydują o tym w przyszłym roku projektanci), ale odbudowa baszty i budowa podestów, którymi przed wiekami poruszali się po murach strażnicy - tak.
A samą ul. Latarnianą mają oświetlać, jak przed wiekami - lampy gazowe. Realizacja rekonstrukcji ma rozpocząć się w 2008 roku.
Anna Kisicka - Dziennik Bałtycki |
Marcin - Pią Sie 25, 2006 1:25 am
Cytat: | Fortyfikacje staną murem
Cytat: |
Świetnie!
Corzano - Czw Wrz 07, 2006 8:18 am
Woda "Jankowski" w sklepach i TV Trwam!
Katarzyna Gruszczyńska napisał/a: | Woda "Jankowski" w ciągu tygodnia powinna pojawić się na półkach w pomorskich sklepach. Sprzedaż ma wesprzeć również reklama w Telewizji Trwam.
- Grupą docelową tej religijnej stacji są osoby starsze. Telewizja Trwam jest dobrym miejscem na reklamę, minusem jest mało oszałamiający zasięg - komentuje Jarosław Mendyk, dyrektor ds. mediów z domu mediowego Mediapol.
Obecnie kompletowane są zamówienia na wodę. - Na Pomorzu zainteresowanie ze strony hurtowni jest spore - przyznaje Grzegorz Kalicki z firmy Cechini Dystrybucja z Muszyny, autor projektu.
Pierwsza już zabutelkowana partia liczy 40 tys. sztuk.
"Jankowski" będzie sprzedawany w plastikowych butelkach o pojemności 0,5 i 1,5 l oraz w szklanych - 0,33 l. Za mineralną z wizerunkiem kapelana "Solidarności" zapłacimy od 1,5 do 2,1 zł.
Część dochodu ze sprzedaży przekazana zostanie na cele statutowe Istytutu im. ks. Henryka Jankowskiego, między innymi na budowę bursztynowego ołtarza.
Oficjalna promocja wody odbyła się podczas konferencji prasowej w Krynicy Zdroju.
Ksiądz Jankowski nie mógł być na konferencji. Wziął w niej telefoniczny udział. W tym czasie przebywał w szpitalu. Pod koniec sierpnia przeszedł wielogodzinną operację stopy w Akademii Medycznej.
Do szpitala trafił z imienin ks. Bernarda Zielińskiego, które odbywały się w parafii św. Antoniego w Gdańsku Brzeźnie. Podczas spotkania zasłabł. To skutek powikłań związanych z cukrzycą, na którą prałat choruje od lat.
Ksiądz Jankowski w grudniu tego roku skończy 70 lat.
Reklamy w TV Trwam
Reklamy emitowane są na antenie TV Trwam od kwietnia tego roku.
- Wszystkie przechodzą kolaudację merytoryczną - mówi Rafał Szendzielarz, dyrektor biura reklamy TV Trwam. Od trzech miesięcy telewizja ojca Rydzyka nadaje pasma telezakupowe na mocy umowy z firmą Telezakupy |
Gdynka - Pią Wrz 08, 2006 8:41 am Temat postu: Izba radnych w Bazylice Mariackiej Izba radnych w Bazylice Mariackiej
Cytat: | Rada Miasta Gdańska po pięciuset latach powróci do małej salki w bazylice Mariackiej. To jedyna w Polsce świecka salka w kościele, a zarazem jedno z najpiękniejszych późnogotyckich miejsc w Gdańsku.
- Oszczędzając między innymi na skracaniu urlopów radnych, na renowację salki przeznaczyliśmy ponad 20 tysięcy złotych - mówi Bogdan Oleszek, przewodniczący Rady Miasta Gdańska. - Dzięki remontowi i przychylności księdza infułata Stanisława Bogdanowicza będziemy organizować tu uroczyste spotkania radnych.
Do salki od strony kaplicy św. Marcina prowadzą średniowieczne drzwiczki. Za nimi otwiera się jasna izba z autentyczną, gotycką posadzką. Ze sklepień spoglądają na wchodzących małe diabełki, symbol granicy między sacrum a profanum, między świątynią a strefą świecką.
- Choć to jedno z najpiękniejszych wnętrz w Gdańsku, mało kto wie o jego istnieniu - mówi Tomasz Korzeniowski, konserwator bazyliki Mariackiej. - Na szczególną uwagę zasługują bardzo rzadkie w Polsce, niskie, stalaktytowe sklepienia, gdzie na zwisających żebrach umieszczono herb gdański i jagiellońskiego orła. Salkę okalają odtworzone przez Radę Miasta i wypożyczone bazylice dębowe ławy. Po lewej stronie wisi autentyczny, XV-wieczny trzydrzwiowy skarbczyk, pod którym zarezerwowaliśmy już miejsce dla skarbnika miasta.
Pierwsza wzmianka o Izbie Radnych pochodzi z 1439 roku. Dwa lata później patronat nad nią objęła ówczesna Rada Miasta. Odbywały się w niej posiedzenia i narady, tu przyjmowano emisariuszy oraz prowadzono zagraniczną korespondencję. Średniowieczna rada liczyła 24 członków. Obecnie mamy 34 radnych, więc dla niektórych trzeba będzie dostawić krzesełka.
Magdalena Szałachowska - Dziennik Bałtycki |
Corzano - Pią Wrz 08, 2006 8:48 am Temat postu: Re: Izba radnych w Bazylice Mariackiej
Cytat: | Średniowieczna rada liczyła 24 członków. Obecnie mamy 34 radnych, więc dla niektórych trzeba będzie dostawić krzesełka. |
To może lepiej zredukować liczbę radnych. Byłoby, przy okazji, na kolejne remonty.
parker - Pią Wrz 08, 2006 9:42 am Temat postu: Re: Izba radnych w Bazylice Mariackiej
Gdynka napisał/a: | Salkę okalają odtworzone przez Radę Miasta i wypożyczone bazylice dębowe ławy. |
To nie mogli ich podarować, tylko wypożyczyli?
Corzano - Sob Wrz 09, 2006 8:06 pm
W tekście o braku zgody na powstanie woj. środkowopomorskiego pojawił się też poniższy tekst:
Cytat: | - Nie będzie żadnego dzielenia kraju – powiedział podczas spotkania wicepremier.
Możliwe, że w niedalekiej przyszłości zamiast 16 województw będzie 8 dużych regionów. Zlikwidowano by również większość powiatów (około 120). Informacja jest nieoficjalna, ale potwierdza ją coraz większa rzesza polityków. |
Czyżby Gdańsk z Elblagiem? Ciekawe co jeszcze?
Sabaoth - Sob Wrz 09, 2006 8:27 pm
Cytat: | Czyżby Gdańsk z Elblagiem? Ciekawe co jeszcze? |
A gdyby tak przyłączyć do Gdańska Wrocław i Sztettin?
Gdynka - Czw Wrz 21, 2006 7:00 pm
Jeżeli nie powstanie obwodnica południowa Gdańska mogą runąć najcenniejsze zabytki
Cytat: | Pół miliona kontenerów rocznie wyjeżdżać będzie za kilka lat z gdańskiego portu. W dalszej przyszłości - nawet milion. Łatwo sobie wyobrazić co się będzie się działo na ulicach. Jedynym ratunkiem na „zakorkowanie” miasta jest wybudowanie obwodnicy południowej Gdańska - na którą będą trafiać ciężarówki wprost ze statków. Poza miasta wyprowadzony zostanie także strumień samochodów jadących drogą krajową nr 7 z Warszawy na zachód Polski.
- Jeżeli nie powstanie obwodnica południowa, za 20 lat zawali się bazylika Mariacka w Gdańsku - ostrzega Jan Kasprzykowski, naczelnik Wydziału ds. Gospodarki Nieruchomościami Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad oddział w Gdańsku. - Drgania wywołane ruchem samochodów, przenoszą się na całe stare miasto. Pierwszym symptomem tego była katastrofa w Zielonej Bramie przed kilkoma laty.
Wybudowanie obwodnicy jest więc konieczne. Wiąże się to z olbrzymimi kosztami. Rozpoczęły się przygotowania do wykupu nieruchomości, przez które pobiegnie ta ważna linia komunikacyjna. Wyceny dokona niezależna firma.
Kazimierz Netka - Dziennik Bałtycki |
Wloczykij - Wto Wrz 26, 2006 11:53 am
Gdańsk. Wykopaliska w Internecie
Cytat: | W Internecie można na bieżąco przyglądać się pracom archeologicznym prowadzonym w Gdańsku.
W tym roku w mieście wyjątkowo obrodziło w inwestycje, a że każdą z nich muszą poprzedzić badania terenu, archeolodzy mają pracowity sezon. Większość badań prowadzą specjaliści z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku. Pracownicy placówki badają właśnie choćby tereny przy ul. Łagiewniki i na Targu Rybnym, gdzie mają powstać hotele oraz przy ul. Jaglanej, gdzie planuje się budowę ekskluzywnych mieszkań.
Postępy prac w każdym z tych miejsc można śledzić dzięki zdjęciom zamieszczanym na bieżąco na stronie internetowej MA (www.archeologia.pl).
(amk) - Dziennik Bałtycki
|
Gdynka - Pią Paź 06, 2006 11:10 pm
Gdańsk ma od dziś grającą fontannę!
Cytat: | Na Ołowiance kaskada wody
Pół tony mosiądzu, trzy tony granitu, 200 kilo szlachetnej stali zużyto na budowę romantycznej fontanny na Ołowiance. Gejzery i kaskady wody pojawią się dzisiaj wieczorem.
Przez trzydzieści minut podświetlona fontanna przed każdym koncertem grać będzie melomanom na Ołowiance.
- Polska Filharmonia Bałtycka jest gospodarzem budynków po ponad 100-letniej elektrociepłowni - mówi Małgorzata Gołaszewska z Filharmonii. - Tu po wojnie stała fontanna. Biła z niej nieskazitelnie czysta woda. Wydobywana z odwiertu, położonego na głębokości 50 metrów. Niestety, w miarę rozbudowy sieci wodociągowej Gdańska źródło było coraz mniej wykorzystywane, aż do całkowitego zamknięcia.
Od dziś ponownie wytryśnie woda z dawnego odwiertu. Nieskazitelnie czysta, jak przed laty, choć... nieco chlorowana. Na miejsce dawnej stanęła już nowa podświetlana fontanna.
Zaprojektowali ją rzeźbiarze: Wiesław Janasz i Zbigniew Marek. Wypływającą wodę wkomponowali w szlachetne metale, brąz i szwedzki granit Vanga. Wokoło stanęły ławeczki.
- Na początku długo debatowaliśmy. Ostatecznie. zdecydowaliśmy, że najprostsze jest to co jest czyste w formie. Najważniejsza była dla nas harmonia - zapewnia Zbigniew Marek.
Piszczałki ze stali nierdzewnej, sprowadzono z różnych krajów, nawet z odleglej Finlandii. Są mosiężne nuty. Jest klawiatura, której granitowe klawisz inkrustowane miedzianymi nutami.
- To taka muzyczna biżuteria - żartuje Zbigniew Marek.
Uruchomienie nowego symbolu muzycznej Wyspy Ołowianka to także wieczór inaugurujący nowy sezon artystyczny w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej.
Grażyna Antoniewicz - Dziennik Bałtycki |
I jeszcze jedna wiadomość z dzisiejszego DB.
Cytat: | Kanał przez południową Wyspę Spichrzów
Kanał miałby przeciąć południowy cypel gdańskiej Wyspy Spichrzów i połączyć Starą i Nową Motławę na wysokości Żabiego Kruka. Kwestia, czy powstanie rozstrzygnie się w przeciągu najbliższego roku.
Pomysł przekopania kanału przez południowy cypel wyspy wysunęła na czerwcowej konferencji zorganizowanej przez Gray International pracownia architektoniczna Fiszer Atelier 41 przy współpracy z pracownią Alter Polis. Tydzień temu na sesji Rady Miasta Gdańska uchwalono przystąpienie do sporządzenia sześciu miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego Wyspy Spichrzów.
- Prawdę mówiąc jest za wcześnie na wszelkie zapewnienia, ale faktycznie istnieje możliwość przekopania kanału w tej części wyspy - mówi Agnieszka Ostrzycka z Biura Rozwoju Gdańska, autorka planu dla rejonu dawnego dworca Kłodno w południowej części wyspy. - Myślę, że pomysł ten nie ma żadnych historycznych zastrzeżeń i jest do przyjęcia.
Projekt ma już wielu zwolenników, i to zarówno wśród zapalonych miłośników historii Gdańska, jak i wśród biznesmenów. Jednak na uchwalenie poprawek do planów poczekamy przynajmniej dziewięć miesięcy.
- Nie widzę żadnych przeszkód - mówi Bogdan Górski, prezes Przedsiębiorstwa Budowlanego „Górski”, inwestora na przyległych terenach. - Taki przekop tylko podniósłby atrakcyjność mojej działki.
Wśród historyków Gdańska największym sprzymierzeńcem pomysłu jest prof. Andrzej Januszajtis.
- Dzięki takiemu połączeniu moglibyśmy przywrócić dawne połączenia wodne wokół wyspy - mówi znawca dziejów Gdańska. - I chociaż przez wieki Gdańsk systematycznie odwracał się od wody, mam nadzieję, że to nie świadczy o tym, że gdańszczanie się jej boją.
Magdalena Szałachowska - Dziennik Bałtycki |
A jutro napiszą...
Cytat: |
Gdańska stara się o wpisanie na listę UNESCO
Najcenniejsze gdańskie zabytki mają szansę trafić na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Naturalnego. Tak wynika z oceny, jakiej dokonała przedstawicielka UNESCO - Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Oświaty, Nauki i Kultury. Ostateczna decyzja za rok.
- Badano oryginalność obiektów, ich znaczenia dla świata - mówi dr Marian Kwapiński, pomorski wojewódzki konserwator zabytków. - Na osobie, która sprawdzała zgodność rzeczywistości z wnioskiem złożonym przez miasto, duże wrażenie zrobiła Stocznia Gdańsk.
Idea wniosku brzmi: Gdańsk - miasto wolności i solidarności. Oprócz stoczni, zgłoszono m.in. Kościół Mariacki i Kaplicę Królewską, Ratusz Głównomiejski, bramy - Zieloną i Złotą, a także Westerplatte i Twierdzę Wisłoujście.
Z Pomorskiego jedynie Zamek w Malborku figuruje na Liście UNESCO. Umieszczenie tam zabytku, nie wiąże się z przyznaniem jakichkolwiek funduszy. Jest to jednak wydarzenie prestiżowe, znacznie ułatwiające pozyskiwanie pieniędzy z funduszy Unii Europejskiej.
Na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Naturalnego znajduje się ponad 800 obiektów, aż ponad 400 z Europy. To sprawia, że niełatwo będzie tam umieścić Gdańsk. Tym bardziej, że w bieżącym roku znalazł się tam inny obiekt z Polski - wrocławska Hala Stulecia.
Spostrzeżenia z kontroli zostaną w lutym przedstawione ekspertom UNESCO. Decyzja zapadnie w przyszłym roku, na posiedzeniu Komitetu Światowego Dziedzictwa w Nowej Zelandii.
Kazimierz Netka - Dziennik Bałtycki |
Mikołaj - Pią Paź 06, 2006 11:59 pm
Cytat: | autorka planu dla rejonu dawnego dworca Kłodno w południowej części wyspy |
Corzano - Wto Paź 10, 2006 8:56 am
Andrzej Januszajtis wystartuje w tegorocznych wyborach samorządowych.
Mimo sympatii, to chyba nie jest mój typ.
parker - Wto Paź 10, 2006 8:05 pm
Z całym szacunkiem dla Januszajtisa - mój też nie.
Zdzislaw - Wto Paź 17, 2006 10:38 pm
Cytat: | - Jeżeli nie powstanie obwodnica południowa, za 20 lat zawali się bazylika Mariacka w Gdańsku - ostrzega Jan Kasprzykowski, naczelnik Wydziału ds. Gospodarki Nieruchomościami Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad oddział w Gdańsku. - Drgania wywołane ruchem samochodów, przenoszą się na całe stare miasto. Pierwszym symptomem tego była katastrofa w Zielonej Bramie przed kilkoma laty. |
O jakiej katastrofie tu mowa.....???? Nie slyszałem o żadnej katastrofie czy zawaleniu sie Zielonej Brany, chyba ze pomylił Zieloną Bramę z Baszta pod Zrębem
parker napisał/a: | Z całym szacunkiem dla Januszajtisa - mój też nie. |
Podobnie i nie mój...... (z takim całym szacunkeim dla PT A.J.)
Mikołaj - Wto Paź 17, 2006 10:49 pm
wyborcza napisał/a: |
GDAŃSK. Rozpada się Zielona Brama
To tylko awaria
DOROTA MIKŁASZEWICZ; N
GW Trójmiasto (Gdańsk) nr 21, wydanie gdg z dnia 25/01/2002 MIASTO, str. 4
Runął filar Zielonej Bramy i część sklepienia tej renesansowej budowli, która od XVI wieku jest ozdobą Gdańska. Konserwatorzy, politycy oraz inżynierowie nadzorujący remont nazywają to awarią
A inspektorzy nadzoru budowlanego ostrzegają przed katastrofą budowlaną. Zalecili wydzielenie wokół budynku dwudziestometrowej strefy zagrożenia i odłączenie wszystkich mediów oprócz elektryczności. Zakazali wszelkich działań doraźnych. Nie może tam przebywać żaden człowiek, dopóki nie zostanie opracowana koncepcja wzmocnienia bramy i wykonane roboty zabezpieczające. Geodeci mają obserwować ewentualne ruchy budynku. Zamknięte jest przejście przez Zielony Most. - Mamy do czynienia z awarią filara, a nie z katastrofą - uspokajał wczoraj dziennikarzy Marcin Gawlicki, pomorski konserwator zabytków.
- Urząd Marszałkowski zdecydował się na rewitalizację bramy dlatego, że oceniał jej stan jako zły. To, co się stało, jest potwierdzeniem tej oceny - dodawał Bogdan Borusewicz, wicemarszałek województwa pomorskiego.
Wcześniej nie można było rozpocząć prac, ponieważ użytkownikiem bramy była Agencja Rozwoju Regionalnego. Nie zależało jej na remoncie budowli, ponieważ żyła z wynajmowania tam pomieszczeń. Agencję usunął dopiero marszałek Jan Zarębski. Remont zniszczonej budowli zaczął się pod koniec ubiegłego roku. W poniedziałek pracownicy Polnordu, który prowadzi prace budowlane, odsłonili fundament "pechowego" filara, żeby położyć przy nim izolację. Stwierdzili, że cegły są popękane. Wezwali konstruktora, który po dwóch dniach namysłu zalecił im odpowiedni sposób zabezpieczenia. Nie zdążyli wykonać jego zaleceń. Krótko po jego wizycie filar runął.
- Oceniłem, że jego stan niczym nie zagraża - tłumaczy inż. Piotr Gołubiewski, który prowadzi nadzór konstrukcyjny nad projektem rewitalizacji. - A o przyczynach awarii nie mogę nic powiedzieć. Trzeba poczekać na ekspertyzę.
Pomorski konserwator zabytków jest podobnego zdania. Uważa on, że prace budowlane są prowadzone prawidłowo.
- Elementy, które uległy awarii, miały około 400 lat. Filar posadowiony był na sklepieniu XVI-wiecznej piwnicy - tłumaczył wczoraj. - Pomiędzy nim a sklepieniem istniał słaby, ceglany fundament. Sam filar był kamienny, bardzo solidny i czterystuletnie cegły mogły nie wytrzymać jego ciężaru. Mogło też zawieść jego zamocowanie u stropu. Trudno powiedzieć, co nim zachwiało. Może budowniczowie mieli "szewski poniedziałek" i położyli krzywo cegły? Wykonane przed remontem ekspertyzy nie wykazały zagrożenia w tym miejscu. Prawda, że w budynku były spękania, a filar trzymał elementy konstrukcyjne, jednak eksperci nie zalecili w tym miejscu szczególnej ostrożności.
|
Sabaoth - Sro Paź 18, 2006 7:24 pm
Problemem Marysi jest nie tylko ruch samochodowy. Z zaufanego źródła słyszałem, że całą Marysię mają obstawić rusztowaniami, jak w latach 30-tych.
Wloczykij - Pią Lis 17, 2006 1:40 pm
Wystawa. Historia Gdyni na starych zdjęciach
Cytat: | Blisko setka olbrzymich klisz fotograficznych, na nich około 300 zdjęć. Zdjęć zupełnie wyjątkowych, bo wyciągniętych z zakamarków szaf i pożółkłych albumów. Zdjęć, z których często spoglądają ludzie, których już nie ma wśród nas.
Zdjęć, na których widnieją budynki i miejsca, jakie znamy tylko z opowiadań naszych rodziców, dziadków, pradziadków... Zdjęć pokazujących historię Gdyni - miasta, które powstało błyskawicznie, a swój rozwój zawdzięcza ludziom przybywającym nad morze "za chlebem" z różnych zakątków kraju.
Fotografie przynosili do redakcji "Dziennika Bałtyckiego" w Gdyni nasi Czytelnicy w odzewie na apel ogłoszony 10 lutego – w 80. rocznicę nadania praw miejskich – w "Kurierze Gdyńskim". Zebraliśmy ich około tysiąca. Od wczoraj można je oglądać na niecodziennej wystawie w Pomorskim Parku Naukowo-Technologicznym. Część z nich pokazana jest na kliszach fotograficznych o wymiarach 2 metry na 60 centymetrów każda. Inne wyświetlane są na ścianie za pomocą rzutnika.
Ale zdjęcia naszych Czytelników to część wystawy, nazwanej przez nas „Gdynia i gdynianie”. Drugą część stanowią fotografie nadesłane na konkurs, ogłoszony przez Urząd Miasta „Gdynia tradycyjnie nowoczesna”. Oceniało je jury, któremu przewodniczył Ryszard Horowitz, światowej sławy fotografik.
- Oglądać możemy sto najciekawszych prac wybranych spośród 461 fotografii nadesłanych przez 113 autorów, zarówno amatorów, jak i profesjonalistów – mówi Anna Piocha, kierownik biura prezydenta Gdyni.
- Ta wystawa, czyli dwa w jednym, jest czymś niesamowitym – mówi Dagmara Płaza-Opacka, dyrektor Muzeum Miasta Gdyni. - Z jednej strony zdjęcia z konkursu pokazują sposób widzenia miasta, z drugiej – zdjęcia przysłane na apel "Dziennika Bałtyckiego" pokazują przywiązanie ludzi Gdyni.
Organizatorami wystawy są "Dziennik Bałtycki", Urząd Miasta Gdyni oraz Muzeum Miasta Gdyni. Wystawa czynna jest od wczorajszego wieczora i potrwa do 8 grudnia. Można ją oglądać w Pomorskim Parku Naukowo-Technologicznym w Gdyni Redłowie, przy al. Zwycięstwa 96/98 od poniedziałku do piątku w godz. 8-18, a w soboty i niedziele w godz. 10-18 Wstęp wolny.
Beata Jajkowska - NaszeMiasto.pl
|
Mikołaj - Pią Lis 17, 2006 3:42 pm
na pewno się wybiorę
parker - Pią Lis 17, 2006 7:06 pm
Ja pewnie też, w ramach poszerzania wiedzy o zagranicy
Corzano - Wto Gru 05, 2006 9:09 am
Archeolodzy już wiedzą, jak wyglądała wyspa, na której urodziło się miasto
Cytat: | Jeden z najdroższych w Gdańsku - wart 29 milionów złotych teren nad Motławą, gdzie niebawem ma postawić ekskluzywny hotel, jeszcze 400 lat temu był szerokim rowem z wodą. Potwierdziły to zakończone właśnie badania archeologiczne działki. Rów ten - szeroki na ponad 50 metrów, pełnił rolę fosy. Okalała ona wyspę, na której około tysiąca lat temu powstał gdański gród, a na której w XIV wieku Krzyżacy wybudowali zamek. W 1454 roku wzniesione przez Krzyżaków budowle zburzyli gdańszczanie. Mieli dosyć braci zakonnych ciężką ręką rządzących miastem. Ruiny krzyżackiego zamku na wyspie stały jeszcze przez dziesiątki lat. W końcu zdecydowano się rozebrać je doszczętnie i zasypać fosę. Dziś, tylko dzięki badaniom archeologicznym możemy dowiedzieć się, którędy dokładnie biegła fosa. Właśnie zakończone badania niewielkiego terenu nad Motławą (między Basztą Łabędź a restauracją Kubicki) pokazały, że tu właśnie dokładnie w tym miejscu fosa łączyła się z Motławą. |
Corzano - Wto Sty 02, 2007 8:51 am
Społeczność żydowska odnawia starą nekropolię
Anna Kisicka napisał/a: | Gmina żydowska rozpoczęła renowację jednego z najstarszych w środkowej Europie cmentarza żydowskiego na gdańskim Chełmie. W opiece nad nekropolią będą pomagać uczniowie miejscowych szkół.
Sąsiadujący z katolickim cmentarz żydowski na Chełmie jest jedną z najstarszych judaistycznych nekropolii w środkowej Europie. Niestety, do dziś przetrwały tylko nieliczne macewy (stojące pionowo płyty nagrobne) i tylko jeden z grobowców, w których chowano rabinów.
Ostatnio gdańska Gmina Żydowska postanowiła zadbać o to, co jeszcze da się uratować.
- Jesteśmy to winni Żydom, którzy mieszkali w Gdańsku od setek lat, kupili tę ziemię, dbali o to miejsce, a potem nagle musieli stąd wyjechać. Nie ma już w Gdańsku rodzin ludzi pochowanych na tym cmentarzu. Musimy zadbać o niego my - potomkowie Żydów, którzy przyjechali tutaj z różnych stron już po II wojnie światowej - mówi Michał Samet, przewodniczący gdańskiej gminy żydowskiej.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego gmina chce zaopiekować się nekropolią.
- Cmentarz jest dla nas miejscem świętym, ważniejszym nawet od synagogi - mówi Michał Rucki, wiceprzewodniczący gdańskiej gminy żydowskiej. - Raz założony, pozostaje cmentarzem na zawsze.
Dzięki pieniądzom, jakie udało się zebrać członkom zagranicznych, w tym angielskich gmin, gdańscy Żydzi ogradzają właśnie liczący sobie ponad dwa hektary teren cmentarza. Budowa metalowego, a po części betonowego ogrodzenia, powinna zakończyć się jeszcze w styczniu. Na wiosnę można by rozpocząć porządkowanie terenu.
- Chcemy wyciąć rosnące dziko krzewy, które porosły cmentarz. Samych śmieci wywieźliśmy już parę ciężarówek, a oczyściliśmy tylko z grubsza niewielką część terenu. Mamy też nadzieję, że podczas porządków, natrafimy na kolejne macewy, które mogą kryć się pod cienką warstwą ziemi - mówi Michał Samet.
Swoją pomoc przy porządkowaniu nekropolii zaoferowali uczniowie kilku gdańskich szkół. Zanim jednak rozpoczną prace na cmentarzu, będą musieli poznać obowiązujące w tym szczególnym miejscu reguły, wśród których jest choćby konieczność nakrywania głowy.
- Uszanowanie miejsca pochówku pozwala nam tylko w bardzo szczególnych przypadkach naruszać ziemię na terenie nekropolii, a nawet jeśli, to najwyżej na kilkanaście centymetrów w głąb - mówi Michał Rucki. - W dodatku każda z takich prac musi się odbywać pod nadzorem rabinicznym.
Historia nekropolii
Cmentarz na Chełmie powstał w drugiej połowie XVI wieku i jest jednym z najstarszych miejsc pochówku Żydów w Europie Środkowej. Obok części grzebalnej istniał tutaj budynek Chewra Kadisza – siedziba "Świętego Bractwa", zwanego inaczej "towarzystwem ostatniej posługi", które pomagało sprawować opiekę nad chorymi i zajmowało się pogrzebami.
Cmentarz na Chełmie przetrwał nawet 1945 rok i był czynny do połowy lat pięćdziesiątych, kiedy to został zamknięty. Przez kolejne dziesięciolecia ulegał dewastacji, zniknęła większość wykonanych z piaskowca płyt nagrobnych, a spośród nielicznych, które przetrwały, duża część została uszkodzona.
Ponieważ zachowało się bardzo niewiele dokumentów, nie wspominając już o fotografiach, współczesna gdańska społeczność żydowska niewiele wie o tym, jak wyglądała nekropolia. Może uda się dowiedzieć czegoś więcej, dzięki kontaktom z Żydami, mieszkającym w Ameryce. - A może pomogą nam mieszkańcy Gdańska, którzy odwiedzali to miejsce tuż po 1945 roku. Może ktoś dysponuje zdjęciami - mają nadzieję członkowie gminy. |
Corzano - Sro Sty 10, 2007 10:27 am
Nikt nie wie czemu śmierdzi na Dworcu Głównym
Cytat: | Nieznane jest źródło nieprzyjemnego zapachu, jaki czuć na Dworcu Głównym. Wszystkich ludzi wchodzących do pomieszczeń dworcowych zaskakuje przykry fetor. |
Chyba Werwolf w końcu padł.
Corzano - Wto Sty 30, 2007 2:25 pm
Zagrożone historyczne perły Pomorza
Kazimierz Netka napisał/a: | Nie zdołano wczoraj podczas obrad Sejmiku przyjąć "Programu opieki nad zabytkami województwa pomorskiego na lata 2007 - 2010". Radni postanowili, by jeszcze raz ten dokument poddać dyskusji na posiedzeniach komisji.
Historyczne obiekty niszczeją lub nawet znikają z powierzchni ziemi, jak np. dwór w Gdańsku Migowie. W opracowanym przez ekspertów programie, przedstawionym radnym przez Tomasza Błyskosza, dyrektora Regionalnego Ośrodka Badań i Dokumentacji Zabytków w Gdańsku, podano Karwieńskie Błota jako przykład miejscowości, w której może powstać park kulturowy. Tymczasem, istnieje tam największy obszar samowoli budowlanej. Konieczne jest więc uzupełnienie ww. opracowania. Radni zajmą się nim w lutym.
W rejestrze zabytków w Pomorskiem figuruje ponad 3260 obiektów - poinformował Jan Kozłowski, marszałek województwa. Poza tym spisem - 66 tysięcy. Zdaniem dyrektora Tomasza Błyskosza, około 29 procent wymaga kapitalnego remontu.
|
Gdynka - Pią Lut 16, 2007 9:52 pm
Wprawdzie sprzed trzech dni, ale warto wiedzieć
Znikają brązowe tablice
Cytat: | 13.02.2007
Brązowe i mosiężne tablice pamiątkowe zaczęły znikać z elewacji gdańskich budynków. Z kamieniczki przy ul. Ogarnej, w której mieszkał Daniel Fahrenheit, twórca skali temperatury Fahrenheita, zginęła tablica w formie termometru. Ostatnio tablice oderwano z murów kamieniczki przy ul. Szerokiej i dawnej drukarni przy ul. Świętojańskiej. Zapewne tak jak wiele stalowych krat, osłaniających wnęki okien piwnicznych kamieniczek na gdańskim Głównym Mieście czy żeliwnych pokryw i krat studzienek kanalizacyjnych, trafiły one na złomowiska.
- W naszym mieście na różnych budynkach i placach znajduje się około 500 tablic pamiątkowych z metalu i kamienia - mówi inspektor Grzegorz Boros z Zarządu Dróg i Zieleni w Gdańsku. - Umieszczono je w miejscach szczególnych, związanych z postaciami i wydarzeniami z przeszłości Gdańska. Tworzą one wizerunek miasta. Są jednak często traktowane jako dobro niczyje. Chociaż powinni opiekować się nimi właściciele budynków. W przypadku wspólnot mieszkaniowych, tablice należałoby traktować, jako inwentarz przekazywany im z domami. Kradzieże i niszczenie tablic oraz elementów brązowych pomników stało się plagą. Tabliczki wyrwano nawet z grobów obrońców na Westerplatte. Miasto stara się odtwarzać najważniejsze tablice, choć jest to trudne, bo często nie ma pełnej dokumentacji dotyczącej ich wyglądu. W najbliższym czasie zrekonstruujemy brązowy termometr Fahrenheita, który powróci na kamieniczkę przy ulicy Ogarnej.
Zdaniem Romualda Nietupskiego, dyrektora ZDiZ w Gdańsku, kradzieżom tablic i fragmentów pomników można zaradzić wykonując je z kamienia i materiałów imitujących brąz, a więc nieatrakcyjnych dla złomiarzy albo mocować tablice w sposób nie pozwalający na ich oderwanie od elewacji. Konieczne jest także większe zainteresowanie nimi właścicieli i administratorów budynków. Wyrwanie tablicy, nawet nocą, nie jest przecież czynnością prostą.
Służby porządkowe niewiele mogą
Paweł Kwiatkowski, rzecznik prasowy komendanta Straży Miejskiej w Gdańsku, podkreśla, że straż stara się przeciwdziałać kradzieżom przedmiotów metalowych, kontrolując złomiarzy jadących do skupów złomu i same skupy, aby sprawdzić, co mają zmagazynowane na placach składowych. Wielokrotnie zatrzymywano osoby zbierające złom, które naruszyły prawo, a także - na gorącym uczynku, grupę rozbijającą pokrywę studzienki burzowej i sprawców kradzieży złomu z jego składu. Prowadzący złomowce nie przyjmują w przedmiotów metalowych w całości i dlatego też dochodzi do ich niszczenia. W kawałkach można sprzedać bez obaw o rozpoznanie. Straż pełni służbę na ulicach do godziny 20.
- Policja dysponuje systemem monitoringu telewizyjnego w Śródmieściu Gdańska, we Wrzeszczu i Oliwie, który umożliwia obserwowanie i rejestrowanie różnych zdarzeń - przekazała Beata Domicz Borszewska z zespołu prasowego Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku. - Jednakże monitoring zlokalizowano w tych rejonach miasta, w których najczęściej dochodzi do przestępstw i służy przede wszystkim ich wykrywaniu. Stąd kamery policyjne, skierowane na ulice, nie odnotowały kradzieży tablic.
Jacek Sieński - Dziennik Bałtycki |
jayms - Pią Lut 23, 2007 6:42 pm
Muzeum Narodowe i dominikanie będą współpracować. Gdzieś nam się zgubił jeden sąd...
http://gdansk.naszemiasto...nia/703621.html
Ile sądów jest w "Sądzie Ostatecznym" Hansa Memlinga? Ogromny tryptyk (360 cm szerokości, 242 cm wysokości) trafił do nas na pokładzie kaperskiego żaglowca w 1473 roku. W 1807 Napoleon wywiózł "Sąd" do Paryża. Diament zbiorów Muzeum Narodowego w Gdańsku wciąż kryje wiele tajemnic. Okazało się ostatnio, że Hans Memling... zgubił gdzieś jeden sąd.
- Sąd Ostateczny zawsze sprawiał problem chrześcijanom i sprawia do dzisiaj - mówi Jacek Krzysztofowicz, przeor klasztoru ojców dominikanów w Gdańsku. - Po śmierci czekają nas dwa sądy: szczegółowy i ostateczny. W jakiej relacji są one do siebie? Czy to pierwsza, czy druga instancja? Na tryptyku Memlinga mamy tylko sąd ostateczny. W takim razie rodzi się pytanie, co się działo pomiędzy śmiercią każdego z tych ludzi, którzy są na obrazie przedstawieni a chwilą sądu ostatecznego. Czy wracają z nieba i piekła do ciała powtórnie? Czy gdzieś byli uśpieni? To są ślepe teologiczne uliczki i wydaje mi się, że w jedną z nich Memling zawędrował (tak jak wielu mu współczesnych artystów).
"Sąd Ostateczny” to dzieło wybitne, wszyscy o tym wiemy. Kwiatom brakuje tylko zapachu, motyle skrzydła różnią się tym od prawdziwych, że nie można z nich zetrzeć pyłku, a z brokatowych tkanin nie uda się wyciągnąć żadnej nitki. Memling, jak wszyscy malarze niderlandzcy czuł materię, ale nie zgubił też ducha.
Dobry duch Memlinga czuwa, więc Muzeum Narodowe i ojcowie dominikanie mają wspólne plany.
- Pozornie takie instytucje jak klasztor i muzeum nie mają ze sobą wiele wspólnego, ale połączył nas Memling - mówi przeor ojciec Jacek Krzysztofowicz. - "Sąda Ostateczny" to dzieło bardzo mocno związane z historią Gdańska, co łączy nas z muzeum, bo my dominikanie czujemy się współtwórcami tradycji Gdańska, jako jedna z najstarszych instytucji w mieście. W zeszłym roku wspólnie zrobiliśmy minicykl "Zaduszki memlingowe". Bowiem akurat na czas jarmarku dominikańskiego przypada rocznica śmierci Hansa Memlinga.
Związki muzeum z kościołem są coraz bliższe. Jak wszyscy wiedzą, do Muzeum Narodowego należy cysterski Pałac Opatów w Oliwie. Także gmach główny muzeum mieści się w dawnym klasztorze franciszkanów. W ubiegłym roku dyrekcja zawarła pakt o współpracy z muzeum diecezjalnym w Pelplinie i gdańskimi franciszkanami. Dzisiaj podpisuje porozumienie z dominikanami. Ciekawe, jaki klasztor jeszcze mają teraz na oku muzealnicy?
- Karmelitów - uśmiecha się dyrektor Wojciech Bonisławski. - Mamy u siebie wszystkie obiekty z kościoła świętej Katarzyny. Będziemy je konserwować. Od karmelitów kupiliśmy ostatnio piękny portal.
Spotkajmy się dzisiaj wieczorem
Wieczór z Memlingiem "Ile sądów jest w gdańskim Sądzie Ostatecznym H. Memlinga – o rodzajach rozliczeń w eschatologii chrześcijańskiej." - Wykład ojca Jacka Krzysztofowicza. Piątek 23 lutego, godz. 18. Gmach Główny Muzeum Narodowego w Gdańsku, ul. Toruńska 1. Wstęp wolny.
Grażyna Antoniewicz - Dziennik Bałtycki
jayms - Wto Mar 06, 2007 9:30 pm
Powstanie druga marina
Jachty i łodzie motorowe mają za dwa lata cumować przy pomostach nowej przystani w historycznym porcie gdańskim nad Starą Motławą, pomiędzy mostami Zielonym a Krowim. Będzie ona stanowić drugą część Mariny Gdańsk, zlokalizowanej przy ul. Szafarnia.
Gotowy jest projekt architektoniczny przystani, opracowany na zlecenie miasta przez biuro Europrojekt Gdańsk.
- Zgodnie z naszym projektem, przystań ma tarasową, dwupoziomową formę przestrzenną - mówi Agnieszka Kosecka, architekt z Europrojektu. - Na górnym tarasie będzie ciąg spacerowy z barierkami, oświetlany nocą stylowymi latarniami.
Przylega on do elewacji kamieniczek. W przyszłości powinny być one odnowione i odtworzone zgodnie z ich historycznym wyglądem. Pozwoli to na zagospodarowanie parterów kamieniczek i otworzenie sklepów i punktów gastronomicznych.
Pod tarasem znajdzie się nowoczesne zaplecze sanitarne, pralnia, kuchnia, pomieszczenia gospodarcze i sala wystawowa. Przy schodach zejściowych na nabrzeże przystani będzie umiejscowiony bosmanat z pomieszczeniami dla pracowników obsługujących przystań.
Obok schodów zamontowane będą windy dla osób niepełnosprawnych. Przystań ma być monitorowana całą dobę przez system telewizyjny.
Do odnowionych nabrzeży przystani przylegać będą pomosty pływające z gniazdkami energii elektrycznej i ujęciami wody pitnej.
Umożliwiają one cumowanie jachtów motorowych, rekreacyjnych łodzi wiosłowych i motorowych, kajaków czy rowerów wodnych.
Jacek Sieński - Dziennik Bałtycki
villaoliva - Wto Mar 06, 2007 11:26 pm
Nareszcie zabrano się za to klepisko
danziger - Sro Mar 07, 2007 1:13 am
Dopóki Zielony Most nie będzie zwodzony, to taka marina będzie słabo wykorzystana. Ale dobrze, że cokolwiek tam zrobią.
Sabaoth - Sro Mar 07, 2007 5:16 pm
Danzi, a może to ma być marina dla kajaków
danziger - Sro Mar 07, 2007 5:35 pm
No na to wygląda
gargoyle dfl - Czw Mar 08, 2007 9:39 am
Cytat: | a może to ma być marina dla kajaków |
no jezeli most nie zwodzony to moze marina dla lodzi podwodnych
jayms - Pią Mar 09, 2007 7:37 am
Radar prześwietlił bazylikę Mariacką
Niemal dwa metry - tak grube są miejscami mury wieży gdańskiej bazyliki Mariackiej. Badania specjalnym radarem wykazały, że cegły, z których jest zbudowana, są w wielu miejscach pokruszone. Z kolei obraz z kamery termowizyjnej ujawnił, że w wielu miejscach mury są przesiąknięte potężną ilością wody. Pilnego remontu wymaga też wieża kościoła.
Najpotężniejsza ceglana świątynia Europy, 700-letnia bazylika Mariacka po raz pierwszy została poddana specjalistycznym badaniom. Dwa miesiące temu niemiecka firma LGA, na własny koszt, prześwietliła obiekt radarem sprawdzającym strukturę murów. Zbadano dwa najbardziej newralgiczne miejsca w kościele. Wysyłane przez radar fale przeniknęły w kilku miejscach ściany wieży tuż przy głównym wejściu do kościoła oraz jeden z filarów.
Murowi u podnóża wieży trzeba się było przyjrzeć, bo to na nim właśnie opiera się ważąca setki ton 82-metrowa konstrukcja. Z kolei filar Zbawiciela, znajdujący się w prezbiterium kościoła, 60 lat temu nagle niebezpiecznie odchylił się od pionu.
- Wyglądało, jakby chciał się przełamać gdzieś w połowie swojej wysokości - mówi Tomasz Korzeniowski, konserwator zabytków opiekujący się bazyliką. - Uratowano go wówczas, wzmacniając betonową opaską. Ciekawi jesteśmy, jak wygląda struktura wnętrza filaru w tej chwili.
Po kilku tygodniach spędzonych na opracowywaniu danych w postaci tysięcy radarowych skanów niemiecka firma nadesłała właśnie do Gdańska wstępne wyniki badań.
- Pokazały one, że filar Zbawiciela ma bardzo niejednorodną strukturę, a wewnątrz, gdzie powinna być niewielka pusta przestrzeń, jest czymś wypełniony. Pewnie jest to gruz, który osypał się do środka filaru w wyniku zniszczeń w czasie działań wojennych w 1945 roku - mówi Korzeniowski.
Tyle już wiemy ze wstępnego raportu. Być może na podstawie szczegółowych danych uda się ustalić, czy filar nie potrzebuje jakichś dodatkowych prac wzmacniających jego konstrukcję. Na ostateczny raport trzeba będzie jednak trochę poczekać. Niemieccy specjaliści mają ręce pełne roboty (prosto z Pomorza ekipa z radarem pojechała do Bośni, gdzie badała odkryte parę miesięcy temu piramidy, mogące okazać się starszymi od egipskich).
Już ze wstępnego raportu wiadomo natomiast, że konieczne będą prace przy murach wieży.
- Badanie wykazało, że cegły muru u jej podnóża miejscami są pokruszone do głębokości nawet 11 centymetrów - mówi Korzeniowski.
Podobnych zniszczeń można się spodziewać na niemal całej powierzchni wieży. Wykonane kilkanaście dni temu zdjęcie z kamery termowizyjnej (bazylice użyczyło jej Gdańskie Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej), pokazało, że miejscami mury są też przesiąknięte wodą.
Szczęśliwie zniszczenia te nie mają wpływu na stabilność dwumetrowej ściany, konieczne jest jednak załatanie dziur w licznych okapach na wieży (to przez nie woda dostaje się do murów wieży), usunięcie zniszczonych partii cegieł oraz uzupełnienie luk nowymi cegłami i zaprawą. Konserwatorzy będą musieli zbadać niemal cegła po cegle i uzupełnić ubytki na całej wielkiej połaci czterech ścian wieży.
- To potrwa trzy lata, na ten czas wieża zostanie całkowicie zasłonięta rusztowaniami - zapowiada Korzeniowski. — Trzeba to jednak zrobić i to jak najszybciej, bo już fragmenty cegieł sypią się z wieży.
Natychmiastowej naprawy wymaga też dach wieńczący 76-metrową wieżę. Dachówki na tym, zresztą najwyższym w Polsce, ceramicznym dachu także są już w bardzo kiepskim stanie
Anna Kisicka - Dziennik Bałtycki
jayms - Pią Mar 09, 2007 7:39 am
Remont teatru
Remont teatru. Na początek czyszczenie elewacji
Kapitalne zmiany czekają budynek teatru Wybrzeże przy Targu Węglowym w Gdańsku. W pierwszym etapie wymienione zostaną okna teatru i wyczyszczone piaskowe ściany. Prace powinny zakończyć się przed sezonem letnim.
W ramach kolejnych etapów na kominie budynku zawiśnie podświetlone logo, przed budynkiem powstanie wystawa poświęcona historii teatru, wyremontowane zostanie foyer i piwnice obiektu.
- Chcemy, aby teatr cieszył oczy zarówno w dzień, jak i w nocy - mówi Adam Orzechowski, dyrektor Wybrzeża.
- Wszystkie prace powinniśmy zakończyć jeszcze w tym roku. W końcu teatr przestanie straszyć.
To bardzo dobra wiadomość nie tylko dla mieszkańców Głównego Miasta Gdańska.
- Bardzo się cieszę - mówi Jacek Friedrich, historyk sztuki i badacz architektury Gdańska. - Pamiętam teatr Wybrzeże jeszcze ze starych, kolorowych fotografii. Miał taką bladoróżową barwę. To wartościowy projekt architektoniczny, który powinien być bardziej wyeksponowany.
200 tys. zł na oczyszczanie elewacji teatru przeznaczyły władze miasta Gdańsk, natomiast 150 tys. zł na wymianę okien podarował marszałek województwa pomorskiego.
W ciągu dwustuletniej historii teatr Wybrzeże przebudowywany był czterokrotnie. Obecną formę nadał mu w 1967 roku architekt Lech Kadłubowski.
MAGDALENA SZAŁACHOWSKA - Dziennik Bałtycki
Corzano - Wto Mar 27, 2007 7:22 pm
Z dzisiejszego Dziennika Bałtyckiego:
seestrasse - Wto Mar 27, 2007 8:17 pm
to jest na pewno wycinek z dzisiejszej gazety?
Jak 62 lata temu wyzwalano Trójmiasto - niezła bzdura...
jayms - Wto Mar 27, 2007 8:32 pm
Też się zastanawiałem czy ten artykuł przypadkiem nie jest jakimś reprintem DB z lat czterdziestych.
Corzano - Wto Mar 27, 2007 8:43 pm
Ja zerknąłem w kalendarz, czy dziś nie 1.IV.
seestrasse - Wto Mar 27, 2007 8:46 pm
tyle, że to kiepski dowcip...
Sabaoth - Wto Mar 27, 2007 8:59 pm
No comment
Makabunda - Wto Mar 27, 2007 9:30 pm
Wy to macie zdrowie. Co rok przechodzicie ten sam objaw. Co roku się oburzacie na to "wyzwalanie". Mnie to juz nawet by sie nie chciało. Argumenty sie powtarzają, mielimy temat do znudzenia i dużo to nie wnosi. Co dowcipniejsi mogliby w tej sytuacji zaproponować metodę stosowaną przy zwalczaniu myszy: "Jak nie możesz zwalczyć tych gryzoni to je pokochaj!"
Proponuję więc uznać temat za omówiony. J
Sabaoth - Wto Mar 27, 2007 10:15 pm
Ale ja nie mam nic przeciwko "wyzwalaniu". Faktycznie "wyzwolono" wtedy Gdańsk od jego mieszkańców i większości dóbr ruchomych i nieruchomych (że o "uhrach" już nie wspomnę ).
jayms - Pon Kwi 30, 2007 3:41 pm
Gdzie naprawdę rodził się Gdańsk?
Czy archeologom udało się rozwikłać jedną z największych zagadek dawnego Gdańska - ustalić, gdzie funkcjonowało miasto w XIII wieku? Na to pytanie pomoże odpowiedzieć georadar.
O tym, że Gdańsk ma z górą tysiąc lat, wie chyba każdy jego mieszkaniec. Zaczęło się od grodu, który znajdował się na wyspie w okolicy dzisiejszej ulicy Rycerskiej. Gdy tu zabrakło miejsca, miasto rozrastało się poza wyspą. Gdzie dokładnie? Nie mówią o tym żadne dokumenty, które przetrwały do naszych czasów. Zagadki nie pozwoliły też rozwikłać liczne badania archeologiczne.
Tymczasem parę tygodni temu archeolodzy pracujący na placu przy kościele św. Mikołaja, natrafili na fragment kamiennego fundamentu pochodzącego z XIII wieku. Zdaje się on być częścią fundamentu kwadratowej wieży. Pewność, co do kształtu kamiennej pozostałości powinny dać badania georadarem wykrywającym obiekty pod ziemią. Zostaną one przeprowadzone tuż po długim weekendzie. Jeśli potwierdzą przypuszczenia archeologów, to znaczy, że natrafiono na wieżę, która była częścią systemu obronnego miasta. Rzecz tym bardziej prawdopodobna, że pod ziemią natrafiono też na ceglany mur odchodzący od kamiennego fundamentu. Po którejś ze stron muru musiało w XIII wieku istnieć miasto.
Anna Kisicka - Dziennik Bałtycki
adpo6 - Pią Maj 04, 2007 8:05 am Temat postu: Ciekawsze artykuły z naszemiasto.pl Niezwykła historia niemieckiego skarbu. Złoto dla zuchwałych
Cytat: | Niezwykła historia niemieckiego skarbu. Złoto dla zuchwałych
Złoto sprawia, że ludzie głupieją. Kłamia. Popełniają zbrodnie. Tracą pamięć.
Dla skrzyń pełnych złota i kosztowności, zabranych gdańskim Niemcom w 1945 roku dwieście osób poszło na śmierć. Jedna musiała uciekać za granicę.
O tej sprawie starano się zapomnieć. Nie znajdziemy wzmianki o niej w żadnej książce historycznej, w żadnych aktach sprzed ponad 60 lat. Z urywków wspomnień, opowieści i na pozór nieistotnych wzmianek w dokumentach złożył ją Waldemar Kowalski, wicedyrektor gdańskiego aresztu, psycholog z wykształcenia, z pasji - historyk. Ruszyłam tropem wielkiej tajemnicy. A im więcej się dowiadywałam, tym bardziej byłam pewna, że jest to gotowy scenariusz sensacyjnego filmu.
Dziki Zachód nad Motławą
Marzec 1945 rok. Do Gdańska wkraczają zwycięskie oddziały Armii Czerwonej. Wskutek walk aż 45 procent śródmieścia leży w gruzach.
Pod koniec 1945 r. stoi tylko 10 procent budynków. Zanim gdzieś wyżej postanowiono, że Wolne Miasto zostanie oddane Polakom, realizowany jest inny plan. Plan zakładający, że Gdańsk ma zniknąć z powierzchni ziemi. W płonącym, zniszczonym mieście gwałty, mordy i kradzieże są na porządku dziennym. Rosjanie systematycznie wywożą sprzęt z portów i fabryk. Żołnierze, maruderzy i dezerterzy na własną rękę plądrują mieszkania. Nieważne, czy opustoszałe, czy zamieszkałe.
Gienia, gdańszczanka i Polka nie ma jeszcze 16 lat. Jest sierotą. Jej starsza siostra, zgwałcona przez Sowietów, umiera w maju 1945 r. na tyfus w szpitalu Akademii Medycznej.
- Byłam głodna, walczyłam o przeżycie - wspomina dziś pani Eugenia Lewandowska. - Dowiedziałam się, że przy więzieniu będą otwierać kopce z żywnością.
Przy kopcach stali Polacy. Usłyszeli, że Gienia mówi po polsku. Spytali, czy umie czytać i pisać.
- Zostaniesz siłą biurową - oznajmili. - Będziesz zapisywać dane więźniów w referacie przyjęć.
Zapisywała więc imiona i nazwiska.
- Niemcy nie pozwolili wyjechać z miasta inteligencji - mówi pani Eugenia. - Przyprowadzano adwokatów, lekarzy, inżynierów. Mieli przy sobie sygnety, papierośnice, złote zegarki. Wszystko im zabierano i wrzucano do stojących w pokoju skrzyń.
Nad więźniami pastwiła się szczególnie ekipa "poznańska", której szefem był niejaki Idzi Izydorek, postawny, przystojny i okrutny mężczyzna. Zrywał łańcuszki, szarpał i bił tych, którzy nie chcieli oddać dobytku.
- Choć skrzynie były olbrzymie, szybko się wypełniały - mówi pani Eugenia. - Potem je gdzieś zabierano. Nie wiem gdzie, bo ja siedziałam po 12 godzin za biurkiem i wpisywałam dane więźniów. Było ich tylu... Wieczorem pod więzienie podjeżdżał samochód, który odwoził mnie do domu, na ul. Orzeszkową. To ze względu na napady.
"Pomocy biurowej" zaproponowano po kilku miesiącach wysłanie do szkoły partyjnej, do Łodzi. Odmówiła i już jesienią 1945 r. zrezygnowała z pracy.
- Nie mogłam patrzeć na to bezprawie - wzdycha pani Eugenia. - Choć było mi samej naprawdę źle, wolałam odejść.
Izydorek rok później podzielił los gnębionych przezeń więźniów. Został aresztowany za pospolite przestępstwa, prawdopodobnie zginął.
śmiertelny szturm
Co dalej działo się ze skrzyniami pełnymi złota? Prawdopodobnie część skarbów trzymano w więzieniu, część w pobliskim budynku na skrzyżowaniu Długich Ogrodów i ul. 3 Maja zajmowanym przez służbę bezpieczeństwa (dziś mieści się tu Komenda Miejska Policji w Gdańsku).
- Z pośrednich relacji wynika, że niewielkie partie złota co pewien czas mogły być wywożone do Warszawy - mówi Waldemar Kowalski. - Prawdopodobnie służyło ono finansowaniu struktur partyjnych i rządowych. Na to jednak nie mamy żadnych dowodów, bo przesyłek nie kwitowano.
Wróćmy jednak do jesieni 1945 roku. Skrzynie są jeszcze w Gdańsku.
Wieść o skarbie wydostaje się z więzienia. Jak? Może ktoś pochwalił się znajomemu, że widział gromadzone kosztowności. Może ktoś sprzedał informację. Może...
Informacja dociera do ludzi zdecydowanych na wszystko - dezerterów z Armii Czerwonej, zdemobilizowanych żołnierzy, jeńców wojennych wracających z obozów jenieckich do ZSRR. Zbiera się 200 uzbrojonych ludzi gotowych walczyć o skarb. Mają broń. Liczą na ogromne łupy.
Wzmianka o 21 września 1945 r. pojawia się jedynie w broszurze Krystiana Bedyńskiego "Służba więzienna. Organ bezpieczeństwa publicznego 1944-1956" wydanej w Kaliszu w 1997 r. Bedyński jednym zdaniem wspomina, że tego dnia miał miejsce atak na więzienie w Gdańsku.
Pani Hanka mieszka poza Gdańskiem. Jest córka jednego z zastępców Grzegorza Korczyńskiego, organizującego Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Gdańsku. W tamtych latach była w wieku pani Eugenii. Nosiła milicyjny mundur. Doskonale pamięta wrześniowa noc, gdy do Gdańska na kilka godzin wróciła wojna. Doszło wówczas do równoległego ataku na więzienie oraz dzisiejszy budynek KMP. Napastnicy mieli olbrzymią przewagę nad żołnierzami broniącymi budynków. Wśród nich była też Hanka.
Ojcu pani Hanki udało się wyrwać z kotła. Dotarł do budynku byłego Żaka przy Wałach Jagiellońskich, gdzie wówczas rezydował komendant miasta. Komendanta nie było, ale udało się połączyć z nim telefonicznie. Natychmiast przysłał z odsieczą regularne wojska sowieckie.
Część napastników zginęła w walce. Resztę - po symbolicznym przesłuchaniu - postawiono pod mur budynku, na którego miejscu stoi dziś Urząd Miejski. Nawet nie dochodzono, kto nimi dowodził. Wszystkich bez sądu rozstrzelano.
- NKWD potraktowała ich jak zdrajców ojczyzny - mówi Waldemar Kowalski. - A o zdrajcach pamięć powinna zaginąć.
Dwaj przyjaciele z lasu
Teraz nadeszła pora, by opowiedzieć o dwóch panach - Grzegorzu Korczyńskim i Edwardzie Forście. Pierwszy, z trzymiesięczną przerwą na zwalczanie podziemia niepodległościowego na Lubelszczyźnie, był od 4 kwietnia 1945 do do 21 marca 1946 r. szefem WUBP w Gdańsku.
- Drugi w marcu 1945 r. został kierownikiem Sekcji 8 Wydziału I WUBP Gdańsk, czyli późniejszego Wydziału śledczego bardzo brutalnego - mówi dr Piotr Niwiński z gdańskiego IPN. - Trafił tam zapewne na polecenie Korczyńskiego. Edward Forst 17 października 1945 r został mianowany zastępcą szefa WUBP Gdańsk.
Niewielu wie, że Korczyński (prawdziwe nazwisko Kilanowicz) wpadł na pomysł, by resztkę ludności niemieckiej na Pomorzu... zlikwidować za pomocą pozostałych pieców krematoryjnych. Na szczęście nikt "na górze" pomysłu nie podchwycił. Ten przedwojenny komunista, uczestnik walk w Hiszpanii, po ucieczce z internowania we Francji przedostał się na Lubelszczyznę, gdzie w 1942 r. został dowódcą oddziału partyzanckiego Gwardii Ludowej. Jego podkomendni dokonali mordów i grabieży na ukrywających się Żydach, m.in. w Ludmiłówce i w Grabówce.
Od 1943 roku w oddziale Korczyńskiego walczył Edward Forst - Żyd, przedwojenny adwokat w Sądowej Wiszni pod Lwowem.
Życiorys Forsta jest jeszcze bardziej niesamowity i pełen sprzeczności. I trochę przypomina fikcyjną historię bohatera filmu Agnieszki Holland "Europa, Europa", który jak kameleon w czasach wojny przyjmował osobowość zwycięzców.
Kiedy do Polski wkroczyli Rosjanie - Forst zmienił poglądy na lewicowe, podjął pracę w Drohobyczu i w lutym 1941 został członkiem Drohobyckiego Kolegium Adwokatów. Pracował w licznych procesach przed sądami ludowymi Związku Sowieckiego". Po wejściu Niemców na krótko miał trafić do obozu we Lwowie, skąd - jak twierdził w oficjalnym życiorysie wyszedł, by walczyć w oddziale Korczyńskiego.
- Po wojnie jednak do WUBP Gdańsk wpłynął donos na Forsta - twierdzi dr Piotr Niwiński. - Miał być rzekomo pracownikiem policji niemieckiej, (żandarmem?) i komendantem posterunku na terenie lwowskiego. Podobno przyjął Volkslistę. śledztwo w późniejszym czasie wykazało, iż rzeczywiście mógł w czasie wojny przyjąć listę narodowościową niemiecką. Jednocześnie sam Forst w życiorysie podkreśla, iż jest ateistą, jego rodzice mieli narodowość polską, ale byli wyznania mojżeszowego. W czasie wojny zaś cała jego rodzina miała być prześladowana z tytułu przynależności rasowej.
Ot, ciekawostka. Prawda?
Skarb znika
Wróćmy jednak do skrzyń pełnych złota, ocalałych po ataku "armii dezerterów". Nawet jeśli część kosztowności przewożono do Warszawy, to nadal przybywało zrabowanych przedmiotów. Dziś o wartości łupu nikt nie chce się wypowiadać.
- Nieżyjący już pułkownik Piotr Artwich opowiadał przed laty, że słyszał, iż do WUBP trafiło także złoto z obozu koncentracyjnego Stutthoff - opowiada dr Niwiński. - Miały to być kosztowności zrabowane więźniom przez Niemców.
W tej części historii musimy opierać się na relacji pani Hanki. Jej ojciec, ze względu na stanowisko, sporo wiedział o tajemnicach gdańskiej bezpieki.
Ponoć było tak.
Pewnego dnia Korczyński wezwał swego zastępcę i przyjaciela Forsta.
- Przyszło polecenie stworzenia silnych struktur partyjnych na Wybrzeżu - poinformował wiceszefa WUBP w Gdansku. - A do tego potrzebne są pieniądze. Weź niemieckie złoto i przekaż towarzyszom.
Rzeczywiście, skrzynie na polecenie Forsta zostały zabrane.
Minęło kilka miesięcy. Korczyński spotkał podczas jakiejś partyjnej odprawy człowieka, któremu miało być przekazane kosztowności. Spytał, jak wykorzystał powierzone mu złoto.
- Jakie złoto? - usłyszał.
Ojciec pani Hanki opowiadał, że wzburzony Korczyński wezwał Forsta i zażądał tłumaczeń. Ten zaś odparł wprost: - Złota nie przywłaszczyłem. Przekazałem je dla organizacji żydowskich. Należało do Niemców, którzy chcieli unicestwić mój naród. Teraz będzie służyć ich ofiarom.
Korczyński mógł ujawnić całą sprawę i z hukiem skazać Forsta za kradzież. Bał się jednak, że przy okazji jego zdemaskowania, sam będzie miał kłopoty. Wrogów, którzy czyhali na każde jego potknięcie, nie brakowało. Pozwolił więc Forstowi uciec. Oficjalnie wiosną 1946 roku Edward Forst znalazł się w amerykańskiej strefie okupacyjnej.
Niewykluczone, że przyczyną ucieczki wiceszefa WUBP był także donos w sprawie jego niechlubnej przeszłości wojennej. Oskarżenie o kierowanie niemieckim posterunkiem mogło się dla Forsta skończyć fatalnie.
- W związku z tym donosem Forst od 28 lutego 1946 r. znajdował się w dyspozycji Wydziału Personalnego MBP - twierdzi dr Piotr Niwiński. - Wezwany na rozmowę do Warszawy w marcu 1946, zniknął po drodze, zabierając ze sobą (według słów jego kolegów) depozyt złota i kosztowności z WUBP Gdańsk. Znał biegle niemiecki i rosyjski. Jego brat mieszkał w tym czasie w Chicago.
Czy skarb z gdańskiego więzienia, dla którego zginęło co najmniej 200 ludzi trafił rzeczywiście do organizacji żydowskich? A może został po prostu ukradziony przez sprytnego adwokata, który - kiedy było trzeba - zostawał polskim prawnikiem, komunistą, Żydem, Volksdeutschem, niemieckim żandarmem, partyzantem i człowiekiem bezpieki?
Grzegorz Korczyński zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach w 1971 r. Był wówczas ambasadorem nadzwyczajnym PRL w Algierii.
Ostatnia wzmianka o Edwardzie Forście pochodzi z lat 60. Jeden z byłych kolegów spotkał go w Berlinie Zachodnim. Prowadził sklep z pamiątkami.
Dorota Abramowicz - Dziennik Bałtycki |
czy ktoś z was o tym słyszał?
jayms - Pią Maj 04, 2007 9:08 am
Bezprawnie odebrane po wojnie kamienice wracają do właścicieli.
Cytat: | Państwo Chmielewscy, jedna z wielu rodzin przybyłych po wojnie do Gdańska, na dobry początek dostali kupę gruzów. Mogło być gorzej. Ich sąsiedzi, Niemiałkowscy, zastali ziemię z lejem po bombie. Poukładali rozrzucone na działce cegły i odkupili je od miasta. Władze Gdańska obiecały im, tak jak innym przesiedleńcom, własność odbudowanych domów.
Kiedy jednak minął dwudziestoletni okres dzierżawy, zerwał umowy i budynki zabierał. - Szesnaście lat trwało, nim przyznano nam prawo własności kamienicy wybudowanej w 93 procentach przez moich rodziców, Aleksandra i Zofię Niemiałkowskich â denerwuje się Maria Zawadzka, właścicielka budynku przy ul. Garncarskiej 7-9.
Aleksander, żołnierz Armii Krajowej odznaczony Krzyżem Kawalerskim Virtuti Militari, by zacząć w Gdańsku nowe, powojenne życie, sprzedał posiadłość w Sulejówku pod Warszawą, 10 hektarów ziemi i las. Dzięki pieniądzom, za które można było wtedy kupić siedem willi w Sopocie, na miejscu wielkiego leja po bombie w centrum Gdańska powstała kamienica. Miasto obiecało Niemiałkowskim prawo pierwokupu gruntu i budynku, ale w 1974 roku odmówiło dalszej dzierżawy. Dom zabrano. Starania o jego odzyskanie Zawadzka wspomina jako drogę przez mękę. Kilka miesięcy przygotowywano ugodę sądową pomiędzy stronami. Miasto nie przystąpiło do niej tuż przed jej formalnym zawarciem. Sąd Najwyższy w Warszawie trzy razy orzekał na niekorzyść miasta, które potem odwoływało się od tych wyroków. Dopiero w 2005 roku budynek ostatecznie wrócił do Niemiałkowskich.
- To był trudny, pilotażowy w tej dziedzinie prawa proces. Udało się nam go wygrać, bo wywalczyliśmy w Sądzie Najwyższym zmianę prawa â z dumą opowiada Roman Nowosielski, znany gdański mecenas i członek Trybunału Stanu.
Domy zabierano na podstawie dekretu o rozbiórce i naprawie budynków zniszczonych wskutek wojny, z 1945 roku. Dawał on osobom odbudowującym je zamiast prawa ich własności, dwudziestoletnie prawo bezpłatnego użytkowania kamienic. Tymczasem w 1947 roku weszła w życie ustawa o popieraniu budownictwa z 1947 roku. Jednoznacznie stwierdzała, że właścicielem budynku jest osoba, która odbudowała go na ziemiach odzyskanych po wojnie ze zniszczeń szacowanych na ponad 33 procent. Przed zmianą prawa wywalczoną przez Nowosielskiego dopuszczalne było równoczesne stosowanie i dekretu, i ustawy. Przyjmowano, że te dwa akty prawne się nie wykluczają. Teraz jasne jest, że ich zakresy się krzyżują. Stosowanie przepisów dekretu po 1947 roku było więc bezprawiem. Na tej podstawie wygrały procesy o domy kolejne gdańskie rodziny: Janikowskich (przy ul. Chmielnej), Czerepaków (przy ul. Grunwaldzkiej) i Działakiewiczów (przy Wałach Jagiellońskich). W najbliższym czasie kamienice odzyskają także rodziny Więckowskich, Stokłosów i Mariana Dziury. W sądzie toczy się kolejnych sześć spraw tego typu. Każda z nich, to historia krzywd wielu ludzi.
W ciągu dwóch lat po odzyskaniu prawa własności do budynku przy ul. Garncarskiej 7-9 rodzina Zawadzkich zainwestowała w kamienicę już 250 tys. złotych. Każdy, kto kiedykolwiek wcześniej przyglądał się temu budynkowi i pamięta, jak on wyglądał jeszcze kilka lat temu, z pewnością uzna, że zmienił się nie do poznania. W kamienicy znajduje się sześć mieszkań, przy czym tylko w trzech mieszkają lokatorzy. Pozostałe trzy zajmują członkowie rodziny.
Tatiana Żynda - Dziennik Bałtycki |
Gdynka - Czw Cze 21, 2007 8:48 am
Wielki zabytkowy remont
Cytat: | Rozpoczął się remont jednej z urokliwszych bram gdańskiego Starego Miasta - bramy przed kościołem św. Jakuba. To tylko jeden z wielu remontów, jakie w tym roku czekają gdańskie zabytki.
Gospodarze świątyni - ojcowie oblaci zlecili zbicie z budowli tynku, którym swojego czasu ją pokryto. - Odnowione zostaną także dwie płaskorzeźby: przedstawiające Świętą Rodzinę i herb karmelitów, do których bardzo długo należał kościół - mówi ojciec Paweł Ratajczyk, rektor kościoła św. Józefa.
Prace przy bramie mają zakończyć się w ostatnich dniach października. Wykonywane one będą za pieniądze, jakie oblaci pozyskali z miejskiego funduszu przeznaczonego na prace konserwatorskie przy gdańskich zabytkach. Na remont bramy zakonnicy dostali 49 tysięcy złotych. Tyle dokładnie wyniesie koszt prac.
Inne prace konserwatorskie
Oprócz odremontowania bramy wiodącej do kościoła św. Józefa, w ciągu tego roku już zostały, albo zostaną wykonane prace:
wymiana jednego z wielkich żeliwnych okien w bazylice Mariackiej,
remont elewacji kamienic nr 17/18 i 20/21 przy Długim Targu,
wymiana dachu i więźby dachowej XV-wiecznej kaplicy św. Anny, znajdującej się przy kościele św. Trójcy,
założenie instalacji przeciwwłamaniowej i przeciwpożarowej w kościele św. Mikołaja,
remont zachodniej elewacji kościoła św. Bartłomieja,
przywrócenie polichromii na elewacji kamienicy przy ul. Długiej 45,
remont jednej z elewacji kościoła Bożego Ciała.
Anna Kisicka |
danziger - Czw Cze 21, 2007 9:44 am
Cytat: | bramy przed kościołem św. Jakuba. |
Cytat: | Oprócz odremontowania bramy wiodącej do kościoła św. Józefa |
Gdanszczanin - Pią Cze 22, 2007 5:38 pm
To w końcu o jaki kościół chodzi? Chyba św Józefa?
Gdynka - Nie Cze 24, 2007 10:31 pm
O Józefa.
Gdynka - Sro Cze 27, 2007 7:15 pm
Pocięli Gwiazdę Dawida. Zniszczenia na cmentarzu żydowskim na Chełmie
Cytat: | Wandale zniszczyli tablicę informacyjną z Gwiazdą Dawida na cmentarzu żydowskim w gdańskiej dzielnicy Chełm. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy na cmentarzu tym dochodziło do podobnych zdarzeń wiele razy.
Przy wejściu wisiała tablica z nazwą cmentarza, Gwiazdą Dawida i napisem "Przechodniu uszanuj pamięć i prochy zmarłych". Ktoś jednak ją zerwał i połamał. To nie jedyne straty.
- Po raz czwarty w przeciągu ostatnich sześciu miesięcy wandale uszkodzili też znaczną część betonowego ogrodzenia. Próbowano uszkodzić metalowe bramy i furtki - mówi Mieczysław Abramowicz, rzecznik prasowy Gdańskiej Gminy Żydowskiej.
O sprawie zawiadomiona została gdańska policja. - Mamy potencjalnego sprawcę, ale nikomu nie przedstawiono zarzutów. Straty zostały wycenione na sumę od dwóch do czterech tysięcy złotych - mówi Dominika Przybylska, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku.
Cmentarz na Chełmie założony został około drugiej połowy XVI wieku. Jest jednym z najstarszych miejsc pochówku Żydów w naszej części Europy.
Katarzyna Gruszczyńska |
Gdynka - Pią Lip 06, 2007 12:55 pm Temat postu: Dodatki do Dziennika Bałtyckiego A do Dziennika Bałtyckiego od dziś co piątek dołączona jest pocztówka, przedstawiająca dawny Gdańsk, Sopot, Gdynię. 10 fotografii pochodzi z Biblioteki PAN. Jak zapowiada gazeta mają to być znaje miejsca z nietypowych ujęciach albo scenerii, np. sopocki Monciak zimą, Mariacka z konnymi wozami pełnymi towarów, Kamienna Góra sprzed 100 lat.
Corzano - Pią Lip 06, 2007 1:23 pm
Ciekawe, czy będzie coś czego nie było w BSG lub na FDG.
Gdynka - Sro Lip 11, 2007 5:17 pm Temat postu: Orient Express w Malborku Ważna informacja dla forumowych wielbicieli pociągów! Po raz pierwszy do Polski zawita Orient Express.
Słynny Orient Expres nadjeżdża!
Cytat: | Legendarny pociąg Orient Express zawita do Malborka. Przywiezie 102 zagranicznych turystów, którzy we wtorek wyruszyli z Wiednia do słowackiej Bańskiej Bystrzycy. Kolejnymi przystankami będą Kraków, Warszawa, Malbork i Praga. Wycieczka zabytkowym pociągiem kosztuje... 6 tysięcy euro.
Mieszkańcy Pomorza będą mieli w niedzielę jedyną okazję, by przyjrzeć się z bliska pociągowi, rozsławionemu przez kryminał Agaty Christie pt. "Morderstwo w Orient Expressie".
- W Malborku spodziewamy się pociągu o godzinie 16 - mówi Piotr Smagur z firmy Intercrac, która dba o logistykę przejazdu w Polsce. - Mogą nastąpić przesunięcia 10-15-minutowe. Zaraz po wyjściu pasażerów tabor zostanie odstawiony na bocznicę do obsługi technicznej.
Zagraniczni pasażerowie Orient Expressu zwiedzą pokrzyżacki zamek, a potem ruszą w dalszą podróż do Pragi. Odjazd z malborskiego peronu zaplanowano na godzinę 20.15. Wycieczka jest prywatna, więc miłośnicy kolei nie będą mieli okazji zwiedzić wagonów i poczuć atmosfery luksusu. Będzie to pierwsza wizyta zabytkowego pociągu w Polsce, który nosi teraz oficjalną nazwę Venice Simplon-Orient Express. - W 1988 roku do Polski przyjechał podobny pociąg, ale nie był to oryginalny skład - wyjaśnia Smagur.
Orient Express był pierwszym pociągiem obsługującym linię transeuropejską. Pod koniec XIX wieku pokonywał liczącą 2880 km trasę między Paryżem a Konstantynopolem. W 1982 roku został odrestaurowany i jeździ po Europie jako luksusowa atrakcja dla bogaczy.
Jacek Skrobisz - Dziennik Bałtycki |
villaoliva - Sro Lip 11, 2007 5:38 pm
Trzeba by jakąś blokadę drogową postawić.
Jak to nie ma zwiedzania?
Nawet pywka nie mozna sprzedac?
rispetto - Sro Lip 11, 2007 7:48 pm
z Wiednia do Bańskiej Bystrzycy przez Malbork?
Pojechali z remontem torów na maxa, że taki objazd im wyszedł
gargoyle dfl - Pon Lip 23, 2007 3:06 am
toz bylo napisane: luksusowa atrakcja dla bogaczy;poza tym za te 6000 euro to ja bym tam siedzial przez miesiac i nie ma bata ,niech jada nawet przez Szwecje:hihi:
Corzano - Sro Sie 29, 2007 10:26 am
Ech... "ja wiedziałem, że tak będzie"...
Euro 2012. Pomorskie inwestycje za euro skreślone przez "pisowskie" ministerstwo
Jakub Wielicki napisał/a: | Organizacja w Gdańsku mistrzostw Euro 2012 stanęła nagle pod znakiem zapytania. Ministerstwo Rozwoju Regionalnego wykreśliło kluczowe projekty komunikacyjne z listy inwestycji finansowanych przez Unię Europejską.
Ministerstwo Rozwoju Regionalnego ogłosiło listę projektów, na które są przeznaczone fundusze z tzw. krajowych Programów Operacyjnych Infrastruktura i Środowisko oraz Innowacyjna Gospodarka. Na liście nie znalazły się tak kluczowe inwestycje komunikacyjne dla Gdańska i całego regionu jak rozbudowa ul. Słowackiego w Gdańsku mająca połączyć lotnisko z nowym stadionem oraz budowa Kolei Metropolitalnej. Odpadły również wszystkie projekty dotyczące gospodarki wodno-ściekowej na terenie Trójmiasta, oraz ochrona przeciwpowodziowa Żuław Wiślanych, na którą miało być przeznaczone ponad 160 mln euro.
- Jestem zaskoczony. Poprosiłem marszałka Płażyńskiego o wyjaśnienie tej kwestii u minister Grażyny Gęsickiej - mówi Jan Kozłowski, marszałek województwa pomorskiego. - Mam nadzieję, że te decyzje nie były polityczne.
Znalazły się jednak pieniądze na rozbudowę Portu Lotniczego im. Lecha Wałęsy, w sumie 74 mln euro i Europejskiego Centrum Solidarności - 60 mln euro. Udało się również Trasie Sucharskiego, na którą ministerstwo przeznaczyło 200 mln euro.
Pocięta lista Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko może przeszkodzić Gdańskowi w sprawnej organizacji Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej, w 2012 roku. Marszałek województwa ma zamiar w tej sprawie interweniować w Warszawie.
Jeszcze w czerwcu Ministerstwa Rozwoju Regionalnego zwróciło się do urzędów marszałkowskich w Polsce, na terenie których będą rozgrywane mecze Euro 2012, o uzupełnienie listy do POIiŚ inwestycjami koniecznymi do przeprowadzenia ME.
Na pomorskiej liście znalazła się między innymi rozbudowa ulic Słowackiego i Kościuszki, które w swoim nowym przebiegu miały łączyć lotnisko z Baltic Areną, oraz budowa Kolei Metropolitalnej. Po za tym do ministerstwa przesłano również projekt inteligentnego sterowania sygnalizacją świetlną - TRISTAR, remont torowisk, przystanków oraz wymiana taboru Szybkiej Kolei Miejskiej. Niestety Żaden z tych projektów nie okazał się na tyle ważny, aby go zrealizować z środków centralnych. Pozostaje jednak wyjście z tej sytuacji.
Projekty można finansować z Regionalnego Programu Operacyjnego, które rozdziela marszałek województwa. Jest tylko jedno ale... wysokość RPO na lata 2007-2013 wyniesie zaledwie 900 mln euro. Ta kwota wystarczyłaby jedynie na realizacje drogi łączącej lotnisko z Baltic Areną, Kolei Metropolitalnej i trasy Sucharskiego. Reszta funduszy powinna wystarczyć dla całego województwa, a to może być już kłopotliwe.
- Słowackiego będzie na pewno remontowana i poszerzana - zapewnia Marcin Szpak, wiceprezydent Gdańska. - Niestety projekt będziemy musieli realizować etapami. Najpierw będziemy realizować odcinek między ul. Potokową a al. Rzeczpospolitej, na który mamy już gotowy projekt.
Również brak pieniędzy na budowę Kolei Metropolitalnej budzi zdziwienie wśród jej projektantów.
- Przyznanie dofinansowania lotniska bez zapewnienia komunikacji go z resztą miasta i regionu wydaje się co najmniej dziwne - mówi Andrzej Masel, dyrektor Centrum Naukowo Technologicznego Kolejnictwa. - Kolej Metropolitalna będzie przecież otwarciem Gdańska na Kaszuby.
Jedynym komentarzem, jaki udało nam się uzyskać z ministerstwa było to, że projekty rozpatrywane są przede wszystkim pod kątem "strategicznego znaczenia dla rozwoju kraju i znaczenia ponadregionalnego". Budowa połączenia lotniska z resztą regionu wydaje się wystarczającym powodem, jednak ministerstwo jest innego zdania.
Pod znakiem zapytania stoi również budowa Trasy Sucharskiego w kształcie, jaki marzy się gdańskim włodarzom. Tunel pod Martwą Wisłą, trzy bezkolizyjne węzły drogowe, dwie jezdnie szybkiego ruchu w każdym kierunku to koszt grubo ponad 300 mln. euro. W POIiŚ przeznaczono na tę inwestycję 200 mln euro, co nie wystarczy na pełną realizację tego projektu.
- Zrobimy wszystko, aby Trasa Sucharskiego była zrealizowana w pełnym kształcie, inaczej ta inwestycja nie będzie miała żadnego sensu - dodaje Szpak.
Tymczasem marszałek Kozłowski zapewnia, że to nie koniec batalii o unijne pieniądze.
- Interweniowałem u wicemarszałka Macieja Płażyńskiego, aby wyjaśnili tę sprawę u minister Gęsickiej - zapewnia Kozłowski. - Myślę, że należy potraktować tę listę jedynie jako wstępną.
Pozostaje chyba jedynie wierzyć na słowo marszałkowi województwa.
To zemsta Prawa i Sprawiedliwości
Sławomir Nowak, poseł Platformy Obywatelskiej
- Partia rządząca nigdy nie przepadała za Pomorzem, nigdy nie mogła liczyć tu na żaden porządny wynik w wyborach. Tego typu posunięcia można odebrać jedynie jako chęć zemsty na regionie. Decyzje o wykreśleniu Kolei Metropolitalnej, Trasy Sucharskiego, rozbudowie ulic Słowackiego i Kościuszki można jedynie odebrać jako grę polityczną partii braci Kaczyńskich. Żadna z decyzji podejmowanych przez PiS nie była podporządkowana dobru mieszkańców naszego regionu, a jedynie politycznej zemście na Pomorzu, gdzie Platforma zawsze miała największe poparcie.
Mogę obiecać jedynie, że po wygranych miejmy nadzieję. przez nas wyborach Pomorze znów wróci na mapę inwestycji finansowanych przez Unię Europejską. Wtedy wszystkie te inwestycje, jak i wiele innych będą realizowane z właściwym wsparciem funduszy europejskich.
Co jeszcze "wypadło" z listy
Projekty, które nie znalazły się na liście Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko na lata 2007 - 2013
- ochrona przeciwpowodziowa Żuław Wiślanych
- projekty gospodarki wodno-ściekowej
- rozbudowa ulic Słowackiego i Kościuszki w Gdańsku
- budowa Kolei Metropolitalnej
- projekt inteligentnego sterowania ruchem - TRISTAR |
villaoliva - Sro Sie 29, 2007 10:55 am
Zasady Zobowiązują.
rispetto - Sro Sie 29, 2007 1:31 pm
Czy sezon polowań na kaczki już się rozpoczął?
Sabaoth - Sro Sie 29, 2007 5:53 pm
A może tak ogłosić niepodległość i ciągnąć pieniądze z Brukseli bez pośrednictwa Warszawy
villaoliva - Sro Sie 29, 2007 6:00 pm
Zasady Zobowiązują... Prędzej zrobią nam tu stan wojenny.
rispetto - Czw Sie 30, 2007 7:53 am
villaoliva napisał/a: | Zasady Zobowiązują... |
Prędzej kompleksy, niż zasady.
Sabaoth - Pon Wrz 03, 2007 4:58 pm
To chyba nie jest decyzja polityczna:
Reaktywacja jeziora "Zaspa"
DB napisał/a: | W jednej z gdańskich dzielnic – Letnicy, być może niedługo znowu będzie tak zwane jezioro "Zaspa".
Władze Gdańska rozważają rekultywację historycznego akwenu.
Zbiornik "Zaspa" pod koniec lat 60-tych zeszłego wieku zaczął stopniowo zarastać, z czasem stał się miejscem składowania popiołów z pobliskiej elektrociepłowni, a obecnie jest składowiskiem rezerwowym.
Jedną z rozważanych możliwości rekultywacji tego teranu jest wywiezienie ok dwóch milionów ton popiołów i przywrócenie w Letnicy jeziora.
Jezioro Zaspa powstało kilkaset lat temu między Letnicą, Nowym Portem a Brzeźnem. Utworzyły je wody, które wpłynęły tu z zachodniej odnogi Wisły. Pierwszy zapis na jego temat pochodzi z XIII-ego wieku. Po wojnie jezioro słynęło w Gdańsku jako siedlisko wielu gatunków ptaków - głównie kaczek. |
seestrasse - Pon Wrz 03, 2007 8:01 pm
może jednak nie wszystko stracone?
Wybiórcza, na ten sam temat
Cytat: | Gdańsk w grze o unijną kasę
Michał Tusk
2007-08-31, ostatnia aktualizacja 2007-08-31 21:51
Wbrew ostatnim doniesieniom pomorskie inwestycje nie zostały skreślone z list przedsięwzięć finansowanych przez UE. Kolej Metropolitarna, rozbudowa sieci tramwajowej oraz projekty kanalizacyjno-melioracyjne będą walczyły o pieniądze w konkursach.
Informacje o wykreśleniu gdańskich inwestycji podał w środę "Dziennik Bałtycki". Komunikaty w podobnym tonie pojawiały się również w innych miastach w kraju.
Powodem była najnowsza wersja tzw. listy indykatywnej - dokumentu, który wymienia inwestycje finansowane z UE w ramach rządowego programu Infrastruktura i Środowisko.
Sprawa poruszyła pomorskich polityków, którzy zapowiedzieli interwencję w Warszawie. Okazuje się jednak, że obawy są przedwczesne. Udało nam się bowiem ustalić, że lista jest niepełna. Zgodnie z informacjami podanymi w serwisie internetowym Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, które koordynuje wydawanie unijnej kasy, lista pomija część projektów - m.in. związanych z transportem w miastach, gospodarką wodno-ściekową czy ochroną przeciwpowodziową. Tam właśnie znajdowały się gdańskie przedsięwzięcia.
- W praktyce wykreślono jedynie budowę systemu termicznego przekształcania odpadów w Szadółkach - mówi wiceprezydent Gdańska Marcin Szpak. - Nie można też zgodzić się ze stwierdzeniem, że "wykreślono" ulicę Słowackiego.
Nigdy jej na tej liście nie było. Staraliśmy się o wpis, ale nie udało się. Trudno, zbudujemy Słowackiego sami.
Ale dofinansowania nie możemy być pewni. Inwestycje, których nie wymieniono na liście, będą bowiem najprawdopodobniej walczyły o pieniądze w konkursach. Najprawdopodobniej - bo jak dokładnie mają wyglądać procedury przyznawania funduszy, nie wiadomo. Do tego lista nie jest wcale ostateczna - gdyż ma charakter rozporządzenia, które można w każdej chwili zmienić. |
Corzano - Pon Wrz 03, 2007 8:28 pm
E tam... słowa, słowa... Póki nie przytrzasnę sobie palca drzwiami Kolejki Metropolitalnej, nie uwierzę.
seestrasse - Pon Wrz 03, 2007 9:23 pm
ja też
ale chciałam też pokazać tworzenie tzw. faktów medialnych. sama się wściekłam, gdy przeczytałam tekst w DB. a tu proszę... ktoś coś słyszał, coś sobie dośpiewał... rzetelności w tym jakby mało.
Gdynka - Sro Wrz 19, 2007 1:42 pm
Pomorze. Trzy obiekty trafiły do Krajowego Rejestru Zabytków
Cytat: | Dom podcieniowy w Żuławkach, stara plebania w Chojnicach oraz kamienica przy pl. Grunwaldzkim w Pelplinie zostały wpisane do Krajowego Rejestru Zabytków. To prestiż czy dopust Boży? - nasuwa się pytanie, zważywszy, że za zabytek w znacznej części odpowiada właściciel.
O wpis do rejestru siedziby wydawnictwa "Pielgrzym" w Pelplinie zabiegała sama gmina, która jest właścicielem obiektu. - To co jest zabytkowe musi takie pozostać - krótko uzasadnia decyzję Andrzej Stanuch, burmistrz Pelplina. - Nie liczę z tytułu wpisu do rejestru zabytków na specjalne profity. Chodzi o to, aby wszelkie prace w tym obiekcie prowadzone były zgodnie ze sztuką konserwatorską. Zdaję sobie sprawę, że rodzi to zobowiązania dla właściciela.
Burmistrz wyjaśnia, że w zabytkowej kamienicy gmina planuje sprzedawać mieszkania.
- Źle by się stało, gdyby budynek uległ przekształceniu w nowoczesny - podkreśla.
Nadzór konserwatorski jest potrzebny - ten pogląd podziela również Wiesław Ślizewski z Gniewa. - Moja nieruchomość leży w strefie bezpośredniej ochrony konserwatorskiej - mówi gniewianin. - Mam z tego tytułu głównie obowiązki, a żadnych przywilejów. Myślę, jednak, że to jest słuszne działanie. Tylko tak można zachować unikatową zabudowę naszego miasteczka.
- Każda epoka ma jakieś najcenniejsze obiekty, a sztuką jest by należycie chronić i eksponować je wszystkie - mówi Marcin Tymiński, rzecznik Pomorskiego Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Gdańsku.
A co ma zrobić właściciel zabytku, którego koszt utrzymania znacznie przewyższa możliwości? Czy rolą konserwatora jest tylko pilnowanie, aby wszelkie prace były wykonywane zgodnie ze sztuką konserwatorską, a inne prace "nagradzane" karami?
- Niestety, dziś jest tak, że za zabytek w znacznej części odpowiada właściciel - mówi Tymiński. - To jego zadaniem jest szukać wszelkich dostępnych środków na utrzymanie, konserwację itd. Urząd konserwatora może oczywiście pomóc w zdobywaniu środków. Obecnie fundusze z budżetu centralnego na utrzymanie zabytków są o wiele większe niż dawniej. W tym roku dodatkowo wyasygnowano kilkadziesiąt milionów złotych i rozdysponowano na najpilniejsze remonty zabytków.
W Pomorskiem mamy już ponad 1700 zabytków nieruchomych i tysiące zabytków ruchomych.
Dom podcieniowy w Żuławkach w gminie Stegna - zbudowano go w 1797 r. dla ówczesnego właściciela, którym był Cornelius Froese. Budynek miał wchodzić w skład tradycyjnej zagrody żuławskiej. W 1851 r. został przebudowany przez Jacoba Dicka. Do dziś w budynku zachowały się dwie deski na których wyryto "Cornelius Froese Bauherr Anno 1797" oraz "Jacob Dick Renovatum 1851". To dom charakterystyczny dla krajobrazu Żuław. Obecnie to jeden z niewielu takich obiektów zachowanych bez większych zmian.
Stara Plebania w Chojnicach przy Placu Kościelnym 6 - wzniesiono ją w drugiej połowie XIV w. na terenie ówczesnego cmentarza przykościelnego. W XVI w. część pomieszczeń plebanii zajmowała szkoła parafialna. Po 1555 r. cały kościół wraz z parafią przejęli luteranie. W ręce kościoła rzymskokatolickiego trafił ponownie w 1618 r. W latach 1657, 1733, 1743 plebanię niszczyły pożary. To obiekt o bogatej historii i nawarstwionej strukturze architektonicznej stanowiący materialny zapis burzliwych dziejów miasta.
Kamienica - siedziba wydawnictwa "Pielgrzym" w Pleplinie przy placu Grunwaldzkim 9 - historia obiektu związana jest z inicjatywą stworzenia nowego polskiego pisma w pn. części Prus Zachodnich. Twórcą wydawnictwa, które miało wydawać owo czasopismo był Stanisław Roman (1842-1923). On to założył drukarnię, w której od 1 stycznia 1869 r. zaczęto drukować czasopismo "Pielgrzym". Od 1873 roku właściciel firmy drukował "Pielgrzyma" już we własnym domu. Stanisław Roman prześladowany przez władze pruskie sprzedał firmę wraz z kamienicą Edwardowi Michałowskiemu (1856-1905) znanemu gdańskiemu księgarzowi i działaczowi narodowemu. Prężną działalność wydawniczą przerwała niemiecka okupacja.
Wpis do rejestru zabytków do sprawa prestiżowa
Z Marianem Kwapińskim, pomorskim wojewódzkim konserwatorem zabytków rozmawia Krystyna Paszkowska
- Co właściwie oznacza wpis do rejestru zabytków?
- Wpis do rejestru zabytków najprościej mówiąc oznacza, że zabytek nie jest "bezpański", a znajduje się pod ochroną państwa, a jego właściciel musi w odpowiedni sposób o niego dbać.
- Czy właściciel ma się z takiego wpisu cieszyć, czy też raczej powinien się martwić, bo od tej chwili nawet najdrobniejsze zmiany, naprawy będzie musiał konsultować z konserwatorem?
- Wpis do rejestru zabytków do sprawa prestiżowa. Oznacza, że taki obiekt posiada szczególne walory historyczne, kulturowe, społeczne, a nawet naukowe. W ostatnich latach bardzo zmieniła się świadomość zwłaszcza prywatnych właścicieli zabytkowych obiektów. Coraz więcej np. wspólnot mieszkaniowych bądź osób prywatnych remontuje np. zabytkowe kamienice, gdyż ich wartość wtedy mocno zwyżkuje. To prawda, że posiadacz obiektu zabytkowego wszelkie remonty, ewentualne zmiany itd. musi uzgadniać z Urzędem Ochrony Zabytków, jeśli jednak przedkłada konkretne propozycje zgodne z wytycznymi konserwatorskimi, wtedy współpraca układa się harmonijnie.
- Czy wpis do rejestru zabytków otwiera furtkę do funduszy unijnych czy też środków z ministerstwa?
- Właściciel może starać się o dofinansowanie zarówno z budżetu ministerstwa jak i środków unijnych. Właśnie wpis do rejestru otwiera mu taką drogę. Urząd Ochrony Zabytków zawsze wspiera wnioski o dofinansowanie prac w takich obiektach.
- Jaka jest droga wpisu nieruchomości do rejestru zabytków? Kto może się ubiegać o taki wpis?
- Procedurę wpisu do rejestru reguluje Ustawa o Ochronie Zabytków. O wpis może ubiegać się sam właściciel obiektu, lub z urzędu może takiego aktu dokonać konserwator wojewódzki. Dany obiekt musi spełnić oczywiście określone warunki. Upraszczając można powiedzieć, że jednym z nich jest np. to, że powinien być maksymalnie oryginalny - np. odbudowany od fundamentów po dach dworek ma małe szanse na wpis do rejestru, w przeciwieństwie do dworku, który mimo iż solidnie zniszczony, od powiedzmy 250 lat stoi sobie w niezmienionym stanie.
- Dziękuję za rozmowę.
KRYSTYNA PASZKOWSKA - Dziennik Bałtycki |
villaoliva - Wto Lis 06, 2007 3:21 pm Temat postu: Górski zainwestuje w biurowiec na ulicy 3 Maja Górski zainwestuje w biurowiec na ulicy 3 Maja
Cytat: | Nowoczesny biurowiec powstanie w dawnym budynku Biura Planowania Przestrzennego, przy ul. 3 Maja 9a w Gdańsku. Inwestorem jest Przedsiębiorstwo Budowlane Górski, właściciel m.in. starego browaru we Wrzeszczu.
- Budynek kupiłem rok temu, obecnie jestem na etapie zapoznawania się z dokumentacją - wyjaśnia Bogdan Górski, właściciel Przedsiębiorstwa Budowlanego Górski. - Na pewno trzeba będzie wykonać kapitalny remont, lecz na razie bardziej koncentruję się na browarze we Wrzeszczu.
Budynek nie jest wpisany do rejestru zabytków, ale znajduje się na terenie objętym ochroną konserwatorską oraz na obszarze, który stanowi pomnik historii. Oznacza to, że wszelkie prace związane z nieruchomością będą prowadzone pod nadzorem konserwatora zabytków.
Użytkownikiem wieczystym budynku, który stanowił nieruchomość użytkową Skarbu Państwa, od 1994 r. było Biuro Planowania Przestrzennego. Od roku 2000 BPP sp. z o.o. znajdowało się w likwidacji. Górski odkupił nieruchomość od komornika. Za jaką kwotę, nie chce zdradzić.
Kompleks budynków przy ul. 3 Maja powstał około 1880 r. Początkowo mieściły się tu koszary pionierów, a potem, aż do powstania Wolnego Miasta Gdańska, szkoła wojenna. Następnie, do II wojny światowej działał tu główny urząd finansowy w mieście, a tuż po wojnie przez pewien czas zarząd miejski.
- To przykład dobrej dziewiętnastowiecznej architektury i nie wolno będzie naruszać jego zewnętrznej bryły - zauważa Andrzej Januszajtis, znawca dziejów Gdańska.
|
Marcin - Czw Lis 15, 2007 10:58 am
Św. Trójca nam pięknieje
Cytat: | Po sześćdziesięciu dwóch latach, całkowicie zniszczone przez bomby w czasie II wojny światowej, prezbiterium kościoła pod wezwaniem Św. Trójcy w Gdańsku powraca do świetności. Wczoraj wieczorem z Poznania przyjechały wspaniałe gotyckie stalle.
- W Polsce można spotkać wiele barokowych i renesansowych stalli, ale te gotyckie to prawdziwy rodzynek - tłumaczy Jan Tusk z urzędu Pomorskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Gdańsku.
Stalle to drewniane lub kamienne ławki ustawiane w prezbiterium. Często są bogato zdobione i poprzedzielane na pojedyncze siedziska. W europejskim budownictwie sakralnym pojawiały się od średniowiecza do baroku. Przeznaczone były głównie dla duchownych, np. kanoników czy zakonników. Te w gdańskim kościele będą miały ok. 120 siedzisk.
Montaż stalli to nie jednyne prace wykonywane w tym jednym z najstarszych i najpiękniejszych gdańskich zabytków. Niedawno, po dwumiesięcznych pracach, obniżono zieleniec wokół kościoła od strony ulic Okopowej i Toruńskiej. Dotychczas część murów była zasypana na wysokości ok. 1,5 metra nad ziemią.
Prace, sfinansowane w kwocie 290 tys. zł z budżetu miasta, wykonał Zarząd Dróg i Zieleni w Gdańsku.
- Kaplica znajdowała się poniżej poziomu ziemi, co powodowało, że cały czas walczyliśmy z wilgocią i grzybem - wyjaśnia o. Tomasz Jank, gwardian zakonu franciszkanów w Gdańsku.
Zakonnicy musieli radzić sobie z niekontrolowanymi odpływami wody, tym bardziej, że za kaplicą św. Anny zdążyło powstać bagno. Wszystko to prowadziło do degradacji tego niezwykle cennego obiektu.
- Niekontrolowana woda jest zawsze tym, co najbardziej niszczy budynek i znajdujące się w nim zabytki - wyjaśnia Romuald Nietupski, dyrektor ZDiZ w Gdańsku. - W celu zabezpieczenia przed ponownym podmakaniem wykonaliśmy fosę, która odbiera wodę od murów.
Jednocześnie trwają prace remontowe dachu kaplicy, które mają się zakończyć pod koniec miesiąca. Ustabilizowano więźbę dachową, wzmocniono konstrukcję, a teraz wymieniane są dachówki, na takie, które są wzorowane na oryginalnych gotyckich.
- W Gdańsku średniowieczna więźba dachowa zachowała się tylko w kościele św. Jana, św. Dominika i właśnie św. Trójcy - mówi Jan Tusk.
Podczas prac dokonano ciekawego odkrycia. Konserwatorzy przypuszczają, że dach kaplicy może być pozostałością zamku krzyżackiego, który został zburzony w XV wieku. Świadczą o tym ślady po nietypowych rozwiązaniach i nieudolne łączenia fragmentów więźby.
- Przed nami jeszcze renowacja elewacji - zapowiada o. Tomasz Jank. - We własnym zakresie planujemy też odkrycie murów wokół zakrystii.
Tymczasem otwarcie prezbiterium planowane jest na 7 grudnia.
Przypomnijmy, że kościół św. Trójcy znajduje się u zbiegu ulic Rzeźnickiej i św. Trójcy. Jego najstarszą część stanowi dawny kościół Wieczerzy Pańskiej, z pierwszej połowy XV w. Z czasem przejął on funkcję prezbiterium nowej, znacznie większej świątyni. Trójnawowy kompleks kościelny pod wezwaniem św. Trójcy, należący do franciszkańskiego zespołu kościelno-klasztornego powstawał w latach 1430-1514. Drugą wojnę światową przetrwała kaplica św. Anny i główny korpus kościoła.
W ciągu ostatnich czterech lat dokonano licznych prac modernizacyjnych. Wyremontowano ponad 4 tys. metrów kw powierzchni dachu głównego kościoła, odtworzono zwieńczenie wieżyczki zegarowej, gdzie na liczącej ponad pięć metrów iglicy zamontowano miedzianą kulę, a nad nią obrotową chorągiewkę blaszaną z herbem franciszkanów.
Agata Cymanowska - POLSKA Dziennik Bałtycki
Po odkopaniu murów wywieziono ponad tysiąc ton ziemi
|
jayms - Sob Lis 17, 2007 9:01 am
Domy podcieniowe na skraju katastrofy
Cytat: | Dwa ponaddwustuletnie domy podcieniowe, w Steblewie w gminie Suchy Dąb w każdej chwili mogą się zawalić. Z przeprowadzeniem remontu nie można dłużej zwlekać, bo to jedne z ostatnich zabytków żuławskiej architektury.
Budynki stoją po obu stronach drogi w centrum wsi. Niegdyś różniły się wystrojem i elementami ozdobnymi. Dziś są jednakowo zrujnowane. Zapadnięte dachy, połamane dachówki. Na strychach brakuje szyb w oknach. Śnieg i deszcz padają na powały. Stropy gniją, ściany przesiąknięte są wilgocią. Ozdobne belki spróchniały. Jeden z obiektów ma dwóch właścicieli, drugi trzech. Wszyscy to niezamożni rolnicy.
- W tym domu moi rodzice zamieszkali zaraz po wojnie - mówi Jacek Sikora, współwłaściciel jednego z budynków. - Zależy mi, żeby się nie zawalił, jednak nie mam pieniędzy na remont. Jedna ze ścian runęła trzydzieści lat temu. Odbudowaliśmy ją z ojcem. Niedawno wypadła rama okna. Wstawiłem plastikową. Zwrócono mi uwagę, że tak nie wolno, bo to zabytek. W międzyczasie powstały przybudówki, które należy rozebrać. Modernizacja tego domu wymaga ogromnych nakładów. Nie wierzę, żebyśmy wspólnie z sąsiadami mogli tego dokonać. Skąd wziąć pieniądze na remont? Dlatego zdecydowałem się na budowę nowego domu obok podcieniowego. Jest już "pod dachem".
- Żal mi domów podcieniowych w Steblewie - przyznaje Marcin Tymiński, rzecznik prasowy Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Gdańsku. - Niewiele możemy pomóc, bo to własność prywatna. Zrobiliśmy bezpłatną ekspertyzę zabytków. Trzeba pilnie wyremontować dachy, ściany i fundamenty. Mieszkańcy sami nie poradzą sobie z modernizacją. Na każdy z budynków potrzeba około dwóch milionów zł. Można uzyskać dopłaty do inwestycji z Unii Europejskiej oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ale niezbędne są pieniądze na tzw. wkład własny. Tu mogą pomóc władze samorządowe. Dobrym wyjściem byłaby sprzedaż obiektów komuś, kto ma środki na remont.
- W ostatnim czasie na terenie naszej gminy zawaliło się kilka domów podcieniowych, więc te w Steblewie trzeba ratować - uważa Sławomir Kaźmierczak, wójt gminy Suchy Dąb. - Z pięciu rodzin jedna jest zainteresowana remontem, ale nie ma pieniędzy na inwestycję. Sprzedaż nie będzie łatwa, bo właściciele zdają sobie sprawę z wartości historycznej obiektów i stawiają wygórowane żądania. Gmina może im pomóc w wykonaniu dokumentacji i wypełnieniu wniosku o dotacje, jednak nie może dopłacić do remontu. To byłoby niezgodne z prawem.
Wawrzyniec Rozenberg - POLSKA Dziennik Bałtycki |
villaoliva - Pon Gru 17, 2007 2:15 pm Temat postu: Przywracanie miastu blasku sprzed wieków Przywracanie miastu blasku sprzed wieków
Cytat: | Jak wyglądała w Gdańsku fosa obronna? Do czego służyła Baszta Latarniana? Tego będzie można niebawem dowiedzieć się nie tylko z książek. Miejski konserwator zabytków przygotował bowiem dokumentację rekonstrukcji wspomnianej baszty i
przyległych do niej murów obronnych, a także zaznaczenia fragmentu fosy.
Pozostałości gdańskiej Baszty Latarnianej znajdują się przy ulicy o tej samej nazwie. Teraz mają wysokość około 11 metrów. Zaglądają do jej wnętrza zbieracze złomu. Próbują sprawdzać, czy czegoś metalowego nie schowano między cegłami i demontują zabytek, kawałek po kawałku. Łuki, podpierające przyległy do Baszty mur obronny, są "schronieniem" dla pojemników na śmieci.
Ale to wszystko ma się zmienić, a dodatkowo wzdłuż ulicy Latarnianej powstanie... rynsztok.
Janusz Tarnacki, miejski konserwator zabytków w Gdańsku, pragnie, żeby rewaloryzacja służyła także edukacji. Zabytek ów, znajdujący się bowiem blisko teatru Wybrzeże, jest dobrze widoczny od strony Targu Drzewnego. Rzuca się w oczy każdemu, kto z dworca PKP podąża w kierunku Głównego Miasta.
- Przy okazji rekonstrukcji murów zostanie uwidoczniona fosa miejska - zapowiada jednocześnie Janusz Tarnacki. - Relikty tej fosy istniały jeszcze w okresie nowożytnym. Niestety, teraz nie ma po niej śladu, zauważalnego przez turystę czy stałego mieszkańca Gdańska.
Zakres rekonstrukcji zabytków zawarty jest w projekcie koncepcyjnym zagospodarowania terenu w kwartale pomiędzy ulicami Świętego Ducha, Latarnianą, Szeroką i Targiem Drzewnym, autorstwa architekta Tomasza Celewicza.
Według tego projektu, fosa ma zostać uwidoczniona na obszarze częściowo zajętym przez parking, obok teatru Wybrzeże. Zarys fosy będzie miał szerokość około 32 metrów. Przewidziane są dwa warianty: z pozostawieniem parkingu lub jego likwidacją.
Baszta po zrekonstruowaniu osiągnie wysokość prawie 21 metrów. Znikną garaże znajdujące się w jej wnętrzu, z wjazdem od ul. Latarnianej. Wzdłuż tej ulicy powstaną rynsztoki - takie, jakie kiedyś w Gdańsku istniały. Nie będzie krawężników.
Koncepcja rekonstrukcji fragmentu murów miejskich w Gdańsku; widok od strony ul. Latarnianej
|
parker - Sob Gru 22, 2007 11:48 am
Ostatni kondotier podwodnego świata
Cytat: |
O tym, jak przyjął zlecenie poszukiwania syna milionera, który zginął u wybrzeży Portugalii i ciała pięknej stewardessy, uwięzionej na pokładzie "Estonii". Krążą także opowieści
Dziś nad szefem gdańskiego klubu płetwonurków "Rekin" gromadzą się czarne chmury.
Wszyscy - niezależnie od sympatii - zgadzają się, że jest to jedna z najbardziej malowniczych postaci w Trójmieście. Janczukowicz, postawił przed domem prywatny czołg, a w domu ma m.in. przerobioną na stolik lampę z niemieckiego transportowca "Wilhelm Gustloff" i kawałek U-Boota. Kilkadziesiąt razy schodził do wraku "Gustloffa", będącego zbiorowym grobem ponad pięciu tysięcy niemieckich żołnierzy i cywilów. Wyciągnął z dna jeziora cały myśliwiec Luftwaffe Messerschmitt-109, zdobył sprzęt bojowy płetwonurków z II wojny światowej. Ostatnio pochwalił się dziennikarzom, że poszukuje w rejonie Chałup szczątków polskich wodnosamolotów zniszczonych we wrześniu 1939 r.
Wtedy skończyła się cierpliwość pomorskich muzealników. Marian Kwapiński, Wojewódzki Konserwator Zabytków uznał, że działalnością Jerzego Janczukowicza powinna zająć się policja.
- Kończą się czasy nielegalnych poszukiwaczy skarbów - mówi dobitnie Marcin Tymiński, rzecznik PWKZ.
Nurek podobny ptakom
- Wszystko robię legalnie - oburza się Janczukowicz. - Jestem w pełni transparentny.
Siedzimy w starym oliwskim domu. W hełmach nurków z początku XX wieku migoczą lampy, na ścianie wisi fragment drewnianej burty z zatopionego niemieckiego jachtu, na zdjęciach morze, pokłady statków, uśmiechnięty gospodarz.
Jerzy Janczukowicz wygląda na żwawego pięćdziesięciolatka, choć w przyszłym roku skończy 70 lat.
- Urodzony w Wilnie - mówi o sobie. - Ojciec był przedwojennym profesorem, w czasie okupacji internowany na Węgrzech, po wojnie przyjechał z rodziną do Gdańska, tu zaczął wykładać na Politechnice. Nic dziwnego, że i ja podjąłem studia na PG.
Na II roku zapisał się do powstałego przy Zrzeszeniu Studentów Polskich klubu płetwonurków "Rekin" i koła naukowego, prowadzonego przez profesora Jana Szymbarskiego. Korzystali ze sprzętu do nurkowania wynalezionego w 1943 r. przez Jacques-Yvesa Cousteau, francuskiego badacza głębin morskich.
- To była rewolucyjny wynalazek - twierdzi Janczukowicz. - Wcześniej nurek ubrany w ciężki sprzęt mógł jedynie chodzić po dnie. Wynalezienie butli ze sprężonym powietrzem pozwoliło ludziom na swobodne, podobne lataniu w przestworzach, pływanie w wodzie.
Butle napełniali w przedsiębiorstwie Usług Rybackich i Dalekomorskich "Arka". Tam młody Jerzy spotkał pewnego sędziwego marynarza, którego opowieść - jak dziś przyznaje - zdeterminowała jego życie.
Skarb carski w Morzu Czarnym
Stary Marynarz - tak nazwijmy owego pracownika "Arki" - miał burzliwą przeszłość. W 1917 roku, jako osiemnastoletni chłopak usiłował przedostać się przez rewolucyjną Rosję do Polski. Zatrzymany przez bolszewików trafił do więzienia w jednej z miejscowości nad Morzem Czarnym. W jego celi na jedną noc umieszczono oficera carskiego oddziału, który o świcie miał zostać rozstrzelany. Całą noc białogwardzista rozmawiał z młody Polakiem.
- Był to oficer gwardii carskiej - mówił Janczukowiczowi Stary Marynarz. - Jego oddział eskortował przewóz skarbów cara do portu w Odessie, gdzie czekał na nie jacht motorowo-żaglowy. Skarby miały być wywiezione na Zachód.
Już w porcie do gwardzistów doszła wiadomość o umieszczeniu carskiej rodziny w areszcie domowym. Wsiadając na jacht wiedzieli, że ogromny skarb nie ma już praktycznie właściciela...
Ogromne bogactwo wyzwala w ludziach złe instynkty. Na jachcie doszło do walki o łupy. W wyniku krwawej jatki poginęli wszyscy gwardziści, prócz towarzysza Polaka z celi. On jednak nie potrafił sterować jachtem i jednostka zatonęła u wybrzeży Turcji. Na głębokiej wodzie, ale na tyle blisko od brzegu, że oficer zdołał dopłynąć do lądu. Na swoją zgubę postanowił wrócić do Rosji. Zatrzymany przez bolszewików, miał być rozstrzelany z wyroku sądu rewolucyjnego. Wcześniej powiedział młodemu człowiekowi, gdzie dokładnie zatonął jacht.
Polak szczęśliwie wrócił do kraju. Postanowił zamieszkać nad morzem, w Gdyni. Podjął studia w Szkole Morskiej. W głowie kołatała mu myśl o skarbach... Potem przyszła wojna, a po wojnie nie można było z Polski swobodnie wyjeżdżać. Stary Marynarz stracił nadzieję na wydobycie bogactw. Przed śmiercią opowiedział o nich Jurkowi Janczukowiczowi. Podał plan.
Bajka? Być może. Ale za to jak inspirująca...
Legenda Bursztynowej Komnaty
Najwięcej oskarżeń pod adresem poszukiwacza z Oliwy padło z powodu penetrowania "Wilhelma Gustloffa" Zatopiony w styczniu 1945 r. okręt spoczywa do dziś na głębokości 43 metrów, w odległości 25 mil morskich na północ od Łeby. Od 13 lat uznawany jest za mogiłę wojenną. Według niemieckich źródeł zginęły na nim 9343 osoby.
Wśród trójmiejskich poszukiwaczy krąży opowieść o pewnym Niemcu, który miał nawet wynająć Janczukowicza do poszukiwania pamiątek po bliskich, którzy zginęli na "Gustloffie". Jerzy Janczukowicz przyznaje, że nie pamięta już, ile razy był na wraku. Dociskany mówi: Kilkadziesiąt. Ale zaraz dodaje: Z tą zbiorową mogiłą to lekka przesada. Na "Gustloffie" nie ma prawie ludzkich szczątków. Po zbombardowaniu okręt płynął jeszcze co najmniej 1,5 mili, a ofiary leżą na całej trasie. Ci, którzy nie zginęli od razu, wsiadali do łodzi ratunkowych lub wyskakiwali za burtę. Ginęli z zimna i wskutek źle przeprowadzonej akcji ratowniczej. Na początku mówiono o pięciu tysiącach ofiar, potem jakoś dziwnie liczba ta się podwoiła. Poza tym nie pamięta się dziś, że był to okręt wojenny, którego zadaniem było przerzucenie świetnie wyszkolonej trzytysięcznej II Dywizji Łodzi Podwodnych z rejonu Zatoki Gdańskiej do Kilonii. Gdyby ci żołnierze dopłynęli na miejsce i wzięli udział w walkach, wojna na morzu mogła się przedłużyć.
O pierwszej wyprawie klubu Rekin na niemiecki wrak, latem 1973 roku pisały wszystkie wybrzeżowe gazety. Była ona w pełni legalna, wspierana przez władze. Urząd Morski z Gdyni wypożyczył nawet klubowi statek. Zadziałał marketing - dziennikarze nagłośnili teorię, według której w ładowniach "Gustloffa" miała znajdować się Bursztynowa Komnata.
- Wtedy w to wierzyłem, dziś nie - twierdzi Janczukowicz. - Wrak tuż po wojnie został spenetrowany przez radzieckich nurków. Mieli gorszy sprzęt, więc liczyliśmy na to, że jeszcze coś zostało. I zostało - był tam jeszcze jeden, zamknięty szyb.
Szyb dziś jest już otwarty. Przez kogo? Nie wiadomo, bo do wraku schodzili przez kilkadziesiąt lat i Polacy, i Niemcy, i Szwedzi, pojedynczych przedstawicieli innych racji nie licząc.
Odwiedziny na cmentarzu
Z tamtej pierwszej wyprawy została Janczukowiczowi pamiątka - żyrandol, wydobyty z okrętowej jadalni, który teraz służy mu jako stolik. Żyrandol został oficjalnie przekazany klubowi Rekin przez Urząd Morski.
Janczukowicz: Każdy wie, że u mnie jest ten żyrandol. Za to nikt nie wie, co stało się z innymi lampami wydobytymi przez nas z wraku, które przejął ówczesny dyrektor Urzędu Morskiego, albo z wyciągniętymi na powierzchnię trzema kotwicami okrętu. I nikogo to nie obchodzi.
Ostatni raz Jerzy Janczukowicz był na wraku wraz z ekipą niemieckiej telewizji ZDF, która całkiem legalnie kręciła film dokumentalny o tragedii sprzed lat.
- Dla nich to nie jest zbeszczeszczenie pamięci ofiar, a dla nas jest - mówi rozgoryczony. - Poza tym, czy ktoś zabrania ludziom wstępu na cmentarze na lądzie? Byłem ostatnio w British Museum, wchodziłem do sal zapełnionych wykopaliskami archeologicznymi, wydobytymi z grobów, oglądałem mumie. I co, nie uchybia to godności ludzkiej?
Innym podwodnym cmentarzem, na który chciał spenetrować gdański płetwonurek był prom pasażerski „Estonia”, na którym przed 13 laty na zginęły 852 osoby. Miał to zrobić na prywatne zlecenie mieszkającego w Szwecji Piotra Barasińskiego, który chciał wydobyć zwłoki jednej z ofiar, swej żony - 29-letniej Szwedki Carity.
- W chwili śmierci Carita ubrana była w czerwoną kurtkę - opowiada Janczukowicz. - Podczas wyprawy na miejsce tragedii została spuszczona w głąb specjalna, podwodna kamera. Na wysokości ósmego pokładu, pod aluminiowymi prętami leżała młoda kobieta w czerwonej kurtce.
Janczukowicz podpisał kontrakt z Polskim Ratownictwem Okrętowym na wynajęcie statku „Posejdon”. Marynarka Wojenna wyraziła zgodę na „wypożyczenie” nurków, którzy wcześniej schodzili na tak znaczne głębokości. Kiedy o wyprawie zaczęły pisać gazety, wybuchła międzynarodowa afera dyplomatyczna. Wyprawę odwołano.
Śmierć i dziewczyna
Gdański płetwonurek nurek mówi o prezesie Rekina: Znam go 25 lat. Osoba kontrowersyjna, narobił sobie w środowisku wielu wrogów. Pomijając inne sprawy, najbardziej bulwersuje fakt, że topili mu się ludzie. Nie dopilnowywał szczegółów, wolał brylować medialnie. Pamiętam ze trzy takie przypadki. Głośno było o dziewczynie, która zginęła schodząc na "Gustloffa", inny kursant zginął po przeszkoleniu przez Janczukowicza w Rumunii.
- Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą - odpowiada Janczukowicz. - Rocznie na świecie ginie około 20 płetwonurków. Dziś nurek to choinka, obwieszona różnymi gadżetami. Niektórzy się w tym gubią. Przez 50 lat nurkowania doszło przy mnie do jednego wypadku śmiertelnego. Nie chcę zwalać winy na kogoś, kogo nie ma, ale w tym przypadku zostałem oficjalnie oczyszczony z zarzutów.
Ten jeden wypadek to śmierć studentki Uniwersytetu Gdańskiego w 1993 roku, podczas schodzenia na "Gustloffa".
- Bardzo długo nie mogliśmy zlokalizować wraku - wspomina prezes Rekina. - Nie zauważyłem, że zgłodniała dziewczyna zeszła pod pokład, zaproszona przez rybaków na śniadanie. Zlekceważyła elementarny zakaz, nie pozwalający na spożywanie posiłków na trzy godziny przed zejściem pod wodę.
Kiedy wreszcie wrak zlokalizowano, dziewczyna weszła w skład trzyosobowej grupy, prowadzonej przez Janczukowicza. Trzydzieści metrów pod wodą dopadły ją torsje. Wyjęła zatkany ustnik, podpłynęła do Janczukowicza, chwyciła go mocno i i napompowała skafander. Bańka powietrza wyrzuciła ich na powierzchnię. Doszło do dekompresji.
- Ona zatrzymała oddech, ja na szczęście cały czas wypuszczałem powietrze, co uratowało mi życie - mówi Janczukowicz. - Potem okazało się, że powietrze rozsadziło jej serce.
Muzeum na podwórku
Przepisy mówią jasno - przedmioty zabytkowe wydobyte z ziemi i spod wody na terytorium Polski są własnością skarbu państwa. Zbadane przez archeologów, powinny trafić trafić do muzeum. Klub Rekin, czyli Janczukowicz osobiście, nie wszystko do muzeum oddaje. Ma u siebie - czasem kupione, czasem wydobyte - cuda: gąsienicowo-kołowy transporter opancerzony wyciągnięty z morza w okolicach Stegny, sprzęt bojowy płetwonurków z II wojny światowej, sprawny czołg T-34, samochód ZIŁ -157, ciągnik rakiety ziemia-powietrze na lawecie, armatę przeciwpancerną, mercedes żony Alberta Forstera i wiele innych skarbów.
- Muzealników trzeba czasem prosić, by coś od nas przyjęli - denerwuje się Janczukowicz. - Parę lat temu wyciągnęliśmy z wody skrzydło amerykańskiego samolotu B-17. Chcieliśmy oddać je za darmo. Zadzwoniłem do dyrektora Muzeum Marynarki Wojennej - nie pasowało mu do koncepcji wystawy, w krakowskim Muzeum Lotnictwa przyjęto propozycję bez entuzjazmu, i powiedziano, że ewentualnie wezmą, jak im przywiozę. W końcu oddałem je do warszawskiego Muzeum Wojska Polskiego. A była pani kiedyś w oddziale Muzeum Wojska Polskiego na Fortach Czerniakowskich w Warszawie? Tam masa zabytkowego sprzętu rdzewieje pod chmurką! Oczywiście nie zawsze tak bywa - w 1999 r. na dnie jeziora odnaleźliśmy cały myśliwiec Luftwaffe Messerschmitt-109. Po wydobyciu, za zgodą Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Szczecinie, przekazaliśmy go prowadzonej przez Zbigniewa Niemczyckiego Fundacji Polskie Orły. Dziś można go podziwiać w Muzeum Lotnictwa w Krakowie.
Z tego samego jeziora wydobyto także silnik samolotu.
- Trzydziestu nurków widziało, jak go wyciągałem - mówi gdański konstruktor i płetwonurek. - Spytałem, co z silnikiem. Usłyszałem później od Janczukowicza, że silnik... ukradziono. Przewiózł go ponoć na działkę syna w Chwaszczynie, a stamtąd ponoć zabrali go jacyś robotnicy. Czy uwierzyłem? A co miałem zrobić?
Dr Marian Kwapiński przyznaje, że trudno ocenić, co wyciągnęli spod wody i ziemi poszukiwacze.
- Robią to wszystko bez kontroli - twierdzi pomorski Wojewódzki Konserwator Zabytków. - Tak dłużej być nie może - wchodzimy do strefy Schengen, grozi nam utrata wielu cennych przedmiotów. Nie będziemy tolerować złodziejstwa. Jakiekolwiek nurkowanie bez zgody Urzędu Morskiego będzie skutkowało natychmiastowym zawiadomieniem organów ścigania. A sprawą ostatniej akcji pana Janczukowicza, który nielegalnie penetrował dno we okolicach Chałup, w poszukiwaniu przedwojennych wodnopłatów zajmie się policja.
Janczukowicz odpowiada: Nic nie ukradłem, a jedynie ocaliłem. Od lat staram się o założenie muzeum, gdzie trafią moje zbiory.
Marian Kwapiński: To już koniec epoki nielegalnych zbieraczy.
Jerzy Janczukowicz: Planuję jeszcze wyprawę nad Morze Czarne. Cały czas nie daje mi spokoju ta historia z carskim skarbem. Oczywiście, wszystko będzie w pełni legalne.
Dorota Abramowicz - POLSKA Dziennik Bałtycki
|
jayms - Wto Gru 25, 2007 12:15 am
Wyspa Spichrzów hotelowym zagłębiem Gdańska?
Cytat: | Wyspa Spichrzów to ruiny i chaszcze? Nie tylko: już wkrótce ruszy tu czwarty hotel, a budowa piątego zacznie się w ciągu trzech miesięcy. Czy wyspa stanie się gdańskim zagłębiem hotelowym?
Na południe od ul. Stągiewnej dzieje się dużo więcej, niż na będącym na ustach wszystkich północnym cyplu Wyspy Spichrzów.
W kwartale ulic Spichrzowa, Chmielna i Żytnia deweloper Grupo Labaro chce postawić budynek, w którym znajdzie się hotel, mieszkania i biura. Zmieści się w nim ok. 150 pokoi hotelowych, oraz 80 jedno- i dwupoziomowych apartamentów, o powierzchni od 40 do 150 m kw. Inwestor zapewnia, że rozpoczęcie budowy przewidziane jest na marzec przyszłego roku.
- Ważnym elementem projektu jest zachowanie reliktów trzech spichlerzy Czarny Kogut, Arka Noego i Ciepło Kuźni i uzupełnienie ich bryły strukturą współczesną, wyraźnie ukazującą czas, w którym powstała - opisuje ten projekt Agnieszka Deka z Grupo Labaro Polska.
W tej części budynku, w której w szklaną fasadę wkomponowane będą pozostałości spichlerzy znajdzie się hotelowe spa.
Hotel będzie miał cztery gwiazdki. Deweloper nie chciał nam tego potwierdzić, ale dowiedzieliśmy się, że będzie przyjmował gości pod szyldem niemieckiej grupy hotelowej Maritim.
Kompleks został zaprojektowany przez architektów z pracowni Fort; tej samej, która dwa tygodnie temu wygrała międzynarodowy konkurs na siedzibę Europejskiego Centrum Solidarności.
W stojącym po sąsiedzku kamienicach przy ul. Spichrzowej znajduje się kilka apartamentów, wynajmowanych turystom za pośrednictwem firmy Kobza Hause. Już dziś działają tu także dwa niewielkie hotele: Litarion (6 pokoi) i Biała Lilia (16 pokoi). Wraz z końcem roku przybędzie jeszcze jeden, Pica Paca. Ten niewielki (8 pokoi i 2 apartamenty) hotel można zaliczyć do kategorii "boutique". Jest nieduży, ma niezwykle starannie zaprojektowane, ultranowoczesne wnętrza i... dość wysokie ceny.
- Hotel rzeczywiście jest przeznaczony dla zamożniejszych gości, ale dostępna dla wszystkich kawiarnia będzie miała ceny na każdą kieszeń - zapewnia prowadzący Pica Pakę Piotr Pączko. Dodaje, że chciałby, aby kawiarnia Piki Paki pomogła ożywić ten odludny w sumie kwartał.
Hotelarze ze Spichrzowej wierzą, że ich kwartał stanie się hotelowym zagłębiem śródmieścia (tuż obok stoi jeszcze przecież Novotel ze 158 pokojami) Gdańska, choć trudno powiedzieć, by miasto stworzyło im idealne warunki do takie działalności. Ul. Spichrzowa to poorane wykrotami klepisko, które po każdych opadach zmienia się w wodny tor przeszkód. Powstał już projekt przekształcenia jej w zwykłą miejską ulicę, ale na pewno nie zostanie zrealizowany do końca budowy hotelu Maritim.
O ile prywatni właściciele krok po kroku ożywiają tę część Wyspy Spichrzów, o tyle przyszłość północnego cypla, należącego w sporej części do miasta, wciąż rysuje się niewyraźnych barwach.
Po raz kolejny – tym razem do 31 grudnia - przedłużono termin składania ofert na zagospodarowanie tego terenu. Powód? W poprzednich terminach nie wpłynęły żadne propozycje od deweloperów.
- Przesunęliśmy termin, ponieważ poprosiły nas o to dwie firmy, które rozważają złożenie swoich ofert – tłumaczy Iwona Bierut, dyrektor Wydziału Polityki Gospodarczej w Urzędzie Miasta. Dokładnie takie same argumenty padały, gdy po raz pierwszy przekładano termin zakończenia konkursu.
Niezależnie od tego, czy miasto znajdzie partnera do zagospodarowania tego terenu, na północnym cyplu Wyspy Spichrzów hotel i tak najprawdopodobniej powstanie. Taką deklarację żłożyła już dawno firma Grupo Labaro, która posiada tu dwie działki.
Michał Stąporek |
villaoliva - Czw Sty 31, 2008 7:41 pm Temat postu: Skarby z pancernej szafy Skarby z pancernej szafy
Cytat: | Ponad 2000 zamków, kłódek, kajdany, włoski pas cnoty, półmetrowy klucz do zamka wrót Bramy Nizinnej, skrzynie skarbcowe, kasy pancerne i inne urządzenia zamykające, pochodzące z okresu od XIV do XXI wieku, zgromadzili od 1945 roku nie żyjący już Witold Gawerski, założyciel firmy "Gawerski", i prowadzący ją dzisiaj jego syn Ryszard. Ten unikatowy zbiór nie może doczekać się miejsca, w którym mógłby być wyeksponowany i udostępniony do oglądania. Mimo, że jego właściciel proponuje długoterminowe i bezpłatne użyczenie tej cennej kolekcji świadczącej o kunszcie średniowiecznych i późniejszych kowali oraz ślusarzy.
Szansa na wystawę
Szansę na zaprezentowanie zbioru Gawerskich stwarza zapowiadane przeniesienie przez Muzeum Historyczne Miasta Gdańska kolekcji bursztynu z Zespołu Przedbramia, złożonego z Wieży Więziennej i Katowni, do nowego obiektu na Wyspie Spichrzów. Wieża Więzienna i przylegające do niej pomieszczenia byłyby najlepszym miejscem dla historycznej kolekcji. Ekspozycja starych zamków musi być solidnie zabezpieczona nowoczesnymi urządzeniami zamykającymi. Na aukcjach w krajach zachodnioeuropejskich za średniowieczny zamek kolekcjonerzy płacą kilkanaście tysięcy euro. Za skrzynię skarbcową z XVII wieku można otrzymać nawet kilkadziesiąt tysięcy euro.
Gawerski nie ukrywa, że nie ma w zakładzie miejsca na wystawienie swojej kolekcji. Niegdyś próbował nią zainteresować gdańskie muzeum, ale nic z tego nie wyszło. Zażądano od niego nie tylko użyczenia zbioru, ale także zapłacenia za zorganizowanie wystawy, łącznie z zakupem gablot i stelaży. Ostatnio wystawieniem jego zbioru zainteresowały się muzea w Gdyni i Malborku. Gawerski nie chce jednak, aby był on eksponowany poza Gdańskiem.
Adam Koperkiewicz, dyrektor MHMG, nie odrzuca pomysłu przygotowania wystawy dawnych zamków i urządzeń zamykających w Zespole Przedbramia. Będzie można jednak zająć się tym dopiero po rozwiązaniu innych problemów muzeum. Obecnie najważniejszą sprawą jest renowacja hełmu wieży Ratusza Głównomiejskiego i zabezpieczenie całej budowli.
Zamki stare i nowe
- Stare i nowsze zamki oraz inne urządzenia zamykające zaczął zbierać zaraz po wojnie mój ojciec, który od 1945 roku prowadził zakład produkujący i naprawiający między innymi zamki, szafy pancerne, drzwi i szyfrowe zamki skarbocowe - opowiada Ryszard Gawerski. - Utworzył małe laboratorium. Wiele z nich znajdował na złomowiskach, a inne kupował na bazarach czy w sklepach z antykami. Zebrane wyroby umożliwiały poznawanie różnych rozwiązań konstrukcyjnych i szkolenie pracowników. Potem powiększałem kolekcję razem z ojcem. Z czasem zebraliśmy całkiem pokaźny zbiór. Do najciekawszych eksponatów zaliczam średniowieczne zamki wykute z żelaza, włoski pas cnoty, półmetrowy klucz do zamka wrót Bramy Nizinnej i zamki szyfrowe z XIX stulecia. Mamy żelazny kufer skarbcowy z zamkiem labiryntem i 11 ryglami. Jedno przekręcenie klucza uruchamiało jednocześnie wszystkie. Dzięki wielu ryglom, wsuwającym się do wpustów na każdym boku skrzyni, wieka nie dało się podważyć łomem z żadnej strony.
Najstarszym eksponatem jest zamek wrót bramy wieży warownej z XIV wieku. Dużę ciekawostkę satanowi armatka sprzężona z drzwiczkami sejfu. W momencie otwarcia sejfu przez złodzieja armatka wypalała. Dziś stosowanie jakichkolwiek zabezpieczeń szaf pancernych, skarbców czy sejfów, zagrażających życiu i zdrowiu włamywacza, jest zabronione prawnie.
- Jeżeli uda się wyeksponować mój zbiór w Muzeum Historycznym Miasta Gdańska, wystawa powinna być poszerzona tematycznie o nowoczesne systemy zamykające i informacje dotyczące skuteczności współczesnych zabezpieczeń. Ludziom kupującym drogie drzwi antywłamaniowe wydaje się, że nikt ich nie otworzy. Tymczasem żaden producent tego nie gwarantuje, bo wytrzymałość urządzeń zamykających mierzy się czasem potrzebnym na ich wyważenie. Jeśli wytrzymają 20 minut, to i tak są wyrobem wysokiej klasy - dodaje Gawerski.
Wyroby dawnych mistrzów
- Wartość zbioru firmy "Gawerski" polega na liczbie zgromadzonych eksponatów, które obrazują rozwój sztuki kowalskiej i ślusarskiej od średniowiecza do czasów współczesnych - zaznacza Katarzyna Darecka, konserwator - zabytkoznawca z MHMG. - Podobnego nie ma nawet Muzeum Narodowe w Gdańsku, gromadzące zabytki kowalstwa, ani żadne inne polskie muzeum. Najcenniejszymi reliktami kowalstwa w kolekcji są gotyckie zamki do drzwi, a szczególnie gdańskie. W Gdańsku kowalstwo było dobrze rozwinięte już w XIV stuleciu. W średniowieczu gdański cech kowali zrzeszał rzemieślników wyspecjalizowanych w wykonywaniu różnych wyrobów, w tym ślusarzy wytwarzających zamki i kłódki albo zegary wieżowe. Ślusarzy można uznać za artystów, bo swoim zamkom nadawali ciekawe formy i zdobili je rytowanymi, grawerowanymi albo puncowanymi ornamentami. Aby zabezpieczyć żelazne wyroby przed korozją, zabezpieczano je warstwą cynku albo miedzi, a także złocono oraz malowano - często na czerwono. Dopiero w XIX wieku zaczęto stosować farby czarne. Aby uzyskać dyplom mistrza, ślusarz musiał przedstawić komisji cechowej cztery różne zamki, między innymi do drzwi, bramy czy do skrzyni.
Darecka nie ukrywa, że najstarsze wyroby z kolekcji Gawerskiego warto byłoby poddać analizom kolorystycznym, aby stwierdzić, jak niegdyś wyglądały, i zabiegom konserwatorskim. Zapewne na wielu z nich zachowały się ślady polichromii, czyli ozdobnych wymalowań.
Jacek Sieński - POLSKA Dziennik Bałtycki
|
feyg - Pią Lut 01, 2008 7:25 pm
Wspomnienia radiowego spikera
Cytat: | - Człowiek musi być jak szybowiec, ciągle w ruchu - zapewnia profesor zwyczajny Zygmunt Sójka, jeden z pierwszych spikerów Radia Gdańsk.
fot. Grzegorz Mehring
Więc proponuję, abyśmy poszybowali na Gradową Górę. Tam to, w otoczonym zasiekami bunkrze, w napoleońskich fortach nadawało pierwsze studio Rozgłośni Gdańskiej.
Mikrofon węglowy
Jest maj 1945 roku. Władze radzieckie przekazały Polakom frontową radiostację. Obok amplifikatorni przygotowano małe pomieszczenie dla spikierów - jest tu stary węglowy mikrofon i kilka płyt. Nadjedzone przez mole pluszowe kotary i rząd zawieszonych na drutach łusek armatnich różnego kalibru - to wyposażenie studia.
Na ponumerowanych armatnich łuskach - patrząc na przybitą do ściany "partyturę" z kolejnością cyfr, pełniących role nutowego zapisu - speaker (jak się wówczas pisało) gdańskiej rozgłośni na Gradowej Górze wybija młoteczkiem każdego ranka fragment melodii "Nie rzucim ziemi". Ale ta osobliwa partytura ponoć zawisła dopiero na początku 1946 roku.
Wcześniej, 10 czerwca, rusza próbny program. Ale już 29 czerwca gdańszczanie słyszą transmisję na żywo z obchodów Święta Morza w Gdyni. Od 1 września Rozgłośnia Gdańska zaczyna pracować regularnie na fali 1339 m.
W maleńkim studio nagrywane są pierwsze słuchowiska.
- Wokół ustawionego pośrodku mikrofonu gromadzą się aktorzy - wspomina Zygmunt Sójka. - Muzyka płynie z płyt adaptera. Realizowanie słuchowiska wymaga wielkiej zręczności. Przez bezszelestną zmianę pozycji wokół mikrofonu trzeba uzyskać zmianę planu głosowego, i to perfekcyjnie - wszystko bowiem idzie w eter "na żywo". Brałem w tym udział. Brakowało aktorów, więc grałem po kilka postaci, zmieniałem głos. Raz mówiłem swoim głosem, za chwilę udawałem starca.
Profesor urodził się w 1921 roku, w Warszawie. Mama była wybitną pianistką, ojciec - prawnik wojskowy - pięknie grał na skrzypcach.
- Miałem cztery lata, gdy słuchałem radia kryształkowego, ze słuchawkami na uszach - snuje wspomnienia profesor.
Młodego człowieka wojna w 1939 roku zastała w Wilnie.
Barwne są okupacyjne losy Zygmunta Sójki. Jest studentem, gazeciarzem, aktorem. Kończy Kurs Sztuki Teatru dyrektora Jerzego Ordy, gdzie jego kolegami są: Igor Śmiałowski, Emil Karewicz, Hanna Skarżanka, Zygmunt Kęstowicz...
Bezcenna krowa
- Miałem to szczęście, że poznałem tam Halinę Hohenlinger (słynną ciocię Halę), która pracowała w wileńskiej rozgłośni jako reżyser. Zaproponowała wówczas, abym występował w realizowanych przez nią słuchowiskach - opowiada.
W marcu 1945 roku Zygmunt Sójka przyjechał drugim transportem, jako repatriant. Spalona Warszawa, rodzinnego domu nie ma.
- Co robić? Ktoś mi powiedział, że chociaż Gdańsk zburzono, w okolicach można znaleźć wolne, opuszczone przez Niemców mieszkanie - wspomina profesor. - Ruszamy więc w podróż z żoną, teściową, szwagrem i... krową. Mieszkania we Wrzeszczu są, ale my szukamy locum z obórką.
Wreszcie znalazł się domek na Suchaninie (Cygańskiej Górce) przy ulicy Wagnera. Młody człowiek rozpoczyna naukę na Politechnice Gdańskiej, na Wydziale Elektrycznym. Trzeba jednak zarabiać na utrzymanie rodziny, więc pracuje jako bibliotekarz na uczelni. I znów dobry los stawia na jego drodze Halinę Hohenlinger, która zaprasza go do Rozgłośni Gdańskiej na Górze Gradowej. Jest wszak zawodowym aktorem.
- Są już tam dwie spikerki: Lucyna Bette i Hanka Banach - Wasiukiewicz - wspomina profesor.
Angaż na spikera student dostaje w marcu 1946 roku. Codziennie wspina się stromą ścieżką na Gradową Górę. Ze szczytu rozciąga się widok na ruiny Gdańska...
To okres intensywnej pracy artystycznej. Wieczory poezji i prozy organizuje Malwina Szczepkowska. Odbywają się w różnych miejscach. Ludzie spragnieni są poezji, polskiego słowa. Zygmunt Sójka aktywnie włącza się w organizowanie życia kulturalnego miasta. Interesuje się muzyką, prowadzi szkolny chór, nawet komponuje. W lalkowym teatrze "Łątek" we Wrzeszczu gra szambelana w przedstawieniu "Nowe szaty króla".
- Zrobiłem go sobie sam z drutów od parasola - mówi z dumą. - Mógł się ukłonić i miał królewski gest. Kostiumy uszyła Ewa Totwen.
Zygmunt Sójka był też pierwszym konferansjerem podwieczorku przy mikrofonie w Stoczni Gdańskiej. Oglądam pożółkły dokument: " Uprzejmie prosimy o przybycie jak najprędzej do wydziału programowego, ul. Grunwaldzka 18 - w celu omówienia pana ewentualnego udziału w podwieczorku" - 6 maja 1947 roku.
Początkowo do radia przychodzili ludzie, którzy zetknęli się z teatrem, ale nie byli profesjonalistami. Chcą pisać, śpiewać, grać, komponować pieśni i piosenki. Zapał musi wystarczyć, z techniką jest gorzej. Pierwszy magnetofon jest wielki jak walizka. Dokładny czas podawało się słuchaczom stukając w odpowiednim momencie w mały metalowy gong.
Rozgłośnia na Gradowej Górze istniała do 15 maja 1947 roku. Potem Radio przeniosło się do budynku przy ulicy Grunwaldzkiej we Wrzeszczu.
GRAŻYNA ANTONIEWICZ - POLSKA Dziennik Bałtycki |
villaoliva - Pią Lut 01, 2008 7:50 pm
A potem z Gradowej Góry ruszyły zagłuszarki...
ruda - Sro Lut 13, 2008 2:40 pm
Było to jakis czas temu ale warte zauważenia. Dziennik Bałtycki
Gdynia. Do działa!
Jedno ze stanowisk artyleryjskich na Kępie Redłowskiej - unikatowy w skali kraju zabytek - odnowiono i udostępniono do zwiedzania w Gdyni. Stało się to dzięki staraniom miłośników militariów, miejskiego konserwatora zabytków oraz pomocy sponsorów.
- To wielka frajda dla turystów - mówi Robert Hirsch, miejski konserwator zabytków w Gdyni. - Chęć zwiedzania tych obiektów często zgłaszają amatorzy militariów nawet z zagranicy. Nic dziwnego, bo obiekty w Redłowie należą do najlepiej zachowanych na całym Wybrzeżu. W innych punktach Trójmiasta podobne stanowiska artyleryjskie zostały zdewastowane lub rozkradzione.
Cztery redłowskie działa zbudowano w latach 1949-50, ale jeszcze według technologii z czasów II wojny światowej. Miały strzec od południa wejścia do portu. Nigdy nie sprawdziły się w warunkach wojennych, jednak wykonywano z nich liczne strzały próbne. Stanowiska strzelnicze m.in. dlatego, że cały czas znajdowały się na terenie wojskowym, zachowały się niemal w całości. W przyszłości mają być wpisane do rejestru zabytków. Dotychczas udało się oczyścić, uporządkować i oznaczyć tabliczką jedno z nich. Zadania tego podjęli się specjaliści z Pomorskiego Stowarzyszenia Ochrony Fortyfikacji Reduta.
- Na razie wymalowaliśmy działo farbą podkładową, ale niedługo pokryjemy je także kamuflażem, odpowiadającym oryginalnej kolorystyce z lat 70. - mówi Arkadiusz Woźniakowski, członek PSOF Reduta. - W przyszłości, gdy pojawią się tylko takie możliwości finansowe, odnowimy także trzy pozostałe stanowiska strzelnicze.
Aby obejrzeć odnowione działo, trzeba od pomnika Baden-Powella przy Polance Redłowskiej pójść trasą oznaczoną drogowskazami aż na szczyt klifu w Redłowie.
- Trasa wynosi zaledwie kilometr - mówi Robert Hirsch - choć podejść trzeba trochę pod górkę, nawet starsze osoby bez problemu mogą sobie poradzić z taką odległością
ruda - Wto Lut 19, 2008 10:57 am
http://gdansk.naszemiasto.pl/kultura/818715.html
Zabytki do wzięcia za miliony
Cytat: |
Co wspólnego mają z sobą Stągwie Mleczne w Gdańsku, zamek w Gniewie i zamek w Sztumie? Wszystkie te trzy wspaniałe, historyczne obiekty wystawiono na sprzedaż.
O tym, że owe Stągwie można sobie kupić, dowiadują się przechodzący w poprzek Wyspy Spichrzów - między Długim Targiem i Długimi Ogrodami. Przy zabytku zainstalowano transparent z napisem: „Brama Stągiewna - obiekt na sprzedaż”. Solidnie utrzymany obiekt można kupić za 7,8 mln złotych. Powierzchnia użytkowa liczy 400 metrów, a należący do miasta grunt pod obiektem - 180 metrów kwadratowych. Do zagospodarowania są powierzchnie klatki schodowej i strych Dużej Baszty.
Stągwie Mleczne to element dawnych fortyfikacji Gdańska. Składają się z dwóch baszt. - Pochodzą z lat 1517 - 1519 - pisze Jerzy Samp w swej książce „Bedeker Gdański”. - Ich ozdobą są herby: Polski, Gdańska i Prus Królewskich.
Basztach „mleczne” odzwierciedlają więc spory kawałek historii. Ich nazwa wiąże się nie tylko z militariami, ale też działalnością gospodarczą. Przez tę bramę dostarczano bowiem z Żuław mleko dla gdańszczan.
Po II wojnie światowej zabytek znalazł opiekuna i tym samym uniknął niedobrego losu, jaki spotkał baszty od strony Podwala Przedmiejskiego, po których są zaledwie ślady, czy Basztę Latarnianą, znajdującą się niedaleko Teatru Wybrzeże (zostanie odnowiona; projekt już opracowano, teraz potrzeba jeszcze pieniędzy).
Stągwie Mleczne są własnością Spółdzielni Polskich Artystów Plastyków „Arpo”.
- Brama Stągiewna jest własnością Spółdzielni Polskich Artystów Plastyków „Arpo”, od 1993 roku - dowiadujemy się od Małgorzaty Dobrowolskiej-Szymańskiej, prezes zarządu „Arpo”. O pozbyciu się obiektu zadecydowali członkowie spółdzielni w 2006 roku. Cenę ustalono na podstawie ekspertyzy specjalistów. Obiektem interesowali się przeważnie restauratorzy, rozważając możliwość urządzenia w zabytkowych wnętrzach np. klubu, kawiarni, winiarni. Na kupno jednak do tej pory nikt się nie zdecydował. Obecnie, pomieszczenia Stągwi Mlecznych są wynajmowane przez „Arpo” innym firmom.
- Nie spieszymy się ze sprzedażą - mówi pani prezes. - Nie musimy nagle pozbywać siętej nieruchomości, chcemy przekazać ją w dobre ręce. Pragniemy, by nowy właściciel dbał o ten obiekt nie gorzej, niż my to robiliśmy. Czekamy na troskliwego kupca.
Wnętrza baszt zmodernizowano w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Odnowiono je w 2006 roku. Różne były propozycje ich wykorzystania. Planowano tam urządzić m.in. muzeum Jacka Kaczmarskiego, barda Solidarności.
Brama Stągiewna jest unikatowym obiektem w Gdańsku - znakiem rozpoznawczym miasta - niemal jak Żuraw Gdański. Jej położenie - na przedłużeniu Traktu Królewskiego, tuż obok mariny, przy drodze do Polskiej Filharmonii Bałtyckiej czy Centralnego Muzeum Morskiego - daje duże możliwości wykorzystania baszt.
Miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego daje przyzwolenie na prowadzenie tam różnego rodzaju działalności, np. biurowych, handlowych, hotelarskich a nawet gastronomicznych. Najbardziej wskazane byłoby jednak przeznaczenie tego kawałka dziejów Gdańska na rzecz sztuki czy turystyki. Wokół baszt jest teren niewykorzystywany. Można go zagospodarować...
Stągwie Mleczne „poszukują” bogatego miłośnika historii.
Zanikanie historii
Z przekazywaniem starych budowli z rąk do rąk różnie bywa. Zdarza się, że nowy właściciel ma za mało pieniędzy, by o cenny kawałek miasta należycie się zatroszczyć...
- Czy to dobrze, powierzać cenne, historyczne obiekty prywatnym osobom? - zapytaliśmy Janusza Tarnackiego, miejskiego konserwatora zabytków w Gdańsku.
- Dobry użytkownik zabytku, to taki, który dba o jego stan techniczny, a swą działalnością nie powoduje daleko idących zmian w obiekcie. Ten, co kupi historyczny budynek i niemal całkowicie go przekształca, czyni źle. Zdarza się, że cenna substancja szybko topnieje. W końcu okazuje się, że tylko skorupa zawiera jakieś oryginalne elementy.
- Nie każdego stać na dobre utrzymanie historycznych budowli...
- Każdy właściciel nieruchomości ma obowiązek o nią dbać. Kupując zabytek od państwa albo samorządu, można uzyskać upusty cenowe. W ten sposób rekompensuje się nabywcy zwiększone koszty związane z utrzymaniem obiektu zabytkowego.
- Gdy jednak kupuje się taką nieruchomość od osoby prywatnej, obniżek się nie dostaje...
- Kupując używany samochód, mamy świadomość, że trzeba będzie włożyć w niego trochę pieniędzy, by był sprawny. Podobnie należy się liczyć z wydatkami, w przypadku nabywania zabytkowej budowli. Warto poprosić rzeczoznawcę budowlanego, by oszacował zakres prac remontowych do wykonania, gwarantujących należytą ochronę zabytku przed zniszczeniem.
Kazimierz Netka - POLSKA Dziennik Bałtycki |
ruda - Wto Lut 19, 2008 11:00 am
http://sztum.naszemiasto.pl/wydarzenia/820016.html
Malbork. Rozpoczęły się przygotowania do oblężenia zamku. Najazd razy trzy
Cytat: |
Aż trzy inscenizacje historyczne odbędą się w ramach tegorocznego Oblężenia Malborka. Muzeum Zamkowe jest już w trakcie przygotowań do jednej z największych krajowych imprez nawiązujących do średniowiecza.
Do tej pory w ramach Oblężenia odbywały się dwie rekonstrukcje wydarzeń z 1410 roku, gdy wojska polsko-litewskie pod dowództwem króla Władysława Jagiełły próbowały zdobyć krzyżacką warownię.
- Jedną z nowości podczas naszej czterodniowej imprezy będą właśnie trzy inscenizacje oblężenia zamku - potwierdza Beata Stawarska, wicedyrektor Muzeum Zamkowego ds. administracji i marketingu. - Natomiast pierwszego dnia odbędzie się próba generalna.
Tegoroczne Oblężenie Malborka rozpocznie się 17 lipca, ale już trwają rozmowy na temat przebiegu inscenizacji historycznej.
- Co roku wprowadzamy coś innego, coś, co zaskoczy widza - mówi Jacek Spychała, reżyser inscenizacji. - Na pewno nie zabraknie elementów z pogranicza efektów specjalnych, teatru i sztuki oblężniczej.
Udało się nam ustalić, że w tym roku wojska polskie będą próbowały dostać się na zamek… podkopem. Tego elementu w rekonstrukcji oblężenia jeszcze nie zastosowano.
Dodatkową atrakcją przedstawienia będzie udział znanych polskich aktorów. W ubiegłym roku rolę Henryka von Plauena, który dowodził obroną warowni, odegrał Maciej Kozłowski. W postać króla Jagiełły miał się wcielić Tomasz Karolak, ale wcześniej… doznał kontuzji. W tym roku polskich gwiazd ma być więcej.
- Jedną z tegorocznych niespodzianek będzie też koncert zespołu Feel po próbie generalnej inscenizacji oblężenia - zdradza Beata Stawarska.
Obecnie Muzeum Zamkowe prowadzi negocjacje ze sponsorami, zostanie podpisana umowa z telewizją Discovery Historia i TVN, które będą transmitowały przebieg Oblężenia Malborka 2008.
W ubiegłym roku w imprezie wzięło udział ok. 120 tys. osób. W związku z tym, że oblężenie cieszy się tak ogromną popularnością, prawdopodobnie zostanie wykorzystane przez Starostwo Powiatowe w Malborku do promocji Roku Żuław, ogłoszonego przez sejmiki samorządowe województw pomorskiego i warmińsko-mazurskiego.
- Będziemy się starać, by podczas oblężenia pokazać turystom zwyczaje i kulturę Żuław - zapowiada Małgorzata Grosicka, naczelnik Wydziału Rozwoju i Promocji Powiatu w malborskim starostwie.
Jacek Skrobisz - POLSKA Dziennik Bałtycki
Zobacz: Wszystkie | Następny |
ruda - Wto Lut 19, 2008 11:30 am
Oddajcie, co "utonęło"
http://nowydworgdanski.na...nia/820056.html
Cytat: | Takiego obrotu sprawy chyba nikt się nie spodziewał. W sztokholmskiej Zbrojowni Królewskiej Livrustkammaren, w sali poświęconej zdobyczom wojennym z lat potopu, Jarosław Struczyński, prezes Fundacji Zamek w Gniewie odczytał odezwę do monarchy szwedzkiego Karola XVI Gustawa. Wzywał monarchę do zwrotu wywiezionych z Polski dóbr.
Jak śmieje się prezes plan odbicia zagarniętych dóbr powstał już przed 5 laty, ale zrealizowano go dopiero w tym roku. Do Szwecji gniewska husaria pojechała w 18-osobowym składzie.
- Daliśmy królowi Szwecji miesiąc na zwrot łupów - żartuje Struczyński. - Akcja miała formę happeningu, ale podtekstem tego wystąpienia była konieczność negocjacji na temat zwrotu zagarniętych dóbr kultury polskiej. Sprawozdanie z tego przedsięwzięcia trafi do Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
W Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego temat jest znany. Przygotuje oficjalne stanowisko w tej sprawie.
Odezwa napisana została staropolszczyzną, a jej wydźwięk nikogo urazić nie mógł:
"Jego Królewska Mość Carolus XVI Gustavus , król Szwecji, sąsiad nasz umiłowany, przyjaciel Najjaśniejszej Rzeczypospolitej znany.
(...) Znając troskę Waszej Królewskiej Miłości o wszelkie dobra wojenne pod opieką Waszej Królewskiej Miłości pozostające, tudzież ekspensa poniesione na ich należyte od wielu wieków chowanie, prosimy najpokorniej Waszą Miłość Króla o sprawy naszej (...) należyte rozpatrzenie.
Wiadomym jest, iż czcigodni przodkowie Waszej Królewskiej Mości ziemie nasze, bynajmniej nie dla poczywania, jeno dla egzercerunków wojennych nawiedzali, wiele przy tym nieporządku pozostawiając, co miejscowy lud do dziś w pamięci trzymając powiada, iż bałagan jak po Szwedach nieraz zastaje. Przy tem, zapewne całkiem przypadkowo, wiele majętności nam poginęło, które dziś w Pałacu Waszej Królewskiej Mości leżą i w należytym porządku są trzymane, co nasze oczy ujrzały."
- Nasza wizyta w Szwecji, to również forma promocji działań Fundacji - podkreśla Jarosław Struczyński. - Stąd też z jednej strony pragnąc dalej z Jego Królewską Mością i Braćmi naszemi Szwedami w pokoju pozostawać, prosilim aby JKMość, po dobroci, bez naporu z naszej strony żadnego nasze dobra ochotnie zwrócił...
Bo jeśli tego nie uczyni, to gniewska brać rycerska zapowiada... zbrojne wystąpienie w obronie utraconych dóbr. W taki sposób gniewianie zaprosili Szwedów na Vivat Vasa, doroczną imprezę plenerową organizowaną w połowie sierpnia w Gniewie...
• "Utonęło" podczas potopu
Jak twierdzą historycy w czasie tzw. potopu szwedzkiego z Polski zginęło wiele cennych dóbr kultury. Szwedzi obrabowali nie tylko rezydencje królewskie, ale i domy bogatych mieszczan. Tylko z Krakowa wywieziono 80 furgonów wyładowanych łupami.
Ograbiono nie tylko Zamek Królewski w Warszawie, ale i inne pałace polskiego monarchy. Z zamku zabrano meble, obrazy, tkaniny. Rozmontowano schody, marmurowe kolumny, z których aż 32 spławiono do Szwecji. Z zamku zabrano np. dwa brązowe lwy, które do dzisiaj zdobią siedzibę królewską w Sztokholmie.
– Z Polski zginęło prawie kompletne wyposażenie polskich klasztorów, kościołów, w tym to z gniewskiej świątyni pod wezwaniem św. Mikołaja – podkreśla Jarosław Struczyński, prezes Fundacji Zamek w Gniewie. – Straty jakie poniosła gospodarka w wyniku potopu były większe niż w czasie drugiej wojny światowej.
Krystyna Paszkowska - NaszeMiasto.pl |
ruda - Sro Lut 20, 2008 9:16 am
Łegowski kościół parafialny pełen niespodzianek - ponad 200-letni list znaleziony w baldachmie
http://pomorze.naszemiast...sci/820203.html
Cytat: | "W imię Pana Boga, ten baldachim został wykonany w zakładzie pana Hafre. Jest on Anglikiem, pochodzi z Londynu (Camden Town), ale jego dziadek był Niemcem i wyjechał do Anglii prawdopodobnie w roku 1776. Ja również jestem katolikiem i pragnę życzyć waszej parafii wszystkiego dobrego - życzę tego waszym mężom, żonom, dzieciom oraz waszym zwierzętom domowym. Pomyślności na długie lata! Obyście zawsze mieli radość i szczęście. A ten kto znajdzie ten list niechaj pomyśli o mnie jako o dobrym przyjacielu." - to w wolnym tłumaczeniu treść listu odnalezionego przez konserwatorów, podczas prac w kościele pw. św. Mikołaja w Łęgowie (gm. Pruszcz Gdański).
Notatkę odnaleziono przez przypadek, bo proboszcz, ks. Grzegorz Rafiński, postanowił odnowić baldachim, znaleziony na strychu kościoła. Jak widać dzisiejsza emigracja zarobkowa na Wyspy nie jest zjawiskiem nowym, bo list napisał Frank W. Fox, wnuk parafianina z Łęgowa, który wyjechał do Anglii.
List napisano 15 kwietnia 1886 roku. Zachował się, bo był dobrze zabezpieczony i napisany ołówkiem. Jego tłumaczenie można zobaczyć na stronie internetowej parafii www.legowo-sanktuarium.pl. List zarchiwizowano w parafialnych księgach, zaś odrestaurowany baldachim służy podczas procesji.
Łęgowska świątynia kryje wiele niespodzianek. Być może kolejne ujrzą światło dzienne podczas planowanych w marcu prac konserwatorskich w podziemiach kościoła.
(ganark) - NaszeMiasto.pl
|
feyg - Sro Lut 20, 2008 12:13 pm
Kościół w Łęgnowie kryje więcej tajemnic. Na przykład dzwony...
Cytat: | Dzięki uprzejmości p. Clausa Pese z Niemieckiego Muzeum Narodowego (dyrektora Niemieckiego Archiwum Dzwonów w Norymberdze) uzyskaliśmy informacje o trzech dzwonach, które podczas II wojny światowej zostały zabrane z kościoła w Łęgowie na cele wojenne. Dzwony przetrwały zawieruchę wojenną i zostały przekazane – decyzją nowych władz niemieckich – do trzech kościołów na terenie Niemiec. Metryki konserwatorskie dzwonów zawierają nie tylko adresy, ale także ich opis. Oto najważniejsze dane:
a) Dzwon z odlaną datą: 1625, znajduje się w Augsburgu (St. Martin; Zirbelstr. 2; 86154 Augsburg). Na dzwonie znajduje się m. in. relief przedstawiający św. Mikołaja. Dzwon ten ma 98 cm wysokości (plus „ucho” o wysokości 24 cm) i 95 cm średnicy.
b) Dzwon z widoczną datą: 1645 służy w Viersen, w diecezji Aachen (St. Marien; Alte Bachstr. 1-3; 41748 Viersen). Na dzwonie są odlane w metalu napisy informujące, że dzwon powstał za czasów opata oliwskiego Aleksandra Kensowskiego i proboszcza łęgowsko-różyńskiego Aleksandra Dulciusa. Ma on 83,5 cm wysokości (plus „ucho” o wysokości 21 cm) i 82 cm średnicy. Jest wykonany z brązu.
c) Sygnaturka z roku 1717, która znajdowała się w Abtsgmund (o wysokości 32 cm, plus „ucho”: 9 cm), została – jak wynika z dalszych informacji uzyskanych przez nas – przetopiona w roku 1971.
W najbliższym czasie będziemy przeżywali radość z powrotu drugiego z wyżej wymienionych dzwonów do naszego kościoła. Czekajmy na dalsze szczegółowe informacje.
Skąd się wziął na wieży dzwon, który służy nam w kościele w Łęgowie od lat, skoro „nasze” dzwony zmieniły właściciela? Przekazał go naszej parafii ks. bp Edmund Nowicki w roku 1961, a pochodzi on z jednego z kościołów gdańskich, który wówczas był jeszcze ruiną. |
I jeszcze artykuł z innej gazety, kto wie może "gdański" dzwon z Łęgnowa też wróci na swoje miejsce czyli do kościoła św. Barbary?
http://www.gazetawyborcza.pl/1,85414,4923526.html
Cytat: | ZAŁATWILI MIĘDZY SOBĄ. Szóstka Niemców „wychodziła” w urzędach zwrot dzwonu zrabowanego pod koniec wojny z pomorskiego kościoła. Jeden z tych Niemców nawet poczuł się lokalnym patriotą.
Latem 1944 roku armia Hitlera przegrywała już większość bitew na frontach II wojny światowej. Z Pomorza do Rzeszy wywożono wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Także kościelne dzwony.
Zinwentaryzowane na początku okupacji, prawie wszystkie trafiły do hut. Przetapiano je, a z uzyskanych miedzi, cyny i cynku robiono w fabrykach zbrojeniowych elementy dział, urządzeń optycznych i elektromechanicznych do czołgów. Szansę na ocalenie miały jedynie dzieła sztuki ludwisarskiej, które zawierały herb wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego lub inne ślady niemieckiej świetności.
Dzwony z kościółka w Łęgowie przywieziono na gdański dworzec pod koniec lipca. Największy ważył ponad 300 kg, drugi, nieco mniejszy, był o dwadzieścia lat starszy. Odlano go w 1625 roku. Komplet uzupełnia trzydziestocentymetrowa sygnaturka. Wszystkie trzy zamówił zakon cystersów.
Byłbym małym petentem
Dzwony ocalały i zawisły po wojnie na wieżach trzech bawarskich kościołów i gdyby nie dociekliwość ks. Zygmunta Iwickiego, nikt by się o tym nie dowiedział.
- Gdy zbierał w Niemczech materiały do doktoratu o cystersach, odkrył, że ocalały – wspomina Grzegorz Rafiński, proboszcz z Łęgowa. – Potwierdzenie uzyskałem w Centralnym Archiwum Dzwonów w Norymberdze. Dwa największe były w idealnym stanie, jedynie sygnaturka została na zlecenie miejscowego proboszcza przetopiona w latach 70.
Prałat Rafiński nie miał złudzeń – jemu dzwonów nikt nie odda. Ale jeśli o zwrot zagrabionych prosiliby Niemcy, może się udać.
- Nawet nie próbowałem sam nic załatwiać. Dla tamtejszych urzędników i władz kościelnych byłbym jakimś polskim księżulkiem. Małym petentem. Wiedziałem, że swoich rodaków potraktują poważnie.
Proboszcz się nie mylił.
Dwa tygodnie temu dostał umowę potwierdzającą, że parafia z Viersen koło Akwizgranu przekaże nieodpłatnie dzwon do Polski.
Jak Niemiec z Niemcem
Dzwon „wychodziło” dwóch księży, pruska arystokratka, dziennikarz i dwóch przedsiębiorców.
Pierwsza prośbę do duchownych z Viersen i Augsburga skierował pięć lat temu emerytowany ksiądz Werner Mueller. Augsburg milczał, a Viersen odpowiedziało, że sprawa nie jest prosta. Johannes Goedeke, przedwojenny wikariusz w katedrze oliwskiej, żołnierz Wermachtu i więzień sowieckich łagrów, słał pisma do proboszczów, nakłaniając ich, aby oddali zabytki. O to samo zabiegała u wikariusza generalnego kurii w Akwizgranie Magdalena von Muenchow, arystokratka, której rodzina przed wojna mieszkała na Pomorzu. Do bawarskich księży dobijał się także dziennikarz Peter Krieger.
- Wyglądało, jakby sprawa utknęła. Kościół z Augsburga w ogóle się nie odezwał, a w Viersen niby nie mieli nic przeciwko, ale jakoś niewiele robili – mówi prałat Rafiński. – Na początku zeszłego roku opowiedziałem o dzwonach Volkerowi Luxowi i Richardowi Pawlowskiemu.
Niemiec, który 15 lat temu osiadł w Polsce, i Polak, który wyemigrował trzy dekady temu do Niemiec, odzyskali dzwon w ciągu roku.
Początkowo krajanie żądali od nich pieniędzy, potem odlania nowego dzwonu. W końcu pod naporem pism i telefonów ustąpili i przekazali dzwon nieodpłatnie.
- Jak pan przekonywał rodaków, że jego miejsce jest w Łęgowie? – pytamy Richarda Pawlowskiego.
Gdy wyjechał z Polski, miał 12 lat. Jego dziadkowie byli gdańszczanami, rodzice mieszkali w Łęgowie tuż obok kościółka. Tam ochrzcili syna, a on jako dziesięciolatek służył już do mszy.
- Nie powiem – śmieje się. – Nie mogę. Najważniejsze, że się udało. Umowa podpisana, dzwon miał wrócić już w marcu, niestety, zabrakło jakiejś pieczątki i termin przesunął się na maj.
Pawlowski kilkadziesiąt razy dzwonił do niemieckich urzędów. Załatwiał formalności – proboszcz wystawił mu notarialnie potwierdzone pełnomocnictwo. Pawlowski zbił już drewnianą skrzynię, w której przywiezie dzwon.
Lux i Pawlowski załatwili pozwolenie w ministerstwie spraw wewnętrznych i diecezji w Akwizgranie. Dobra wola rady parafialnej i proboszcza z Viersen nie wystarczyła.
- Nie było łatwo – dodaje Volker Lux, który nakłonił konsul Niemiec w Gdańsku, aby pomogła w odzyskaniu dzwonów, i załatwił zgodę niemieckiego MSW. – Na całym świecie urzędnicy są podobni do siebie. Tłumaczyłem im, po co robić harmider w mediach, poruszać wysokie szczeble, skoro można się dogadać. Zwyczajnie, jak człowiek z człowiekiem. Jak Niemiec z Niemcem.
- Dlaczego pan pomógł?
- To nie jest żadna polityczna kalkulacja. Uważam, że te dzwony powinny wrócić na swoje miejsce. Tak się składa, że jest ono także moim miejscem.
- Jest pan przecież Niemcem.
- Nie ma sensu dorabiać żadnej ideologii. Powinno się zwrócić to, co zostało zagrabione.
O Luksie prałat Rafiński mówi, że został patriotą lokalnym pełna gębą.
Volker Lux osiadł w Łęgowie 15 lat temu, gdy ożenił się z Polką. Jest właścicielem fabryczki produkującej środki chemiczne.
Znak pojednania
Łęgowo leży przy krajowej „jedynce”, 12 km od Gdańska. Kierowcy znudzeni chaotyczną, buro żółtą linią domów nie domyślają się, że stojący na wzgórzu piaskowy kościółek ma 700 lat, a jego wnętrze to barokowe cacko.
Cysterska świątynia wraz z całym wyposażeniem – obrazem Matki Bożej, organami, ołtarzem, chórem, księgami i naczyniami liturgicznymi – szczęśliwie przetrwała kasatę zakonu i wojenną zawieruchę. Pecha miały tylko dzwony. Zastąpiono je w latach 50. Równie cennym zabytkiem – dzwonem pochodzącym ze zniszczonego kościoła św. Barbary w Gdańsku. Wygrzebali go z magazynów pomorscy konserwatorzy, a odlał ten sam ludwisarz, spod którego ręki wyszły dzwony dla Zamku Królewskiego w Warszawie.
- Prałatowi z łęgowa i jego przyjaciołom należą się gratulacje – mówi Tomasz Korzeniowski, dyrektor zbiorów bazyliki Mariackiej, specjalizujący się w zabytkach ludwisarstwa. – Rewindykacja jakiegokolwiek zabytku z Niemiec, zwłaszcza dzwonów, to wielki sukces. Ze względu na krzyżujące się roszczenia obu stron nie można tego załatwić na poziomie ministerialnym. Pozostaje jedynie żmudna droga negocjacji z lokalnymi społecznościami i duchownymi. To trwa latami i rzadko kiedy kończy się sukcesem.
- Byłem wzruszony – mówi ksiądz Rafiński. – Gdy w nagłówku dokumentu, który dostałem z parafii w Viersen, przeczytałem: „Strony kierują się wolą wyrażenia znaku pojednania”. Tak się złożyło, że w tym samym czasie arcybiskup Tadeusz Gocłowski nadał mojemu kościołowi status Sanktuarium Matki Bożej Łęgowskiej, orędowniczki pojednania.
W maju, gdy dzwon wróci, proboszcz szykuje dużą uroczystość – chce podziękować wszystkim, którzy pomogli odzyskać zabytek. Dzwon przez jakiś czas będzie stał w kościele.
- Żeby parafianie się nacieszyli, ale na tym nie koniec. W Niemczech jest jeszcze jeden dzwon. O sygnaturkę nie ma co się bić, bo została przetopiona.
Volker Lux nie ma wątpliwości: - Jak ten z Viersen będzie już na miejscu, zajmiemy się drugim, większym, który wisi w Augsburgu. Oddadzą go nam na pewno!
Prałat Rafiński zdobył kolejnego sprzymierzeńca. Ks. Arnold Wieland, wielki mistrz zakonu krzyżackiego, obiecał, że spróbuje nakłonić augsburskiego biskupa, aby pomógł odzyskać wiernym w Łęgowie drugi dzwon.
(Bożena Aksamit, Bartosz Gondek)
Tekst ukazał się w ogólnopolskim wydaniu „Gazety Wyborczej” z dnia 13 lutego 2008 roku.
|
ruda - Pią Lut 22, 2008 12:05 pm
Trutnowy, Różyny, Pręgowo, Pruszcz Gdański. Wojewódzki program opieki nad zabytkami
http://pomorze.naszemiast...sci/821120.html
Cytat: | Dwa miliony trzysta tysięcy złotych Urząd Marszałkowski w Gdańsku przeznaczy w tym roku na remont lub konserwację zabytków województwa pomorskiego. Wśród nich znalazły się kościół w Pręgowie, świątynia w Trutnowach, ambona z Różyn i brama cmentarna przy kościele pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Pruszczu Gdańskim.
- Dofinansowanie prac jest możliwe dzięki temu, że Sejmik Wojewódzki uchwalił program opieki nad zabytkami na lata 2007-2010 - mówi Renata Wierzchołowska z Departamentu Kultury Turystyki i Sportu Urzędu Marszałkowskiego w Gdańsku. - Ustalono tryb i zasady, więc właściciele obiektów zabytkowych mogą ubiegać się o dotacje.
W zeszłym roku dwa miliony złotych otrzymało 28 parafii. W tym roku pieniądze przyznano 35 parafiom. Dotację dostanie m.in. kościół w Pręgowie, pomorska perła architektury średniowiecznej, zbudowany z polnych kamieni. Jednak pieniądze zostaną przeznaczone na konserwację obrazu sztalugowego z przełomu XVII i XVIII wieku pt. „Święty Tomasz z Akwinu” i na ołtarz boczny z figurą Jezusa Miłosiernego. Doceniono również wzniesioną w 1648 roku bramę cmentarną w Pruszczu. Murowana z cegły, z kamiennym detalem, kryta daszkiem dwuspadowym, pokrytym dachówką - to cenny zabytek. W kościele parafialnym pw. świętego Wawrzyńca w Różynach trzeba będzie wykonać prace konserwatorskie przy drewnianej, polichromowanej ambonie z XVIII wieku.
- Marszałek Jan Kozłowski był w minionym tygodniu w naszej gminie i odwiedził trzy świątynie - opowiada Janusz Goliński, wójt Cedrów Wielkich. - Był w Kiezmarku, Giemlicach i Trutnowach. W Kiezmarku wzmocnienia wymagają pękające ściany. Koszt prac oceniono na 700 tysięcy złotych. Renowacji wymaga też część środkowa świątyni. Trzeba odtworzyć dawny wystrój. Całość robót to przeszło dwa miliony zł. Jest to jedyny na Żuławach kościół szachulcowy. Podobny można znaleźć tylko w Stegnie. Niezwykle zaangażowany w przedsięwzięcie jest ksiądz proboszcz, który sam przygotował dokumentację. To rzadkość. Gmina wspomogła parafię dając 20 tys. zł. Ponieważ w Giemlicach została niedawno odbudowana wieża kościelna za 250 tys. zł (od marszałka, parafii i gminy) Jan Kozłowski chciał obejrzeć efekt prac. Przeznaczył na nie sto tysięcy. 50 tys. dała gmina, a sto zebrali mieszkańcy. Wieś Trutnowy obchodzi w tym roku 700-lecie. Mieszkańcy powołali komitet honorowy jubileuszu. Doceniono zaangażowanie, a marszałek zadeklarował, że da 130 tys. zł na remont posadzki i renowację piętnastowiecznych naw w kościele pw. św Apostołów Piotra i Pawła.
Grażyna Antoniewicz - POLSKA Dziennik Bałtycki |
ruda - Pią Lut 22, 2008 12:17 pm
„Kultura dawnego Gdańska”. Spacer po kamienicy
http://pomorze.naszemiast...sci/821187.html
Cytat: | Do kamienicy prowadziło drewniane przedproże, ocienione rosnącymi na ulicy drzewami. Następnie wchodziliśmy do sieni. Było to bardzo obszerne pomieszczenie, do którego światło wpadało przez okazałe okna. Omijaliśmy stylowe szafy i stoły z kamiennym blatem. Słychać było tykanie ośmiodniowego zegara.
Schody prowadziły na pierwsze piętro. Tutaj na przeciwko siebie znajdowały się dwa najważniejsze pomieszczenia w kamienicy — sala i sypialnia. Gustownie wykończone z podłogą malowaną na imitację lepszego drewna. Ściany udekorowane były barwnie malowaną boazerią.
Piętro wyżej znajdowało się poddasze. Tutaj trzymano niepotrzebny sprzęt.
Na taki spacer po XVIII-wiecznej gdańskiej kamienicy, w swoim wykładzie zatytułowanym „Od piwnic po strych. Domy gdańskie w XVIII wieku”, zabrała nas dr Ewa Barylewska-Szymańska, kierownik Domu Uphagena, Oddziału Muzeum Historycznego Miasta Gdańska.
Najwięcej domów w Gdańsku powstało właśnie w XVIII wieku, ale także te istniejące były często przebudowywane. Duża ich część pozostała jednak domami jednorodzinnymi — wprowadziła nas w temat pani doktor. — Dopiero w wieku XIX proces ten zmierzał w kierunku podziałów na domy wielorodzinne, z mieszkaniami na każdej kondygnacji. Podział dotyczył także samych mieszkańców. Ci zamożniejsi przenosili się do podmiejskich domów wolno stojących, w miastach natomiast pozostawały rodziny uboższe.
Wielkość parceli była typowa dla tego okresu i wahała się między 5-10 metrami szerokości i 20-30 metrów długości. Przy ul. Długiej i Długim Targu, a także między ul. Ogarną i Za murami, znajdowały się dłuższe 70-metrowe parcele przejściowe — tłumaczy wykładowca.
W tamtym czasie podwórze pełniło rolę gospodarstwa.
— Znajdowały się tam drewutnie, kurniki, gołębniki, a także latryny (najczęściej wykorzystywane przez służbę) - tłumaczy dr Szymańska. - Wolno stojące pralnie, wyposażone w duże kotły do gotowania bielizny też nie były rzadkością. Bywało również, choć nie często, że na podwórzu trzymano trzodę chlewną.
Ciekawostką jest, że na podwórzach praktycznie nie rosły drzewa. Przeważnie były to gatunki użytkowe, jak na przykład orzech włoski. Niektórzy mieszkańcy urządzali na podwórzach magazyny słomy i siana - uzupełnia naukowiec.
Bywało, że właściciele posesji budowali na nich własne stajnie. Do tego musieli być jednak obywatelami miasta i pozostawać w stałym związku małżeńskim przez minimum 10 lat. Przeważnie takie stajnie mieściły od 2 do 8 koni, a przy stajni lub wozowni znajdowało się mieszkanie dla woźnicy.
Praktykowanym zwyczajem było przekształcanie oficyn na mieszkania pod wynajem. Podobnie piwnice z łatwością oddzielano od reszty domu i także wynajmowano. Przeważnie były to lokale o niskim standardzie. Pieniądze z wynajmu stanowiły istotną część miesięcznego dochodu - zapewnia historyk. - Dochód czerpano także z przybudówek zamienianych przez właścicieli na sklepy.
Integralnym pomieszczeniem w każdej kamienicy była sień. Najwyższe pomieszczenie i najbardziej przestronne - opisuje dr Szymańska. - Co jest typowe dla gdańskich domów - wbudowywano w ich strukturę antresolę. Starano się nadawać reprezentacyjny charakter tym pomieszczeniom. Na ścianach zawieszano obrazy i lustra. Schody prowadzące na górę umieszczano wzdłuż jednej ze ścian. Bardzo często w sieni znajdowała się kuchnia, tutaj również sypiała służba. W szafach ustawionych pod ścianą przechowywano ubrania i bieliznę. W tym miejscu stał także duży magiel.
W kantorach, czyli miejscach przeznaczonych do pracy biurowej, można było często spotkać spluwaczki wypełnione piaskiem. Na latarnie przyścienne mogli pozwolić sobie tylko bogatsi mieszkańcy. Ubożsi natomiast korzystali ze zwykłych świeczników.
- Najważniejszym jednak pomieszczeniem była sala, znajdująca się na pierwszym piętrze. To tutaj przebywała rodzina i tu przyjmowano gości - wyjaśnia wykładowca. - Ogromną wagę przywiązywano do wystroju tych pomieszczeń. Ściany malowano przeważnie na czerwono lub zielono. Sale dogrzewano dużymi piecami, rzadziej kominkami. Znajdowało się tam dużo mebli, nawet do 24 krzeseł, a wszystkie jednorodnie udekorowane.
Oprócz tego w sali stały stoliki do gier towarzyskich, ale również specjalne stoliki do herbaty, z ceramicznymi blatami. Na międzyokiennych filarach wisiały lustra. Stały tam zegary wygrywające nawet kilkadziesiąt melodii. Wstawiano tam także instrumenty muzyczne. U bogatych mieszkańców na szafach stały szklane wieloramienne świeczniki. Co ciekawe rzadko trzymano zwierzęta, a jeżeli już trzymano to były to kanarki i papugi. Dużą popularnością cieszyły się drzewka pomarańczowe ustawiane przy oknach.
Sypialnia była pomieszczeniem wielofunkcyjnym. W jej pobliżu sytuowano ustęp. Latryny na podwórzu przeznaczone były tylko dla służby. Z sypialni najczęściej przechodziło się do altany, czyli tarasu obsadzonego roślinami. I tutaj przeważnie właściciele spędzali wolny czas, a nie w ogrodzie - wyjaśnia historyk. - Ściany z kolei wykładano tkaniną lub tapetą, ale również boazerią. Łóżka malowano na czarno, a w późniejszym okresie na zielono. Ustawiano je wzdłuż ściany. Można było usiąść tu m.in. przy stoliku toaletowym, nocnym krześle obitym aksamitem lub skórą, lub zażyć kąpieli w wannie. Komplet pościeli na jednym łóżku składał się z pierzyny i poduszki spodniej, 2 lub 3 poduszek i pierzyny wierzchniej.
Kuchnie lokowano w sieniach, oficynach lub piwnicach - mówi naukowiec. W kuchniach z otwartym paleniskiem nie było żadnych mebli, ponieważ mogły się okopcić. Można było tam znaleźć typowy asortyment kuchenny - garnki, sagany, kociołki, brytfanny, formy do ciast, tarki, durszlaki, lejki i moździerze.
Ostatnie piętro czyli poddasze było z reguły dwukondygnacyjne. Pierwsza kondygnacja była swoistym magazynem rzeczy niepotrzebnych, aczkolwiek takich, z którymi właścicielowi żal było się rozstać. Dlatego trzeba było przeciskać się między wannami, kuframi, donicami i sprzętem ogrodniczym. Druga kondygnacja służyła jako wędzarnia.
Dobrze mieli ci gdańszczanie.
Jakub Pawłowski - POLSKA Dziennik Bałtycki |
ruda - Sob Lut 23, 2008 11:50 am
http://pomorze.naszemiast...sci/821276.html
Malbork. Prace konserwatorsko-budowlane w piwnicach Zamku Średniego
Cytat: | Malbork. Prace konserwatorsko-budowlane w piwnicach Zamku Średniego
dziś
Już w czerwcu Muzeum Zamkowe udostępni mieszkańcom Malborka i turystom kolejne, nowe pomieszczenia do zwiedzania. Będą to miejsca wyjątkowe, bo znajdujące się w piwnicach Zamku Średniego, które do tej pory były niedostępne oczom przybyszów przekraczających progi pokrzyżackiej warowni.
Obecnie w dziesięciu pomieszczeniach piwnicznych, w tym kaplicy i zakrystii św. Katarzyny, trwają prace konserwatorsko-remontowe.
- Po zakończeniu prac wszystkie miejsca zostaną udostępnione zwiedzającym - mówi Beata Stawarska, wicedyrektor Muzeum Zamkowego ds. administracji i marketingu. - Będzie to spora atrakcja dla miłośników historii. Kaplica św. Katarzyny była prywatną świątynią wielkich mistrzów krzyżackich. Do tej pory te sale nie były ogólnodostępne.
W piwnicach Zamku Średniego trwają obecnie prace polegające m.in. na oczyszczaniu cegieł z zabrudzeń, uzupełniane są cegły, spoiny. W kaplicy dodatkowo odtwarzane są malowidła znajdujące się na ścianach.
O ile kaplica będzie udostępniona tylko do zwiedzania, to w pozostałych pomieszczeniach piwnicznych przewidziano funkcje komercyjne. Dwie sale będą podnajmowane pod gastronomię, dodatkowo znajdzie się tam winiarnia i prawdopodobnie przeniesiony zostanie sklep muzealny.
Remont w Muzeum Zamkowym jest współfinansowany ze środków Norweskiego Mechanizmu Finansowego. Całość prac szacowana jest na 17 mln zł. Pierwszym etapem był zakończony remont Pałacu Wielkich Mistrzów i Wielkiego Refektarza; w tym tygodniu przebieg prac skontrolowali pracownicy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nadzorujący realizację projektu.
- Kontrola zakończyła się pozytywnie, choć otrzymaliśmy kilka zadań do poprawy - mówi Stawarska. - Projekt jest rozplanowany na cztery lata, więc jesteśmy dopiero w połowie jego realizacji. Po zakończeniu prac konserwatorskich w piwnicach przeniesiemy się na strych. Te prace wykonamy w przyszłym roku. Dla pomieszczeń na strychu przewidujemy funkcje wystawiennicze. Potem pozostanie nam do wykonania jeszcze remont dachu.
Muzeum Zamkowe, wraz z Urzędem Miasta Malborka, przygotowuje się także do dziewiątej edycji Oblężenia Malborka. W tym roku impreza rozpocznie się 17 lipca. Podczas czterech dni odbędą się aż trzy inscenizacje wydarzeń z 1410 roku, gdy wojska polsko-litewskie próbowały zdobyć krzyżacką warownię. Oprócz widowiska, pokazów walk, jarmarków, wykładów i zabaw o charakterze typowo średniowiecznym, będzie też koncert niezwykle popularnego ostatnio w Polsce zespołu Feel.
(JS) - POLSKA Dziennik Bałtycki |
ruda - Sob Lut 23, 2008 11:57 am
artykuł długi i pewnie znany więc tylko dla porządku zamieszczam link.
http://gdansk.naszemiasto...nia/821591.html
Czy Służba Bezpieczeństwa ochraniała sprawców kradzieży cennych obrazów z gdańskiego Muzeum Narodowego?
ruda - Pon Lut 25, 2008 2:34 am
Coraz bardziej zawilgocony grunt na gdańskim Głównym Mieście
Cytat: | W rejonie gdańskiego Dolnego Miasta nieustannie podnosi się poziom wód gruntowych. Powoduje to zalewanie piwnic budynków i lokalne podtopienia. Zakończone właśnie badania hydrologiczne, zlecone przez spółkę Gdańska Infrastruktura Wodociągowo - Kanalizacyjna, wykazały, że obszar przyboru wód gruntowych sięga już Bazyliki Mariackiej. Aby zabezpieczyć przed zalewaniem gotyckie piwnice Ratusza Głównego Miasta, musiano wykonać kosztowną, specjalną izolację i instalację odwadniającą.
- Przed ośmiu laty wyłączono z eksploatacji głębinowe ujęcie wody gruntowej Grodza Kamienna, które uruchomiono w 1902 roku - przypomina Jacek Skarbek, prezes spółki GIW - K. - Powodem tego było zasolenie warstw wodonośnych, będące skutkiem nadmiernego poboru wody z ujęcia i przenikania do niego wód morskich. Niedawno zapadła decyzja o ponownym uruchomieniu ujęcia, w ramach finansowego z funduszy strukturalnych Unii Europejskiej "Gdańskiego programu wodno - ściekowego etap II", przewidującego zwiększenie zasilania miejskiej sieci wodociągowej wodą z zasobów głębinowych. Zleciliśmy badania hydrologiczne starego ujęcia. Okazało się, że woda jest w nim już wysłodzona i nadaje się do czerpania. Jednocześnie eksperci stwierdzili, że nastąpiło znaczne podniesienie zwierciadła wód podziemnych na historycznym obszarze Gdańska. Przyczyną tego zjawiska jest wyłącznie z eksploatacji ujęcia Grodza Kamienna. Na historycznym obszarze miasta o powierzchni 300 hektarów, co roku poziom wód gruntowych podnosi się on o 1 centymetr. Nie można czekać, bo obszar ten obejmuje zasięgiem nawet Bazylikę Mariacką. Mamy już sygnały o zalewaniu Dolnego Miasta.
Ponowne włącznie do gdańskiej sieci wodociągowej ujęcia Grodza Kamienna jest koniecznością. Umożliwi to wstrzymanie przyboru wód gruntowych, których poziom za 10 lat wzrósłby do 10 m. Zgodnie z zaleceniami hydrologów, wydajność ujęcia musi wynosić najmniej 300 m sześciennych na godzinę. Ilość ta będzie stanowić 10 proc. ogólnego poboru wody z gdańskich ujęć głębinowych. Spółka GIW - K przygotowuje wytyczne do koncepcji budowy nowoczesnej stacji uzdatniania, bowiem dawna nie spełnia obecnych wymogów technicznych. Trzeba będzie także wybić trzy nowe studnie na osi północ - południe, co będzie układem korzystniejszym od poprzedniego - wschód - zachód.
Prezes Skarbek podkreśla, że koszt wytworzenia 1 m sześciennego wody z ujęć wód podziemnych wynosi ponad 70 gr za 1 m sześcienny, a z ujęcia wód powierzchniowych w Straszynie - około 1,66 zł za 1 m sześcienny. Wynika to z kosztów procesu uzdatniania wody. O ile wodę głębinową wystarczy naświetlić promieniami ultrafioletowymi, mającymi silne działanie bakteriobójczym, to wodę powierzchniową należy najpierw filtrować, a potem - dezynfekować.
W rejonie ujęcia Grodza Kamienne ustalona zostanie strefa ochronna. Zatem w obrębie jej granic wykluczone będą inwestycje budowlane, związane z kopaniem głębokich wykopów fundamentowych, bo zakłóciłoby to stosunki wodne. Dlatego też Biuro Rozwoju Gdańska, opracowujące miejscowy planu zagospodarowania przestrzennego Wyspy Spichrzów, na razie wstrzymało prace obejmujące jej teren południowy. Ustanowienie strefy ochronnej w rejonie ul. Grodza Kamienna uniemożliwi również przekopanie kanału żeglownego dla łodzi, kajaków i taksówek wodnych, za ul. Toruńską, między dawnym basem portowym, będącym końcowym odcinkiem Starej Motławy a Nową Motławą. Pomysł jego przekopania miał być rozpatrywany w trakcie przygotowywania miejscowego planu zagospodarowania. Miał on pozwolić na opływanie wyspy i zwiększyć atrakcyjność turystyczną gdańskich szlaków wodnych. Woda z kanału mogłaby jednak zanieczyścić podziemne warstwy wodonośne. Jedynym wyjściem byłoby więc zbudowanie go postaci szczelnej, żelbetowej rynny. Inwestycja taka byłaby bardzo kosztowna.
Długookresowe zmiany poziomu wód gruntowych i brak jego stabilności, są poważnym zagrożenie dla zabytkowej zabudowy historycznych dzielnic Gdańska. Wiele budowli na obszarze Głównego Miasta i Wyspy Spichrzów posadowiono na drewnianych rusztach. Ruszty te złożone są z dębowych pali zagłębionych w bagnistym gruncie i poziomych belek, na których wsparto kamienno ceglane fundamenty. Palowaniu temu grozi zbutwienie zarówno wtedy, gdy lustro wód gruntowych podnosi się oraz opada, jak i w przypadku jego stałego obniżenia.
Wilgoć gruntowa, będąca następstwem podnoszenia się poziomu wód gruntowych, stanowi również poważne zagrożenie dla budowli ceglanych, jakimi są gdańskie kościoły, kamieniczki i inne budynki zabytkowe. Zawilgocenie zagraża ich fundamentom i piwnicom, ale także wyższym kondygnacjom. Powodem tego jest zjawisko podciągania kapilarnego wody. Mury powoli nasiąkają do wysokości kilkunastu metrów, a cegły niszczeją.
Wody podziemne
Wody zalegające pod powierzchnią gruntu. Są to wody zaskórne, gruntowe płytkie i głebokie oraz głębinowe.
Wody zaskórne występujące. na głębokościach od 10 do 50 cm. Mają niską jakość i nie pobiera się do sieci wodociągowych. Wody gruntowe, zalegające na większych głębokościach niż wody zaskórne, do około 25 m w głąb i utrzymują stałą temperaturę. Nie oddziałują na nie bezpośrednio czynniki atmosferyczne. Są dobrze przefiltrowane i nadają się do poboru oraz do zasilania sieci wodociągowych. Mogą zawierać rozpuszczone, różne związki (żelaza, manganu czy wapnia), nadające im dużą twardość. Wody gruntowe charakteryzuje mało stabilne zwierciadło, zależne od poziomu wód powierzchniowych i opadów atmosferycznych. Pod nimi są już głębinowe.
|
ruda - Pon Lut 25, 2008 2:42 am
Propagowanie historii - świetny pomysł
Rzucewo. Zostań łowcą
Cytat: |
Niemal każdy miłośnik historii chciałby choć na chwilę wcielić się w postać sprzed tysięcy lat. Taką możliwość daje ekspozycja przygotowana przez gdańskie Muzeum Archeologiczne, którą można oglądać w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych w Rzucewie. Badacze dawnych dziejów pozwalają nawet na dotykanie eksponatów, o ile zwiedzający uczynią to bardzo ostrożnie.
- Prezentujemy fragmenty naczyń glinianych, wykopanych przede wszystkim na terenie osady łowców fok w Rzucewie, która istniała w III tysiącleciu przed Chrystusem - informuje archeolog Danuta Król. - Mamy także kamienny toporek. Nie każdy w niepozornym kamieniu rozpoznałby dawne narzędzie. Aby uzmysłowić to zwiedzającym, osadziliśmy go na trzonku, podobnie jak uczynili to prehistoryczni mieszkańcy tych okolic.
Innym ciekawym narzędziem jest harpun używany przed tysiącami lat do polowania na foki. Tylko na tej wystawie można sprawdzić, jak ówcześni myśliwi trzymali go w ręku. Harpun, podobnie jak siekierka, został współcześnie osadzony na drzewcu. Wystawę można oglądać do końca czerwca w dni powszednie, w godz. 8-15.
Wstęp wolny.
Roman Kościelniak - POLSKA Dziennik Bałtycki |
Rzucewo. Zostań łowcą.
ruda - Wto Lut 26, 2008 10:44 am
Gdańsk w Europie
Cytat: | Gdańsk na Europejskim Szlaku Gotyku Ceglanego
W czwartek radni zdecydują, czy Gdańsk przystąpi do Stowarzyszenia EUROB (European Route of Brick Gothic, czyli Europejskiego Szlaku Gotyku Ceglanego). Gdańsk miałby być jednym z 26 miast w siedmiu krajach (Szwecji, Danii, Niemczech, Polsce, Litwie, Łotwie i Estonii) leżących na szlaku turystycznym w rejonie Morza Bałtyckiego, gdzie znajdują się zabytki architektury gotyckiej.
- Projekt EUROB odbywał się przez pięć lat i był współfinansowany z funduszy unijnych - tłumaczy Jolanta Murawska z Referatu Spraw Zagranicznych Urzędu Miejskiego w Gdańsku. - Skończył się w grudniu 2007 roku i miasta biorące w nim udział postanowiły kontynuować działalność już jako stowarzyszenie.
Europejski Szlak Gotyku Ceglanego obejmuje zabytki gotyckie nadbałtyckich krajów. W Danii można odwiedzić m.in. katedrę w Ribe, w szwedzkim Ystad zobaczymy kościół Najświętszej Marii Panny, a w Malmoe słynny zamek. Niemcy zapraszają do "Pięknej pani znad rzeki Warnow", czyli do Rostoku, na Litwie odwiedzimy pełne zabytków Wilno, na Łotwie wpisaną na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO starówkę (300 km>>) w Rydze, a w Estonii mury miejskie w Tartu. Polska może pochwalić się gotyckimi budowlami w Gdańsku, Olsztynie, Szczecinie, Płocku, Koszalinie, Chełmnie, Kołobrzegu, Słupsku i Stargardzie Szczecińskim.
- Lista miast na szlaku jest ciągle otwarta - przyznaje Jolanta Murawska. - Malbork czy Toruń też chcą w tym uczestniczyć. Stowarzyszenie, przy współpracy z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Polską Organizacją Turystyczną, chce stworzyć całościowy polski szlak gotycki.
Wycieczki wzdłuż szlaku (całego lub wybranych jego części) są organizowane przez lokalne biura podróży i organizacje turystyczne.
- Stowarzyszenie chce wypromować szlak wśród biur turystycznych - mówi Murawska. - Na najbliższych targach turystycznych w Gdańsku odbędzie się spotkanie zarządu stowarzyszenia, w planach są szkolenia dla przewodników.
W Gdańsku obecnie jest 17 obiektów gotyckich, zaliczonych do szlaku. Są wśród nich m.in. Dwór Artusa, katedra oliwska, Żuraw, kościół św. Katarzyny, Wielki Młyn, kościół św. Mikołaja, Baszta Jacek, Twierdza Wisłoujście, kościół św. Jana.
- Przystąpienie Gdańska do Stowarzyszenia Europejskiego Szlaku Gotyku Ceglanego będzie dla miasta olbrzymią promocją - twierdzi Jolanta Murawska. - Mamy wiele pięknych obiektów gotyckich, w których dzieją się różne wydarzenia kulturalne. Warto, żeby europejscy turyści się o tym dowiedzieli.
Szczegółowe oferty wycieczek można znaleźć na stronie internetowej stowarzyszenia www.eurob.org lub www. eurob.info, choć nie są to jeszcze wszystkie propozycje. Informacje na stronie można czytać w trzech językach: po polsku, angielsku i niemiecku. Siedziba stowarzyszenia znajduje się w Berlinie.
|
ruda - Wto Lut 26, 2008 10:47 am
Dobre wieści
Cytat: | Kasa na pomorskie zabytki
Zwiększyły się szanse ocalenia wielu cennych obiektów historycznych w naszym regionie. Wczoraj Sejmik Wojewódzki podjął decyzję o podniesieniu kwoty na wsparcie ich remontów. Zapotrzebowanie było bowiem o wiele wyższe od kwoty wcześniej przyznanej.
Podjęta wczoraj uchwała radnych sejmiku zwiększa dotację na ratowanie wielowiekowych budowli z 1 mln do 2,3 mln zł. Skorzysta z tej puli 35 obiektów.
- Bardzo się cieszę, że znalazły się dodatkowe pieniądze na remonty cennych dla naszej przeszłości budowli - mówi Władysław Zawistowski, dyrektor Departamentu Kultury i Sportu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego. - W większości są to kościoły, bo najbardziej zagrożone. [...]
|
ruda - Wto Lut 26, 2008 10:59 am
Jeszcze jeden głos w sprawie wieżowców - Gdańsk, ulica Piekarnicza.
ruda - Sob Mar 01, 2008 11:42 am
ciekawe
Cytat: | Tczew. Zawód kata pod względem dochodowości nie był najgorszy, ale za to bardzo niewdzięczny i pogardzany |
Gdynka - Nie Mar 02, 2008 11:02 pm Temat postu: Domek Młynarza na sprzedaż Kup dom na wyspie, w centrum Gdańska
Cytat: | Chcesz mieszkać na wyspie w samym centrum Gdańska? Kup Domek Młynarza. Właśnie został wystawiony na sprzedaż. Dotychczas mieściła się tam restauracja.
Sąsiedztwo jest nie byle jakie. Na tej samej wyspie - oddzielonej od reszty Gdańska rozdzielającym się tutaj Kanałem Raduni - znajdują się też Wielki i Mały Młyn, a obok kościoły św. Katarzyny i św. Brygidy. Jeszcze bliżej domku znajduje się Ratusz Staromiejski i pomnik Jana Heweliusza. Dlaczego tak atrakcyjnie zlokalizowany obiekt ma być sprzedany? - zapytaliśmy Eugeniusza Lorka, właściciela.
- Mam już 70 lat, czas odpocząć - tłumaczy pan Eugeniusz. - Poza tym, niełatwo już zarobić na utrzymanie takiego obiektu. Młodzi wyjechali za granicę. Tam zarabiają, mieszkają. U nas zostali emeryci. Ich nie stać na odwiedzanie lokali gastronomicznych. Filiżanka kawy kosztuje, tak jak ponad 10 lat temu, 5 zł. Nie podrożała, mimo że za surowiec i energię, musimy płacić coraz więcej. Miasto też podwyższa stawki podatku od nieruchomości.
Właściciel żąda za domek i działkę 10 mln zł. Grunt liczy około 700, a budynek - 500 m kwadratowych.
Kazimierz Netka - POLSKA Dziennik Bałtycki |
ruda - Wto Mar 04, 2008 12:35 pm
Głosujmy!
Cytat: | Powstaje ranking cudownych miejsc - czy będą w nim Pomorskie cuda - malborski zamek i plaża w Juracie?
Pokrzyżacki zamek w Malborku zmierza po kolejne wyróżnienie. Gotycka twierdza została nominowana do grona stu niezwykłych miejsc z całego świata w plebiscycie magazynu "National Geographic Polska". Wybierało jury złożone z podróżników, naukowców i dziennikarzy. Ale to dopiero początek. Z tej setki zostanie wyłonionych 30 najpiękniejszych miejsc na ziemi.
Pracownicy Muzeum Zamkowego w Malborku apelują o głosowanie na średniowieczną warownię.
- Jestem przekonana, że zamek znajdzie się w gronie najpiękniejszych miejsc na świecie, ale to będzie zależało głównie od osób oddających głosy - mówi Beata Stawarska, wicedyrektor muzeum.
Średniowieczny obiekt znalazł się w gronie stu najpiękniejszych, zdaniem członków jury, budowli i pomników przyrody. Malbork rywalizuje m.in. z egipskimi piramidami, klasztorem Montserat w Hiszpanii, Tadż Mahal w Indiach czy też Wąwozem Skaczącego Tygrysa w Chinach.
- Znalezienie się w takim gronie już jest dla nas dużym wyróżnieniem - mówi Stawarska. - Przez cały okres trwania konkursu mamy wspaniałą formę promocji, która, mam nadzieję, przełoży się na jeszcze większą liczbę turystów odwiedzających nasz zabytek.
Pokrzyżacki zamek nie jest jedynym miejscem w Polsce, które ma szansę znaleźć się wśród 30 najpiękniejszych. Nominowane są także: krakowska dzielnica Kazimierz, Rynek w Krakowie, Morskie Oko w Tatrach, Wielka Siklawa w Dolinie Pięciu Stawów, Kościół Pokoju w Świdnicy, Połonina Wetlińska w Bieszczadach, Stary Rynek i Ratusz Staromiejski w Toruniu, Kopalnia Soli w Wieliczce, Rynek we Wrocławiu, a nawet... plaża w Juracie. Ta ostatnia oraz malborska warownia to jedyni "przedstawiciele" województwa pomorskiego.
Aby oddać swój głos na zamek, trzeba wysłać SMS z kodem 041, a na plażę w Juracie z kodem 100 - pod specjalny numer, podany na stronie internetowej www.national-geographic.pl.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że na razie średniowieczna warownia znajduje się na trzecim miejscu pod względem liczby oddanych głosów. 30 najpiękniejszych miejsc zostanie pokazanych w czerwcu na wielkiej wystawie fotograficznej. Dla Muzeum Zamkowego w Malborku byłoby to kolejne wyróżnienie. W ubiegłym roku zamek został wybrany do grona 7 cudów Polski w plebiscycie dziennika "Rzeczpospolita".
W 1997 roku zabytek został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
|
ruda - Czw Mar 06, 2008 10:31 am
zapadają się gdańskie zabytki
Cytat: | Zapadają się gdańskie zabytki - Bazylika Mariacka "siadła" 16 milimetrów
Nieustannie, choć bardzo powoli, bo od 1 do 4,5 mm rocznie, zapadają się cenne zabytki architektury na obszarze gdańskiego Głównego Miasta. Wykazały to pomiary geodezyjne wykonywane przez Przedsiębiorstwo Geologiczno-Geodezyjne Geoprojekt w Gdańsku i Okręgowe Przedsiębiorstwo Geodezyjno-Kartograficzne w Gdańsku. Co prawda specjaliści uspokajają, że historycznym budowlom nie zagraża szybkie osunięcie się i popadnięcie w ruinę, ale proces ich osadzania należy obserwować. W przypadkach występowania niebezpiecznego spękania murów budynków trzeba stabilizować pod nimi grunt.
O realnym zagrożeniu, jakie stanowi dla zabytkowych budowli gdańskich osadzanie, a szczególnie - nierównomierne i przyspieszone, świadczy katastrofa w gotyckim kościele św. Jana. Po zawaleniu się filara i fragmentów sklepienia trzeba było wzmocnić grunt pod ścianami i filarami kościoła. Zrobiono to bardzo kosztowną technologią inekcji strumieniowej, polegającej na rozcinaniu i rozdrabnianiu gruntu zaczynem cementowym, żeby po ich wymieszaniu i związaniu cementu powstał stabilny tzw. cementogrunt.
Na budowlach zabytkowych, zlokalizowanych na obszarze Głównego Miasta i terenach do niego przyległych, zamontowano 339 reperów, będących zakotwiczonymi w murach, najczęściej na wysokości kilkudziesięciu centymetrów od podłoża, metalowymi bolcami z numerami.
- Repery instalują na budynkach służby geodezyjne lub na zlecenie - firmy geodezyjne - mówi Eryk Lambarski z Geoprojektu. - Są one stałymi punktami, będącymi odnośnikami wysokościowymi przy różnych pomiarach. Repery umieszczone jeszcze w latach 90. i wcześniej na budowlach zabytkowych w Gdańsku służą sprawdzaniu, czy następuje albo nie - ich osiadanie. Pomiary osiadania uznaje się za pomiary geodezji precyzyjnej. Położenie reperów, badane przez kolejne lata, co kwartał lub dwa razy do roku, pozwala na opracowywanie wykresów osiadania.
Pomiary wykonywane za pomocą reperów umożliwiły stwierdzenie, że historyczne budowle przemieszczały się, w latach 1997-2001, w granicach: 1-1,5 mm, 1,6-2 mm i 2,1- 3 mm. Osiadanie ich w granicach 1,6-2 mm występuje w rejonach baszt, w pobliżu ul. Długiej i wschodniej fasady bazyliki Mariackiej oraz wzdłuż nabrzeża Motławy. Przemieszczenia w granicach 2,1-3 mm i większe stwierdzono przy Hali Targowej i Bramie Krowiej oraz przy kościele św. Brygidy i Małym Młynie. Najbardziej osiadały budynki przy ul. Lawendowej, bo o 4,5 mm rocznie. Żuraw Gdański osiada rocznie o 3 mm. Natomiast bazylika Mariacka zagłębiła się w gruncie od 1972 roku do roku 2000 o 16 mm.
Według Lambarskiego, większe osiadanie czy odchylanie od pionu budynków oznacza, że albo występują pod nimi wahania lustra wód gruntowych, albo posadowiono je na mało stabilnym gruncie. Główne Miasto i przylegające do niego historyczne dzielnice zlokalizowano na obszarze starej delty Wisły. Stąd grunty tworzą namuły, torfy i piaski oraz nasypy o grubości około 4 m, które usypywano w ciągu wieków z warstw ziemi, aby pokryć nimi bagniska. To słabe podłoże organiczne starano się wzmacniać palami i rusztami drewnianymi. Zachowanie ich trwałości wymaga utrzymania stałego stanu poziomu wód gruntowych. Tymczasem stosunki wodne zakłócono, m.in. budując podziemną infrastrukturę wodociągową i kanalizacyjną.
Oznakami nadmiernego osiadania ceglanych budynków są pionowe pęknięcia ścian, idące od okien i rozchodzenie się szczelin w murach. Wymaga to interwencji budowlanej, polegającej na wzmocnieniu gruntu metodami iniekcji, palowania czy wciskania mikropali betonowych.
Przyczyną przemieszczania się w głąb budowli, w tym kamieniczek, które odbudowano po drugiej wojnie światowej na starych fundamentach, jest także ich zbyt duży ciężar, a więc i nacisk na grunt. Przy odbudowie wykorzystywano cięższe niż dawnej materiały budowlane, takie jak beton i żelbet.
|
Ponury2 - Nie Mar 16, 2008 7:30 pm
Czy ktoś w końcu zrobi plany i pobierze na te cele fundusze unijne? Ile jeszcze będą czekać aż zabytki się pozapadają?
Mikołaj - Nie Mar 16, 2008 8:01 pm
i na co takie zrzędzenie... sam próbowałeś przez kilka miesięcy wyczyścić mały pomnik i co z tego wyszło...
Ponury2 - Nie Mar 16, 2008 8:05 pm
Pogadać można
Bynajmniej nie zgadzam się. Ludzie, którzy odpowiadają za zabytki, biorą pensje i nic w tej sprawie nie robią.
ruda - Pon Mar 17, 2008 11:56 am
w Malborku
Cytat: | Powstanie mozaikowa Madonna
Za niespełna miesiąc rozpocznie się akcja sprzedawania cegiełek, z których dochód zostanie przeznaczony na odbudowę średniowiecznej figury Matki Bożej Patronki i Opiekunki, zdobiącej do 1945 roku niszę zamkowego kościoła. Zbiórkę pieniędzy zorganizowała Fundacja Mater Dei, w składzie której znaleźli się miłośnicy historii i naukowcy z Malborka.
- Przygotowaliśmy cegiełki o nominałach 2, 5, 10, 20, 50 i 100 złotych - opowiada Andrzej Panek, wiceprezes fundacji. - Ich łączna wartość wynosi 65 tysięcy złotych. Mamy nadzieję sprzedać je w ciągu dwóch lat.
Idea odbudowy figury Madonny jest tak cenna, że prawdopodobnie zbiórkę pieniędzy uda się zakończyć wcześniej. Na razie cegiełki będzie można nabywać w sklepie Muzeum Zamkowego, a także w punktach handlowych w okolicach pokrzyżackiej warowni.
W czerwcu prezes zarządu Fundacji Mater Dei da wykład o idei rekonstrukcji figury i odbudowie zamku pokrzyżackiego na uniwersytecie w Köln. Pomoc finansową zapowiedzieli już byli mieszkańcy Malborka, obecnie żyjący w Niemczech.
Pomysł odbudowy statuy członkowie fundacji promują także w malborskich szkołach średnich, opowiadając o historii rzeźby. Figura była wyjątkowej urody: miała 8,5 m wysokości, była pokryta mozaiką, która odbijała promienie słoneczne, w ten sposób sygnalizując podróżnikom, że zbliżają się do Malborka. Niestety, nie przetrwała drugiej wojny światowej. Została zniszczona w 1945 roku. To jeden z ważniejszych, brakujących elementów zamkowej sylwetki.
|
ruda - Wto Mar 18, 2008 2:05 pm
Pierwszy w Polsce tematyczny park archeologiczny powstanie w Rzucewie.
W Skarszewach znaleziono czwartą pamiątkę z kościoła, wpisanego do Księgi Rekordów i Osobliwości
ruda - Pon Mar 24, 2008 9:43 am
Obliwice. Będzie skansen kolejowy?
feyg - Wto Mar 25, 2008 10:36 pm
W czerwcu w CMM wystawa o powodziach
Cytat: | Wystawę poświęconą wielkim powodziom, nawiedzającym coraz częściej Europę, przygotowało Muzeum Portu w Bremie. Jerzy Litwin, dyrektor Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku, który odwiedził bremeńskie muzeum i zapoznał się z wystawą, uznał, że powinna być ona pokazana także w Gdańsku. Jej otwarcie nastąpi w czerwcu.
Nasze miasto od wieków było zagrożone powodziami. Mimo usypania wysokich wałów przeciwpowodziowych nad Wisłą i stworzenia systemu odprowadzania nadmiaru wód z rejonu miasta, m. in. przez Kanał Raduni, niebezpieczeństwo nie minęło. Ma to uświadomić wystawa w CMM. Dla grodu nad Motławą swoistym memento mori pozostają dwie kamienne tablice umieszczone na spichlerzu Oliwskim na wyspie Ołowianka. Upamiętniają one dwie katastrofalne powodzie z lat 1775 i 1829, podczas których po ulicach Głównego Miastach można było pływać łodziami.
- Podczas pobytu w bremeńskim muzeum, mającym siedzibę w starym spichlerzem portowym, zapoznałem się z wystawą czasową, poświęconą powodziom - mówi dyrektor Litwin. - Obejmuje ona okres od biblijnego potopu do czasów współczesnych, kiedy to na skutek ocieplania klimatu, w Europie występują powodzie i podtopienia. W północnych regionach Niemiec zalewane są tereny nadmorskie, w tym portowe i leżące nad rzekami. Wystawę zaprezentujemy w naszych spichlerzach na Ołowiance. Poszerzymy jednak jej zakres tematyczny, ukazując także niebezpieczeństwo, jakim są okresowe spiętrzenia wód rzek i kanałów, występujące w rejonie Gdańska i Żuław. Wystawa będzie wzbogacona o eksponaty obrazujące wyposażenie służb przeciwdziałających powodziom i zwalczających ich skutki. Będą to różne urządzenia i sprzęt wykorzystywany w dawnych i dzisiejszych czasach.
Zwiedzający wystawę będą mogli obejrzeć również, na spichlerzu Oliwskim, niedawno odrestaurowane kamienne tablice, które wskazują na poziom wody podczas dwóch największych powodzi w Gdańsku. Na dolnym, granitowym bloku można odczytać wykutą na nim datę: "1775", a na górnym, z piaskowca, wyryto napis w języku niemieckim: "Poziom wody - 1829 rok".
W 1829 roku poziom wezbranej wody był wyższy o ponad metr od rekordowego, osiągniętego w roku 1775. Silne mrozy skuły wtedy Wisłę lodem o ponad metrowej grubości. Próby jego kruszenia niewiele dawały. Na wiosnę nastąpiła odwilż i lody ruszyły w dół rzeki. Na Żuławach ich spływanie wstrzymał sztormowy wiatr, wiejący od morza. W nocy 9 kwietnia fala powodziowa dotarła do Gdańska. Po dwóch dniach poziom wody wezbranej rzeki zalały dolne kondygnacje domów mieszkalnych i spichlerzy. Straty wyniosły około 2 mln talarów. Wały nie wytrzymały i woda wdarła się na wyspę Stogi. Przetrwała tylko sama Twierdza Wisłoujście. Wody zaczęły ustępować dopiero pod koniec kwietnia.
W 2001 roku gdańszczanie przekonali się, że miasto wciąż nie jest bezpieczne. Grozi mu zalanie, którego przyczyną mogą być ulewne opady deszczu. Wód spływających z wyżynnych, zabudowanych dzielnic Gdańska, nie był w stanie odprowadzić wąski Kanał Raduni. Przed ponownym zalaniem Główne Miasto uratowało przerwanie wałów kanału.
Jedna z największych powodzi, odnotowanych w kronikach Gdańska, wystąpiła w 1540 roku. Pod wodą znalazły się wówczas Długie Ogrody i Wyspa Spichrzów.
Jeszcze na początku XIX wieku powodzie pustoszyły Gdańsk i Żuławy co kilka lat. Ich powód stanowiły zatory lodowe na Wiśle. Problem zatorów rozwiązało przerwanie w 1840 roku przez Wisłę wydm pod wsią Górka i utworzenie nowego ujście rzeki - Wisły Śmiałej, a w 1895 roku - wykonanie Przekopu.
Jacek Sieński - POLSKA Dziennik Bałtycki |
Przy okazji polecam zajrzeć też do marcowego numeru Spotkań z Zabytkami
i artykułu Wojciecha Przybyszewskiego "Wielka woda (Zabytkowe tabliczki z oznaczeniami poziomu wód Wisły)" mimo że nie dotyczy on Gdańska.
ruda - Pią Mar 28, 2008 9:04 am
Pręgowo. Cmentarzysko pod posadzką zabytkowego kościoła
Cytat: |
Gdyby mury starych świątyń mogły mówić, zapewne więcej wiedzielibyśmy o dawnych mieszkańcach Pomorza. Wierni parafii pw. Bożego Ciała w Pręgowie nie zdawali sobie sprawy, że uczestnicząc w mszy świętej stoją na... cmentarzysku znajdującym się pod posadzką.
Odkrycie zapoczątkowała scena jak z filmu grozy. Jeden z parafian - rosły mężczyzna - wieczorem porządkował kościół. Był sam. Miał już wychodzić. Zgasił światła. Nagle zapadła się pod nim podłoga. Zawisł na ramionach. Z trudem wydostał się z pułapki. Pobiegł na plebanię blady z wrażenia...
- Podejrzewałem, że podziemia naszej świątyni, której budowę rozpoczęto w 1320 roku, kryją różne tajemnice. Zyskałem potwierdzenie - opowiada ksiądz proboszcz Zygmunt Słomski. - Zawiadomiłem o odkryciu Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Gdańsku. Ludzkie szczątki pochodzą z końca siedemnastego wieku. Nasz kościół był wtedy w ruinie, przypuszczalnie z powodu pożaru. W tym czasie panowała tutaj zaraza. Ciała zmarłych składano w spalonej świątyni. Całość przysypano ziemią, nie licząc się prawdopodobnie z możliwością odbudowy kościoła. Z parafialnych kronik wynika, że obiekt odrestaurowano na początku osiemnastego wieku. Nie sprzątnięto cmentarza, tylko podniesiono poziom podłogi o dwa metry. Wejście od wschodniej strony zamurowano. Ułożono też kamienną posadzkę. Chciałbym uprzątnąć podziemia, a potem wrócić do dawnego poziomu posadzki. Ostateczne decyzje będą należeć jednak do konserwatora zabytków.
- Na decyzję o losie podziemi w kościele w Pręgowie jest jeszcze za wcześnie. Trwają badania - twierdzi Marcin Tymiński, rzecznik prasowy wojewódzkiego konserwatora zabytków w Gdańsku. - Najważniejsze, że wejścia do krypt zostały zabezpieczone.
SŁOWIAŃSKIE KORZENIE
Ksiądz Zygmunt Słomski, proboszcz parafii w Pręgowie
- Myślę, że cmentarzysko pod posadzką naszego kościoła to nie jedyna tajemnica świątyni. Moim zdaniem, kościół budowany przez Krzyżaków powstał w miejscu, gdzie wcześniej znajdowało się miejsce kultu Słowian. Przypuszczam, iż przyjęli oni chrześcijaństwo przed Krzyżakami, a nawet przed przybyciem na Pomorze św. Wojciecha.
|
ruda - Sro Kwi 02, 2008 11:15 am
a ja myślałam że to prima aprilis! -W piwnicach bramy zorganizowane zostanie muzeum wodociągów
Cytat: | Gdańska Brama Wyżynna dla turystów - podziemne przejścia z kazamatami zostaną otwarte dla zwiedzających
Nad powierzchnią ulic powstanie centrum informacji dla wczasowiczów; poniżej - pierwsze dla nich superatrakcje. Taka jest koncepcja zagospodarowania zabytkowej Bramy Wyżynnej w Gdańsku, teraz niedostępnej dla zwiedzających. Pomysłodawcą jest Muzeum Historyczne Miasta Gdańska. W planach jest też połączenie bramy podziemnym przejściem z pobliskimi kazamatami - pod Katownią i Wieżą Więzienną.
- Na parterze Bramy powstanie centrum informacji o atrakcjach Pomorza - zapowiada Maria Bojarska, kierownik Pracowni Konserwatorskiej MHMG. - Tam wiadomości będą gromadzone i przekazywane turystom odwiedzającym Gdańsk, ale także przewodnikom wycieczek. Na piętrze urządzone zostaną sale konferencyjne dla organizacji turystycznych - Gdańskiej i Pomorskiej Regionalnej.
W piwnicach bramy zorganizowane zostanie muzeum wodociągów. W następnym etapie powstanie przykryte przezroczystą płytą, wykopane w ziemi, dojście do kazamatów w obrębie Katowni, a także do Nory Żmii - lochu pod Wieżą Więzienną (teraz w Wieży znajduje się Muzeum Bursztynu).
Brama Wyżynna i wodociągi
Została zbudowana w XVI wieku i była elementem nowożytnych fortyfikacji, przebiegających wzdłuż zachodniej granicy miasta. W ciągu ostatnich kilku lat w jej obrębie prowadzono badania archeologiczne. Znaleziono m.in. fragmenty najstarszych w mieście, drewnianych rur, którymi woda z Kanału Raduni płynęła do rząpi (studni ulicznych). Pompy napędzał nurt kanału.
|
bassa - Sro Kwi 02, 2008 9:52 pm
Prawdę mówiąc, ja tez tak pomyślałam! Przecież wewnatrz jest ciasno -co najwyzej sie zmiesci komputer z punktem info...
Za to niestety nie umiem znaleźc linka na artykuł red.Barbary Szczepuły o Ostseeperle -w Rejsach, świetny...
villaoliva - Czw Kwi 03, 2008 7:50 am
Pisano już o tym w "30 dni".
ruda - Czw Kwi 03, 2008 11:57 am
Cytat: | Za to niestety nie umiem znaleźc linka na artykuł red.Barbary Szczepuły o Ostseeperle -w Rejsach, świetny... | Też żałuję , że tak wiele ciekawych artykułów z Rejsów nie ma w necie.
ruda - Czw Kwi 03, 2008 12:00 pm
połączenie
Cytat: | Powędrujemy gdańskimi krużgankami
Muzeum Narodowe w Gdańsku i Zakon Franciszkanów odnowią zespół poklasztorny przy ulicy Toruńskiej. Wchodzący w jego skład kościół Świętej Trójcy jest drugim co do wielkości, po Bazylice Mariackiej, obiektem w sakralnym Gdańska.
Wczoraj uroczyście podpisano umowę dotyczącą projektu "Rewaloryzacja XV-wiecznego zespołu franciszkańskiego przy ul. Toruńskiej w Gdańsku, ekspozycji walorów architektury sakralnej średniowiecza, stała ekspozycja sztuki dawnej".
- Zamierzamy odtworzyć historyczne połączenia XV-wiecznego kompleksu obiektów pofranciszkańskich, wraz z unikalnym zachowanym lektorium. Powstanie atrakcyjna trasa do zwiedzania - zapowiada dyrektor Muzeum Narodowego w Gdańsku Wojciech Bonisławski.
Konkurs zostanie ogłoszony w maju. Kalendarz prac zależy od tego, jak będą przyznawane środki.
- Jeśli dostaniemy je szybko, możemy całą inwestycję skończyć w ciągu dwóch, trzech lat - zapewnia dyrektor. - Robimy elewację całości i ogrodzenie. Franciszkanie planują prace konserwatorskie w kościele. Odtwarzamy przejścia, wirydarz środkowy.
Projekt zakłada też rewitalizację parku, ale nie wiadomo czy znajdą się na to fundusze. Otwarte zostaną dwa przejścia. Jedno z drzwiami, drugie z szybą pancerną, pokazującą widok na kościół, a z kościoła na muzeum.
Na podpisaniu umowy przybył z Rzymu Minister Generalny Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych ojciec Marco Tassca.
Projekt kosztować będzie 14 milionów złotych
|
ruda - Pon Kwi 07, 2008 9:35 pm
Muzeum Poczty Polskiej po remoncie
feyg - Pią Maj 16, 2008 9:12 pm
Wanna po podłogą
Cytat: | Niezwykłego odkrycia dokonali pracownicy Zakładu Balneologicznego w Sopocie. Podczas prac remontowych w jednym ze szpitalnych pomieszczeń socjalnych znaleźli pod podłogą doskonale zachowaną, pochodzącą sprzed 100 lat, kabinę do hydroterapii. Lekarze będą chcieli pomieszczenie wyremontować, a zabytek uruchomić.
fot. Grzegorz Mehring
- Nie mamy najstarszych planów zakładu i nie wiedzieliśmy, że taka kabina się tu znajduje - mówi Barbara Gierak-Pilarczyk, dyrektor placówki. - Cały czas była pod naszym nosem, pod drewnianą podłogą, prawdopodobnie wyłożoną tuż po wojnie. Gdy zerwaliśmy ją podczas remontu, nasze zdziwienie było olbrzymie.
Zabytkowa kabina to specjalna, wyłożona kaflami wnęka w podłodze, do której doprowadzono natryski, które polewały pacjentów wodą o różnej temperaturze. 100 lat temu, gdy urządzenie działało, stosowano tu tzw. metodę Kneippa - bawarskiego księdza żyjącego w drugiej połowie XIX w., uznawanego za jednego z twórców hydroterapii.
Na początku XX w. jego metody leczenia reumatyzmu przez polewanie ciała zimną i ciepłą wodą w określonych cyklach robiły w Europie furorę. Do tej pory nikt nie wiedział, iż stosowano je także w Sopocie. Po kilkudziesięciu latach zapomnienia metoda Kneippa wraca dziś do łask.
- W Wiedniu działają całe zakłady stosujące taką formę hydroterapii. Sama spróbowałam poddać się takim zabiegom i muszę przyznać, że wrażenie było niesamowite - opowiada Gierak-Pilarczyk.
Nic więc dziwnego, iż władze Zakładu Balneologicznego poważnie myślą o uruchomieniu zabytkowej kabiny i włączeniu metody Kneippa do swej oferty. Problem w tym, iż przykrywając urządzenie podłogą, ktoś odciął elementy służące do polewania. - Będziemy chcieli zdobyć oryginalne plany kabiny i, zachowując wierność historyczną, dokładnie ją zrekonstruować - dodaje dyrektor placówki.
Piotr Weltrowski - POLSKA Dziennik Bałtycki |
feyg - Pią Maj 23, 2008 6:52 pm
Kościół w Łegowie wciąż pełen tajemnic
Cytat: | Turyści i parafianie mogą oglądać kryptę XVIII-wiecznego pocysterskiego kościoła w Łęgowie koło Gdańska. Już niedługo przekonamy się, czy leży w niej Urban Muller - doktor filozofii i ceniony kompozytor muzyki sakralnej. To niejedyna zagadka tej świątyni
Połamane deski, na których widnieją tajemnicze znaki menonitów. Obok barokowe trumny z resztkami bogatych złoceń i proste skrzynie ze skromnymi, drewnianymi krucyfiksami. Już pierwsze spojrzenie przez grubą szybę, zasłaniającą wejście do krypty, daje nam pojęcie o skomplikowanej historii świątyni, która choć w swoim obecnym kształcie pochodzi z 1748 r., to datowana jest od późnego średniowiecza.
Odkrycie krypty dla zwiedzających to preludium badań podziemnego pomieszczenia, które wykonają w czerwcu naukowcy z Uniwersytetu Gdańskiego.
- Ze względu na strategiczne położenie, kościół był wielokrotnie niszczony. Zmieniał też gospodarzy. Najpierw był katolicki, potem protestancki. Potem znów katolicki. Odsłaniając i badając kryptę, poznamy lepiej naszą historię - opowiada ksiądz prałat Grzegorz Rafiński, proboszcz parafii w Łęgowie. - Mamy nadzieję, że uda nam się przy okazji natrafić na pochówek ojca Urbana Mullera, kompozytora muzyki sakralnej, którego utwory wykonywane są do dziś. Cysters Urban Muller był doktorem filozofii i organistą w katedrze w Oliwie. Większość najciekawszych dzieł skomponował jako proboszcz kościoła w Łęgowie. Tutaj też zmarł i - jak mówią źródła - został pochowany w 1799 r.
- Burzliwa historia małych pomorskich parafii sprawia, że dziś trudno dać jakąkolwiek gwarancję, czy Urban Muller nadal spoczywa w krypcie w Łęgowie - mówi prof. Krzysztof Kowalski, historyk z Uniwersytetu Gdańskiego. - Na razie mogę tylko powiedzieć, że możemy tu natrafić na niejedną niespodziankę.
Niezależnie od tego, czy naukowcy z Uniwersytetu Gdańskiego znajdą Urbana Mullera, czy też nie, w kościele zawiśnie jego epitafium.
- Przy jego tworzeniu będziemy się wzorowali na barokowym kartuszu z ołtarza głównego. Wiąże się z nim jeszcze jedna tajemnica naszego kościoła. Kiedy przyglądaliśmy mu się uważnie, odkryliśmy napis fundacyjny "Zrex Inten Debonthic Uerl Pastorls, a Mores In Uenlt Ut saI: Uet te Ue hlt Ingue Polos". Nie wiemy, co on oznacza, może ktoś będzie mógł nam pomóc - apeluje ksiądz Grzegorz Rafiński. - Kto go rozszyfruje, może liczyć na nasz parafialny odpust - zapewnia żartobliwie.
Barokowy kościół pocysterski w Łęgowie, Sanktuarium Matki Boskiej Łęgowskiej Orędowniczki Pojednania, zbudowany został w 1748 r. na miejscu wcześniejszych świątyń zakonnych, które stały od końca XIV w. Przetrwał do dziś w zasadzie w niezmienionym stanie. Zachowała się nie tylko bryła, ale także barokowe wyposażenie m.in. księgi, obrazy, naczynia liturgiczne.
Źródło: Gazeta Wyborcza Trójmiasto
Bartosz Gondek |
ruda - Pon Cze 16, 2008 4:42 pm
Spacer po gdańskim bruku. Uliczki Głównego Miasta odzyskują swój dawny charakter
Cytat: | Spacer po gdańskim bruku. Uliczki Głównego Miasta odzyskują swój dawny charakter
Władze miasta planują stopniową przebudowę, rewitalizację i położenie bruku na większości z zabytkowych uliczek Głównego Miasta.
- Chcemy, żeby brukowane ulice nawiązywały do tego, czym były i jak wyglądały przed setkami lat - tłumaczy te zamierzenia Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska. Wczoraj po odnowionych uliczkach oprowadzał dziennikarzy. - Zrywamy asfalt, kładziemy bruk, obniżamy krawężniki, by były bardziej przystosowane do potrzeb niepełnosprawnych czy rowerzystów. Robimy to, bo bruk oddaje charakter miasta.
Zakończono rozpoczętą w październiku przebudowę ulic. Towarzyszyły jej prace przy sieci wodociągowej i sieci kanalizacji deszczowej i wyłożenie kostkami brukowymi placu przed Bramą Świętego Ducha, ul. Kaletniczej, Kuśnierskiej, Bosmańskiej i Mydlarskiej.
- Na nowo stał się potrzebny zawód brukarza - opowiada prezydent. - A to wcale nie jest taka łatwa praca, na pewno trudniejsza niż zwykłe kładzenie asfaltu. Współpracowaliśmy z Powiatowym Urzędem Pracy.
W planach na wrzesień jest rozpoczęcie przebudowy ulicy Świętego Ducha na odcinku od Targu Drzewnego, przez Szewską, Garbary, Pocztową i Tokarską. Tam także zostanie przywrócona nawierzchnia kamienna, poprawiony stan techniczny chodników i przebudowana sieć podziemna.
- Zamierzamy doprowadzić do odbudowy kamieniczek, które kiedyś stały przy ulicy Świętego Ducha - zapowiada Adamowicz. - Teraz rosną tu drzewa, które niestety trzeba będzie ściąć. Pierwsze przetargi na sprzedaż działek już się odbyły. Pierzeja Świętego Ducha zostanie odbudowana kamieniczka po kamieniczce.
Miasto chce sfinansować budowę kamienicy Daniela Chodowieckiego, artysty malarza żyjącego w Gdańsku w XVIII wieku.
- Zwrócimy się także do wspólnot mieszkaniowych, by zamieniały mieszkania na parterach kamienic na lokale usługowe - mówi prezydent. - Takie, jak na przykład ten zakład fryzjerski na Kuśnierskiej.
Remont ulic wraz z wymianą nawierzchni prowadziły Zarząd Dróg i Zieleni, Przedsiębiorstwo Drogowo-Budowlane "Trakt" i Pracownia Projektowa "Euro Alians".
W latach 2003-2007 przebudowano już ulice: Lektykarską, Kramarską, Ławniczą, Piwną, Chlebnicką, Pończoszników i Dzianą.
Prezydent przyznaje, że marzy mu się jeszcze wiele innych zmian na Głównym Mieście. - Na początku trzeba wymienić śmietniki, te które teraz są, muszą zniknąć - wyliczał Paweł Adamowicz, wskazując na jeden z wielu koszy na śmieci "zdobiących" gdańskie ulice. - Ogłosimy konkurs na projekt, żeby tak jak na przykład w Londynie wszystkie śmietniki były jednakowe i jednocześnie nawiązywały do charakteru miasta.
2,2 mln zł - tyle kosztował zakończony właśnie remont ulic Kaletniczej, Kuśnierskiej, Bosmańskiej, Mydlarskiej i placu przed Bramą Świętego Ducha. Kolejne remonty ulic zaczną się we wrześniu
|
Corzano - Pon Cze 16, 2008 5:04 pm
ruda napisał/a: | Zwrócimy się także do wspólnot mieszkaniowych, by zamieniały mieszkania na parterach kamienic na lokale usługowe - mówi prezydent. |
Nie wyobrażam sobie tego. O co chodziło prezydentowi, bo pewnie znów go nie zrozumiałem?
ruda - Pon Cze 16, 2008 7:58 pm
Jakie usługi w takich lokalach?
Corzano - Pon Cze 16, 2008 8:35 pm
Ja nie wiem o co chodziło ze zwalnianiem lokali. To apel do wspólnot mieszkaniowych? Przecież to nie komuny, które zajmują całe kamienice, a tam na parterze mieszkają rodziny, które te mieszkania kupiły. Gdzie ona mają pójść? Czy to zapowiedź wykupywania mieszkań przez miasto z zamiarem przeznaczenia ich na usługi?
bassa - Sro Cze 18, 2008 12:10 am
Chodzi o takie przypadki, jak wykopanie z Garncarskiej uroczej kawiarni z gniazdkiem-netem przy kazdym stoliku.
Umowe najmu wlascicielka kawiarni miala z wspólnota mieszkaniowa a dokladniej-z reprezentujacym włascicieli tej kamienicy zarzadcą ,.
Takim czynszem najmu moga sobie wspolwlasciciele kamienicy-mieszkancy "dorobic" do funduszu remontowego.Widocznie wszystko wyremontowali i kawiarnia zaczela przeszkadzac mieszkancom...no to wykopali.Maja prawo.
I apel prezydenta byl do nich,do wspolwlascicieli-decydentow czyli do wspolnoty...
czy innych wspolnot w Srodmiesciu, ktore chca miec spokoj, cisze, trawnik, hustawki dla dzieci i zadnych imprez...
ruda - Nie Sie 03, 2008 6:52 am
Trójmiasto - ludzie i miejsca. W odbudowywanym po wojnie Gdańsku każdy był milionerem
wspomnienie.
ruda - Sro Sie 20, 2008 9:54 am
Konserwator kontra pomorscy rzemieślnicy. Odtworzyć albo załatać
Cytat: |
Przez trzy lata gdańskie Główne Miasto szpeciło zrujnowane przedproże kamieniczek przy ul. Piwnej 1 /2, będących siedzibą Pomorskiej Izby Rzemieślniczej Małych i Średnich Przedsiębiorstw w Gdańsku.
Na początku ubiegłego tygodnia rozpoczęła się jego gruntowna restauracja. Niespodziewanie, po trzech dniach, Marian Kwapiński, pomorski wojewódzki konserwator zabytków, wydał nakaz przerwania prac.
- Zamierzamy rozebrać przedproże i odtworzyć je zgodnie z historyczną formą architektoniczną - zaznacza Wiesław Szajda, prezes pomorskiej izby. - Jego konstrukcja jest poważnie naruszona. Kamienne elementy ozdobne są spękane, a mury odchylone od pionu.
Powód fatalnego stanu budowli stanowi odbudowanie jej po wojnie z cegły rozbiórkowej, która teraz rozpada się oraz wielokrotnie przeprowadzanymi przy niej prac ziemnych na ulicy Piwnej. Konserwator zakazał nam wyburzenia obiektu i zalecił załatanie go cementem. Uważamy, że nie da się wykonać tego nakazu, bo grozi to katastrofą budowlaną. Dlatego też nie zamierzamy przerywać rozbiórki, która pozwoli na solidną rekonstrukcję obiektu. Tym bardziej, iż prace musimy zakończyć i rozliczyć do 30 października, bo w 70 procentach ich koszty wynoszące ponad 380 tysięcy złotych, pokrywa dotacja wojewódzkich służb ochrony zabytków, a resztę dołoży nasza izba.
Marcin Tymiński, rzecznik prasowy pomorskiego wojewódzkiego konserwatora zabytków, przekazał, że przedproże uznano za zabytek architektury, co wyklucza prace rozbiórkowe. Dlatego też wydał nakaz wstrzymania jego wyburzenia. Ewentualna zezwolenie na rozebranie obiektu wymaga przedstawienia przez inwestora służbom konserwatorskim dokumentacji uzasadniającej konieczność takiego postępowania.
Prezes Szajda przypomina, że zespół trzech kamieniczek przy ulicy Piwnej, w tym wysokie przedproże przed dwoma z nich, odbudowali na początku lat 50. rzemieślnicy z pomorskich cechów. W roku 2005 ich fasady odrestaurowano. Prace konserwatorskie, kosztujące 850 tys. zł, sfinansowała pomorska izba. Najbardziej kosztowne było przywrócenie dawnego wyglądu bogato zdobionej elewacji Domu Endenów z siedemnastego wieku. Wysiłek rzemieślników nie poszedł na marne.
Obok fasady Wielkiej Zbrojowni, kamieniczka ta jest najbardziej podziwianym i najczęściej fotografowanym przez turystów obiektem w rejonie ulicy Piwnej. Restaurując kamieniczki, pomorska izba nie mogła jednak odnowić przedproża, bo okazało się, że należy ono do miasta. Z kolei władze Gdańska nie kwapiły się do zlecenia jego drogiej renowacji. Rzemieślnicy wystąpili więc o przekazanie im zabytkowego obiektu za symboliczną złotówkę w zamian za zobowiązanie się do pokrycia kosztów jego renowacji.
Dwa lata trwały starania pomorskiej izby o podjęcie przez władze miasta decyzji dotyczącej użyczenia jej przedproża. Tylko takie rozwiązanie prawne umożliwiało zlecenie wykonania dokumentacji, pozwalającej na wstępne określenie kosztów prac renowacyjnych i na uzyskanie zezwolenia na budowę i prace konserwatorskie.
- Przedproże jest nam użyczone na czas restauracji. Niezależnie od tego, podpisaliśmy z miastem porozumienie, iż po zakończeniu prac konserwatorskich będziemy mogli wykupić przedproże, które stanowi taras wejściowy do naszych dwóch kamieniczek - dodaje prezes Szajda
|
ruda - Czw Wrz 18, 2008 8:49 am
Zagubiona Fontanna Czterech Kwartałów - Gdańsk od lat czeka na kolejną atrakcję turystyczną. I jeszcze poczeka...
ruda - Pon Paź 06, 2008 9:52 am
Sensacyjne odkrycie w Pręgowie
Cytat: | Pomorze wzbogaciło się o dzieła sztuki najwyższej artystycznej próby. Stało się tak za sprawą odkryć w kościele pw. Bożego Ciała w Pręgowie (gmina Kolbudy), gdzie natrafiono na gotyckie freski. Ich obecności wprawdzie można było się spodziewać, ale to, co ukazało się oczom konserwatorów, przeszło najśmielsze oczekiwania........ |
ruda - Pią Sty 09, 2009 9:23 am
Unia dała 26 mln zł na zabytki
Cytat: | Słynne organy w katedrze oliwskiej odzyskają dawne brzmienie. W kościele św. Jana zrekonstruowane zostaną kamienne posadzki i odnowiony cały korpus nawowy świątyni. W Twierdzy Wisłoujście zaś odwodnione i wzmocnione fundamenty fortyfikacji.
Podnóże sopockiego Grodziska z kolei doczeka się pawilonu muzealnego, w którym będą się odbywać m.in. zajęcia dla młodzieży. Wszystko to dzięki środkom finansowym przekazanym przez UE na renowację zabytków. Trójmiasto otrzyma w sumie na ten cel 26 milionów złotych. - Wszystkie katedralne okna zostaną odrestaurowane. Najbardziej jednak zależy nam na przywróceniu barokowego brzmienia naszych organów - podkreśla ks. Zbigniew Zieliński, proboszcz katedry. Remont rozpocznie się wiosną i potrwa ok. dwóch lat.
Sopockie Grodzisko zyska pawilon muzealny, gdzie będą się odbywać m.in. warsztaty archeologiczne. - Obecnie zajęcia odbywają się pod gołym niebem i tylko wtedy, gdy jest ciepło. Chcemy uatrakcyjnić to miejsce - mówi Stanisław Drucis z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku. Wsparcie unijne sopockiego projektu wyniesie siedem milionów złotych.
Kościół św. Jana także w ciągu 2 lat zostanie przystosowany do wszelakich imprez kulturalnych, organizowanych przez Nadbałtyckie Centrum Kultury. Będzie to możliwe dzięki nowoczesnemu nagłośnieniu i oświetleniu. Natomiast bastion Furta Wodna w Twierdzy Wisłoujście doczeka się naprawienia i wzmocnienia murów. Dzisiaj opiekunowie zabytków otrzymają oficjalne potwierdzenie z rąk marszałka o przyznaniu im finansowego wsparcia
|
ruda - Pią Mar 12, 2010 10:24 am
Fałszują.
Cytat: | Szajka fałszerzy obrazów grasuje po Wybrzeżu
W Trójmieście pojawiły się fałszywe obrazy marynistów: Mariana Mokwy, Henryka Baranowskiego, Antoniego Suchanka i Eugeniusza Dzierzęckiego. Nie ma wątpliwości, działa u nas szajka fałszerzy. Jakiś "artysta" maluje na zamówienie, inni rozprowadzają - wstawiają obrazy do sklepów z antykami i galerii.
- Nie są to jakieś lumpy, sine nosy - opowiadają właściciele galerii. - Najczęściej zjawia się nobliwy pan albo elegancka kobieta z wytwornymi manierami. Często znają się na malarstwie. Opowieści są podobne: że obraz od lat był w domu lub że został kupiony od malarza, którego rodzina znała. Albo "koniki" z obrazami zapewniają, że praca pochodzi z dobrej kolekcji, np. ministra Kwiatkowskiego. Ekspertyza kosztuje, a jeśli właściciel antykwariatu lub galerii nie ma wielkiego doświadczenia, daje się nabrać.
Liczba tak zwanych falsów rośnie lawinowo. Także na allegro falsyfikatów multum. - Dziesięć dni temu rozmawiałem z prezesem warszawskiego Domu Aukcyjnego Rempex Markiem Lengiewiczem, który powiedział, że jest katastrofa, jeżeli chodzi o zalew falsyfikatów - mówi Jacek Kucharski z Domu Aukcyjnego.
Fałszerze i sprzedający czują się bezkarni. Policji łatwiej jest łapać złodziei dzieł sztuki niż fałszerzy. W województwie pomorskim nie zatrzymano żadnego. - Trzeba udowodnić, że oferujący sfałszowane dzieło miał zamiar oszukać nabywcę. Czasem zdarza się, że właściciele nie zdają sobie sprawy, że wiszący latami w ich domach obraz to falsyfikat - mówi mł. asp. Maciej Stęplewski z Komendy Wojewódzkiej w Gdańsku. - Jeżeli oszust ma fałszywy obraz i próbuje go sprzedać, niezwykle trudno udowodnić mu złą wolę. Sprawy o podrabianie dzieł sztuki zdarzają się bardzo rzadko. Ostatnia taka sytuacja dotyczyła jednego z obrazów Wyczółkowskiego. Wtedy wysłaliśmy obraz do ekspertyzy. Fałszywe obrazy nie są niszczone, tak jak podróbki płyt, markowe obuwie. Policja mówi, że z własnym obrazem obywatel może robić, co zechce.
|
ruda - Sob Lis 13, 2010 8:06 am
Kwidzyń - wystawa
Cytat: | Powiśle. Wystawa plebiscytowa otwarta do 15 grudnia
Wystawa plebiscytowa na piętrze budynku przy ul Słowiańskiej 13 w Kwidzynie otwarta będzie do 15 grudnia. Multimedialna i interaktywna opowieść o historii przyciągnęła już rzeszę uczniów kwidzyńskich szkół i pozostałych mieszkańców.
Zdjęcia, mapy, dokumenty z okresu międzywojennego przybliżyć mają sytuację, w jakiej znaleźli się mieszkańcy w czasie głosowania w sprawie przyłączenia do Polski [...] |
Corzano - Sob Lis 13, 2010 8:25 am
Kwidzyniacy już Cię kochają.
ruda - Sob Lis 13, 2010 10:02 am
Masz chyba rację, ale w necie spotkać można i z -ń. Pewnie wpływ mają jakieś dawne naleciałości regionalne.
Sabaoth - Sob Lis 13, 2010 12:23 pm
W necie można spotkać wiele różnych odmian pisowni, ludzie piszą np. Danzing zamiast Danzig, co wcale nie oznacza żadnych naleciałości regionalnych. Sptkać też można słowo "żadki" ale nie uznałbym tego za inną odmianę słowa rzadki, a raczej za brak znajomości ortografii
ruda - Pon Lis 15, 2010 4:27 pm
Cytat: | Kwidzyniacy już Cię kochają. :hihi |
Masz rację, Corzano
Cytat: | Kwidzyn czy Kwidzyń?
Andrzej Chmielewski
Kwidzynianie są niezwykle uczuleni w kwestii odmiany nazwy swego rodzinnego miasta. Niestety, pomyłki zdarzają się bardzo często, przede wszystkim przybyszom z południa Polski.
Popełniają je również dziennikarze. Jednak nie tylko. Nawet na dworcu w stolicy województwa pomorskiego, Gdańsku, z megafonów płynie zapowiedź: „pociąg z Gdyni do Kwidzynia”. Tablica na składzie także informuje, że stację docelową jest Kwidzyń. |
Linka - Pon Lis 15, 2010 6:18 pm
Doskonale rozumiem kwidzyniaków, mnie też to wkurza, a jak bardzo nas wnerwia "do Malborga", uch!
Dostojny Wieśniak - Pon Lis 15, 2010 7:29 pm
Cytat: | Doskonale rozumiem kwidzyniaków, mnie też to wkurza, a jak bardzo nas wnerwia "do Malborga", uch! | I słusznie. Wszyscy przecież wiedzą, że mówi się Malburg.
Martino - Pon Lis 15, 2010 7:40 pm
Dostojny Wieśniak napisał/a: | Cytat: | Doskonale rozumiem kwidzyniaków, mnie też to wkurza, a jak bardzo nas wnerwia "do Malborga", uch! | I słusznie. Wszyscy przecież wiedzą, że mówi się Malburg. |
No i jedzie się do Lęborga.
slowik45 - Pon Lis 15, 2010 7:44 pm
Martino napisał/a: | No i jedzie się do Lęborga. | ja słyszałem że do Lamborga z akcentem na ''am''
jayms - Wto Mar 01, 2011 5:20 pm
Przedproża w Głównym Mieście się rozpadają
Urokliwe, zdobione przedproża z rzygaczami powinny być symbolem miasta. Niestety obecnie zaskakują nie swoim pięknem lecz fatalnym stanem. Są popękane i poszczerbione. Niektóre z nich wyglądają jakby miały w najbliższym czasie kompletnie się zapaść. Tak prezentuje się najbliższe sąsiedztwo Fontanny Neptuna na rok przed Euro 2012
Długi Targ
- Znaleźć tutaj jedno dobre, nie zniszczone przedproże graniczy niemal z cudem - mówi Jan Orchowski, właściciel restauracji w Głównym Mieście, który zaprosił nas na spacer śladem niszczejących przedproży. - Za rok Euro 2012, a za kilka miesięcy majówka i co my tym ludziom pokażemy? Przecież jeżeli nikt nie weźmie się za naprawę to z przedproży pozostanie tylko sterta gruzu! To będzie dopiero piękna wizytówka Europejskiej Stolicy Kultury, do której miana Gdańsk pretenduje - żali się Orchowski.
Stoimy na Długim Targu w sąsiedztwie Fontanny Neptuna. Tutaj przedproży uchowało się niewiele. Zostały one usunięte jeszcze pod koniec XIX w. żeby usprawnić komunikację. Wcześniej znajdowały się niemal przy każdej kamienicy. Były to parterowe tarasy znajdujące się pomiędzy wejściem do budynku, a ulicą. Charakteryzowały się bogatymi zdobieniami balustrad. Dawniej bogaci mieszanie spędzali na nich dzień przyglądając się życiu miasta. Po wojnie odbudowano tylko część z nich.
Dziś nieliczne przedproża kamienic znajdujących się naprzeciwko Dworu Artusa rozpadają się. Ich schody straszą szerokimi szparami, z których dawno wyciekła zaprawa. Dlatego zamiast leżeć prosto rozjeżdżają się na wszystkie strony. Kiedy wejdziemy po schodach widok jest jeszcze gorszy. Zdobione balustrady są wyszczerbione i popękane. Zdaje się, że niektóre z nich trzymają się tylko dzięki mrozowi, a wraz z roztopami rozpadną się na części. Spod sypiącego się całymi warstwami tynku wystają czerwone cegły. W całym ciągu kamienic na przeciwko Fontanny Neptuna tylko dwa przedproża są odnowione. Jedno przed hotelem "Radisson Blu", a drugie przed szlifiernią burszytnu "Bernstein".
- Przedproże zbudowaliśmy sami. Wcześniej były tu tylko schodki Nie było to łatwe i tanie przedsięwzięcie. Łącznie trwało pięć lat. Byliśmy zdani tylko na siebie - tłumaczy Julia Jarosław - Ninard, właścicielka szlifierni bursztynu "Bernstein - Nie mogliśmy liczyć na pomoc finansową ze strony miasta.
Budowa przedproża kosztowała ponad 100 tys. zł. To było skomplikowane przedsięwzięcie bo na początku trzeba było odnaleźć materiały z XIX w., które opisywały jak ono wyglądało. Samo zbieranie dokumentacji trwało ponad rok.
- Jesteśmy z Gdańska i chcieliśmy zrobić coś dla miasta. Uważam jednak, że o przedproża powinno zadbać miasto! Tymczasem pomimo faktu, że za własne pieniądze odbudowaliśmy historyczne przedproże nie usłyszeliśmy od władz nawet zwykłego podziękowania - żali się Julia Jarosław - Ninard.
To nie jedyne nowe przedproża w Głównym Mieście. W 2009 r. miasto odrestaurowało trzy przedproża na ul. Chlebnickiej. Za wsparciem pieniędzy z budżetu Gdańska dało się z także odnowić w 2006 r. przedproża przy ul. Ogarnej, a rok później jedno przy ul. Piwnej. To jednak kropla w morzu potrzeb.
Mariacka
Mariacka często określana jest jako jedna z najpiękniejszych uliczek w Polsce. Tymczasem obecnie prezentuje się nie dużo lepiej od Długiego Targu. Część przedproży jest zaniedbana i popękana. Przez szczeliny i brak izolacji woda wcieka do sklepików i galerii znajdujących się na poziomie piwnic.
- Remontuje wnętrze swojego lokalu. Nie mam pieniędzy by zająć się jeszcze przedprożami - mówi Jacek Naubauer właściciel sklepu z bursztynami "Baltic Stone". - Zresztą jestem tylko najemcą lokalu, a nie właścicielem. Spółdzielnia mieszkaniowa natomiast w ogóle nie przejmuje się przedprożami pomimo, że zwracałem im na to uwagę. Ona całe pieniądze przeznacza na naprawę dachu.
Najemców nie stać na remont. Przeważnie także im się to nie opłaca ponieważ nie są właścicielami obiektów. Tylko niektórzy z nich zdecydowali się na skrupulatną renowację. Inni wolą tymczasowo łatać powstałe dziury co działa tylko przez pewien czas. Wszystkie takie prowizorki puszczają jednak razem z mrozami, a nowe szpary są coraz większe. Kilka pęknięć to i tak mało. Mniej więcej na środku ulicy Mariackiej, przy skrzyżowaniu z ul. Mokrą stoi przedproże będące niemal całkowitą ruiną. Nie znajduje się przy nim żaden sklepik, ani restauracja więc nikt nie stara się nawet przeprowadzić prowizorycznych remontów.
- Wszyscy turyści robią sobie z nim zdjęcie. Nie mogą uwierzyć jak to wygląda! - zdradza nam właścicielka jednego z pobliskich lokali. - Jeden z przewodników złożył nawet oficjalną skargę w tej sprawie jednak od tego czasu nic się nie zmieniło.
Wspólnoty, miasto i konserwator
Kto odpowiada za przedproża? Ich właścicielem jest przeważnie wspólnota mieszkaniowa danej kamienicy. Z drugiej strony schody przedproża mogą znajdować się w pasie ruchu, co czyni je własnością Zarządu Dróg i Zieleni. Nad ich stanem czuwa Wojewódzki Konserwator Zabytków.
- Ustawa o ochronie zabytków określa jasno, że za ich stan odpowiada właściciel. Za tak prestiżowe miejsce jak Długi Targ i ul. Mariacka odpowiadają na przykład wspólnoty mieszkaniowe i miasto Gdańsk - mówi Marcin Tymiński, rzecznik Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. - Konserwator jest od tego, aby pilnować, czy właściciele odpowiednio dbają o zabytki znajdujące się na ich terenie. W tym celu możemy zachęcać do przeprowadzenia remontu oraz w ostateczności sięgać po środki przymusowe takie jak mandaty i kary - dodaje.
Co roku po zimie przeprowadzona jest kontrola stanów zabytków w Głównym Mieście. Również w tym roku kontrolerzy będą zwracać uwagę między innymi na zniszczone przedproża. Ich obecny stan ciężko jednak opisywać jedynie jako efekt surowej zimy. Przedproża wymagają kompleksowego remontu, a w niektórych wypadkach i całkowitej odbudowy.
Z pytaniem o los przedproży z Długiego Targu i ul. Mariackiej gdański magistrat odsyła nas do Zarządu Dróg i Zieleni. Ten jednak na razie nie chce komentować sytuacji. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że "sprawa jest w trakcie rozpatrywania". Odpowiedź dostaniemy w ciągu najbliższych dni i wtedy powrócimy do tematu.
|
|