Zgodnie z obietnica, po powrocie z wypadu do Trojmiasta, opowiem troche historii zaslyszanych od mojego ojca.
Okrazony Gdansk pelen byl uciekinierow. Cywilow z Prus Wschodnich i Pomorza, najrozniejszych przemieszanych formacji wojska, taborow stacjonujacych gdzie sie dalo, byle jak i gdzie popadnie. Rosjanie nekali te nienaturalne skupiska ludzi ostrzalem artyleryjskim z ziemi i nalotami z powietrza.
Ojciec moj mieszkal przy ul Polanki pod numerem, o ile dobrze pamietam, siedemdziesiatym pierwszym, na zakrecie, tuz przy ujsciu ulicy Doroszewskiego. W roku 1945 mial lat 11 i wraz ze swoim starszym bratem, jak to chlopcy, ciagle krecili sie po okolicy, najczesciej przy gesto w tym rejonie rozlokowanych taborach wojskowych.
Pewnego dnia, tata moj prebywajac na terenie obecnego Szpitala Marynarki Wojennej, przezyl swoj pierwszy atak lotniczy.
Byl piekny sloneczny dzien. Ojciec stal przy alejce zastawionej zaprzegami konnymi i ucinal sobie pogawedke z zolnierzami. Wypytywal skad przybyli i co maja na swoich wozach, gdy nagle z ogluszajacym rykiem znad lasu wyskoczyly dwa nisko lecace mysliwce radzieckie. W ciagu sekundy wokol rozszalalo sie pieklo. Prosto w sklebiona mase ludzi, koni i sprzetu i posypaly sie serie z broni pokladowej i po chwili polecialy bomby. Tata moj, kompletnie jeszcze nie rozumiejac powagi sytuacji, po prostu odruchowo przykucnal za jednym z drzew, ktorymi wysadzona jest ta aleja i z zainteresowaniem przygladal sie niesamowitemu widowisku rozgrywajacemu sie przed jego oczami. Eksplozje, rozpryski pociskow karabinow maszynowych, wrzask, bieganina, panika. W pewnym momencie przez huk rozrywajacych sie bomb uslyszal donosne, tepe uderzenie w drzewo za ktorym sie schowal. Wszystko trwalo sekundy i samoloty odlecialy rownie szybko jak sie pojawily, pozostawiajac po sobie przerazajaca mase splatanych z zaprzegami wiezgajacych koni, rannych i zabitych ludzi, krzyki, jeki, dym i ogien. Siedzial pod drzewem jak sparalizowany patrzac na bezladne proby opanowania sytuacji. Ludzie biegali w panice, dookola scielil sie cierpki swad amoniaku, oszlale z bolu zwierzeta probowaly uciekac ciagnac za soba serpentyny wnetrznosci. Patrzyl, i tego widoku nie zapomni do konca zycia, jak pewien zolnierz placzac jak male dziecko dobijal strzalami z pistoletu poszarpane odlamkami konie.
Gdy pierwszy szok minal wstal i zaciekawiony obejrzal z drugiej strony drzewo za ktorym kucal. W pniu tkwil wbily z impetem statecznik rosyjskiej bomby. Dokladnie na wysokosci glowy siedzacego wczesniej za nim chlopca.
Po tym wydarzeniu, rodzina ojca wraz z sasiadami i mieszkancami okolicznych domow przeniosla sie do solidnego, betonowego schronu przeciwlotniczego, wybudowanego przez niemieckich wlascicieli domu w ogrodzie. Tam w ciagu najblizszych dni i tygodni mieli przezyc wiele dramatycznych chwil, walki frontowe majace miejsce tuz w ogrodzie, wkroczenie Armii Czerwonej i wreszcie wysilek przetrwania w okrutnej pofrontowej rzeczywistosci.
Schron ten istnieje do dzis dnia, zaadoptowany przez obecnych wlascicieli do jakichs blizej nieokreslonych, pokojowych celow, typu pieczarkarnia, czy cos podobnego. Jako mlodzieniaszek eksplorowalem to, na onczas, na wpol zasypane i calkiem zapomniane przez ludzi miejsce, znajdujac wiele pamiatek owych budzacych groze dni.
Gdy znowu znajde troche czasu opowiem o walkach frontowych w tym rejonie i o oslawionym wkroczeniu Rosjan. Pozdrawiam olaf
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum