Zalewajace nasz kraj bolszewickie hordy, szukały zegarków i tym podobnych gadżetów. Cała reszta...
Niżej pochodzące z budynku (prawdopodobnie) dawnej pastorówki w Starym Polu, zakotwienie w ścianie szczytowej jednej z belek konstrukcji więźby dachowej. Podobne elementy, różnie opracowane, można spotkać wszędzie. Formy przebogate. Od prostych płyt stalowych w obrysie kwadratu czy prostego płaskownika, po niezwykle wymyślne dzieła sztuki kowalskiej.
I dalej dwa drobiazgi gdańskie. Skrobak do zabłoconych butów i pozostałość po nieczynnym dzwonku w budynku Archiwum Państwowego.
Choćby ze względu na zachowane w niezłym stanie detale kowalskie, polecam wizytę w Archiwum. Tylko Ochrona nieco nerwowa. Ale możliwa do przejścia.
Buduję na Starej Mierzei coś płaskiego, jakby drogę. Przyszło mi się przekopać przez niewielkie wzniesie, metr niecały w głąb gruntu, tyle co nic. Po drodze masę artefaktów wydobyłem. Od fragmentu bursztynowego koralika pradawnej roboty, przez potłuczone lustra i pojedyncze sztuki amunicji strzeleckiej, po zawias. I o zawiasie, pomijając psa pogrzebanego.
Cacko prawdziwe. Kiedy go zamawiano, drogi być musiał. Żelazny jak to one, kuty. Kotwiony był ćwiekiem gwintowanym, wykończonym nakładką mosiężną albo brązową. Nie badałem a patyny zdzierać, nie mam sumienia.
Ciekawostka taka. Na krótszym skrzydle, po stronie nie przeznaczonej do oglądania wybity coś jakby gmerk mistrza kowalskiego.
Jodełka wychodząca z łezki. Historią kowalstwa pobieżnie się raczej zajmowałem, ot standardowo, czasy, formy i takie tam. No to nie będę się mądrzył bez sensu. Nie mam pojęcia, co to za warsztat.
Gdyby, jakie siostry z Archeo miały ochotę przewalić za mnie trochę ziemi, to zostało mi jeszcze pięć metrów do zdjęcia.
A że jestem ubogi, to na własny koszt raczej.
Edycja.
Żeby z tego postu nie wyszło jakieś odlotowe stanowisko archeologiczne, to w uzupełnieniu – obok funkcjonował całkiem współczesny warsztat obrabiający bursztyn. Odpadów masa w ziemi. Współczesnych niestety. Choć niektóre całkiem fajne. Ale to nie na temat.
Piękne te łyżwy. Niby nie na temat, ale co szkodzi rozszerzyć? Bo w zasadzie gdzie wrzucić coś takiego?
Ale nim przejdziemy dalej, kilka drobiazgów wydobywanych z miejsc skazanych na zapomnienie.
Przed wielką rewolucją przemysłową, to jest masowym wytwarzaniem wszystkiego, gwoździe były wykuwane przez kowala. Każdy, zatem kosztował, ile kosztował. Drogo było. Stąd wzięło się budowanie drewnianych domów, kościołów i czego tam jeszcze bez użycia tych kosztownych wynalazków.
Inna sprawa z wrotami, drzwiami i im podobnymi przeszkodami. To trzeba było przynajmniej dla wrażenia solidności okuć żelastwem. Tak naprawdę temat załatwiało połączenie biegnących w różnych kierunkach włókien twardego drewna, no ale trzeba było elementy też połączyć i wzmocnić.
Nabijano je więc ćwiekami.
Tak gwóźdź jak i ćwiek, to technicznie nic innego jak rozklepany w (w zależności od potrzeb różnej długości i wielkości łba) pręt żelazny, kuty w klin z rozklepanym końcem. Różnią się między sobą, ale może bez przesady.
Ich obecność w konkretnym miejscu pozwala z grubsza datować wykonanie konkretnego fragmentu obiektu zabytkowego.
Ćwiek od gwoździa, różnił się gabarytami tylko. Nie jestem jakoś specjalnie stary, ale pamiętam jeszcze czasy wyklętej komuny, kiedy to rekonstruując wrota, kuło się i ćwieki, i gwoździe. Dzisiaj załatwia się sprawę oszlifowanymi śrubami. Ot czasy.
Niżej gwoździe warmińskie i XVII wieczne ćwieki żuławskie. Tak dla przykładu.
Trudno na obrazku przepisowej wielkości pokazać cały kontekst.
Na pierwszym powyższy zawiasik, na drugim nowsze wersje tegoż - z sąsiednich okien tego samego budynku.
Na skrzydło zewnętrzne to nie wygląda, słup ma 17,5 cm szerokości, czyli trochę dużo jak na zakład profilu skrzydła
zawias 2-3.jpg
Plik ściągnięto 14014 raz(y) 102,76 KB
zawias 2-2.jpg
Plik ściągnięto 14014 raz(y) 94,39 KB
_________________ Co to ja miałem w tej puszce ... ?
No to dla odmiany kilka narzędzi wydłubanych z ziemi albo zabezpieczonych w rumowisku XIX w. budynku gospodarczego. W znakomitej większości widać, do czego służyły. Co do tego czegoś w eskę wygiętego, pojęcia nie mam co to za ustrojstwo. Osadzone to było na kiju, jak grabie i wbijane pionowo w ziemię. Tylko, po jakie licho?
Wracając jeszcze na chwilę do praprzodka blendera, chciałbym zwrócić uwagę na drobny szczegół wykończenia listwy mocującej urządzenie do drążka. Ta łezka to bardzo popularny w regionie szczegół. Zapotrzebowanie na estetykę życia codziennego przejawić się chciało w tej formie. Podobne drobiazgi można spotkać na przykład, na zakończeniach zawiasów.
A teraz z całkiem innej beczki.
Dwie zagadki.
Odpowiedzi na pierwszą nie znam => skanowanie 1.jpg. Wydobyliśmy z ziemi coś jakby tabliczkę znamionową. Wojskową jak się zdaje. Wie ktoś coś więcej na ten temat?
I druga, => DSC_3337.JPG dla starszego pokolenia prosta jak drut. Okucie meblowe. Kto wie, do czego służyło? Nagrodą będzie zdjęcie mebla prawie kompletnego.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum