Pierwsza odsłona, czyli co to za badania były, gdzie, kiedy i kto co badał:
Badaczami byli studenci etnologii z Poznania i Cieszyna w ilości sztuk: 27 + 2 osoby obsługi, czyli tzw. kadry (ja jestem jedną z tej kadry ). Dołączyła też do nas grupa muzealników, ale oni swoimi ścieżkami podążali. Głównym środkiem transportu na żuławskich drogach były rowery, i to był absolutny hit wyjazdu. Bez tego byśmy nie zrobili ani 1/4 tego, nie daoby rady dojechać w wiele miejsc, poza tym rower to przede wszytskim niezależność.
Bazą wypadową był Nowy Dwór Gdański, tam spaliśmy w internacie, jedliśmy - i bawiliśmy się również.
Studenci byli podzielni na 4 grupy, i każda z grup miała "przydzielony" obszar, który mieli za zadanie zjeździć, fotografowac, rozmawiac z ludźmi itp. Właściwie zjechaliśmy obszar wyznaczony przez: Ostaszewo, Lubieszewo, Mirowo, Marynowy, Świerki, Lipinka, Lubstowo, Wierciny, Jazowa, Kepki, Marzęcino, Kąty Rybackie, Sztutowo, Stegna, Drewnica, Żuławki. Z tej cześci chyba tylko nikt do Jantaru nie dojechał.
Na początku było ciężko z rozmowami - ludzie nieufni i niezbyt chętni (nie ma się co dziwić -nagle taki najazd rowerzystów wypytujących o wszystko...). Trochę kontaktów mieliśmy od Klubu Nowodworskiego. Ale po paru wywiadach ruszyła lawina - były wsie, w których ludzie sami dopominali się o rozmowę. Po kilku dniach rozniosła się też wieść gminna kim jesteśmy i co robimy, więc ludzie zaczęli być bardziej ufni.
Z mojego doświadczenia (a rozmawiałam głównie z Ukraińcami) ludzie b. chetnie wspominali i opowiadali soje historie rodzinne, ale nieraz po parę razy dopytywali się, czy na pewno nie jesteśmy dziennikarzami, i że to to gazety żadnej nie pójdzie. Jak mówiłam, że to z uniwersytetu, że zbieramy materiały do książki itp to było OK. Nie wiem skąd ta awersja do zurnalistów - moze ktoś tu kiedyś namieszał? nie wiem...
W badaniach studenci posługiwali się 4 kwestionariuszami:
1. Dziedzictwo kulturowe Żuław, czyli zbieranie historii pierwszych osadników. Dotarcie do najstarszych mieszkańców wsi, wypytywanie ich o to jak wyglądała wieś zaraz po przybyciu, okoliczności przybycia, stosunki między osadnikami, a autochtonami (tutaj najbardziej ciężkie historie... ale wszystko w swoim czasie)
2. Postawy mieszkańców wsi i identyfikacja z miejscem zamieszkania - czyli wypytywanie o lokalne autorytety, co się ludziom podoba a co nie, jakie sa symbole Żuław. Tutaj było dużo żalu wylanego w różne strony, ale o tym tez potem.
3. Tradycyjne pożywienie ludowe, jak sama nazwa wskazuje Najcięższy kwestionariusz, liczący ponad 100 pytan. Średni czas trwania wywiadu to 2-3 godziny. rekordzistka zrobiła wywiad trwajacy ponad 6 godzin, a rozmówczynią była pani z rodziny byłej posłanki pewnej partii, co to krawaty miała charakterystyczne (ta partia, nie pani)
4. Inwentaryzacja małych obiektów architektury sakralnej, czyli opis i historia kapliczek i krzyży przydrożnych.
Oprócz tego ja prowadziłam wywiady z Ukraińcami nt. historii ich rodzin i osiedlania się na Żuławach, bardzo ciężkie to były wywiady, bo i o trudnych sprawach i b. przykrych. Jakos jeszcze nie mam do tego dystansu...
I kilka wywiadów z twórcami ludowymi oraz działaczami z lokalnych stowarzyszeń.
Dodatkowo studenci wykazali się w Muzeum Żuławskim pomagająć uzupełniac karty muzealne + zakładac nowe, opisująć dzielnie eksponaty (m.in. kolekcję wieszaków...)
Ze wstępnych obliczeń wynika, że zostało przeprowadzonych ok. 500 wywiadów, spora ilość, al ejak sobie pomyślę ile tam jeszcze "w terenie" jest do zebrania....
na razie to wszystko cdn. wkrótce
a o jednej z przygód rowerowych niehc napisze sam Wania, bo to jemu się przytrafiło... przymusowy handelek za tanie wino
Bardzo ciekawie się zapowiada. Mam nadzieję, że się zdjęciami też podzielicie. A swoją drogą i drogą asfaltową, Jantar pomiędzy Stegną a Drewnicą leży.
okej zostalem wywolany przez szefowa wiec jestem ;)
Na poczatek mala galeria moich fotek, musialem ja troche przefiltrowac i usunac fotki naszych rozmowcow ale niestety wielokrotnie musielismy toczyc boje o mozliwosc zrobienia fotki, obiecywac ze nie trafia one do zadnych mediow itp... Wiec glupio teraz zawiesc zaufanie ktore udalo sie zdobyc ;)
A co do przygod Bo ta o ktorej wspomina AnWe nie byla jedyna tego dnia ;)
Dzien zaczal sie zupelnie zwyczajnie, jak zwykle wczesnym rankiem wyjechalismy z kolezanka w teren. Genialni badacze wpadli jednak na genialny pomysl, skrocmy droge! Po co jezdzic ciagle asfaltem skoro mozna polnymi drogami dojechac, jak pomysleli tak zrobili. Z poczatku wszystko ukladalo sie dobrze, ale wraz z mijajacym czasem droga robila sie coraz gorsza, asfalt zamienil sie w droge szutrowa, szuter w piach, a na koncu drogi bylo juz tylko pole, pol biedy jak niezarosniete, problem pojawil sie w momencie kiedy wokol nas pojawilo sie zboze. No ale przeciez nie wypada sie cofac, przeciez tam przed nami musi byc jakies zycie . Zulawskie pola maja jedna mala wade, w porownaniu z tymi znanymi z naszej rodzimej wielkopolski, poprzecinane sa kanalami :( Jest to trudna do przebycia przeszkoda, dlugo buszowalismy w zbozu szukajac przejscia. Padlo wiele niecenzuralnych slow, ale w koncu udalo sie - wyszlismy na droge ktora wczesniej opuscilismy. Zajelo nam to dobre dwie godziny, jadac normalna droga pokonalibysmy to pewnie w 20 minut. Szczesliwi ruszylismy dalej, nie dane bylo nam cieszyc sie szczesciem dlugo. W moim rowerze nastapila mala awaria w wyniku ktorej zostalem pozbawiony siodelka. Moja jazda byla w tym momencie niemozliwa. Uznalem jednak ze jestem na wsi i siodelko musi sie gdzies tu znalezc. Szybki telefon do szefowej z opisem sytuacji, kolezanka rusza dalej prowadzic wywiady, a ja ruszam poszukiwac siodelka w okolicznych gospodarstwach. Zwiedziłem trzy gospodarstwa i w jednym udało się Jest siodełko. Problem ile jest warte, w koncu stanelo na tanim winie. Szybka przebiezka do sklepu i stalem sie jego wlascicielem. Montaz siodelka i ruszam dalej. Bez przeszkod dotarlem do kolezanki. Laczymy sily i udajemy sie do byc moze znanej Wam (gdyz postac to zacna i zasluzona dla zulaw wielce ;) )Hanny Florek ktora ma nas oprowadzic po swej wsi, zaprowadzic do ciekawych ludzi itp... Wszystko idzie zgodnie z planem, spacerujemy, przeprowadzamy wywiad z jednym ze starszych mieszkancow, po czym pada propozycja odwiedzenia miejscowego cmentarza. Zwiedzamy cmentarz, a tu nagle ni stad ni zowad potezne oberwanie chmury. Probowalismy schowac sie pod drzewem, ale niewiele to pomoglo. Pani Florek podejmuje szybka decyzje, jedziemy do domu. W strugach deszczu pokonalismy trase i znalezlismy sie w domu Pani Florek. Przemoczeni, otrzymujemy od pani Florek rzeczy na przebranie (całe szczęście nie posiadam zdjęć w tych rzeczach na swoim komputerze wiec nie namowicie mnie na ich pokazanie). Nastepnie rozpoczyna sie akcja suszenie, w ruch ida suszarka, zelazko, wirowka. Mijaja kolejne dwie godziny tego dnia, w miedzyczasie sluchamy wielu historii, mamy okazje posluchac plyty nagranej przez pania Florek, otrzymujemy tomik poezji z dedykacja oraz sok malinowy wlasnej produkcji ktory jak podkresla Pani Florek doskonale nadaje sie do wodki (w rezultacie nie mialem okazji sprobowac, byc moze AnWe probowala to potwierdzi czy sie nadaje ). Tak nastapil koniec tego dnia. Wysuszeni bez przeszkod dotarlismy do Nowego Dworu, prosto na obiadokolacje w niezapomnianym Jokerze Dzien niewatpliwie nielatwy, wielu pewnie zniecheciloby sie i czym predzej wsiadlo w pociag ale jak mawiaja "chcialo sie miec rowerek trzeba pedalowac" W tym miejscu pozostaje podziekowac mieszkancom zulaw ktorzy tego dnia, ale i w czasie calego wyjazdu nieraz nas wspierali, w trakcie wywiadow czestowali kawa, slodkim itd....
A tak wogole do Pani Florek trafilismy z kolezanka niecaly miesiac pozniej celem realizacji wywiadu o pozywieniu ktorego nie zdarzylismy zrealizowac w trakcie wyjazdu. Poczatkowo niezastalismy Pani Florek w domu, ale maz poinformowal nas iz bedzie w ciagu godziny. Potem Pani Florek poinformowala nas iz mąż zapowiedział nas jako tych co ostatnio zmokli
Miałem być w tej grupie muzealników jako fotograf. Bo muzealnicy nie mieli służbowego sprzętu fotograficznego do dokumentacji. Byłem na 9 badaniach terenowych jako pracownik muzeum. Teraz będąc emerytem jeszcze zaoferowałem swoje usługi i pomimo chęci zabrania mnie przez Oddział, "Dyrekcja Naczelna" się nie zgodziła. A z dwóch fotografów muzealnych żaden nie miał ochoty. Poczytam z zainteresowaniem o Waszych wrażeniach z Żuław.
Wiec glupio teraz zawiesc zaufanie ktore udalo sie zdobyc ;)
To forum to jeszcze nie media, chociaż jakieś tam wpływy mamy, do Wisłoujścia wleźliśmy na przykład. Niszowi bardzo jesteśmy, więc bez przesady. Czyta nas niewielu ludzi.
rychu40 napisał/a:
"Dyrekcja Naczelna" się nie zgodziła.
A kto Cię Rychu tak lubi w wywołanej "Dyrekcji"? Może to kwestia kasy tylko?
ruchu40 - szkoda, że nie pojechałaś. szefowa muzealników wpsominała, ze masz być, a tak radzili sobie swoimi aparatami
co do kanałków tez miałam przygode (wątpliwą)
chciałyśmy sobie z koleżanką skrócić droge i nie jechac asfaltem, i w drodze z Nowej Koscielnicy, nie chcąc jechać już nam znaną trasą przez Ostaszewo, Jezierniki dalej do NW. Dworu Gdańskiego, skręciłyśmy w bardzo sympatycznie wyglądającą drogę na Pułkownikówke. Poza tym nazwa nam się wydała romantyczna (niczym z przedwojennego romansu). No niestety Pułkownikówka nas rozczarowała... bardzo depresyjne jak dla mnie miejsce - rozwalające się częściowo zabudowania gospodarcze, bloki - fuj. Ale przejechałyśmy dalej, gdzie płynnie asfalt sie zmienił w bruk, potem w płyty, potem zaczęło lać, potem wjechałysmy w polną droge porośnięta trawami, potem przestało lac, a my postanowiłyśmy się przebić przez pole rzepaku na Krajowa Siódemkę.
tylko po drodze było przechodzenie przez kanały (co z rowerami nie jest sprawa łatwą), pchanie rowerów przez ten cholerny rzepak, potem przez pole owsu, a tuż pod samym wejsciem na główną droge był kanał, którego nie dałyśmy rady przejść. no wiec szłyśmy chyba z godzinę wzdłuż tego kanału, az znalazłyśmy wąska kładeczkę, po ktorej przeprowadziłyśmy rowery. potem trzeba było pozakłądac łańcuchy, które nam pospadały w tych rzepakach i owsach. jak weszłyśmy na droge to byłam bliska ucałowania asfaltu. droga na skróty kosztowała nas prawie 3 godziny spóźnienia...
poniżej zdjęcie nieco absurdalne, tak jak absurdalne było pchanie rowerów przez rzepak
A kto Cię Rychu tak lubi w wywołanej "Dyrekcji"? Może to kwestia kasy tylko?
Cytat:
Może następnym razem kajaki rowiążą problemy? Albo rowery wodne?
Kasa również. Z prywatnym sprzętem wpaść do kanału albo bagna . Wyżywienie, nocleg i niewielka suma na ubezpieczenie. Gdybym zniszczył sprzęt to za tą sumę nawet 1/3 aparatu bym nie odkupił. MNG to niestety łacha robią z człowieka. Ekipa Muzeum nie dysponowała sprzętem fotograficznym służbowym co świadczy doskonale o tej Firmie, i jej zainteresowaniem takimi badaniami. Badania finansowane z grantu Ministerstwa Kultury a nie z funduszy Muzeum. Rowery też prywatne. Dobry, wysoko zawieszony samochód terenowy rozwiązał by wiele problemów. 9. poprzednich badań terenowych (Kasparus, Krąg, Osie, Czersk, Kaliska, Miechucino, Sworne Gacie, Brzeźno Szlacheckie dwa razy). Wszystkie finansowane z budżetu MNG.
W tym roku będą obchodzone okrągłe rocznice. Setna urodzin Malickiego twórcy Muzeum Etnografii w Oliwie, 50 - lecie Muzeum Etnograficznego w Oliwie, i 10 Badania Terenowe. Moje niestety tylko 9.
no to klimatów ciąg dalszy - co nam się przytrafiło...
jak pisałam wyżej miszkaliśmy wszyscy w internacie i wszyscy się stołowaliśmy w jednej knajpie (b. dobre jedzonko, i wielki szacun dla ekipy gotującej za wersje wegetariańskie obiadów!) - to tak tytułem wstępu, bo po kilku dniach od naszego przyjazdu część studentów padła na zatrucie / wirus nie wiaodmo co to było. W każdym bądź razie leciało góra i dołem, gorączka, dreszcze itp. w reszcie ekipy blady strach, profilaktycznie zapodałam swojej grupie węgle i inne takie na powstrzymanie różnych atrakcji. a że był to wyjazd organizowany, spora grupa to było podejrzenie zatrucia, wiec został powiadomiony sanepid. Ci, którzy sie potruli obowiazkowe próbki, badanko przez lekarza z wezwanego pogotowia, no i przy okazji kontrola wszystkich miejśc, gdzie studenci jedli (w międzyzcasie byli na odpuście w Lubieszewie...). Pochorowała się jedna grupa studentów, prawie cała.
Co na resztę myślę podziałało mobilizująco, bo nie chcąć przebywac w zainfekowanym internacie rozjechali się w teren i dzielnie pracowali.
W sumie badanie ic nie wykazało, byl to pewnie wirus i na kilku dniahc sraczki sie skończyło. Ale z tym zwiazane są dalsze dwie anegdotki:
1) Jedna ze studentek przeprowadzająć wywiad dot. pożywienia poczuła, ze coś jest jej słaob i jakby niedobrze. Przeprosiła wiec swoją rozmówczynię, poszła do łazienki, rzygnęła sobie dla ulżenia i wróciła dokończyć wywiad. Przy okazji informatorak poratowała ją herbatką zdrowotną ziołową własnego autorstwa i tym samym wywiad zszedł na ludową medycynę.
2) Bedąc w Wiercinach, w sklepie spożywczym z 2 koleżankami i rozmawiałyśmy między sobą (przy kupowaniu czegoś do picia) o tym, ze biedacy leżą w internacie i zdychają na tajemnicze wirusy. Na co włączył się do rozmowy jakies facet, który tam stał, ze wg. nieog to zadna salmonella tylko zwykły wirus. Okazało się, ż epan jest kierowcą sanepidu i doskonale o wszytskim wie, i pani sklepowa w Wiercinach tez juz wie o grupie studentów, któr apadła. Podobna historia nas spotkała w Marzęcinie - jak mówiłyśmy że jesteśmy z obozu studenckiego, wszysyc wiedzieli kto my jestesmy, co robimy i że chorujemy. Parę wywiadów nam sie udało w ten sposób przeprowadzić, rozpoczynajac rozmowe od opisu objawów chorobowych.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum